wtorek, 13 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 39. Dar



Zamrugałam. Poraziło mnie jasne światło, ale nie chciałam zrezygnować ze sprawdzenia, gdzie jestem. Było to dla mnie priorytetem. Słyszałam obok siebie jakieś przytłumione głosy, ale nie byłam w stanie rozpoznać żadnego z nich, ani też wychwycić wypowiadanych przez nie słów. Skupiłam się maksymalnie na wytężeniu słuchu. A także wzroku. Znów zamrugałam.
- Ginny - usłyszałam tuż przy uchu ciepły głos. Zorientowałam się, że ta osoba trzyma mnie też za rękę. A po chwili uświadomiłam sobie, że znam tego kogoś.
- Hermiona - wyszeptałam, otwierając ostatecznie oczy.
Zobaczyłam jej bladą twarz, podkrążone oczy i roztrzepane włosy. Na policzku miała kilka zadraśnięć. Ogarnął mnie spokój i radość. A więc żyłam! Szybko jednak straciłam cały dobry humor, gdy przypomniałam sobie, co zrobił Draco. O tym, że chciał mnie zabić. I o tym, że chciał zabić moje dziecko.
Tknięta nagłą myślą, spojrzałam w dół, na swój brzuch.
- Z dzieckiem jeszcze w porządku - powiedziała szybko Hermiona, przytrzymując mnie, kiedy chciałam się podnieść.
Zobaczyłam nad sobą biały sufit. Pomieszczenie, w którym byłam, dziwnie pachniało. Znałam ten zapach, ale nie mogłam dokładnie przypomnieć sobie skąd.
I wtedy ogarnął mnie strach.
- Co to znaczy: jeszcze? - spytałam w panice.
Dziecku mogło coś grozić. Mogło mu się coś stać. Nie mogłam na to pozwolić! Musiałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby je uratować!
- Nie denerwuj się - powiedziała uspokajająco Hermiona, gładząc mnie po głowie. - Wszystko będzie dobrze.
- Co się dzieje? - chciałam wiedzieć. Nie mogłam uleżeć spokojnie. Rozejrzałam się na boki. Już wiedziałam, gdzie jestem. Byłam w sali szpitalnej.
- Ciii - powiedziała Hermiona, przytrzymując moją głowę. - Uspokój się, to wszystko ci powiem.
Chcąc nie chcąc znieruchomiałam i utkwiłam w niej badawczy wzrok. Zorientowałam się, że szczypią mnie wnętrza dłoni i przypomniałam sobie, jak wbiłam w nie paznokcie.
- Dobrze.
   Hermiona mówiła do mnie bardzo spokojnym, monotonnym głosem. Odniosłam wrażenie, że po prostu nie chce mnie w jakiś sposób zdenerwować czy przestraszyć. Ale niby dlaczego miałaby to zrobić?
- Słuchaj, Ginny, są jakieś komplikacje, więc im szybciej urodzisz, tym lepiej - powiedziała tym samym, spokojnym tonem.
Jednak mimo tego spanikowałam. Jak to? Już? Nie czułam się na to gotowa, ani odrobinę. A przecież powinnam! Zresztą jeśli coś groziło dziecku, to powinnam po prostu zrobić wszystko, żeby je uratować. Nie czułam się dumna ze swojej reakcji. Nie tak powinna myśleć przyszła matka… prawda?
Hermiona chyba wyczytała wszystko z mojej twarzy.
- Spokojnie, będzie dobrze, zobaczysz - powiedziała. - Czekaliśmy tylko, aż odzyskasz przytomność. Wiem, że jesteś zmęczona.
Popatrzyła na mnie współczującym wzrokiem, a ja poczułam, że fizycznie nie dam sobie rady. Byłam padnięta, chciałam tylko spać…
- Po prostu… znajdź w sobie siłę - ciągnęła, gładząc mnie uspokajająco po włosach. - To jest najważniejsze.
Poczułam łzy zbierające się w moich oczach, ale kiwnęłam głową. Wiedziałam, że czeka mnie nadludzki wysiłek, ale nie mogłam się poddać. Tu chodziło o moje dziecko, o małą istotkę, którą pokochałam niemal od samego początku jej istnienia. I tylko to potrafiło mnie oderwać od rozmyślań o jej ojcu, który chciał nas zniszczyć.
Hermiona odetchnęła z ulgą i odwróciła się.
- Dziękuję - odezwał się głos uzdrowiciel Bone. Więc ona też tu była? Przekręciłam głowę, żeby móc na nią spojrzeć.
