wtorek, 13 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 41. Powrót



Kolejne dni mijały monotonnie, bez żadnych zmian. Podły nastrój skutecznie się mnie trzymał. Byłam rozproszona i rozkojarzona, nie potrafiłam dłużej skupić się na jednej czynności. Wciąż nachodziły mnie setki, tysiące pytań, których nigdy nie zadałam. O tak wielu rzeczach nie miałam pojęcia! Gryzło mnie, że straciłam Nicka, który mógłby mi na nie wszystkie odpowiedzieć, ale także to, że miałam przecież w pobliżu inną osobę, w pewnym sensie równie bliską, a mimo to nie umiałam tego wykorzystać.
Potrafiłam siedzieć i patrzeć się na Draco, co chwilę otwierając i zamykając usta, chcąc zadać pytanie, ale zawsze się rozmyślając. Nie wiedziałam nawet, o co tak naprawdę chciałam spytać. Odnosiłam wrażenie, że żyję w świecie, którego w ogóle nie znam, jakby wszyscy wokół odcinali mnie od rzeczywistości, przekrzywiali obraz, zakłamywali teraźniejszość. Kiedyś może domagałabym się stanowczej odpowiedzi – kiedy miałam, bo ja wiem, piętnaście lat? Teraz jednak wszystko było inne, przez załamanie do stopniowej stabilizacji, a później zagubienie się w zupełnie nowej sytuacji – teraz miałam przecież swojego synka i musiałam być za niego odpowiedzialna. Wyrobiło się u mnie dziwne poczucie, że nie mogę nikomu ufać, że tak naprawdę mogę polegać tylko i wyłącznie na sobie. Znajdowałam się w dziwnym stanie otępienia, myślałam, obserwowałam, wyciągałam wnioski, ale nic z nimi nie robiłam. Chyba po prostu nie byłam jeszcze w stanie poradzić sobie z życiem.
- Czuję się taka bezużyteczna – powiedziałam kiedyś do Hermiony, siedząc bezwładnie w fotelu i patrząc się w przestrzeń. – Czuję, jak życie ucieka mi między palcami i czuję, że żyję w ułudzie.
Nie zwróciłam dostatecznej uwagi na reakcję Hermiony i jej wymijającą odpowiedź. Bodźce z zewnątrz dochodziły do mnie z pewnym opóźnieniem, a i tak nie potrafiłam się na nich skupić.
Wszyscy uważali mój stan za depresję poporodową, ale ja czułam, że to coś innego, coś o wiele ważniejszego. Nie potrafiłam jednak powiedzieć, co właściwie mi się wydaje: chwytałam w locie jakąś myśl, ale nim zdążyłam się jej przyjrzeć, odlatywała, pozostawiając za sobą tylko niewyraźny szelest skrzydeł. Potrafiłam godzinami siedzieć w jednym miejscu i właściwie nie mieć pojęcia, co przez ten czas robiłam. Wyrywałam się ze swojego dziwnego stanu tylko w momentach, w których musiałam zająć się dzieckiem, a i ich było coraz mniej, z początku dlatego, że mama, chcąc zapewnić mi spokój psychiczny, sama brała się do wszystkiego, później też dlatego, że mały sypiał i czuwał dłużej oraz budził się w bardziej regularnych odstępach czasu.
Dni mijały, a ja czułam, jak życie przelatuje gdzieś koło mnie, wyprzedza mnie o dobre kilka miesięcy, w których odepchnęłam je na dalszy plan.
Grudzień zbliżał się wielkimi krokami. Śniegu jeszcze nie było i zapowiadało się na to, że zima w tym roku odwiedzi nas trochę później, niż zwykle. Zmarszczyłam czoło, przyglądając się, z pewnością lodowatym, kroplom deszczu rozbijającym się o okno. Gdybym była kroplą, jak wyglądałoby moje życie? Narodziłabym się w chmurze, odczepiła od niej i niespiesznie zaczęła opadać w dół. Nie miałabym wiele czasu. Obserwowałabym z góry cały świat, zbliżając się do niego coraz bardziej, coraz szybciej i szybciej. A potem zakończyłabym żywot w kałuży. Różniłam się od kropli. Ja miałam cele w życiu, a przynajmniej powinnam je mieć. Powinnam jak najlepiej je przeżyć.
