Zamrugałam. Poraziło mnie
jasne światło, ale nie chciałam zrezygnować ze sprawdzenia, gdzie jestem. Było
to dla mnie priorytetem. Słyszałam obok siebie jakieś przytłumione głosy, ale
nie byłam w stanie rozpoznać żadnego z nich, ani też wychwycić wypowiadanych przez
nie słów. Skupiłam się maksymalnie na wytężeniu słuchu. A także wzroku. Znów
zamrugałam.
- Ginny - usłyszałam tuż
przy uchu ciepły głos. Zorientowałam się, że ta osoba trzyma mnie też za rękę.
A po chwili uświadomiłam sobie, że znam tego kogoś.
- Hermiona - wyszeptałam,
otwierając ostatecznie oczy.
Zobaczyłam jej bladą
twarz, podkrążone oczy i roztrzepane włosy. Na policzku miała kilka zadraśnięć.
Ogarnął mnie spokój i radość. A więc żyłam! Szybko jednak straciłam cały dobry
humor, gdy przypomniałam sobie, co zrobił Draco. O tym, że chciał mnie zabić. I
o tym, że chciał zabić moje dziecko.
Tknięta nagłą myślą, spojrzałam
w dół, na swój brzuch.
- Z dzieckiem jeszcze w
porządku - powiedziała szybko Hermiona, przytrzymując mnie, kiedy chciałam się
podnieść.
Zobaczyłam nad sobą biały
sufit. Pomieszczenie, w którym byłam, dziwnie pachniało. Znałam ten zapach, ale
nie mogłam dokładnie przypomnieć sobie skąd.
I wtedy ogarnął mnie
strach.
- Co to znaczy: jeszcze? -
spytałam w panice.
Dziecku mogło coś grozić.
Mogło mu się coś stać. Nie mogłam na to pozwolić! Musiałam zrobić wszystko, co
w mojej mocy, żeby je uratować!
- Nie denerwuj się -
powiedziała uspokajająco Hermiona, gładząc mnie po głowie. - Wszystko będzie
dobrze.
- Co się dzieje? -
chciałam wiedzieć. Nie mogłam uleżeć spokojnie. Rozejrzałam się na boki. Już
wiedziałam, gdzie jestem. Byłam w sali szpitalnej.
- Ciii - powiedziała
Hermiona, przytrzymując moją głowę. - Uspokój się, to wszystko ci powiem.
Chcąc nie chcąc
znieruchomiałam i utkwiłam w niej badawczy wzrok. Zorientowałam się, że
szczypią mnie wnętrza dłoni i przypomniałam sobie, jak wbiłam w nie paznokcie.
- Dobrze.
Hermiona mówiła do mnie bardzo spokojnym,
monotonnym głosem. Odniosłam wrażenie, że po prostu nie chce mnie w jakiś
sposób zdenerwować czy przestraszyć. Ale niby dlaczego miałaby to zrobić?
- Słuchaj, Ginny, są
jakieś komplikacje, więc im szybciej urodzisz, tym lepiej - powiedziała tym
samym, spokojnym tonem.
Jednak mimo tego
spanikowałam. Jak to? Już? Nie czułam się na to gotowa, ani odrobinę. A
przecież powinnam! Zresztą jeśli coś groziło dziecku, to powinnam po prostu
zrobić wszystko, żeby je uratować. Nie czułam się dumna ze swojej reakcji. Nie
tak powinna myśleć przyszła matka… prawda?
Hermiona chyba wyczytała
wszystko z mojej twarzy.
- Spokojnie, będzie
dobrze, zobaczysz - powiedziała. - Czekaliśmy tylko, aż odzyskasz przytomność.
Wiem, że jesteś zmęczona.
Popatrzyła na mnie
współczującym wzrokiem, a ja poczułam, że fizycznie nie dam sobie rady. Byłam
padnięta, chciałam tylko spać…
- Po prostu… znajdź w
sobie siłę - ciągnęła, gładząc mnie uspokajająco po włosach. - To jest
najważniejsze.
