wtorek, 13 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 40. Dwa tygodnie



Moje życie wykonało pełny obrót, żeby następnie skierować swój bieg w zupełnie inną stronę. Byłam zupełnie inną osobą. Wszystko, co robiłam, o czym myślałam, całkowicie różniło się od tego, co było dawniej. Wszystko podporządkowywałam tej małej istotce, która już na zawsze zmieniła moje życie. Panicznie bałam się utracić ją ze swoich objęć, czy chociażby spuścić z oczu. Niechętnie oddawałam mojego synka uzdrowicielkom, które wykonywały standardowe badania, takie jak mierzenie, ważenie i obserwowanie rozwoju.
Po kilku dniach pobytu w szpitalu zostałam wypisana. Przez te kilka dni trochę się pozmieniało – pogodziłam się z Draco, ale zdecydowaliśmy, że w najbliższym czasie większość doby będę spędzać w Norze, gdzie w opiece nad małym miała mi pomagać mama. Moim planem było też wyciągnąć jak najwięcej informacji z Hermiony, która na dobre zamieszkała w Norze. Chciałam dowiedzieć się wszystkiego o bitwie w Hogwarcie, bo na tę chwilę wiedziałam tylko, że Voldemort, z bardzo uszczuplonymi siłami, w końcu się wycofał. Z naszych też zginęło sporo osób, ale wszyscy moi najbliżsi przeżyli.
Kiedy przekraczałam próg Nory z dzieckiem w ramionach, czułam się tak jakoś niesamowicie, a przede wszystkim bardzo dziwnie. W ogóle wszystko było dla mnie dziwne od momentu, w którym zobaczyłam małego. Wszystko wydawało się być zupełnie inne.
Mały nie miał jeszcze imienia. Pamiętałam, jak w rozmowie z Draco ustaliliśmy, że jeśli będzie to chłopiec, nazwiemy go Christopher, jak pierwszy w historii Minister Magii, ale… Christopher Malfoy? Chris Malfoy? Kiedy patrzyłam w tę drobną twarzyczkę, nie mogłam utożsamić jej z imieniem. Mimo że wszyscy zaczynali go tak nazywać, czułam, że coś było nie tak, po prostu nie pasowało. Musiałam znaleźć coś innego, coś bardziej pasującego.
- Może Timothy? – podrzuciła Hermiona, kiedy siedziałyśmy razem w salonie, kołysząc do snu dziecko.
Skrzywiłam się.
- Nie, to nie to – powiedziałam, a potem westchnęłam. – To musi być coś, wiesz, takiego idealnego, pasującego.
Hermiona wzruszyła ramionami z przepraszającą miną.
- Nie znam się na tym – przyznała. – Ale myślę, że powinnaś obgadać to z Draco.
Zirytowałam się. Jeszcze nie do końca wymazałam z pamięci niedawne wydarzenia, co okazało się niezwykle trudnym zadaniem. Nie lubiłam zbytnio z nim rozmawiać, chociaż nadal mieszkaliśmy razem.
- To nie wiem – mruknęła Hermiona, widząc moją reakcję. – Naprawdę nie wiem.
Był wieczór. Za oknem panowała zupełna czerń, a w środku było jasno, przytulnie i ciepło. Mały wymachiwał piąstką, a ja starałam się nie usnąć na siedząco. Dawał mi we znaki, budząc mnie po sto razy w nocy, ale i w dzień nie mogłam porządnie odpocząć. Mimo pomocy mamy w ciągu dnia, Hermiony wieczorami i czasem Draco w nocy, było mi potwornie ciężko z tym wszystkim. Zaczynałam wątpić w swoje siły i byłam na skraju załamania za każdym razem, kiedy zaczynał płakać. Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić! Czy jest głodny? Czy jest chory? Czy zmoczył pieluszkę? Zimno mu? Gorąco? Coś go boli? Och, jak ciężkie w komunikacji było to, że nie mógł po prostu powiedzieć mi, co z nim nie tak!