Pewnego dnia obudziłam się z dziwnym przeczuciem, że nie jestem tą samą osobą, którą byłam jeszcze wczoraj. Nie wiedziałam, skąd to się wzięło, ale nagle powróciło do mnie wszystko – tak, jakbym utraciła cząstki pamięci i swojej woli, a teraz cudownie to wszystko odzyskała. Nie miałam pojęcia, co się stało. Byłam zagubiona tym swoim nagłym, nowym postrzeganiem świata, postrzeganiem go w pełni. Podeszłam do łóżeczka małego i przyjrzałam mu się dokładnie. Dotąd patrzyłam na niego, a tak naprawdę wcale go nie widziałam. Nie zauważałam, jak bardzo wyrósł, jak się zmienił. Jak leżał bardziej wyprostowany, a rączki miał uniesione ku głowie wzdłuż ciała, a nie, jak wcześniej – podkurczone i zwinięte w piąstki. Śledził już przedmioty trzymane w zasięgu jego wzroku i wodził za nimi oczkami, przekręcając główkę. Reagował na hałas i nawet zaczął już wydawać z siebie różne odgłosy, samogłoski. Uderzyło mnie też, że nadal nie ma zaakceptowanego przeze mnie imienia. Co ze mnie za matka! Wszyscy zwracali się do niego „złotko”, „kwiatuszku”, „skarbeńku”, starając się unikać „Christophera”, który mnie denerwował. A ja ostatnio coraz częściej przyłapywałam siebie na powtarzaniu w myślach pewnego imienia. Teraz pomyślałam nad tym bardziej świadomie. Pasowało idealnie, a przede wszystkim wiele dla mnie znaczyło. Miałam jednak świadomość, że Draco nigdy się na to nie zgodzi. Nie szkodziło mi jednak spróbować.
Tego dnia nie poszłam do Nory, postanawiając poświęcić go na stanowcze rozmyślania. Denerwował mnie już ten cały zastój, musiałam coś zmienić w sobie, a także w otoczeniu. Wysłałam sowę z wyjaśnieniem, żeby mama się nie martwiła, a później rozejrzałam się po mieszkaniu. Było jakoś dziwnie, obco. Musiałam zrobić coś po swojemu. Rzuciłam parę zaklęć – pozbyłam się kurzy, poprzestawiałam różne przedmioty, napełniłam całą przestrzeń świeżym zapachem…
Mały zapłakał. Podeszłam do niego i zapatrzyłam się na jego jasną czuprynkę i ciemne oczy, jak to u niemowląt, jeszcze w nie do końca określonym kolorze. Wszyscy jednak spodziewali się, że staną się brązowe, jak moje.
- Nick – powiedziałam na próbę, cicho.
Spojrzał na mnie i ucichł. Czy to był jakiś znak? Na ogół nie przestawał płakać tylko dlatego, że ktoś do niego podszedł i coś powiedział. Coś w tym musiało być.
- Nick - powtórzyłam. - Będziesz Nick, czy Draco się to spodoba, czy nie.
Kiedy wrócił z pracy, zdziwił się na mój widok.
- Myślałem, że będziesz w Norze - wytłumaczył. - Jak co dzień.
Przemogłam się i opowiedziałam o swoim stanie duchowym, że wyrwałam się z jakichś macek, które dotąd mnie oplatały. Uśmiechnął się krzywo na moją relację.
- To chyba dobrze - powiedział wymijająco, kierując swoje kroki do łazienki.
Tego dnia miałam bardzo dobry humor, a i powróciło wiele już zapomnianych przeze mnie cech osobowości. Przypomniałam sobie, jak lubiłam dręczyć Malfoya w szkole. I teraz chciałam ponapawać się tym uczuciem, chociaż sama nie wiedziałam, czemu.
- Myślałam nad imieniem dla naszego syna.
Dziwiąc się samej sobie, oparłam się o szafkę na buty i uśmiechnęłam z satysfakcją.
- Tak? - spytał bezbarwnie, nie odwracając się jednak do mnie, lecz idąc wciąż przed siebie. - I co?
Podparłam się wygodniej.