Poczułam łzy zbierające
się w moich oczach, ale kiwnęłam głową. Wiedziałam, że czeka mnie nadludzki
wysiłek, ale nie mogłam się poddać. Tu chodziło o moje dziecko, o małą istotkę,
którą pokochałam niemal od samego początku jej istnienia. I tylko to potrafiło
mnie oderwać od rozmyślań o jej ojcu, który chciał nas zniszczyć.
Hermiona odetchnęła z ulgą
i odwróciła się.
- Dziękuję - odezwał się
głos uzdrowiciel Bone. Więc ona też tu była? Przekręciłam głowę, żeby móc na
nią spojrzeć.
Właściwie to czułam się jakoś
tak dziwnie, nierealnie. Czułam się, jakby wszystko, w czym właśnie
uczestniczę, tak naprawdę nie miało miejsca. Może wydawało mi się nawet, że
patrzę na to z boku? W każdym razie nie czułam wszechogarniającej paniki. Choć
na początku mi towarzyszyła, teraz słabła, a ja znajdowałam się w jakimś
dziwnym transie.
- Dzień dobry, Ginny -
powiedziała pani Bone, podchodząc bliżej. W ręku miała dymiącą fiolkę. -
Poproszę cię teraz, żebyś wypiła ten eliksir. Wywoła automatycznie poród.
Gardło miałam ściśnięte,
kiedy sięgałam po fiolkę. Ale nie czułam, że to się dzieje naprawdę. Hermiona
podtrzymała moją głowę, kiedy piłam eliksir. Był słodko-gorzki, o bliżej nieokreślonym
smaku. Kiedy wypiłam już wszystko, oddałam fiolkę uzdrowiciel Bone.
Przyłapałam się na tym, że
czekam na skurcze, a tak naprawdę nic się nie działo.
- To trochę potrwa -
uświadomiła mnie. - Minie jeszcze jakaś godzina, zanim odczujesz, że coś się
dzieje. Potem to już tylko kwestia czasu.
Uspokoiłam się trochę, ale
nie mogłam powstrzymać się przed zadaniem rozpaczliwego pytania.
- Czy to będzie bardzo
bolało?
Pani Bone zmarszczyła
brwi.
- Nie mogę obiecać ci, że
nie. Ale samo natężenie bólu jest sprawą indywidualną. - A potem jej twarz się
wypogodziła. - Poradzisz sobie. Prawie każda kobieta przez to przechodzi.
Kiwnęłam głową, niezdolna
do wypowiedzenia słowa. Czy się bałam? Nie potrafiłam tego ustalić.
Po jakimś czasie pani Bone
wyszła, zostawiając mnie samą z Hermioną, która uśmiechnęła się do mnie blado.
- Wszystko będzie dobrze -
powiedziała. - Jesteś silna i dzielna. Dasz sobie radę, na pewno.
Odwzajemniłam uśmiech.
Wiele znaczyło dla mnie, że była tu ze mną. Potrzebowałam towarzystwa. Ale
dlaczego akurat Hermiona?
- Co z Angelique? -
spytałam, przypominając sobie nagle o blondynce. - Wszystko z nią w porządku?
Hermiona westchnęła.
- Jest na oddziale urazów
pozaklęciowych. Ale wyjdzie z tego. Zaklęcie wywołało u niej wewnętrzny
krwotok. Teraz jest nieprzytomna, ale dochodzi do siebie.
Kiwnęłam głową. I chociaż
chciałam odsunąć od siebie obrazy sprzed odzyskania przeze mnie przytomności,
nie mogłam nad nimi zapanować.
- A co z…
- Aurorzy już się nim
zajęli - powiedziała szybko. - Poszukiwali go od dawna. Już nikomu nie zagrozi.
Poszukiwali go od dawna?