Możliwe, że cały mój zły nastrój brał się z tego, że nie mogłam spuścić małego z oczu – niemożliwie cierpiałam, gdy nie było go przy mnie. Martwiłam się, mimo że ufałam osobom, które się nim zajmowały, że pod moją nieobecność może mu się coś stać, cokolwiek. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam tak podchodzić do sprawy, bo się wykończę, ale nie umiałam inaczej! Chociaż próbowałam powstrzymywać paniczny lęk spowodowany jego nieobecnością, nie potrafiłam.
Tego dnia mały skończył drugi tydzień, a już nieźle dał mi się we znaki. Nie odzyskałam jeszcze całkowicie sił, a pozostałej cząstki wciąż mi ubywało. Marzyłam o tym, żeby wreszcie odpocząć, żeby zaznać trochę spokoju. Marzyłam, żeby wszyscy zostawili mnie samej sobie.
Chociaż każdy rozumiał, że potrzebuję teraz czasu na przystosowanie się do sytuacji, Angelique nie mogła się powstrzymać, żeby do mnie nie zajrzeć. Twarz miała poważną i wyglądała, jakby zamierzała powiedzieć mi coś bardzo ważnego, ale w tym momencie mały rozpłakał się i już nic z siebie nie wydusiła.
Zgodnie z obietnicą daną kiedyś Demelzie, od razu po powrocie do domu ze szpitala napisałam jej list, w którym opowiedziałam jej o cudowności mojego synka. Odpisała mi z wielkim entuzjazmem i ucieszyłam się, wyczuwając go w tych kilkunastu zdaniach, bo oznaczało to, że u niej już jest lepiej.
Dzisiaj był dzień wyjątkowy – nie tylko ze względu na te dwa tygodnie, ale też i dlatego, że zostawałam na noc w Norze. Mama uparła się, że muszę wreszcie porządnie się wyspać i to ona będzie całą noc czuwała nad małym. Nie wiedziałam, czy dam radę choćby zasnąć, a co dopiero się wyspać, ale już pogodziłam się z myślą, że synka nie będzie przy mnie, gdy będę się kładła. Bałam się tylko, że urządzi swoim płaczem taką arię, że postawi cały dom na nogi, nie lubił bowiem, jak ja, być daleko ode mnie.
Najdziwniejsze było to, że, po pierwsze, udało mi się przespać całe dwanaście godzin, a po drugie, że mały też spał. Kiedy tylko obudziłam się rano, zaniepokojona panującą w domu ciszą, zbiegłam na dół, do salonu. Jak przypuszczałam, właśnie tam zastałam mamę i małego – on spał grzecznie w łóżeczku, ona drzemała na kanapie. Nie zatrzymując się ani na chwilę, podeszłam do łóżeczka i chwyciłam delikatnie maleńką piąstkę. Poczułam, jak powraca do mnie spokój, który opuścił mnie już w chwili przebudzenia. Uśmiechnęłam się. Kiedy spał, mogłam patrzeć na niego godzinami i nie czuć zupełnie zmęczenia. Gorzej było, kiedy zaczynał dokazywać, a dzieckiem był niezwykle ruchliwym i rozkrzyczanym, momentami aż miałam ochotę zwinąć się w kłębek, porządnie rozpłakać i nie pokazywać się światu przez najbliższe kilka tygodni.
Skoro byłam wyspana, a jeszcze nie musiałam zajmować się dzieckiem, poszłam do kuchni, żeby zrobić sobie małe śniadanie. Przygotowałam też kanapki dla mamy, żeby zjadła je, gdy się obudzi. Starając się zbytnio nie śpieszyć, choć średnio mi to wychodziło, usiadłam przy stole i zjadłam śniadanie. Brak zajęcia jednak mi doskwierał, poszłam na górę do łazienki i wzięłam prysznic, umyłam głowę i nasmarowałam się różnymi pachnącymi kremami. Wrzuciłam swoją porozciąganą koszulę nocną do kosza z brudami, a po chwili dorzuciłam do niego jeszcze wielką, rozpinaną koszulę w kratkę, którą nosiłam po domu do znudzenia. Ubrałam się w cieplutki sweter, którego nie nosiłam od bardzo dawna – nawet nie zabrałam go ze sobą do mieszkania. Z ulgą odkryłam, że się w niego mieszczę. Z ulgą też wchodziłam na wagę, odkrywając, że ważę wciąż mniej i mniej. Nie lubiłam tylko przeglądać się w lustrze, bo wyglądałam bardzo dziwacznie – z jakimś takim dziwnym brzuchem i zarysowanymi żebrami. Dzisiaj jednak prezentowałam się w miarę ładnie, twarz wyglądała na wypoczętą i nie tak chorobliwie bladą ze zmęczenia, z szarymi cieniami pod oczami. Nie wiedziałam, co mnie podkusiło, ale założyłam jakąś spódnicę, w której również nie chodziłam od dawna.