- No wiesz, jest tyle imion...
W końcu przystanął i spojrzał przez ramię. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że się uśmiecha. Zupełnie zbiło mnie to z tropu. Wyglądał tak, jakby wiedział, co zamierzam powiedzieć, a on radował się już na samą myśl, że mi odmówi. Nie zamierzałam jednak się poddać. To za to wszystko, co przez niego wycierpiałam, nie zamierzałam po raz kolejny dać mu satysfakcji.
- Ja już zdecydowałam - ciągnęłam. - Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Chyba niezbyt przypadło mu do gustu to "zdecydowałam", bo skrzywił się nieznacznie.
- Tak? - spytał, tym razem z zaciekawieniem, choć odniosłam raczej wrażenie, że gra. - Przecież już zdecydowaliśmy.
Aha, zamierzał trzymać się Christophera, żeby odciągnąć mnie od myśli o Nicku. Niedoczekanie. Nie miałam najmniejszego powodu, by ulegać.
- Zdecydowaliśmy? - udałam głupią, mrugając. - Kiedy?
Nie dał po sobie poznać, że go irytowałam. Na pewno go irytowałam!
- Christopher Malfoy. To odpowiednie imię.
A mi przyszedł do głowy wyjątkowo głupi i być może wredny pomysł. Znów zamrugałam z wielkim zdziwieniem.
- Malfoy? Nie, nie, byłabym raczej za tym, żeby nazywał się Weasley. A Christopher Weasley, jak dla mnie, nie wygląda dobrze.
Zaśmiałam się w duchu, kiedy jego twarz skamieniała. Próbował ukryć przede mną swoje uczucia. Ale ja i tak wiedziałam. Był zły, może zawiedziony, może rozgoryczony... Widziałam przecież, jak ważny stał się dla niego syn.
- Ach tak?
Wzruszyłam ramionami.
- Wiesz, wolałabym, żeby miał nazwisko po mnie, na wypadek gdyby...
- Czy próbujesz mi dać do zrozumienia, że chcesz zostać moją żoną?
Wmurowało mnie. Dlaczego on to robił? Musiał zawsze być górą? W każdej potyczce słownej? Poza tym swoimi słowami sprawił, że coś się we mnie obudziło, jakieś uczucie, którego może nie byłam do końca świadoma. Czy naprawdę chciałam za niego wyjść? Z jednej strony owszem, moje uczucia w stosunku do niego pozostały niezmienne, ale tyle razy już się sparzyłam...
Musiałam szybko coś wymyślić. Teraz, zaraz, natychmiast!
- Ależ nie. Właśnie próbuję ci powiedzieć, że nie jestem do końca pewna, jak to się wszystko dalej potoczy. Wolałabym nie ryzykować, że... - Co ja w ogóle plotłam?
- Czekaj - przerwał mi, unosząc też rękę, żeby mnie uciszyć. - O czym ty mówisz?
Sama nie wiedziałam. To chyba przez to, że poczułam zbyt duży luz. Zrobiłam jednak pewną siebie minę, nie dając się pokonać.
- Dominic Weasley. Tak chcę nazwać syna.
Co mnie w ogóle podkusiło do głupiego gadania o nazwisku? Przecież chciałam, żeby nazywał się Malfoy. Mal-foy, a nie Weasley...
Wydawało mi się, że Draco zazgrzytał zębami. Ale nie, on przecież by tego nie zrobił. Był na to zbyt opanowany.
- Jesteś pewna?
Niemal wyczułam niewerbalny przekaz: "zrób to, a...". Chciałam trochę się z nim podroczyć, ale nie takim kosztem. Wycofałam się.
- Nie.
- Co "nie"?
Wyczułam jednak ulgę w jego głosie. Merlinie, nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że będę w stanie rozszyfrować Malfoya, nawet w nieznacznym stopniu! Chyba po prostu wystarczyło lepiej go poznać.
- Dominic Malfoy. To jest moja decyzja.
Zacisnął mocno usta, jakby starał się na mnie nie krzyknąć. Kurczę, nie chciałam aż tak go zdenerwować. Jednak słowa "przepraszam" byłyby w tej sytuacji nie na miejscu. W końcu nie dałam się odwieść od tego imienia, prawda? I nie miałam zamiaru. Wiedziałam, że będzie ciężko. Może nie powinnam go dodatkowo denerwować, ale po prostu musiałam mu wcześniej dogryźć. Mimo tego, że nie chciałam, żeby cierpiał.
