Moje życie wykonało pełny
obrót, żeby następnie skierować swój bieg w zupełnie inną stronę. Byłam
zupełnie inną osobą. Wszystko, co robiłam, o czym myślałam, całkowicie różniło
się od tego, co było dawniej. Wszystko podporządkowywałam tej małej istotce,
która już na zawsze zmieniła moje życie. Panicznie bałam się utracić ją ze
swoich objęć, czy chociażby spuścić z oczu. Niechętnie oddawałam mojego synka
uzdrowicielkom, które wykonywały standardowe badania, takie jak mierzenie,
ważenie i obserwowanie rozwoju.
Po kilku dniach pobytu w
szpitalu zostałam wypisana. Przez te kilka dni trochę się pozmieniało –
pogodziłam się z Draco, ale zdecydowaliśmy, że w najbliższym czasie większość doby
będę spędzać w Norze, gdzie w opiece nad małym miała mi pomagać mama. Moim planem
było też wyciągnąć jak najwięcej informacji z Hermiony, która na dobre
zamieszkała w Norze. Chciałam dowiedzieć się wszystkiego o bitwie w Hogwarcie,
bo na tę chwilę wiedziałam tylko, że Voldemort, z bardzo uszczuplonymi siłami,
w końcu się wycofał. Z naszych też zginęło sporo osób, ale wszyscy moi
najbliżsi przeżyli.
Kiedy przekraczałam próg
Nory z dzieckiem w ramionach, czułam się tak jakoś niesamowicie, a przede
wszystkim bardzo dziwnie. W ogóle wszystko było dla mnie dziwne od momentu, w
którym zobaczyłam małego. Wszystko wydawało się być zupełnie inne.
Mały nie miał jeszcze
imienia. Pamiętałam, jak w rozmowie z Draco ustaliliśmy, że jeśli będzie to
chłopiec, nazwiemy go Christopher, jak pierwszy w historii Minister Magii, ale…
Christopher Malfoy? Chris Malfoy? Kiedy patrzyłam w tę drobną twarzyczkę, nie
mogłam utożsamić jej z imieniem. Mimo że wszyscy zaczynali go tak nazywać,
czułam, że coś było nie tak, po prostu nie pasowało. Musiałam znaleźć coś
innego, coś bardziej pasującego.
- Może Timothy? –
podrzuciła Hermiona, kiedy siedziałyśmy razem w salonie, kołysząc do snu
dziecko.
Skrzywiłam się.
- Nie, to nie to –
powiedziałam, a potem westchnęłam. – To musi być coś, wiesz, takiego idealnego,
pasującego.
Hermiona wzruszyła ramionami
z przepraszającą miną.
- Nie znam się na tym –
przyznała. – Ale myślę, że powinnaś obgadać to z Draco.
Zirytowałam się. Jeszcze
nie do końca wymazałam z pamięci niedawne wydarzenia, co okazało się niezwykle
trudnym zadaniem. Nie lubiłam zbytnio z nim rozmawiać, chociaż nadal
mieszkaliśmy razem.
- To nie wiem – mruknęła
Hermiona, widząc moją reakcję. – Naprawdę nie wiem.
Był wieczór. Za oknem
panowała zupełna czerń, a w środku było jasno, przytulnie i ciepło. Mały
wymachiwał piąstką, a ja starałam się nie usnąć na siedząco. Dawał mi we znaki,
budząc mnie po sto razy w nocy, ale i w dzień nie mogłam porządnie odpocząć.
Mimo pomocy mamy w ciągu dnia, Hermiony wieczorami i czasem Draco w nocy, było
mi potwornie ciężko z tym wszystkim. Zaczynałam wątpić w swoje siły i byłam na
skraju załamania za każdym razem, kiedy zaczynał płakać. Nie miałam pojęcia, o
co może mu chodzić! Czy jest głodny? Czy jest chory? Czy zmoczył pieluszkę?
Zimno mu? Gorąco? Coś go boli? Och, jak ciężkie w komunikacji było to, że nie
mógł po prostu powiedzieć mi, co z nim nie tak!
