wtorek, 13 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 38. Nieprzewidziane



Siedziałyśmy jak na szpilkach, rzucając sobie pełne strachu spojrzenia. Byłyśmy obie odcięte od informacji, odcięte od bliskich i znajomych. Moje myśli krążyły wokół osób, które znałam i kochałam, a także wokół tych, których nigdy nie lubiłam. Nie miało teraz znaczenia, kto był kim, ważne było to, że każdy, dosłownie każdy mógł zginąć. Bitwa o Hogwart... to po prostu nie do pomyślenia! Miałam przed oczami te stare, kochane mury, w których spędziłam sześć lat. Harry zawsze twierdził, że Voldemort nie zaatakuje, póki Dumbledore żyje. Widocznie się mylił. Nie widziałam żadnego sensu całej wojny. Przecież bez Hogwartu czarodzieje nie będą mieli jak się kształcić, nie będą wiedzieli, jak używać czarów, jak walczyć... No tak!
- Hermiono - powiedziałam, poruszona swoim odkryciem. - Czy myślisz, że on... Że Voldemort chce doprowadzić do tego, żeby to on był jedynym nauczycielem? Jedynym wzorem młodych czarodziejów?
Wzruszyła ramionami, patrząc w okno, chociaż było zbyt ciemno, żeby mogła cokolwiek za nim zobaczyć.
- Nie uda mu się to - stwierdziła, ale jakoś tak bezbarwnie, bez przekonania. - Przecież jest Dumbledore, a Dumbledore nie pozwoli, żeby Hogwart przestał istnieć. To niemożliwe.
Widziałam, że jest cała spięta. Pewnie przeklinała mnie w myślach na wszystkie możliwe sposoby. W końcu gdyby nie ja, mogłaby walczyć u boku Rona i mieć na niego oko. Teraz była bezsilna.
- Idź - powiedziałam, chociaż w głębi duszy niczego nie pragnęłam bardziej, niż żeby została. Nie wytrzymałabym nerwowo sama, a poza tym nie zniosłabym zamartwiania się o jeszcze jedną osobę. Wolałam mieć Hermionę pod ręką i wiedzieć, że przynajmniej jej nic nie grozi.
Popatrzyła na mnie półprzytomnie.
- Nie mogę - odparła. - Malfoy kazał mi cię pilnować.
Poczułam ogromną ulgę, że nie stwierdziła na wstępie, że mam rację, ale źle się czułam, gdy myślałam, co ona musi przeżywać, będąc uwięzioną tutaj ze mną. Westchnęłam ze zrezygnowaniem. Nie mogłam być taką egoistką.
- Jeśli chcesz, to idź. Przecież widzę, jak się tu męczysz. A Draco się nie przejmuj, on po prostu wolałby mieć pewność, że... - zacięłam się. No? Co do czego wolałby mieć pewność? Że jestem bezpieczna? Naprawdę? - Po prostu nie lubi zostawiać mnie samej - dokończyłam.
Ale nie miałam co do tego całkowitej pewności. W ogóle ciągle wahałam się co do jego uczuć do mnie. A najlepszym potwierdzeniem, że nie mogę za dużo sobie wyobrażać, było właśnie to jego wybiegnięcie bez pożegnania. Czy właśnie tym nie udowodnił, że tak właściwie ma mnie gdzieś? Jasne, kazał Hermionie ze mną zostać, ale... Odczułam to tak, jakbym była jakimś, no nie wiem, jajkiem, które wszyscy przekładają sobie z rąk do rąk, dbając, żeby nie upadło, a tak naprawdę wcale się nim nie przejmują.
- Nie zostawię cię samej - oświadczyła Hermiona. - Nie mogłabym znieść myśli, że coś ci się może stać. A dziecko? Pomyśl, gdybyś nagle zaczęła rodzić? Co byś zrobiła?
Nie zastanawiałam się nad tym. Zawsze ktoś ze mną był, więc nie musiałam myśleć o tego typu sprawach. Co bym zrobiła? Chyba zaczęła płakać i panikować. Może jakimś cudem udałoby mi się wyczarować świstoklik i przenieść do szpitala. Cóż, kominka w mieszkaniu nie było, a teleportacji nie mogłam używać będąc w ciąży, miało to związek z tym całym naciskiem. A nawet gdybym zaryzykowała, w zdenerwowaniu pewnie nie skupiłabym się dostatecznie, żeby się nie rozszczepić. Zresztą i tak nie miałam licencji.
Wzruszyła mnie jednak wypowiedź Hermiony. Ona naprawdę o mnie dbała, nie tak, jak inni. To ona spędzała ze mną czas, to ona nie nudziła się moim towarzystwem, i wreszcie ona zdawała się mnie szczerze rozumieć.