Jak to? Skoro aurorzy go poszukiwali, to musiał wiedzieć o tym cały Zakon, w
tym i Harry, który na pewno powiedział o tym reszcie. W każdym razie Hermiona
musiała o tym wiedzieć. I co, tak po prostu przychodziła do mnie do domu,
uważnie obserwowała Malfoya i nic mi nie powiedziała?
Poczułam się taka…
oszukana. Wykorzystana. Zdradzona. Zawiedziona.
- Co takiego zrobił, że go
szukali? - spytałam, starając się zachować obojętny ton.
Nie rozumiałam tego.
Wiedzieli o tym wszyscy wokół, a pozwalali mi mieszkać z nim? Czym ja byłam,
jakąś cholerną przynętą? Ofiarą?
Hermiona wzruszyła
ramionami.
- Śmierciożerstwo, jak
zazwyczaj - powiedziała. - Normalka.
Nie mogłam ścierpieć tego,
że była tak obojętna! Kochałam Draco! Ufałam mu! Nie dość, że on mnie
oszukiwał, to oszukiwali mnie wszyscy inni! Czułam, jak wzbiera we mnie złość,
może nawet i ogromny gniew. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł? Dlaczego nikt mi
nie powiedział?!
- Normalka? - powtórzyłam
głosem pełnym niedowierzania.
- Przecież w tych czasach
wszyscy poszukiwani to śmierciożercy - uświadomiła mnie. - Czego innego się
spodziewałaś? Płatny morderca? Oni też na ogół są śmierciożercami.
I mówiła to tak
zwyczajnie, jakby to nie miało znaczenia?
- Hermiono… Uważasz to za
normalne? Uważasz za normalne oszukiwanie mnie? Udawanie czegoś, czego nigdy
nie było?
Hermiona spojrzała na mnie
ze zdziwieniem.
- O czym ty mówisz?
- A o czym TY mówisz? -
zrewanżowałam się.
W tej chwili do sali ktoś
szybko wszedł.
- Ginny - powiedział. -
Ginny, tak się martwiłem…
- Nie zbliżaj się do mnie!
- krzyknęłam, kiedy tylko zobaczyłam, jak podchodzi. - Trzymaj się ode mnie z
daleka!
Skupiłam się i odsunęłam
jak najdalej od niego. Nie chciałam mieć z nim już nic wspólnego. Nie chciałam
więcej słuchać jego kłamstw. Cały czas miałam przed oczami wyraz jego twarzy,
kiedy celował we mnie różdżką.
Hermiona spoglądała na
mnie zdezorientowana. Zdrajca był podenerwowany i okropnie blady. Gdybym nie
wiedziała, że usiłował mnie zabić, nigdy w życiu bym w to nie uwierzyła.
- Ginny… - mruknęła
Hermiona, starając się mnie jakoś uspokoić, ale machnęłam na nią ręką.
- Wynoś się! - krzyknęłam
do Draco. - Nie chcę cię nigdy więcej widzieć!
Nie wiedziałam, czemu gra?
Czemu udaje, że go to w ogóle obchodzi? Czemu jest tak niemożliwie sztuczny i
dlaczego śmie tu przychodzić? A Hermiona? Dlaczego nie wyciągnie różdżki i nie
odda go w ręce aurorów? Jakim cudem im uciekł?
Zdrajca przystanął ze
zszokowaną, przestraszoną i błagalną równocześnie miną. Jak on śmiał tak
bezczelnie udawać!
- Ginny - odezwała się
Hermiona. - O co ci chodzi? Draco uratował ci życie.
Zrobiłam wielkie oczy.
Więc taka była wersja oficjalna? Zamurowało mnie. Było go stać na kłamstwo, na
oszustwo, na…
- Wrobiłeś kogoś, żeby się
wymigać od Azkabanu? - wybuchłam. - Powinieneś smażyć się w piekle! Powinieneś…
- O czym ty mówisz? -
spytała Hermiona.
On nawet nie próbował się
usprawiedliwiać.
- Mówię o tym, że próbował
mnie zabić - warknęłam. - No, jak się wytłumaczysz?!