Możliwe, że cały mój zły
nastrój brał się z tego, że nie mogłam spuścić małego z oczu – niemożliwie
cierpiałam, gdy nie było go przy mnie. Martwiłam się, mimo że ufałam osobom,
które się nim zajmowały, że pod moją nieobecność może mu się coś stać,
cokolwiek. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam tak podchodzić do sprawy, bo
się wykończę, ale nie umiałam inaczej! Chociaż próbowałam powstrzymywać
paniczny lęk spowodowany jego nieobecnością, nie potrafiłam.
Tego dnia mały skończył
drugi tydzień, a już nieźle dał mi się we znaki. Nie odzyskałam jeszcze
całkowicie sił, a pozostałej cząstki wciąż mi ubywało. Marzyłam o tym, żeby
wreszcie odpocząć, żeby zaznać trochę spokoju. Marzyłam, żeby wszyscy zostawili
mnie samej sobie.
Chociaż każdy rozumiał, że
potrzebuję teraz czasu na przystosowanie się do sytuacji, Angelique nie mogła
się powstrzymać, żeby do mnie nie zajrzeć. Twarz miała poważną i wyglądała,
jakby zamierzała powiedzieć mi coś bardzo ważnego, ale w tym momencie mały
rozpłakał się i już nic z siebie nie wydusiła.
Zgodnie z obietnicą daną
kiedyś Demelzie, od razu po powrocie do domu ze szpitala napisałam jej list, w
którym opowiedziałam jej o cudowności mojego synka. Odpisała mi z wielkim
entuzjazmem i ucieszyłam się, wyczuwając go w tych kilkunastu zdaniach, bo
oznaczało to, że u niej już jest lepiej.
Dzisiaj był dzień
wyjątkowy – nie tylko ze względu na te dwa tygodnie, ale też i dlatego, że
zostawałam na noc w Norze. Mama uparła się, że muszę wreszcie porządnie się
wyspać i to ona będzie całą noc czuwała nad małym. Nie wiedziałam, czy dam radę
choćby zasnąć, a co dopiero się wyspać, ale już pogodziłam się z myślą, że
synka nie będzie przy mnie, gdy będę się kładła. Bałam się tylko, że urządzi
swoim płaczem taką arię, że postawi cały dom na nogi, nie lubił bowiem, jak ja,
być daleko ode mnie.
Najdziwniejsze było to,
że, po pierwsze, udało mi się przespać całe dwanaście godzin, a po drugie, że
mały też spał. Kiedy tylko obudziłam się rano, zaniepokojona panującą w domu
ciszą, zbiegłam na dół, do salonu. Jak przypuszczałam, właśnie tam zastałam
mamę i małego – on spał grzecznie w łóżeczku, ona drzemała na kanapie. Nie
zatrzymując się ani na chwilę, podeszłam do łóżeczka i chwyciłam delikatnie
maleńką piąstkę. Poczułam, jak powraca do mnie spokój, który opuścił mnie już w
chwili przebudzenia. Uśmiechnęłam się. Kiedy spał, mogłam patrzeć na niego
godzinami i nie czuć zupełnie zmęczenia. Gorzej było, kiedy zaczynał dokazywać,
a dzieckiem był niezwykle ruchliwym i rozkrzyczanym, momentami aż miałam ochotę
zwinąć się w kłębek, porządnie rozpłakać i nie pokazywać się światu przez
najbliższe kilka tygodni.
Skoro byłam wyspana, a
jeszcze nie musiałam zajmować się dzieckiem, poszłam do kuchni, żeby zrobić
sobie małe śniadanie. Przygotowałam też kanapki dla mamy, żeby zjadła je, gdy
się obudzi. Starając się zbytnio nie śpieszyć, choć średnio mi to wychodziło,
usiadłam przy stole i zjadłam śniadanie. Brak zajęcia jednak mi doskwierał,
poszłam na górę do łazienki i wzięłam prysznic, umyłam głowę i nasmarowałam się
różnymi pachnącymi kremami. Wrzuciłam swoją porozciąganą koszulę nocną do kosza
z brudami, a po chwili dorzuciłam do niego jeszcze wielką, rozpinaną koszulę w
kratkę, którą nosiłam po domu do znudzenia. Ubrałam się w cieplutki sweter,
którego nie nosiłam od bardzo dawna – nawet nie zabrałam go ze sobą do
mieszkania. Z ulgą odkryłam, że się w niego mieszczę. Z ulgą też wchodziłam na
wagę, odkrywając, że ważę wciąż mniej i mniej. Nie lubiłam tylko przeglądać się
w lustrze, bo wyglądałam bardzo dziwacznie – z jakimś takim dziwnym brzuchem i
zarysowanymi żebrami. Dzisiaj jednak prezentowałam się w miarę ładnie, twarz
wyglądała na wypoczętą i nie tak chorobliwie bladą ze zmęczenia, z szarymi
cieniami pod oczami. Nie wiedziałam, co mnie podkusiło, ale założyłam jakąś
spódnicę, w której również nie chodziłam od dawna.
