Kolejne
dni mijały monotonnie, bez żadnych zmian. Podły nastrój skutecznie się mnie
trzymał. Byłam rozproszona i rozkojarzona, nie potrafiłam dłużej skupić się na
jednej czynności. Wciąż nachodziły mnie setki, tysiące pytań, których nigdy nie
zadałam. O tak wielu rzeczach nie miałam pojęcia! Gryzło mnie, że straciłam
Nicka, który mógłby mi na nie wszystkie odpowiedzieć, ale także to, że miałam
przecież w pobliżu inną osobę, w pewnym sensie równie bliską, a mimo to nie
umiałam tego wykorzystać.
Potrafiłam
siedzieć i patrzeć się na Draco, co chwilę otwierając i zamykając usta, chcąc
zadać pytanie, ale zawsze się rozmyślając. Nie wiedziałam nawet, o co tak
naprawdę chciałam spytać. Odnosiłam wrażenie, że żyję w świecie, którego w
ogóle nie znam, jakby wszyscy wokół odcinali mnie od rzeczywistości,
przekrzywiali obraz, zakłamywali teraźniejszość. Kiedyś może domagałabym się
stanowczej odpowiedzi – kiedy miałam, bo ja wiem, piętnaście lat? Teraz jednak
wszystko było inne, przez załamanie do stopniowej stabilizacji, a później
zagubienie się w zupełnie nowej sytuacji – teraz miałam przecież swojego synka
i musiałam być za niego odpowiedzialna. Wyrobiło się u mnie dziwne poczucie, że
nie mogę nikomu ufać, że tak naprawdę mogę polegać tylko i wyłącznie na sobie.
Znajdowałam się w dziwnym stanie otępienia, myślałam, obserwowałam, wyciągałam
wnioski, ale nic z nimi nie robiłam. Chyba po prostu nie byłam jeszcze w stanie
poradzić sobie z życiem.
-
Czuję się taka bezużyteczna – powiedziałam kiedyś do Hermiony, siedząc
bezwładnie w fotelu i patrząc się w przestrzeń. – Czuję, jak życie ucieka mi
między palcami i czuję, że żyję w ułudzie.
Nie
zwróciłam dostatecznej uwagi na reakcję Hermiony i jej wymijającą odpowiedź.
Bodźce z zewnątrz dochodziły do mnie z pewnym opóźnieniem, a i tak nie
potrafiłam się na nich skupić.
Wszyscy
uważali mój stan za depresję poporodową, ale ja czułam, że to coś innego, coś o
wiele ważniejszego. Nie potrafiłam jednak powiedzieć, co właściwie mi się
wydaje: chwytałam w locie jakąś myśl, ale nim zdążyłam się jej przyjrzeć,
odlatywała, pozostawiając za sobą tylko niewyraźny szelest skrzydeł. Potrafiłam
godzinami siedzieć w jednym miejscu i właściwie nie mieć pojęcia, co przez ten
czas robiłam. Wyrywałam się ze swojego dziwnego stanu tylko w momentach, w
których musiałam zająć się dzieckiem, a i ich było coraz mniej, z początku
dlatego, że mama, chcąc zapewnić mi spokój psychiczny, sama brała się do
wszystkiego, później też dlatego, że mały sypiał i czuwał dłużej oraz budził
się w bardziej regularnych odstępach czasu.
Dni
mijały, a ja czułam, jak życie przelatuje gdzieś koło mnie, wyprzedza mnie o
dobre kilka miesięcy, w których odepchnęłam je na dalszy plan.
Grudzień
zbliżał się wielkimi krokami. Śniegu jeszcze nie było i zapowiadało się na to,
że zima w tym roku odwiedzi nas trochę później, niż zwykle. Zmarszczyłam czoło,
przyglądając się, z pewnością lodowatym, kroplom deszczu rozbijającym się o
okno. Gdybym była kroplą, jak wyglądałoby moje życie? Narodziłabym się w
chmurze, odczepiła od niej i niespiesznie zaczęła opadać w dół. Nie miałabym
wiele czasu. Obserwowałabym z góry cały świat, zbliżając się do niego coraz
bardziej, coraz szybciej i szybciej. A potem zakończyłabym żywot w kałuży.
Różniłam się od kropli. Ja miałam cele w życiu, a przynajmniej powinnam je
mieć. Powinnam jak najlepiej je przeżyć.