Draco poruszył się
niespokojnie.
- Hermiono - powiedział
cicho - mogłabyś zostawić nas samych na chwilę?
Rzuciłam jej spanikowane
spojrzenie. Nie! - krzyczały moje
oczy. - Nie zostawiaj mnie z nim!
- Jasne, oczywiście -
odpowiedziała Hermiona, wstając.
Chwyciłam ją za rękę i
spojrzałam błagalnie w jej oczy.
- Nie zostawiaj mnie -
poprosiłam.
Popatrzyła pytająco na
Draco. Co ona w ogóle wyprawiała? Zwariowała? Chciała zostawić mnie z moim
niedoszłym mordercą? Chciała pozwolić mu zabić mnie i moje dziecko, kiedy było
już tak blisko ocalenia?
- Ginny, uspokój się -
powiedział stanowczo, ale cicho. - Chcę ci wszystko wytłumaczyć.
Przeniosłam na niego
wzrok, nie puszczając jednak ręki Hermiony.
- Chcesz wytłumaczyć mi,
dlaczego zapragnąłeś mnie zabić?!
Zamilkł, robiąc skruszoną
minę. I myślał, że tym mnie przekona? Niedoczekanie! Czułam do niego po prostu
zniechęcenie, byłam nim niemożliwie rozczarowana. Myślałam, że jest dobrym
człowiekiem. Myślałam, że naprawdę się zmienił. Widać zaufałam mu za szybko, zbyt
łatwowiernie dałam mu szansę.
- Nie próbowałem cię zabić
- stwierdził. - Chcę ci to teraz wyjaśnić.
- A ja nie chcę zostawać z
tobą sam na sam!
Hermiona podążała wzrokiem
ode mnie do niego. Jej mina wskazywała, że nie miała najmniejszego pojęcia, co
się tutaj dzieje.
- O czym wy mówicie? -
spytała. - Draco chciał cię zabić? - zwróciła się do mnie. - Jak to? Przecież…
- Teraz spojrzała na niego. - Przecież ją uratowałeś… To nie ma sensu.
- Właśnie chcę z nią o tym
porozmawiać.
Hermiona spojrzała na mnie
wyczekująco.
- Ginny, myślę, że zaszło
jakieś nieporozumienie…
- Jasne! - wykrzyknęłam
histerycznie. Miałam już tego dość. - Dobrze! Dam mu minutę, ale musisz zabrać
mu różdżkę i pilnować zza drzwi, żeby mnie nie zabił!
Wyglądała, jakby
zamierzała parsknąć śmiechem, ale się rozmyśliła. Wkurzyła mnie tym jeszcze
bardziej. Nie brała moich słów na poważnie? A więc trzymała z tym… gadem!
Ku mojemu zdziwieniu gad
przytaknął i wyciągnął różdżkę w stronę Hermiony, nie spuszczając jednak ze
mnie wzroku.
- Co tylko zechcesz -
powiedział.
Prychnęłam. Teraz
zamierzał się podlizywać? I co niby chciał tym osiągnąć? Był niemożliwy!
Myślał, że mu to wybaczę?! I o jakim niby ratowaniu życia mówiła Hermiona? Może
cofnął zaklęcie, kiedy widział, że jestem na skraju wytrzymałości, czym
uratował mnie od niechybnej śmierci? Jakie to bohaterskie!
Puściłam jednak rękę
Hermiony. Spojrzała na mnie niepewnie i podeszła do Draco, żeby zabrać mu
różdżkę, a później wyszła z sali. Zostałam z nim sam na sam, chociaż nie miałam
ochoty już nigdy więcej na niego patrzeć.
- No, co chcesz
powiedzieć? - warknęłam. - Będziesz wciskał mi historyjki, które…
- Nie - przerwał, robiąc
krok w moją stronę.
- Nie podchodź! -
zarządziłam i zatrzymał się, łypiąc na mnie spod byka. - Masz minutę. I żadnych
kłamstw!