Nie mogłam się
powstrzymać, żeby nie pójść znów na dół i nie popatrzeć na synka. To było o
wiele silniejsze ode mnie, a nie potrafiłam z tym walczyć. Spał spokojnie, jak
na mój gust trochę zbyt spokojnie. Zaczynałam się już martwić, dlaczego nie
wrzeszczy dziko, domagając się czegoś, kiedy zamachał rączkami i krzyknął
głośno. Mama poderwała się z kanapy za moimi plecami, ale nie zważając na nią
wyciągnęłam ręce i podniosłam go. Przytuliłam go do siebie, czując, jak bardzo
stęskniłam się za nim przez te kilka godzin. Chyba byłam nienormalna.
- Ginny, miałaś odpocząć –
powiedziała mama z wyrzutem.
Odwróciłam się do niej,
kołysząc dziecko, które na powrót zasnęło, nie zważając na nic.
- Odpoczęłam. I dzięki, że
mnie wyręczyłaś w nocy.
Mama skierowała oczy i
dłonie w stronę sufitu.
- Gdybym ja była taką
histeryczką jak ty, to nie wiem, czy dałabym radę z siódemką dzieciaków.
Uśmiechnęłam się,
spoglądając na synka, który spał z rozkoszną minką w moich ramionach.
- Będzie najbardziej
rozpieszczonym dzieckiem na świecie, ale to nic – powiedziałam. – Ważne, żeby
był szczęśliwy.
Ostatnio sypałam różnymi
tego typu filozoficznymi myślami jak z rękawa, więc mama się nią nie przejęła.
Poszła do kuchni, żeby zjeść przygotowane przeze mnie śniadanie, a później
zabrała ode mnie małego, gdy się rozpłakał, i mimo mojego sprzeciwu nakarmiła
go butelką, a potem zmieniła mu pieluszkę. Później zasnął, więc położyła go do
łóżeczka i nakazała mi usiąść na kanapie.
- Nie waż się brać go na
ręce – powiedziała do mnie. – Zamęczysz się tym dźwiganiem. Od spania ma
łóżeczko.
Myślałam zupełnie inaczej,
ale byłam wdzięczna mamie za pomoc, więc nie chciałam jej denerwować wyrażaniem
swojego zdania. Od dnia odpoczynku chyba nie umrę.
Wytrwanie w postanowieniu
nie robienia niczego okazało się jednak trudniejsze, niż myślałam. Moje serce
wyrywało się do dziecka z każdym jego zakwileniem, ale gromy sypiące się z oczu
mamy trzymały mnie w jednym miejscu. Skończyło się tym, że wierciłam się niespokojnie
na kanapie, nie mogąc znaleźć sobie zajęcia. W końcu mama nie wytrzymała i wygoniła
mnie na dwór, żebym nakarmiła kury, a jeśli nie znajdę sobie innego zajęcia,
żebym odgnomiła ogród. Uważałam to za karę niezwykle srogą i z każdym krokiem
oddalającym mnie od synka czułam coraz większą rozpacz. Panikowałam, nie mając
go przy sobie, ale musiałam z tym walczyć! Zgodnie z poleceniem nakarmiłam
kury, a później wzięłam się za odgnamianie ogrodu, nie przykładając jednak
wielkiej wagi do tego, co robię, tak więc gnomy nie odlatywały na pożądaną
odległość. Nasłuchiwałam uważnie, czy mały nie płacze, co skończyło się tym, że
gnom, którego akurat trzymałam w dłoni, ugryzł mnie boleśnie w palec.
Usłyszałam jednak głośny płacz, głośny jak dla mnie, z wyczulonym słuchem, więc
po prostu odstawiłam gnoma na ziemię i pobiegłam do domu, nie mogąc się
powstrzymać.