- Nie - powiedział. - Nie dam synowi imienia po tym... - w ostatniej chwili zdecydował się nie określać Nicka. - Nie i już.
Nie mogłam nic poradzić na to, że się zdenerwowałam.
- Nie ty dasz imię, lecz ja, a ja chcę, żeby miał na imię Dominic - zawarczałam.
- Nie dasz mu tego imienia. Nie zrobisz tego.
Zadarłam podbródek.
- Owszem, zrobię.
Mały, jakby wyczuł sytuację, w najbardziej odpowiednim momencie się rozpłakał.
- Już idę, Dominic - rzuciłam, starając się nie rzucić Draco wyzywającego spojrzenia. Wiedziałam, że to by go jeszcze bardziej zdenerwowało, a znudziło mi się kłócenie.
Niemal wyczułam, że podąża za mną.
- Nie będzie miał na imię Dominic - stwierdził w miarę spokojnie.
- Racja - przytaknęłam. - Dominic Dracon Malfoy.
- Nie wyrażam zgody.
Chyba rozumiałam jego rozżalenie. Czy czuł się odrzucony? Czy był zły dlatego, że znalazł się na drugim miejscu, za Nickiem?
- Przykro mi, ale chyba będziesz musiał. - Postanowiłam jednak być wspaniałomyślna. - Ewentualnie zgodzę się na Dracon Dominic Malfoy, ale i tak wszyscy będą nazywać go drugim imieniem.
- Nie ma. Mowy.
Chwycił mnie za ramię i zmusił, żebym spojrzała na niego. Zdziwiłam się, widząc w jego oczach... ból? Dziecko nadal płakało.
- Słuchaj - powiedział cicho. Wyglądał jak ktoś, kto cierpi i jest gotów zrobić wszystko, żeby osiągnąć swój cel, który uchroni go od cierpienia. - Nadaj mu jakiekolwiek imię. Jakie ci się wymarzy. Każde, tylko nie Dominic.
Widziałam, jak bardzo mu na tym zależy. Zaczęłam mięknąć. Owszem, chciałam okazać szacunek i uznanie przyjacielowi, ale nie chciałam przy okazji zranić ukochanego! Nie miałam pojęcia, co zrobić w tej sytuacji. Musiałam zdecydować. Decyzję miały pomóc mi podjąć odpowiedzi na parę pytań. Jeśli odpowie przekonująco, zgodzę się wymyślić co innego. Jeśli mnie zawiedzie, nie będę miała litości.
- Powiedz mi, czy ja jestem dla ciebie ważna?
Spojrzał na mnie zdziwiony. Raczej nie spodziewał się takiego pytania i nie sądziłam, by odpowiedział jednoznacznie.
- O co ci chodzi?
- Muszę to wiedzieć.
Patrzył mi w oczy, milcząc. Mały nadal płakał.
- Jesteś - powiedział w końcu.
Nie byłam tym usatysfakcjonowana.
- Jestem co?
- Jesteś dla mnie ważna.
Pokiwałam głową, starając się nie pokazać, że cieszę się z tego, co powiedział. Wiedziałam, że ciężko mu mówić o uczuciach, chociaż z drugiej strony miałam się na baczności: nie jedną dziewczynę w Hogwarcie zbajerował.
- A powiedz mi... liczysz się z moim zdaniem? Czy ma dla ciebie jakieś znaczenie, co ja czuję?
Na jego czole pojawiła się mała zmarszczka.
- Oczywiście, że ma.
- Więc powiedz mi... - Tadam! Oto i przechodzimy do sedna. - Skoro wiesz ile dla mnie znaczył Nick, dlaczego nie chcesz pozwolić mi uhonorować jego pamięci? Dlaczego nie pozwolisz mi...
- Ginny. - Wyglądał trochę jak człowiek zrezygnowany, ale który wie, że nie może ustąpić. - Wiesz doskonale, że nie przepadaliśmy za sobą z Attawayem, nie ma co ukrywać. Nie chciałbym, żeby mój syn nosił jego imię.