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie pójść znów na dół i nie popatrzeć na synka. To było o wiele silniejsze ode mnie, a nie potrafiłam z tym walczyć. Spał spokojnie, jak na mój gust trochę zbyt spokojnie. Zaczynałam się już martwić, dlaczego nie wrzeszczy dziko, domagając się czegoś, kiedy zamachał rączkami i krzyknął głośno. Mama poderwała się z kanapy za moimi plecami, ale nie zważając na nią wyciągnęłam ręce i podniosłam go. Przytuliłam go do siebie, czując, jak bardzo stęskniłam się za nim przez te kilka godzin. Chyba byłam nienormalna.
- Ginny, miałaś odpocząć – powiedziała mama z wyrzutem.
Odwróciłam się do niej, kołysząc dziecko, które na powrót zasnęło, nie zważając na nic.
- Odpoczęłam. I dzięki, że mnie wyręczyłaś w nocy.
Mama skierowała oczy i dłonie w stronę sufitu.
- Gdybym ja była taką histeryczką jak ty, to nie wiem, czy dałabym radę z siódemką dzieciaków.
Uśmiechnęłam się, spoglądając na synka, który spał z rozkoszną minką w moich ramionach.
- Będzie najbardziej rozpieszczonym dzieckiem na świecie, ale to nic – powiedziałam. – Ważne, żeby był szczęśliwy.
Ostatnio sypałam różnymi tego typu filozoficznymi myślami jak z rękawa, więc mama się nią nie przejęła. Poszła do kuchni, żeby zjeść przygotowane przeze mnie śniadanie, a później zabrała ode mnie małego, gdy się rozpłakał, i mimo mojego sprzeciwu nakarmiła go butelką, a potem zmieniła mu pieluszkę. Później zasnął, więc położyła go do łóżeczka i nakazała mi usiąść na kanapie.
- Nie waż się brać go na ręce – powiedziała do mnie. – Zamęczysz się tym dźwiganiem. Od spania ma łóżeczko.
Myślałam zupełnie inaczej, ale byłam wdzięczna mamie za pomoc, więc nie chciałam jej denerwować wyrażaniem swojego zdania. Od dnia odpoczynku chyba nie umrę.
Wytrwanie w postanowieniu nie robienia niczego okazało się jednak trudniejsze, niż myślałam. Moje serce wyrywało się do dziecka z każdym jego zakwileniem, ale gromy sypiące się z oczu mamy trzymały mnie w jednym miejscu. Skończyło się tym, że wierciłam się niespokojnie na kanapie, nie mogąc znaleźć sobie zajęcia. W końcu mama nie wytrzymała i wygoniła mnie na dwór, żebym nakarmiła kury, a jeśli nie znajdę sobie innego zajęcia, żebym odgnomiła ogród. Uważałam to za karę niezwykle srogą i z każdym krokiem oddalającym mnie od synka czułam coraz większą rozpacz. Panikowałam, nie mając go przy sobie, ale musiałam z tym walczyć! Zgodnie z poleceniem nakarmiłam kury, a później wzięłam się za odgnamianie ogrodu, nie przykładając jednak wielkiej wagi do tego, co robię, tak więc gnomy nie odlatywały na pożądaną odległość. Nasłuchiwałam uważnie, czy mały nie płacze, co skończyło się tym, że gnom, którego akurat trzymałam w dłoni, ugryzł mnie boleśnie w palec. Usłyszałam jednak głośny płacz, głośny jak dla mnie, z wyczulonym słuchem, więc po prostu odstawiłam gnoma na ziemię i pobiegłam do domu, nie mogąc się powstrzymać.
Chciało mi się śmiać, kiedy zobaczyłam, o co tak właściwie się martwiłam – mama po prostu kąpała go w wanience, czego nienawidził. Mogłam się tego domyślić, już przecież nauczyłam się rozróżniać ten rodzaj płaczu od innych, był tak charakterystyczny, że nie sposób go było pomylić.