Chciało mi się śmiać,
kiedy zobaczyłam, o co tak właściwie się martwiłam – mama po prostu kąpała go w
wanience, czego nienawidził. Mogłam się tego domyślić, już przecież nauczyłam
się rozróżniać ten rodzaj płaczu od innych, był tak charakterystyczny, że nie
sposób go było pomylić.
Dostałam jednak karę za
moją nadopiekuńczość – oprócz odgnomienia ogrodu musiałam jeszcze zrobić
ciasto, bowiem Fred i George mieli wpaść po pracy z wizytą, a i Ron z Hermioną
mieli niedługo wrócić. Kiedy ciasto się piekło, zrobiłam jakąś marną imitację
obiadu, który zjadłam razem z mamą. Było już późne popołudnie, kiedy moi bracia
wkroczyli do kuchni. Uprzedzając ich głośne powitanie, nakazałam im być cicho,
żeby nie obudzili dziecka. Okazali się być tym bardzo rozbawieni.
Po niedługim czasie
dołączył do nas Ron, a chwilę później Hermiona. Po godzinie z pracy wrócił
tata, przyprowadzając ze sobą Billa, którego serdecznie uściskałam, bo dawno go
nie widziałam. Wszyscy rozanieleni sterczeli nad łóżeczkiem, tylko Ron stał z
boku, prychając. Z jego pomrukiwań wywnioskowałam, że jest obrażony na małego,
bo w nocy nie dał mu spać. Dziwił się też, jakim cudem ja tego nie słyszałam,
ale doszedł do wniosku, że to przez eliksir nasenny, który mama dolała mi
wieczorem do herbaty. Podeszłam do niej, żeby wyjaśnić sprawę, ale nie chciała
się do niczego przyznać.
Zrobiło się ciemno i już
tylko minuty dzieliły mnie od przyjścia Draco. Szczerze mówiąc nie chciałam
wracać do mieszkania – tam było tak smutno i cicho, Nora zaś tętniła życiem.
Nie powiedziałam o tym jednak nikomu i kiedy Draco po nas przyszedł, nie
zdradziłam się nawet wyrazem twarzy, że chciałabym jeszcze tu zostać, bo
wiedziałam, że on niekoniecznie lubi tu przebywać, choć od pewnego czasu wszyscy
darzyli go większą sympatią niż wcześniej. Wzięłam małego na ręce i w trójkę
teleportowaliśmy się przed klatkę naszego bloku. Zauważyłam, że Draco jest
jakiś dziwnie spięty i nawet nie uśmiechał się do dziecka, co zwykle już by
robił, wygadując do niego różne dziwaczne rzeczy. Nie wziął też go ode mnie,
żeby wnieść go po schodach, jak zawsze.
- Co jest? – spytałam,
kiedy otwierał drzwi.
Spojrzał na mnie z kamienną
twarzą.
- A co ma być? –
odpowiedział pytaniem.
Wzruszyłam ramionami i
przeszłam przez próg.
- Nie wiem, ty mi powiedz.
Zaniosłam synka do jego
pokoju, czego nie robiłam często – większość czasu spędzał przy mnie, a teraz
zamierzałam pobyć trochę dalej od niego. Wróciłam do przedpokoju, zdjęłam buty
i powiesiłam płaszcz na wieszaku. Draco tymczasem zabezpieczał drzwi
zaklęciami.
- Była u mnie Angelique –
powiedział grobowym głosem, stojąc plecami do mnie.
- I? – spytałam, nie do
końca rozumiejąc, co w tym takiego dziwnego.
Odwrócił się do mnie
powoli i równie powoli zastanawiał się, co powiedzieć.
- Kazała mi przestać
trzymać cię w nieświadomości.
Zaniepokoiły mnie jego
słowa. Co miałam przez to rozumieć? Nie wiedziałam jeszcze, czy powinnam się
martwić, czy nie. Milczałam, stojąc w miejscu.
- Chodzi o Attawaya –
powiedział po kilku minutach milczenia.
- Nicka – poprawiłam go
automatycznie.
Poczułam dziwne
szarpnięcie w brzuchu. Czułam się tak, jakbym już wiedziała, że stało się coś
złego, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, o co chodzi.
- Tak, Nicka – zgodził się
ulegle Draco, co zdziwiło mnie bardziej, niż to, że w ogóle o nim mówi.