Może wykazałam się egoizmem, ale wypowiedziałam te słowa i nie dało się już tego cofnąć:
- Ale tu nie chodzi o ciebie, tylko o mnie.
Wszystkie błąkające się po jego twarzy uczucia znikły. Już nie mogłam ich odczytać.
- Chcę twojego szczęścia - powiedział. - Ale akurat na to nie mogę się zgodzić.
Przygryzłam wargi. Nadal nie wyjaśnił mi, o co dokładnie w tym chodzi, choć nielubienie się rozumiałam. Ale teraz byłam na dodatek zawstydzona własnym egoizmem. Co ja sobie w ogóle myślałam, żądając od niego... czego właściwie?
Westchnęłam.
- Okej - zgodziłam się w końcu. - Ale w zamian za to będziesz musiał odpowiedzieć mi na parę bardzo ważnych pytań.
- Jakich? - zdziwił się.
Jednak ja już odwróciłam się do niego plecami i podeszłam do łóżeczka.
- Ważnych.

* * *

- Dobrze, więc co chcesz wiedzieć?
Mały spał. W mieszkaniu było cicho i ciemno. Siedzieliśmy na kanapie w salonie, pijąc herbatę.
- Skąd znasz Nicka? Czy raczej: skąd go znałeś?
Pierwsze uderzenie. Wiedziałam, że stara się nic po sobie nie pokazać, bo przecież wiedział wcześniej mniej więcej, o co będę pytać.
- Powiedziałbym raczej, że znam Carla.
- Carla? - zdziwiłam się. - A co Carl ma z tym wspólnego?
Płomień świecy stojącej na stole zatańczył, tworząc na ścianie ruchome cienie.
- Carl właściwie ma z tym sporo wspólnego.
- Więc czemu się z nim nie widujesz? - spytałam. Wydawało mi się oczywiste - znają się, więc powinni utrzymywać kontakty. Jednak na widok miny Draco zmuszona byłam zmienić zdanie. I zamilknąć.
- Znamy się od dziecka - ciągnął - tak jak i z Elissą. Wszyscy należeliśmy do rodów czystej krwi, więc musieliśmy się poznać choćby na jakimś z licznych przyjęć. Dodam, że na jednym z nich poznałem też twoją znajomą, Demelzę, ale nie ma sensu się w to zagłębiać. Carl i ja widywaliśmy się dość często, choć nie do końca za sobą przepadaliśmy. Później zaprzyjaźnił się ze szlamą, Attawayem...
- Mógłbyś nie używać tego słowa? - wtrąciłam.
Nienawidziłam określenia "szlama", zwłaszcza dlatego, że Hermiona była mugolaczką. A teraz, jak się dowiedziałam, również Nick.
- Jasne - odpowiedział, choć tonem raczej sarkastycznym. Postanowiłam się tym nie przejmować.
- Zatem Nick był mugolakiem? - podjęłam.
- Tak. A moja rodzina, jak wiesz, nie toleruje tego. W tamtym momencie cała moja znajomość z Carlem się zakończyła. Nie wiem, jak to się stało, że poznali tę całą Angelique, ale...
- Angelique to moja przyjaciółka - znów przerwałam.
- Nie wątpię. W każdym razie spotkaliśmy się wszyscy ponownie.
- W jakich okolicznościach? - Czy zachowywałam się jak wnikliwy dziennikarz? Bo tak właśnie się czułam.
Draco wyglądał tak, jakby zastanawiał się, ile może mi powiedzieć. Zniecierpliwiłam się i zaczęłam postukiwać palcami w oparcie kanapy. Przytrzymał moją rękę.
- Okoliczności niekoniecznie są tu najważniejsze. W każdym razie spotkaliśmy się. Uciąłem sobie z Carlem kilka pogawędek - między innymi dzięki niemu zawdzięczam zaproszenie na ślub siostry Angelique w Paryżu - i oto cała historia.
A, więc stąd się tam wziął, pomyślałam. Niemniej wcale nie była to satysfakcjonująca odpowiedź na moje pytanie o Nicka. Skrzywiłam się.
- I co, to wszystko?