Właściwie to czułam się jakoś tak dziwnie, nierealnie. Czułam się, jakby wszystko, w czym właśnie uczestniczę, tak naprawdę nie miało miejsca. Może wydawało mi się nawet, że patrzę na to z boku? W każdym razie nie czułam wszechogarniającej paniki. Choć na początku mi towarzyszyła, teraz słabła, a ja znajdowałam się w jakimś dziwnym transie.
- Dzień dobry, Ginny - powiedziała pani Bone, podchodząc bliżej. W ręku miała dymiącą fiolkę. - Poproszę cię teraz, żebyś wypiła ten eliksir. Wywoła automatycznie poród.
Gardło miałam ściśnięte, kiedy sięgałam po fiolkę. Ale nie czułam, że to się dzieje naprawdę. Hermiona podtrzymała moją głowę, kiedy piłam eliksir. Był słodko-gorzki, o bliżej nieokreślonym smaku. Kiedy wypiłam już wszystko, oddałam fiolkę uzdrowiciel Bone.
Przyłapałam się na tym, że czekam na skurcze, a tak naprawdę nic się nie działo.
- To trochę potrwa - uświadomiła mnie. - Minie jeszcze jakaś godzina, zanim odczujesz, że coś się dzieje. Potem to już tylko kwestia czasu.
Uspokoiłam się trochę, ale nie mogłam powstrzymać się przed zadaniem rozpaczliwego pytania.
- Czy to będzie bardzo bolało?
Pani Bone zmarszczyła brwi.
- Nie mogę obiecać ci, że nie. Ale samo natężenie bólu jest sprawą indywidualną. - A potem jej twarz się wypogodziła. - Poradzisz sobie. Prawie każda kobieta przez to przechodzi.
Kiwnęłam głową, niezdolna do wypowiedzenia słowa. Czy się bałam? Nie potrafiłam tego ustalić.
Po jakimś czasie pani Bone wyszła, zostawiając mnie samą z Hermioną, która uśmiechnęła się do mnie blado.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała. - Jesteś silna i dzielna. Dasz sobie radę, na pewno.
Odwzajemniłam uśmiech. Wiele znaczyło dla mnie, że była tu ze mną. Potrzebowałam towarzystwa. Ale dlaczego akurat Hermiona?
- Co z Angelique? - spytałam, przypominając sobie nagle o blondynce. - Wszystko z nią w porządku?
Hermiona westchnęła.
- Jest na oddziale urazów pozaklęciowych. Ale wyjdzie z tego. Zaklęcie wywołało u niej wewnętrzny krwotok. Teraz jest nieprzytomna, ale dochodzi do siebie.
Kiwnęłam głową. I chociaż chciałam odsunąć od siebie obrazy sprzed odzyskania przeze mnie przytomności, nie mogłam nad nimi zapanować.
- A co z…
- Aurorzy już się nim zajęli - powiedziała szybko. - Poszukiwali go od dawna. Już nikomu nie zagrozi.
Poszukiwali go od dawna? Jak to? Skoro aurorzy go poszukiwali, to musiał wiedzieć o tym cały Zakon, w tym i Harry, który na pewno powiedział o tym reszcie. W każdym razie Hermiona musiała o tym wiedzieć. I co, tak po prostu przychodziła do mnie do domu, uważnie obserwowała Malfoya i nic mi nie powiedziała?
Poczułam się taka… oszukana. Wykorzystana. Zdradzona. Zawiedziona.
- Co takiego zrobił, że go szukali? - spytałam, starając się zachować obojętny ton.
Nie rozumiałam tego. Wiedzieli o tym wszyscy wokół, a pozwalali mi mieszkać z nim? Czym ja byłam, jakąś cholerną przynętą? Ofiarą?
Hermiona wzruszyła ramionami.
- Śmierciożerstwo, jak zazwyczaj - powiedziała. - Normalka.
Nie mogłam ścierpieć tego, że była tak obojętna! Kochałam Draco! Ufałam mu! Nie dość, że on mnie oszukiwał, to oszukiwali mnie wszyscy inni! Czułam, jak wzbiera we mnie złość, może nawet i ogromny gniew. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł? Dlaczego nikt mi nie powiedział?!
- Normalka? - powtórzyłam głosem pełnym niedowierzania.
- Przecież w tych czasach wszyscy poszukiwani to śmierciożercy - uświadomiła mnie. - Czego innego się spodziewałaś? Płatny morderca? Oni też na ogół są śmierciożercami.
I mówiła to tak zwyczajnie, jakby to nie miało znaczenia?