Dostałam jednak karę za moją nadopiekuńczość – oprócz odgnomienia ogrodu musiałam jeszcze zrobić ciasto, bowiem Fred i George mieli wpaść po pracy z wizytą, a i Ron z Hermioną mieli niedługo wrócić. Kiedy ciasto się piekło, zrobiłam jakąś marną imitację obiadu, który zjadłam razem z mamą. Było już późne popołudnie, kiedy moi bracia wkroczyli do kuchni. Uprzedzając ich głośne powitanie, nakazałam im być cicho, żeby nie obudzili dziecka. Okazali się być tym bardzo rozbawieni.
Po niedługim czasie dołączył do nas Ron, a chwilę później Hermiona. Po godzinie z pracy wrócił tata, przyprowadzając ze sobą Billa, którego serdecznie uściskałam, bo dawno go nie widziałam. Wszyscy rozanieleni sterczeli nad łóżeczkiem, tylko Ron stał z boku, prychając. Z jego pomrukiwań wywnioskowałam, że jest obrażony na małego, bo w nocy nie dał mu spać. Dziwił się też, jakim cudem ja tego nie słyszałam, ale doszedł do wniosku, że to przez eliksir nasenny, który mama dolała mi wieczorem do herbaty. Podeszłam do niej, żeby wyjaśnić sprawę, ale nie chciała się do niczego przyznać.
Zrobiło się ciemno i już tylko minuty dzieliły mnie od przyjścia Draco. Szczerze mówiąc nie chciałam wracać do mieszkania – tam było tak smutno i cicho, Nora zaś tętniła życiem. Nie powiedziałam o tym jednak nikomu i kiedy Draco po nas przyszedł, nie zdradziłam się nawet wyrazem twarzy, że chciałabym jeszcze tu zostać, bo wiedziałam, że on niekoniecznie lubi tu przebywać, choć od pewnego czasu wszyscy darzyli go większą sympatią niż wcześniej. Wzięłam małego na ręce i w trójkę teleportowaliśmy się przed klatkę naszego bloku. Zauważyłam, że Draco jest jakiś dziwnie spięty i nawet nie uśmiechał się do dziecka, co zwykle już by robił, wygadując do niego różne dziwaczne rzeczy. Nie wziął też go ode mnie, żeby wnieść go po schodach, jak zawsze.
- Co jest? – spytałam, kiedy otwierał drzwi.
Spojrzał na mnie z kamienną twarzą.
- A co ma być? – odpowiedział pytaniem.
Wzruszyłam ramionami i przeszłam przez próg.
- Nie wiem, ty mi powiedz.
Zaniosłam synka do jego pokoju, czego nie robiłam często – większość czasu spędzał przy mnie, a teraz zamierzałam pobyć trochę dalej od niego. Wróciłam do przedpokoju, zdjęłam buty i powiesiłam płaszcz na wieszaku. Draco tymczasem zabezpieczał drzwi zaklęciami.
- Była u mnie Angelique – powiedział grobowym głosem, stojąc plecami do mnie.
- I? – spytałam, nie do końca rozumiejąc, co w tym takiego dziwnego.
Odwrócił się do mnie powoli i równie powoli zastanawiał się, co powiedzieć.
- Kazała mi przestać trzymać cię w nieświadomości.
Zaniepokoiły mnie jego słowa. Co miałam przez to rozumieć? Nie wiedziałam jeszcze, czy powinnam się martwić, czy nie. Milczałam, stojąc w miejscu.
- Chodzi o Attawaya – powiedział po kilku minutach milczenia.
- Nicka – poprawiłam go automatycznie.
Poczułam dziwne szarpnięcie w brzuchu. Czułam się tak, jakbym już wiedziała, że stało się coś złego, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, o co chodzi.
- Tak, Nicka – zgodził się ulegle Draco, co zdziwiło mnie bardziej, niż to, że w ogóle o nim mówi. Zamilkł. Czekałam na dalszy ciąg, ale się nie doczekałam.
- O co chodzi? – ponagliłam go. – Czy coś się stało?
Wyglądał, jakby zastanawiał się, w jaki sposób mi o tym powiedzieć. Widziałam po jego minie, że zdecydował się nie owijać w bawełnę. I zanim zdążyłam przygotować się na jakiekolwiek wieści, usłyszałam te dwa słowa:
- Nie żyje.