Pewnego
dnia obudziłam się z dziwnym przeczuciem, że nie jestem tą samą osobą, którą
byłam jeszcze wczoraj. Nie wiedziałam, skąd to się wzięło, ale nagle powróciło
do mnie wszystko – tak, jakbym utraciła cząstki pamięci i swojej woli, a teraz
cudownie to wszystko odzyskała. Nie miałam pojęcia, co się stało. Byłam
zagubiona tym swoim nagłym, nowym postrzeganiem świata, postrzeganiem go w
pełni. Podeszłam do łóżeczka małego i przyjrzałam mu się dokładnie. Dotąd
patrzyłam na niego, a tak naprawdę wcale go nie widziałam. Nie zauważałam, jak
bardzo wyrósł, jak się zmienił. Jak leżał bardziej wyprostowany, a rączki miał
uniesione ku głowie wzdłuż ciała, a nie, jak wcześniej – podkurczone i zwinięte
w piąstki. Śledził już przedmioty trzymane w zasięgu jego wzroku i wodził za
nimi oczkami, przekręcając główkę. Reagował na hałas i nawet zaczął już wydawać
z siebie różne odgłosy, samogłoski. Uderzyło mnie też, że nadal nie ma
zaakceptowanego przeze mnie imienia. Co ze mnie za matka! Wszyscy zwracali się
do niego „złotko”, „kwiatuszku”, „skarbeńku”, starając się unikać „Christophera”,
który mnie denerwował. A ja ostatnio coraz częściej przyłapywałam siebie na
powtarzaniu w myślach pewnego imienia. Teraz pomyślałam nad tym bardziej
świadomie. Pasowało idealnie, a przede wszystkim wiele dla mnie znaczyło.
Miałam jednak świadomość, że Draco nigdy się na to nie zgodzi. Nie szkodziło mi
jednak spróbować.
Tego
dnia nie poszłam do Nory, postanawiając poświęcić go na stanowcze rozmyślania.
Denerwował mnie już ten cały zastój, musiałam coś zmienić w sobie, a także w
otoczeniu. Wysłałam sowę z wyjaśnieniem, żeby mama się nie martwiła, a później
rozejrzałam się po mieszkaniu. Było jakoś dziwnie, obco. Musiałam zrobić coś po
swojemu. Rzuciłam parę zaklęć – pozbyłam się kurzy, poprzestawiałam różne
przedmioty, napełniłam całą przestrzeń świeżym zapachem…
Mały
zapłakał. Podeszłam do niego i zapatrzyłam się na jego jasną czuprynkę i ciemne
oczy, jak to u niemowląt, jeszcze w nie do końca określonym kolorze. Wszyscy
jednak spodziewali się, że staną się brązowe, jak moje.
-
Nick – powiedziałam na próbę, cicho.
Spojrzał
na mnie i ucichł. Czy to był jakiś znak? Na ogół nie przestawał płakać tylko
dlatego, że ktoś do niego podszedł i coś powiedział. Coś w tym musiało być.
-
Nick - powtórzyłam. - Będziesz Nick, czy Draco się to spodoba, czy nie.
Kiedy
wrócił z pracy, zdziwił się na mój widok.
-
Myślałem, że będziesz w Norze - wytłumaczył. - Jak co dzień.
Przemogłam
się i opowiedziałam o swoim stanie duchowym, że wyrwałam się z jakichś macek,
które dotąd mnie oplatały. Uśmiechnął się krzywo na moją relację.
- To
chyba dobrze - powiedział wymijająco, kierując swoje kroki do łazienki.
Tego
dnia miałam bardzo dobry humor, a i powróciło wiele już zapomnianych przeze
mnie cech osobowości. Przypomniałam sobie, jak lubiłam dręczyć Malfoya w
szkole. I teraz chciałam ponapawać się tym uczuciem, chociaż sama nie
wiedziałam, czemu.
-
Myślałam nad imieniem dla naszego syna.
Dziwiąc
się samej sobie, oparłam się o szafkę na buty i uśmiechnęłam z satysfakcją.
-
Tak? - spytał bezbarwnie, nie odwracając się jednak do mnie, lecz idąc wciąż
przed siebie. - I co?
Podparłam
się wygodniej.
- No
wiesz, jest tyle imion...