- Hermiono… Uważasz to za normalne? Uważasz za normalne oszukiwanie mnie? Udawanie czegoś, czego nigdy nie było?
Hermiona spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- O czym ty mówisz?
- A o czym TY mówisz? - zrewanżowałam się.
W tej chwili do sali ktoś szybko wszedł.
- Ginny - powiedział. - Ginny, tak się martwiłem…
- Nie zbliżaj się do mnie! - krzyknęłam, kiedy tylko zobaczyłam, jak podchodzi. - Trzymaj się ode mnie z daleka!
Skupiłam się i odsunęłam jak najdalej od niego. Nie chciałam mieć z nim już nic wspólnego. Nie chciałam więcej słuchać jego kłamstw. Cały czas miałam przed oczami wyraz jego twarzy, kiedy celował we mnie różdżką.
Hermiona spoglądała na mnie zdezorientowana. Zdrajca był podenerwowany i okropnie blady. Gdybym nie wiedziała, że usiłował mnie zabić, nigdy w życiu bym w to nie uwierzyła.
- Ginny… - mruknęła Hermiona, starając się mnie jakoś uspokoić, ale machnęłam na nią ręką.
- Wynoś się! - krzyknęłam do Draco. - Nie chcę cię nigdy więcej widzieć!
Nie wiedziałam, czemu gra? Czemu udaje, że go to w ogóle obchodzi? Czemu jest tak niemożliwie sztuczny i dlaczego śmie tu przychodzić? A Hermiona? Dlaczego nie wyciągnie różdżki i nie odda go w ręce aurorów? Jakim cudem im uciekł?
Zdrajca przystanął ze zszokowaną, przestraszoną i błagalną równocześnie miną. Jak on śmiał tak bezczelnie udawać!
- Ginny - odezwała się Hermiona. - O co ci chodzi? Draco uratował ci życie.
Zrobiłam wielkie oczy. Więc taka była wersja oficjalna? Zamurowało mnie. Było go stać na kłamstwo, na oszustwo, na…
- Wrobiłeś kogoś, żeby się wymigać od Azkabanu? - wybuchłam. - Powinieneś smażyć się w piekle! Powinieneś…
- O czym ty mówisz? - spytała Hermiona.
On nawet nie próbował się usprawiedliwiać.
- Mówię o tym, że próbował mnie zabić - warknęłam. - No, jak się wytłumaczysz?!
Draco poruszył się niespokojnie.
- Hermiono - powiedział cicho - mogłabyś zostawić nas samych na chwilę?
Rzuciłam jej spanikowane spojrzenie. Nie! - krzyczały moje oczy. - Nie zostawiaj mnie z nim!
- Jasne, oczywiście - odpowiedziała Hermiona, wstając.
Chwyciłam ją za rękę i spojrzałam błagalnie w jej oczy.
- Nie zostawiaj mnie - poprosiłam.
Popatrzyła pytająco na Draco. Co ona w ogóle wyprawiała? Zwariowała? Chciała zostawić mnie z moim niedoszłym mordercą? Chciała pozwolić mu zabić mnie i moje dziecko, kiedy było już tak blisko ocalenia?
- Ginny, uspokój się - powiedział stanowczo, ale cicho. - Chcę ci wszystko wytłumaczyć.
Przeniosłam na niego wzrok, nie puszczając jednak ręki Hermiony.
- Chcesz wytłumaczyć mi, dlaczego zapragnąłeś mnie zabić?!
Zamilkł, robiąc skruszoną minę. I myślał, że tym mnie przekona? Niedoczekanie! Czułam do niego po prostu zniechęcenie, byłam nim niemożliwie rozczarowana. Myślałam, że jest dobrym człowiekiem. Myślałam, że naprawdę się zmienił. Widać zaufałam mu za szybko, zbyt łatwowiernie dałam mu szansę.
- Nie próbowałem cię zabić - stwierdził. - Chcę ci to teraz wyjaśnić.
- A ja nie chcę zostawać z tobą sam na sam!
Hermiona podążała wzrokiem ode mnie do niego. Jej mina wskazywała, że nie miała najmniejszego pojęcia, co się tutaj dzieje.
- O czym wy mówicie? - spytała. - Draco chciał cię zabić? - zwróciła się do mnie. - Jak to? Przecież… - Teraz spojrzała na niego. - Przecież ją uratowałeś… To nie ma sensu.
- Właśnie chcę z nią o tym porozmawiać.
Hermiona spojrzała na mnie wyczekująco.
- Ginny, myślę, że zaszło jakieś nieporozumienie…
- Jasne! - wykrzyknęłam histerycznie. Miałam już tego dość. - Dobrze! Dam mu minutę, ale musisz zabrać mu różdżkę i pilnować zza drzwi, żeby mnie nie zabił!