* * *

Idąc chodnikiem obok Angelique, nadal nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Skręciłyśmy w rząd nagrobków. Przeszłyśmy jeszcze kilka kroków i zatrzymałyśmy się.
- To tu – powiedziała cicho.
Biały, podwójny grób z piękną rzeźbą przedstawiającą anioła stojącego pośrodku, otaczającego skrzydłami pionową płytę nagrobną, z wygrawerowanym napisem.

Dominic Brian Attaway
ur. 27.11.1979
zm. 23.10.1998

Elissa Maggie Sileo
ur. 12.05.1979
zm. 23.10.1998

Nie zorientowałam się, w którym momencie z moich oczu popłynęły łzy, nie zorientowałam się też, kiedy Angelique zaczęła płakać. Było mnóstwo zniczy i mnóstwo wieńców. Otarłam łzy i położyłam przyniesione przez siebie kwiaty w miejscu, w którym powinna spoczywać głowa Nicka. Wydały mi się nagle takie szare, pospolite i tak mało znaczące. Nick był mi przyjacielem, tak bliskim, że podświadomie uważałam go za członka rodziny. Złamałam mu serce, które później uleczyła Elissa. Był wspaniałym człowiekiem i nie wyobrażałam sobie, że tak po prostu odszedł. Zginął w walce, broniąc stronę dobra, broniąc tego, co słuszne. Nie chciałam go zapomnieć, ale pamięć o nim była równie bolesna. Nadal byłam w szoku, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Przypomniałam sobie dzień, w którym się poznaliśmy. To było dopiero w marcu? Wydawało mi się, że od tamtego czasu upłynęło co najmniej kilka lat. Wydawało mi się, jakbym znała go od zawsze.
Upadłam na kolana, opuszczona przez wszystkie siły. Nie mogłam uwierzyć, że Nicka już nie ma, że już więcej go nie zobaczę, nie usłyszę, nie poczuję. Chciwie sięgałam pamięcią do wspomnień o nim, do myślenia o wypowiedzianych przez niego słowach, a także tych wypowiedzianych przeze mnie. Gdzie mogłam postąpić inaczej? Gdzie mogłam powiedzieć mu, ile właściwie dla mnie znaczy? Dlaczego nie podziękowałam za wszystko, co dla mnie zrobił? Teraz już nie mogłam tego naprawić. Nie mogłam powiedzieć mu tego wszystkiego, co przemilczałam. Nie mogłam też spytać o wszystko, co było dla mnie niejasne. Już zawsze miałam pozostać w nieświadomości w stosunku do tak wielu rzeczy! Czemu tak upierał się, żeby mnie chronić? Dlaczego stał się takim człowiekiem, a nie innym? I o co chodziło z tą całą jego chorobą, o której nie chciał mi powiedzieć, a później sama zapomniałam? Jak w ogóle mogłam wyrzucić to z pamięci? Jak mogłam cokolwiek przemilczeć, zostawiając na później?
Poczułam, że Angelique obejmuje mnie ramieniem. Klęczała przy mnie, płacząc bezgłośnie. Ja też płakałam, nie chcąc pogodzić się z losem.
Kiedy wróciłam do domu, wszystko wydawało mi się tak beznadziejnie żywe, zbyt realne. Nie chciałam wracać do świata, który zabrał mi przyjaciela, bo wiedziałam, że następny może być ktokolwiek, niezależnie od tego, jak mocno bym go kochała i jak bardzo chciałabym go chronić. Mógłby to nawet być mój synek, a tego bym nie przeżyła.

1 komentarz:

  1. Lel, Nick urodzil sie tego dnia co ja, a tak go nie lubie xD.

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)