W
końcu przystanął i spojrzał przez ramię. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że się
uśmiecha. Zupełnie zbiło mnie to z tropu. Wyglądał tak, jakby wiedział, co
zamierzam powiedzieć, a on radował się już na samą myśl, że mi odmówi. Nie
zamierzałam jednak się poddać. To za to wszystko, co przez niego wycierpiałam,
nie zamierzałam po raz kolejny dać mu satysfakcji.
- Ja
już zdecydowałam - ciągnęłam. - Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Chyba
niezbyt przypadło mu do gustu to "zdecydowałam", bo skrzywił się
nieznacznie.
-
Tak? - spytał, tym razem z zaciekawieniem, choć odniosłam raczej wrażenie, że
gra. - Przecież już zdecydowaliśmy.
Aha,
zamierzał trzymać się Christophera, żeby odciągnąć mnie od myśli o Nicku. Niedoczekanie.
Nie miałam najmniejszego powodu, by ulegać.
-
Zdecydowaliśmy? - udałam głupią, mrugając. - Kiedy?
Nie
dał po sobie poznać, że go irytowałam. Na pewno go irytowałam!
-
Christopher Malfoy. To odpowiednie imię.
A mi
przyszedł do głowy wyjątkowo głupi i być może wredny pomysł. Znów zamrugałam z
wielkim zdziwieniem.
-
Malfoy? Nie, nie, byłabym raczej za tym, żeby nazywał się Weasley. A
Christopher Weasley, jak dla mnie, nie wygląda dobrze.
Zaśmiałam
się w duchu, kiedy jego twarz skamieniała. Próbował ukryć przede mną swoje
uczucia. Ale ja i tak wiedziałam. Był zły, może zawiedziony, może
rozgoryczony... Widziałam przecież, jak ważny stał się dla niego syn.
- Ach
tak?
Wzruszyłam
ramionami.
-
Wiesz, wolałabym, żeby miał nazwisko po mnie, na wypadek gdyby...
- Czy
próbujesz mi dać do zrozumienia, że chcesz zostać moją żoną?
Wmurowało
mnie. Dlaczego on to robił? Musiał zawsze być górą? W każdej potyczce słownej?
Poza tym swoimi słowami sprawił, że coś się we mnie obudziło, jakieś uczucie,
którego może nie byłam do końca świadoma. Czy naprawdę chciałam za niego wyjść?
Z jednej strony owszem, moje uczucia w stosunku do niego pozostały niezmienne,
ale tyle razy już się sparzyłam...
Musiałam
szybko coś wymyślić. Teraz, zaraz, natychmiast!
-
Ależ nie. Właśnie próbuję ci powiedzieć, że nie jestem do końca pewna, jak to
się wszystko dalej potoczy. Wolałabym nie ryzykować, że... - Co ja w ogóle
plotłam?
-
Czekaj - przerwał mi, unosząc też rękę, żeby mnie uciszyć. - O czym ty mówisz?
Sama
nie wiedziałam. To chyba przez to, że poczułam zbyt duży luz. Zrobiłam jednak
pewną siebie minę, nie dając się pokonać.
-
Dominic Weasley. Tak chcę nazwać syna.
Co
mnie w ogóle podkusiło do głupiego gadania o nazwisku? Przecież chciałam, żeby
nazywał się Malfoy. Mal-foy, a nie Weasley...
Wydawało
mi się, że Draco zazgrzytał zębami. Ale nie, on przecież by tego nie zrobił.
Był na to zbyt opanowany.
-
Jesteś pewna?
Niemal
wyczułam niewerbalny przekaz: "zrób to, a...". Chciałam trochę się z
nim podroczyć, ale nie takim kosztem. Wycofałam się.
-
Nie.
- Co
"nie"?
Wyczułam
jednak ulgę w jego głosie. Merlinie, nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że będę
w stanie rozszyfrować Malfoya, nawet w nieznacznym stopniu! Chyba po prostu
wystarczyło lepiej go poznać.
-
Dominic Malfoy. To jest moja decyzja.
Zacisnął
mocno usta, jakby starał się na mnie nie krzyknąć. Kurczę, nie chciałam aż tak
go zdenerwować. Jednak słowa "przepraszam" byłyby w tej sytuacji nie
na miejscu. W końcu nie dałam się odwieść od tego imienia, prawda? I nie miałam
zamiaru. Wiedziałam, że będzie ciężko. Może nie powinnam go dodatkowo
denerwować, ale po prostu musiałam mu wcześniej dogryźć. Mimo tego, że nie
chciałam, żeby cierpiał.