Wyglądała, jakby zamierzała parsknąć śmiechem, ale się rozmyśliła. Wkurzyła mnie tym jeszcze bardziej. Nie brała moich słów na poważnie? A więc trzymała z tym… gadem!
Ku mojemu zdziwieniu gad przytaknął i wyciągnął różdżkę w stronę Hermiony, nie spuszczając jednak ze mnie wzroku.
- Co tylko zechcesz - powiedział.
Prychnęłam. Teraz zamierzał się podlizywać? I co niby chciał tym osiągnąć? Był niemożliwy! Myślał, że mu to wybaczę?! I o jakim niby ratowaniu życia mówiła Hermiona? Może cofnął zaklęcie, kiedy widział, że jestem na skraju wytrzymałości, czym uratował mnie od niechybnej śmierci? Jakie to bohaterskie!
Puściłam jednak rękę Hermiony. Spojrzała na mnie niepewnie i podeszła do Draco, żeby zabrać mu różdżkę, a później wyszła z sali. Zostałam z nim sam na sam, chociaż nie miałam ochoty już nigdy więcej na niego patrzeć.
- No, co chcesz powiedzieć? - warknęłam. - Będziesz wciskał mi historyjki, które…
- Nie - przerwał, robiąc krok w moją stronę.
- Nie podchodź! - zarządziłam i zatrzymał się, łypiąc na mnie spod byka. - Masz minutę. I żadnych kłamstw!
Westchnął. Nie mogłam uwierzyć, że ta sytuacja w ogóle miała miejsce. Miał tupet, żeby tu przychodzić i próbować mi cokolwiek tłumaczyć. I tak nie zamierzałam uwierzyć już w ani jedno jego słowo.
- Jak chcesz, mogę złożyć wieczystą przysięgę, że cię nie okłamię.
Musiałam przyznać, że była to kusząca perspektywa. Ale mimo wszystko moje głupie serce stwierdziło, że nie chce jego śmierci i nie mogło zmusić się do przypieczętowania przysięgi. Czy właśnie na to liczył? Pewnie po prostu grał na moich emocjach. Jak zawsze zresztą. Nie mogłam mu ufać, nie mogłam mu wierzyć. I nie zamierzałam w żadnym wypadku.
Och, dlaczego wyglądał tak… szczerze? Byłoby mi prościej, gdyby nie wychodził z roli czarnego charakteru.
- Nie potrzebuję żadnej twojej przysięgi - powiedziałam. - Twoje słowa są nic niewarte.
Miał minę naprawdę mocno zbitego psa. Nie byłam pewna, czy już kiedykolwiek go takim widziałam. Chyba bardziej spodziewałam się po nim, że wkurzy się na mnie i zacznie wrzeszczeć, jak wtedy, gdy po raz pierwszy odwiedził mnie Nick.
- Jak mam cię więc przekonać, że nie zamierzam cię okłamać? - spytał.
Wzruszyłam ramionami.
- Powiedzmy, że zostało ci trzydzieści sekund.
Mimo moich protestów błyskawicznie podszedł bliżej i chwycił mnie za rękę, którą wyrwałam z jego uścisku. Spojrzał mi w oczy. Chciałam odwrócić wzrok, ale przytrzymał moją głowę.
- Odejdź ode mnie - warknęłam.
- Musisz mi uwierzyć - powiedział. - To nie byłem ja. Wiedziałem, że coś takiego może nastąpić…
- Więc wydawało mi się, tak? - przerwałam mu. - No pewnie, wcale cię nie widziałam.
Miałam dość kłamstw. Miałam dość tego wszystkiego. Na domiar złego nadal mnie nie puszczał, ale postanowiłam przez chwilę nie zwracać na to uwagi.
- Eliksir wielosokowy - powiedział. - To był śmierciożerca, nie ja.
- Jasne, a ja ci uwierzę - zakpiłam. - Nieźle to sobie wymyśliłeś. Zostało ci około pięć sekund.
Zanim zdążyłam cokolwiek jeszcze powiedzieć, czy też jakkolwiek zareagować, przycisnął usta do moich ust. Nie zamierzałam oddać pocałunku, chociaż z każdą chwilą mój opór słabł, zapominałam, co takiego właściwie się stało. Starałam się jednak trzymać. Nie mogłam dać sobą zmanipulować! Każdą cząsteczką ciała chciałam zapomnieć, wybaczyć, ale znalazłam w  sobie siłę, która zmusiła mnie do odepchnięcia go.