Zamilkł. Czekałam na dalszy ciąg, ale się nie doczekałam.
- O co chodzi? –
ponagliłam go. – Czy coś się stało?
Wyglądał, jakby
zastanawiał się, w jaki sposób mi o tym powiedzieć. Widziałam po jego minie, że
zdecydował się nie owijać w bawełnę. I zanim zdążyłam przygotować się na jakiekolwiek
wieści, usłyszałam te dwa słowa:
- Nie żyje.
* * *
Idąc chodnikiem obok
Angelique, nadal nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Skręciłyśmy w
rząd nagrobków. Przeszłyśmy jeszcze kilka kroków i zatrzymałyśmy się.
- To tu – powiedziała
cicho.
Biały, podwójny grób z
piękną rzeźbą przedstawiającą anioła stojącego pośrodku, otaczającego
skrzydłami pionową płytę nagrobną, z wygrawerowanym napisem.
Dominic Brian Attaway
ur. 27.11.1979
zm. 23.10.1998
Elissa Maggie Sileo
ur. 12.05.1979
zm.
23.10.1998
Nie zorientowałam się, w
którym momencie z moich oczu popłynęły łzy, nie zorientowałam się też, kiedy
Angelique zaczęła płakać. Było mnóstwo zniczy i mnóstwo wieńców. Otarłam łzy i
położyłam przyniesione przez siebie kwiaty w miejscu, w którym powinna spoczywać
głowa Nicka. Wydały mi się nagle takie szare, pospolite i tak mało znaczące. Nick
był mi przyjacielem, tak bliskim, że podświadomie uważałam go za członka
rodziny. Złamałam mu serce, które później uleczyła Elissa. Był wspaniałym
człowiekiem i nie wyobrażałam sobie, że tak po prostu odszedł. Zginął w walce,
broniąc stronę dobra, broniąc tego, co słuszne. Nie chciałam go zapomnieć, ale
pamięć o nim była równie bolesna. Nadal byłam w szoku, nie mogąc uwierzyć, że
to wszystko wydarzyło się naprawdę. Przypomniałam sobie dzień, w którym się
poznaliśmy. To było dopiero w marcu? Wydawało mi się, że od tamtego czasu upłynęło
co najmniej kilka lat. Wydawało mi się, jakbym znała go od zawsze.
Upadłam na kolana,
opuszczona przez wszystkie siły. Nie mogłam uwierzyć, że Nicka już nie ma, że
już więcej go nie zobaczę, nie usłyszę, nie poczuję. Chciwie sięgałam pamięcią
do wspomnień o nim, do myślenia o wypowiedzianych przez niego słowach, a także
tych wypowiedzianych przeze mnie. Gdzie mogłam postąpić inaczej? Gdzie mogłam
powiedzieć mu, ile właściwie dla mnie znaczy? Dlaczego nie podziękowałam za wszystko,
co dla mnie zrobił? Teraz już nie mogłam tego naprawić. Nie mogłam powiedzieć
mu tego wszystkiego, co przemilczałam. Nie mogłam też spytać o wszystko, co
było dla mnie niejasne. Już zawsze miałam pozostać w nieświadomości w stosunku
do tak wielu rzeczy! Czemu tak upierał się, żeby mnie chronić? Dlaczego stał
się takim człowiekiem, a nie innym? I o co chodziło z tą całą jego chorobą, o
której nie chciał mi powiedzieć, a później sama zapomniałam? Jak w ogóle mogłam
wyrzucić to z pamięci? Jak mogłam cokolwiek przemilczeć, zostawiając na
później?
Poczułam, że Angelique
obejmuje mnie ramieniem. Klęczała przy mnie, płacząc bezgłośnie. Ja też
płakałam, nie chcąc pogodzić się z losem.
Kiedy wróciłam do domu,
wszystko wydawało mi się tak beznadziejnie żywe, zbyt realne. Nie chciałam
wracać do świata, który zabrał mi przyjaciela, bo wiedziałam, że następny może
być ktokolwiek, niezależnie od tego, jak mocno bym go kochała i jak bardzo
chciałabym go chronić. Mógłby to nawet być mój synek, a tego bym nie przeżyła.
Lel, Nick urodzil sie tego dnia co ja, a tak go nie lubie xD.
OdpowiedzUsuń