- Nie
- powiedział. - Nie dam synowi imienia po tym... - w ostatniej chwili
zdecydował się nie określać Nicka. - Nie i już.
Nie
mogłam nic poradzić na to, że się zdenerwowałam.
- Nie
ty dasz imię, lecz ja, a ja chcę, żeby miał na imię Dominic - zawarczałam.
- Nie
dasz mu tego imienia. Nie zrobisz tego.
Zadarłam
podbródek.
-
Owszem, zrobię.
Mały,
jakby wyczuł sytuację, w najbardziej odpowiednim momencie się rozpłakał.
- Już
idę, Dominic - rzuciłam, starając się nie rzucić Draco wyzywającego spojrzenia.
Wiedziałam, że to by go jeszcze bardziej zdenerwowało, a znudziło mi się
kłócenie.
Niemal
wyczułam, że podąża za mną.
- Nie
będzie miał na imię Dominic - stwierdził w miarę spokojnie.
-
Racja - przytaknęłam. - Dominic Dracon Malfoy.
- Nie
wyrażam zgody.
Chyba
rozumiałam jego rozżalenie. Czy czuł się odrzucony? Czy był zły dlatego, że
znalazł się na drugim miejscu, za Nickiem?
-
Przykro mi, ale chyba będziesz musiał. - Postanowiłam jednak być
wspaniałomyślna. - Ewentualnie zgodzę się na Dracon Dominic Malfoy, ale i tak
wszyscy będą nazywać go drugim imieniem.
- Nie
ma. Mowy.
Chwycił
mnie za ramię i zmusił, żebym spojrzała na niego. Zdziwiłam się, widząc w jego
oczach... ból? Dziecko nadal płakało.
-
Słuchaj - powiedział cicho. Wyglądał jak ktoś, kto cierpi i jest gotów zrobić
wszystko, żeby osiągnąć swój cel, który uchroni go od cierpienia. - Nadaj mu
jakiekolwiek imię. Jakie ci się wymarzy. Każde, tylko nie Dominic.
Widziałam,
jak bardzo mu na tym zależy. Zaczęłam mięknąć. Owszem, chciałam okazać szacunek
i uznanie przyjacielowi, ale nie chciałam przy okazji zranić ukochanego! Nie miałam
pojęcia, co zrobić w tej sytuacji. Musiałam zdecydować. Decyzję miały pomóc mi
podjąć odpowiedzi na parę pytań. Jeśli odpowie przekonująco, zgodzę się
wymyślić co innego. Jeśli mnie zawiedzie, nie będę miała litości.
-
Powiedz mi, czy ja jestem dla ciebie ważna?
Spojrzał
na mnie zdziwiony. Raczej nie spodziewał się takiego pytania i nie sądziłam, by
odpowiedział jednoznacznie.
- O
co ci chodzi?
-
Muszę to wiedzieć.
Patrzył
mi w oczy, milcząc. Mały nadal płakał.
-
Jesteś - powiedział w końcu.
Nie
byłam tym usatysfakcjonowana.
-
Jestem co?
-
Jesteś dla mnie ważna.
Pokiwałam
głową, starając się nie pokazać, że cieszę się z tego, co powiedział.
Wiedziałam, że ciężko mu mówić o uczuciach, chociaż z drugiej strony miałam się
na baczności: nie jedną dziewczynę w Hogwarcie zbajerował.
- A
powiedz mi... liczysz się z moim zdaniem? Czy ma dla ciebie jakieś znaczenie,
co ja czuję?
Na
jego czole pojawiła się mała zmarszczka.
-
Oczywiście, że ma.
-
Więc powiedz mi... - Tadam! Oto i przechodzimy do sedna. - Skoro wiesz ile dla
mnie znaczył Nick, dlaczego nie chcesz pozwolić mi uhonorować jego pamięci?
Dlaczego nie pozwolisz mi...
-
Ginny. - Wyglądał trochę jak człowiek zrezygnowany, ale który wie, że nie może
ustąpić. - Wiesz doskonale, że nie przepadaliśmy za sobą z Attawayem, nie ma co
ukrywać. Nie chciałbym, żeby mój syn nosił jego imię.