Westchnął. Nie mogłam
uwierzyć, że ta sytuacja w ogóle miała miejsce. Miał tupet, żeby tu przychodzić
i próbować mi cokolwiek tłumaczyć. I tak nie zamierzałam uwierzyć już w ani
jedno jego słowo.
- Jak chcesz, mogę złożyć
wieczystą przysięgę, że cię nie okłamię.
Musiałam przyznać, że była
to kusząca perspektywa. Ale mimo wszystko moje głupie serce stwierdziło, że nie
chce jego śmierci i nie mogło zmusić się do przypieczętowania przysięgi. Czy
właśnie na to liczył? Pewnie po prostu grał na moich emocjach. Jak zawsze
zresztą. Nie mogłam mu ufać, nie mogłam mu wierzyć. I nie zamierzałam w żadnym
wypadku.
Och, dlaczego wyglądał
tak… szczerze? Byłoby mi prościej, gdyby nie wychodził z roli czarnego
charakteru.
- Nie potrzebuję żadnej
twojej przysięgi - powiedziałam. - Twoje słowa są nic niewarte.
Miał minę naprawdę mocno
zbitego psa. Nie byłam pewna, czy już kiedykolwiek go takim widziałam. Chyba
bardziej spodziewałam się po nim, że wkurzy się na mnie i zacznie wrzeszczeć,
jak wtedy, gdy po raz pierwszy odwiedził mnie Nick.
- Jak mam cię więc
przekonać, że nie zamierzam cię okłamać? - spytał.
Wzruszyłam ramionami.
- Powiedzmy, że zostało ci
trzydzieści sekund.
Mimo moich protestów
błyskawicznie podszedł bliżej i chwycił mnie za rękę, którą wyrwałam z jego
uścisku. Spojrzał mi w oczy. Chciałam odwrócić wzrok, ale przytrzymał moją
głowę.
- Odejdź ode mnie -
warknęłam.
- Musisz mi uwierzyć -
powiedział. - To nie byłem ja. Wiedziałem, że coś takiego może nastąpić…
- Więc wydawało mi się,
tak? - przerwałam mu. - No pewnie, wcale cię nie widziałam.
Miałam dość kłamstw.
Miałam dość tego wszystkiego. Na domiar złego nadal mnie nie puszczał, ale
postanowiłam przez chwilę nie zwracać na to uwagi.
- Eliksir wielosokowy -
powiedział. - To był śmierciożerca, nie ja.
- Jasne, a ja ci uwierzę -
zakpiłam. - Nieźle to sobie wymyśliłeś. Zostało ci około pięć sekund.
Zanim zdążyłam cokolwiek
jeszcze powiedzieć, czy też jakkolwiek zareagować, przycisnął usta do moich
ust. Nie zamierzałam oddać pocałunku, chociaż z każdą chwilą mój opór słabł,
zapominałam, co takiego właściwie się stało. Starałam się jednak trzymać. Nie
mogłam dać sobą zmanipulować! Każdą cząsteczką ciała chciałam zapomnieć,
wybaczyć, ale znalazłam w sobie siłę,
która zmusiła mnie do odepchnięcia go.
- Twój czas minął -
powiedziałam ozięble. - Nie chcę cię więcej widzieć.
Wcale nie chciałam tego
powiedzieć! Tylko że po prostu musiałam. Nie mogłam znieść myśli, że każę mu
odejść i że prawdopodobnie już nigdy więcej go nie zobaczę, chociaż wiedziałam,
że nie wybaczę mu tego, co zrobił. Nienawidziłam go całym sercem… i całym sercem
też go kochałam. Walcząc ze samą sobą sięgnęłam do pierścionka, który spoczywał
na moim palcu. Draco zorientował się natychmiast o co chodzi i powstrzymał
mnie.