- Wiem, że chciałabyś być teraz z nimi wszystkimi - wyszeptałam. - Naprawdę nie musisz tutaj siedzieć. W razie czego jakoś sobie poradzę. Ale wątpię, żeby coś miało się dziać. - Przyłożyłam dłonie do brzucha. - Maluchowi się nie śpieszy.
Hermiona patrzyła na mnie z niezwykle poważną miną. Aż wzdrygnęłam się, gdy nagle zaczęła się śmiać.
- Co...?
- Wyobraź... sobie... - miała trudności z mówieniem i trzymała się za brzuch. - Pomyśl... Malfoy... jego mina...
Nie wiedziałam, co ma na myśli, więc tylko przyglądałam się jej z ciekawością. W końcu uspokoiła się i otarła łzy z policzków. Nie mogłam dać głowy, że powstały one wyłącznie w wyniku śmiechu.
- Przepraszam - powiedziała. - Po prostu pomyślałam sobie, co Malfoy by zrobił, gdyby się dowiedział, że zostawiłam cię samą. Nie wiem, czy najpierw zabiłby mnie, czy wszystkich, którzy mu sie nawiną.
- Zabiłby? - powtórzyłam, blednąc. Chyba ta cała wojna odebrała mi poczucie humoru.
- Och, w przenośni - powiedziała szybko Hermiona. - Wiem, że jesteś przewrażliwiona na jego punkcie, ale mogłabyś troszkę wyluzować, wiesz?
Westchnęłam.
- Tak, chyba masz rację.
Głupio byłoby mi przyznać się, o czym właściwie pomyślałam, gdy usłyszałam zdanie o zabijaniu. Natychmiast stanął mi przed oczami gabinet Draco i moje zastanawianie się, co by było, gdybym odkryła na jego przedramieniu Mroczny Znak.
- Wyglądasz jak trup - stwierdziła Hermiona. - Nie powinnam była tak mówić, przepraszam.
Uśmiechnęłam się słabo. Widziałam, jak starała się, żebym nie zadręczała się ponurymi myślami o życiu i śmierci.
- Nie szkodzi - zapewniłam, a potem powtórzyłam jej słowa. - Po prostu jestem przewrażliwiona.
Z ulgą patrzyłam, jak siedzi nadal na kanapie i nie zamierza zostawić mnie samej. To naprawdę wiele dla mnie znaczyło. Nie wyobrażałam sobie, jak bym to wszystko zniosła, gdyby jej przy mnie nie było.
- Dzięki - mruknęłam.
- Za co? - zdziwiła się.
Popatrzyłam gdzieś w bok.
- Że jesteś tu ze mną.

* * *

Byłam przekonana, że przez całe to nerwowe czuwanie, nie będę potrafiła zmrużyć oka. Ale myliłam się. Kiedy tylko oparłam głowę o poduszkę, niemożliwie zmęczona, zasnęłam. Kiedy się obudziłam, było już jasno. Nie miałam pojęcia, która może być godzina, ale zła byłam na siebie, że nie utrzymałam przytomności. Przez ten czas, w którym spałam, mogło się zdarzyć wszystko, dosłownie wszystko! Spojrzałam na miejsce, w którym wcześniej siedziała Hermiona. Było puste. Coś ścisnęło mnie w żołądku. A jeśli mnie zostawiła? A jeśli poszła walczyć z innymi i coś jej się stało?
Pełna złych przeczuć odrzuciłam koc, którym, jak dopiero zauważyłam, ktoś mnie nakrył. Wsłuchałam się w ciszę panującą w mieszkaniu i wstałam. Przeszłam przez całą długość, zaglądając do każdego z pomieszczeń, a mój irracjonalny strach potęgował się, gdy w żadnym z nich nie widziałam Hermiony. Na końcu zajrzałam do sypialni. To była moja ostatnia szansa - miałam nadzieję, że po prostu położyła się do łóżka, bo ze zmęczenia nie mogła już usiedzieć. Przeliczyłam się jednak. Tu także było pusto. A więc mnie zostawiła, pomyślałam. Automatycznie poczułam łzy zbierające się w moich oczach. Naprawdę nie miałam pojęcia, czemu zrobiłam się taka strasznie emocjonalna. Hermiona zostawiła mnie samą, owszem, ale nie mogłam jej za to winić. Rozczarowanie wciskało mnie w podłogę, bo przecież obiecała, że mnie nie zostawi…
Poczułam się bezbronna, opuszczona przez wszystkich, całkowicie odcięta od informacji. Nawet nie wiedziałam, czy wszyscy są cali i zdrowi, czy też ktoś poległ w wojnie. Może był to ktoś bardzo mi bliski? Może był to sam Draco?