Może
wykazałam się egoizmem, ale wypowiedziałam te słowa i nie dało się już tego cofnąć:
- Ale
tu nie chodzi o ciebie, tylko o mnie.
Wszystkie
błąkające się po jego twarzy uczucia znikły. Już nie mogłam ich odczytać.
-
Chcę twojego szczęścia - powiedział. - Ale akurat na to nie mogę się zgodzić.
Przygryzłam
wargi. Nadal nie wyjaśnił mi, o co dokładnie w tym chodzi, choć nielubienie się
rozumiałam. Ale teraz byłam na dodatek zawstydzona własnym egoizmem. Co ja
sobie w ogóle myślałam, żądając od niego... czego właściwie?
Westchnęłam.
-
Okej - zgodziłam się w końcu. - Ale w zamian za to będziesz musiał odpowiedzieć
mi na parę bardzo ważnych pytań.
-
Jakich? - zdziwił się.
Jednak
ja już odwróciłam się do niego plecami i podeszłam do łóżeczka.
-
Ważnych.
* * *
-
Dobrze, więc co chcesz wiedzieć?
Mały
spał. W mieszkaniu było cicho i ciemno. Siedzieliśmy na kanapie w salonie,
pijąc herbatę.
-
Skąd znasz Nicka? Czy raczej: skąd go znałeś?
Pierwsze
uderzenie. Wiedziałam, że stara się nic po sobie nie pokazać, bo przecież
wiedział wcześniej mniej więcej, o co będę pytać.
-
Powiedziałbym raczej, że znam Carla.
-
Carla? - zdziwiłam się. - A co Carl ma z tym wspólnego?
Płomień
świecy stojącej na stole zatańczył, tworząc na ścianie ruchome cienie.
-
Carl właściwie ma z tym sporo wspólnego.
-
Więc czemu się z nim nie widujesz? - spytałam. Wydawało mi się oczywiste -
znają się, więc powinni utrzymywać kontakty. Jednak na widok miny Draco
zmuszona byłam zmienić zdanie. I zamilknąć.
-
Znamy się od dziecka - ciągnął - tak jak i z Elissą. Wszyscy należeliśmy do
rodów czystej krwi, więc musieliśmy się poznać choćby na jakimś z licznych
przyjęć. Dodam, że na jednym z nich poznałem też twoją znajomą, Demelzę, ale
nie ma sensu się w to zagłębiać. Carl i ja widywaliśmy się dość często, choć
nie do końca za sobą przepadaliśmy. Później zaprzyjaźnił się ze szlamą,
Attawayem...
-
Mógłbyś nie używać tego słowa? - wtrąciłam.
Nienawidziłam
określenia "szlama", zwłaszcza dlatego, że Hermiona była mugolaczką.
A teraz, jak się dowiedziałam, również Nick.
-
Jasne - odpowiedział, choć tonem raczej sarkastycznym. Postanowiłam się tym nie
przejmować.
-
Zatem Nick był mugolakiem? - podjęłam.
-
Tak. A moja rodzina, jak wiesz, nie toleruje tego. W tamtym momencie cała moja
znajomość z Carlem się zakończyła. Nie wiem, jak to się stało, że poznali tę
całą Angelique, ale...
-
Angelique to moja przyjaciółka - znów przerwałam.
- Nie
wątpię. W każdym razie spotkaliśmy się wszyscy ponownie.
- W
jakich okolicznościach? - Czy zachowywałam się jak wnikliwy dziennikarz? Bo tak
właśnie się czułam.
Draco
wyglądał tak, jakby zastanawiał się, ile może mi powiedzieć. Zniecierpliwiłam
się i zaczęłam postukiwać palcami w oparcie kanapy. Przytrzymał moją rękę.
-
Okoliczności niekoniecznie są tu najważniejsze. W każdym razie spotkaliśmy się.
Uciąłem sobie z Carlem kilka pogawędek - między innymi dzięki niemu zawdzięczam
zaproszenie na ślub siostry Angelique w Paryżu - i oto cała historia.
A,
więc stąd się tam wziął, pomyślałam. Niemniej wcale nie była to
satysfakcjonująca odpowiedź na moje pytanie o Nicka. Skrzywiłam się.
- I
co, to wszystko?
- A
na co liczyłaś? - odbił piłeczkę.
Wzruszyłam
ramionami.