- Twój czas minął - powiedziałam ozięble. - Nie chcę cię więcej widzieć.
Wcale nie chciałam tego powiedzieć! Tylko że po prostu musiałam. Nie mogłam znieść myśli, że każę mu odejść i że prawdopodobnie już nigdy więcej go nie zobaczę, chociaż wiedziałam, że nie wybaczę mu tego, co zrobił. Nienawidziłam go całym sercem… i całym sercem też go kochałam. Walcząc ze samą sobą sięgnęłam do pierścionka, który spoczywał na moim palcu. Draco zorientował się natychmiast o co chodzi i powstrzymał mnie.
- Proszę cię - powiedział cicho z błagalną miną. - To naprawdę nie byłem ja. Nie potrafiłbym zrobić ci krzywdy. Ginny, od dawna próbuję zapobiec takim sytuacjom. Straciłem kontrolę tylko na chwilę…
- O czym ty mówisz? - spytałam.
Próbowałam się przekonać, że wcale nie brzmi przekonująco. I że w żadnym wypadku nie zamierzam mu wierzyć.
- Chroniłem cię od kilku miesięcy - wyznał. - I chcę cię chronić dalej. A robię to, bo cię kocham.
- Przestań.
Odwróciłam głowę ostatkiem silnej woli. Nie mogłam mu się poddać, nie mogłam! I nie przekona mnie żadnymi słowami, żadną swoją błagalną miną, niczym!
- Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła?
Nie zamierzałam mu wierzyć. Nie zamierzałam się poddać w żadnym wypadku.
- Nic nie zrobisz. Po prostu odejdź.
Ale na widok kolejnej jego miny, przepełnionej bólem i prośbą, nie mogłam już więcej się opierać. Nie miałam siły, żeby z tym walczyć. A przecież musiałam, dla dobra swojego i dziecka. Nie chciałam mieć z nim już nic wspólnego, bo nie był właściwą osobą do zapewnienia mi bezpieczeństwa i stabilizacji. Ale mimo to go kochałam. Czy to nie szaleństwo?
- Ginny, Draco został przepytany pod veritaserum - powiedziała Hermiona, która, jak nagle zauważyłam, weszła do sali. - Wszyscy zostaliśmy przesłuchani, kiedy byłaś nieprzytomna. Możesz mieć pewność, że mówi prawdę, cokolwiek mówi.
Spojrzałam na nią, zdezorientowana, a później przeniosłam wzrok na Draco. Miałam wierzyć? Miałam jeszcze raz mu zaufać? Ciągle widziałam tę twarz…
Moje ciało przeszedł znienacka silny skurcz. Krzyknęłam, nie spodziewając się go.
- Co się dzieje? - wydyszałam.
- Rodzisz! - wykrzyknęła nagle poruszona Hermiona, robiąc całkowicie zdziwioną i zszokowaną minę. Draco, jeśli to możliwe, pobladł jeszcze bardziej.
- Miała być godzina! - zaprotestowałam.
Do sali weszła uzdrowiciel Bone.
- Zdenerwowanie wszystko przyspieszyło - oświadczyła.
I wtedy rozpętało się piekło. Z pośpiesznych rozmów wywnioskowałam, że wszystko idzie szybciej, niż normalnie, a to przez eliksir. Cieszyłam się trochę myślą, że nie będę musiała cierpieć tych wielu długich godzin, ale ból rozdzierający mnie od środka był po prostu niewyobrażalną katorgą! Nie miałam siły, nie byłam gotowa, żeby przez to wszystko przejść. Płakałam, gdy każda z fal bólu była mocniejsza od poprzedniej. Byłam na skraju wytrzymania, a moją jedyną ostoją nieoczekiwanie stał się Draco - ten Draco, któremu kazałam wynosić się z mojego życia. Czas w żadnym wypadku nie działał na moją korzyść, dłużył się niemiłosiernie, a ja nie mogłam dłużej wytrzymać. Płakałam, że nie dam rady, że już nie chcę, że mam dość. Draco był przy mnie do samego końca. Do chwili, w której poczułam drobne, ciepłe ciałko w swoich ramionach. Do chwili, w której spojrzałam na krzyczącą twarzyczkę i czas się zatrzymał. Nie zamierzałam nigdy się z nim rozstawać. Chociaż był maleńki i cały czerwony, chociaż nie był tak naprawdę ósmym cudem świata, dla mnie nie istniała piękniejsza rzecz w całym wszechświecie. Był maleńki i kochałam go nad życie. Mój dar od losu. Mój śliczny synek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)