- Proszę cię - powiedział
cicho z błagalną miną. - To naprawdę nie byłem ja. Nie potrafiłbym zrobić ci
krzywdy. Ginny, od dawna próbuję zapobiec takim sytuacjom. Straciłem kontrolę tylko
na chwilę…
- O czym ty mówisz? -
spytałam.
Próbowałam się przekonać,
że wcale nie brzmi przekonująco. I że w żadnym wypadku nie zamierzam mu
wierzyć.
- Chroniłem cię od kilku
miesięcy - wyznał. - I chcę cię chronić dalej. A robię to, bo cię kocham.
- Przestań.
Odwróciłam głowę ostatkiem
silnej woli. Nie mogłam mu się poddać, nie mogłam! I nie przekona mnie żadnymi
słowami, żadną swoją błagalną miną, niczym!
- Co mam zrobić, żebyś mi
uwierzyła?
Nie zamierzałam mu
wierzyć. Nie zamierzałam się poddać w żadnym wypadku.
- Nic nie zrobisz. Po
prostu odejdź.
Ale na widok kolejnej jego
miny, przepełnionej bólem i prośbą, nie mogłam już więcej się opierać. Nie
miałam siły, żeby z tym walczyć. A przecież musiałam, dla dobra swojego i
dziecka. Nie chciałam mieć z nim już nic wspólnego, bo nie był właściwą osobą
do zapewnienia mi bezpieczeństwa i stabilizacji. Ale mimo to go kochałam. Czy
to nie szaleństwo?
- Ginny, Draco został
przepytany pod veritaserum - powiedziała Hermiona, która, jak nagle zauważyłam,
weszła do sali. - Wszyscy zostaliśmy przesłuchani, kiedy byłaś nieprzytomna.
Możesz mieć pewność, że mówi prawdę, cokolwiek mówi.
Spojrzałam na nią,
zdezorientowana, a później przeniosłam wzrok na Draco. Miałam wierzyć? Miałam
jeszcze raz mu zaufać? Ciągle widziałam tę twarz…
Moje ciało przeszedł
znienacka silny skurcz. Krzyknęłam, nie spodziewając się go.
- Co się dzieje? -
wydyszałam.
- Rodzisz! - wykrzyknęła
nagle poruszona Hermiona, robiąc całkowicie zdziwioną i zszokowaną minę. Draco,
jeśli to możliwe, pobladł jeszcze bardziej.
- Miała być godzina! -
zaprotestowałam.
Do sali weszła uzdrowiciel
Bone.
- Zdenerwowanie wszystko
przyspieszyło - oświadczyła.
I wtedy rozpętało się
piekło. Z pośpiesznych rozmów wywnioskowałam, że wszystko idzie szybciej, niż
normalnie, a to przez eliksir. Cieszyłam się trochę myślą, że nie będę musiała
cierpieć tych wielu długich godzin, ale ból rozdzierający mnie od środka był po
prostu niewyobrażalną katorgą! Nie miałam siły, nie byłam gotowa, żeby przez to
wszystko przejść. Płakałam, gdy każda z fal bólu była mocniejsza od
poprzedniej. Byłam na skraju wytrzymania, a moją jedyną ostoją nieoczekiwanie
stał się Draco - ten Draco, któremu kazałam wynosić się z mojego życia. Czas w
żadnym wypadku nie działał na moją korzyść, dłużył się niemiłosiernie, a ja nie
mogłam dłużej wytrzymać. Płakałam, że nie dam rady, że już nie chcę, że mam
dość. Draco był przy mnie do samego końca. Do chwili, w której poczułam drobne,
ciepłe ciałko w swoich ramionach. Do chwili, w której spojrzałam na krzyczącą
twarzyczkę i czas się zatrzymał. Nie zamierzałam nigdy się z nim rozstawać.
Chociaż był maleńki i cały czerwony, chociaż nie był tak naprawdę ósmym cudem
świata, dla mnie nie istniała piękniejsza rzecz w całym wszechświecie. Był
maleńki i kochałam go nad życie. Mój dar od losu. Mój śliczny synek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)