- Nie
wiem, może na jakieś wyjaśnienie tego wszystkiego. - Nie mogłam powstrzymać się
od ironicznego tonu. Wiedziałam, że nie mówi mi wszystkiego, i nie zamierzałam
dać się z tym zbyć.
-
Wyjaśnienie czego wszystkiego?
Spojrzałam
na niego jak na wariata. Miał szczerze zdziwioną minę, przy czym „szczerze”
było pojęciem względnym. Postanowiłam jednak zostawić to na później.
-
Okej, więc o co chodzi z tym całym chronieniem mnie? I ty, i Nick
wspominaliście coś o tym, ale nigdy nie chcieliście powiedzieć mi, o co
właściwie chodzi.
Draco
rozłożył bezradnie ręce.
-
Mamy wojnę.
- I
mam uwierzyć, że tylko o to chodzi?
Mierzyliśmy
się wzrokiem. Czułam przemożną chęć spojrzenia w bok, ale nie zamierzałam się
poddać. On najwyraźniej też.
-
Dowiem się wszystkiego, czy mi to powiesz, czy nie - obiecałam.
-
Powodzenia. Niestety muszę cię ostrzec, że o niektórych sprawach wiem tylko ja.
Odwróciłam
wzrok. Nie wytrzymałam.
-
Znajdę sposób.
- W
porządku.
Czułam,
że rozmowa dobiega końca, chociaż wcale nie zaspokoiłam swojego głodu wiedzy.
Musiałam ją podtrzymać!
-
Dobrze, więc z Nickiem poznałeś się przez Carla. A co ze mną? Nie powiesz mi
chyba… - urwałam i wytężyłam pamięć. Moja pierwsza wątpliwość związana z nim?
To było w Pokoju Życzeń. Już na samym początku. - Dlaczego wtedy, w Pokoju
Życzeń, my…
-
Byłaś pijana - powiedział bezlitośnie.
Nie
chciałam wspominać, że to on mnie upił. Zapadła cisza.
- A
ty? - spytałam, przerywając ją.
Zawsze
mnie to zastanawiało. Jak to się w ogóle stało? Skoro ja wiedziałam, że on to
on, a on wiedział, że ja to ja…
- Do
czego zmierzasz? - zapytał, wymigując się od odpowiedzi. Znowu. Nie
przypuszczałam, że aż tak ciężko będzie mi z nim rozmawiać.
Zdobyłam
się na cierpliwy głos.
-
Cóż, jestem Weasley, a ty jesteś Malfoy. Zastanawiam się, jak mogło do tego
dojść. I co ja robię tu z tobą? To wbrew wszystkiemu…
Uśmiechnął
się kącikiem ust. Od tego uśmiechu po plecach przeszły mi ciarki.
-
Chcesz powiedzieć, że nie chcesz tu być?
Zirytowałam
się.
-
Chcę powiedzieć, że nie mam pojęcia, dlaczego to się potoczyło tak, a nie
inaczej.
- Po
prostu wpadliśmy.
Spojrzałam
na niego z niedowierzaniem. Co?! Owszem, można to było tak nazwać, ale nie
spodziewałam się, że usłyszę to właśnie z jego ust.
-
Uważasz, że nasz syn to po prostu wpadka?
- A
masz inne określenie?
Dar
od losu. Przeznaczenie. Cud.
Wstałam.
Nie zamierzałam ciągnąć tej rozmowy.
- Do
twojej wiadomości: idę do „wpadki”. I mam już dla niego imię.
Zauważyłam
nieznaczną zmianę w wyrazie jego twarzy. Trochę złości, niepewności…
-
Tak?
Po
jego głosie nie można się było niczego domyślić.
-
Nicolas - rzuciłam. Wpadło mi to do głowy dosłownie przed chwilą. - Jak Nicolas
Flamel, alchemik. A także duch Gryffindoru - dodałam złośliwie.
Ku
mojemu zdziwieniu, Draco nie robił problemów. Chyba nie przejrzał mojego zagrania.
- W
porządku, niech będzie Nicolas.
Z
ukrywanym uśmiechem satysfakcji poszłam prosto do pokoiku i zbliżyłam się do
łóżeczka, by popatrzeć na synka.
-
Mówiłam, że będziesz Nick - poinformowałam go.
Powstrzymałam
się na razie od stwierdzenia, że dawna Ginny powoli wracała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)