- A na co liczyłaś? - odbił piłeczkę.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, może na jakieś wyjaśnienie tego wszystkiego. - Nie mogłam powstrzymać się od ironicznego tonu. Wiedziałam, że nie mówi mi wszystkiego, i nie zamierzałam dać się z tym zbyć.
- Wyjaśnienie czego wszystkiego?
Spojrzałam na niego jak na wariata. Miał szczerze zdziwioną minę, przy czym „szczerze” było pojęciem względnym. Postanowiłam jednak zostawić to na później.
- Okej, więc o co chodzi z tym całym chronieniem mnie? I ty, i Nick wspominaliście coś o tym, ale nigdy nie chcieliście powiedzieć mi, o co właściwie chodzi.
Draco rozłożył bezradnie ręce.
- Mamy wojnę.
- I mam uwierzyć, że tylko o to chodzi?
Mierzyliśmy się wzrokiem. Czułam przemożną chęć spojrzenia w bok, ale nie zamierzałam się poddać. On najwyraźniej też.
- Dowiem się wszystkiego, czy mi to powiesz, czy nie - obiecałam.
- Powodzenia. Niestety muszę cię ostrzec, że o niektórych sprawach wiem tylko ja.
Odwróciłam wzrok. Nie wytrzymałam.
- Znajdę sposób.
- W porządku.
Czułam, że rozmowa dobiega końca, chociaż wcale nie zaspokoiłam swojego głodu wiedzy. Musiałam ją podtrzymać!
- Dobrze, więc z Nickiem poznałeś się przez Carla. A co ze mną? Nie powiesz mi chyba… - urwałam i wytężyłam pamięć. Moja pierwsza wątpliwość związana z nim? To było w Pokoju Życzeń. Już na samym początku. - Dlaczego wtedy, w Pokoju Życzeń, my…
- Byłaś pijana - powiedział bezlitośnie.
Nie chciałam wspominać, że to on mnie upił. Zapadła cisza.
- A ty? - spytałam, przerywając ją.
Zawsze mnie to zastanawiało. Jak to się w ogóle stało? Skoro ja wiedziałam, że on to on, a on wiedział, że ja to ja…
- Do czego zmierzasz? - zapytał, wymigując się od odpowiedzi. Znowu. Nie przypuszczałam, że aż tak ciężko będzie mi z nim rozmawiać.
Zdobyłam się na cierpliwy głos.
- Cóż, jestem Weasley, a ty jesteś Malfoy. Zastanawiam się, jak mogło do tego dojść. I co ja robię tu z tobą? To wbrew wszystkiemu…
Uśmiechnął się kącikiem ust. Od tego uśmiechu po plecach przeszły mi ciarki.
- Chcesz powiedzieć, że nie chcesz tu być?
Zirytowałam się.
- Chcę powiedzieć, że nie mam pojęcia, dlaczego to się potoczyło tak, a nie inaczej.
- Po prostu wpadliśmy.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Co?! Owszem, można to było tak nazwać, ale nie spodziewałam się, że usłyszę to właśnie z jego ust.
- Uważasz, że nasz syn to po prostu wpadka?
- A masz inne określenie?
Dar od losu. Przeznaczenie. Cud.
Wstałam. Nie zamierzałam ciągnąć tej rozmowy.
- Do twojej wiadomości: idę do „wpadki”. I mam już dla niego imię.
Zauważyłam nieznaczną zmianę w wyrazie jego twarzy. Trochę złości, niepewności…
- Tak?
Po jego głosie nie można się było niczego domyślić.
- Nicolas - rzuciłam. Wpadło mi to do głowy dosłownie przed chwilą. - Jak Nicolas Flamel, alchemik. A także duch Gryffindoru - dodałam złośliwie.
Ku mojemu zdziwieniu, Draco nie robił problemów. Chyba nie przejrzał mojego zagrania.
- W porządku, niech będzie Nicolas.
Z ukrywanym uśmiechem satysfakcji poszłam prosto do pokoiku i zbliżyłam się do łóżeczka, by popatrzeć na synka.
- Mówiłam, że będziesz Nick - poinformowałam go.
Powstrzymałam się na razie od stwierdzenia, że dawna Ginny powoli wracała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)