Potrząsnęłam głową, odganiając od siebie ponure myśli. Draco był silny, dzielny i utalentowany. Jemu nie mogło się nic stać, po prostu nie. Nie dopuszczałam do siebie takiego wyjścia, bo było po prostu niemożliwe. Nie mogłam wyobrazić sobie, co by było, gdyby go zabrakło. Po prostu nie i już. Był mi zbyt bliski, żebym mogła zwyczajnie wyprzeć go ze swojej świadomości. Nic mu się nie stało, wiedziałam to, czułam całą sobą.
Nadal jednak nie miałam pojęcia, co działo się z Hermioną i z resztą. Weszłam do pokoju i spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła dziesiąta. Czy naprawdę mogłam spać aż tak długo? Mogłam spać tak spokojnie, gdy w Hogwarcie ginęli ludzie?
Przysiadłam na idealnie zaścielonym łóżku, wpatrując się w podłogę. Chciałam coś zrobić, ale nie wiedziałam co. Zresztą i tak nie mogłam nic zrobić, byłam tylko zwykłą dziewczyną, która zakończyła edukację przed siódmą klasą, w dodatku w bardzo zaawansowanej ciąży. Chciało mi się krzyczeć i płakać z bezsilności, ale to nie miało sensu. Nie miało sensu też siedzenie w jednym miejscu i wykańczanie się myśleniem, co też się dzieje na zewnątrz.
Wstałam z łóżka, podejmując spontaniczną decyzję. Poszłam do gabinetu Draco i wzięłam z jego biurka kawałek pergaminu i pióro, a następnie napisałam krótki liścik z wyjaśnieniem, gdyby ktoś przyszedł i mnie szukał. Umieściłam go na ścianie na wprost drzwi wejściowych. Tylko ślepiec by go nie zauważył. Wygładziłam ubranie, które nosiło na sobie ślady spania w nim, a później narzuciłam na siebie płaszcz. Przeczesałam włosy palcami, ale ostatecznie wzruszyłam ramionami. To nie miało większego znaczenia, nie wybierałam się przecież na żaden pokaz mody, ani nic podobnego.
Wyszłam z mieszkania, a potem z bloku. Nie wiedziałam, jak daleko sięga ochrona. Starałam się nie myśleć o tym, jak Draco będzie na mnie zły, ale wiedziałam, że nie wysiedzę w miejscu ani chwili dłużej. W pełni zdawałam sobie też sprawę, że wystawiam się na jakieś tam niebezpieczeństwo, nie siedząc bezczynnie pod kloszem.
Dokąd szłam? W pierwszym momencie chciałam udać się do Nory, ale zaniechałam tego pomysłu. Majaczyły mi przed oczami dobrze znane drzwi.
Weszłam w uliczkę, w której zawsze byłam z Draco, kiedy używaliśmy świstoklika. Miałam nadzieję, że nie będę miała z tym problemów - zaczarowałam książkę, którą niosłam ze sobą z mieszkania. Nie byłam stuprocentowo pewna, czy wszystko mi się uda, ale miałam nadzieję, że informacje, które kiedyś zdobyłam, okażą się przydatne. Troszkę bałam się, że mi nie wyjdzie, ale musiałam zaryzykować.
Raz hipogryfowi wio, pomyślałam, wyciągając przed siebie książkę.
- Raz… dwa…
- Ginny!
Rozejrzałam się, zdezorientowana. Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. To nie był ani Draco, ani Hermiona. To był głos, którego w żadnym wypadku nie spodziewałam się usłyszeć tu i teraz.
- Angelique? - upewniłam się, widząc, jak biegnie w moją stronę z kamienną twarzą.
Och, świetnie. Znowu nic nie mogę zrobić na własną rękę, przeszło mi przez myśl, ale nakazałam samej sobie milczenie. Dawno nie widziałam blondynki, która przecież była mi bardzo bliska. Dziwiło mnie tylko to, że widzę ją właśnie tu i teraz.
Dobiegła do mnie i wyhamowała.
- Na gacie Merlina, ale mnie wystraszyłaś! - wykrzyknęła. - Hermiona zostawiła cię dosłownie na pięć minut, a ty już musisz robić coś po swojemu?!
Spuściłam głowę. A więc Hermiona nie zostawiła mnie samej sobie. Zrobiło mi się głupio, że w ogóle tak pomyślałam.
- Poszła po ciebie? - spytałam cicho.
- Owszem.
Angie była jakaś dziwna, inna niż zwykle. Nie uśmiechała się ani odrobinę, wyglądała na mocno podenerwowaną, ale zdawała się w miarę panować nad swoimi emocjami.
- Co się stało? - spytałam. - Czemu jesteś taka…?
Nie pozwoliła mi jednak skończyć.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że trwa walka?! - zganiła mnie. - A ty sobie po prostu gdzieś wychodzisz? Oszalałaś?!
Wzruszyłam ramionami, przyglądając się intensywnie płycie chodnikowej.
- Może chociaż powiesz mi, dokąd zamierzałaś się wybrać? - dokończyła swoją myśl.
Ponownie wzruszyłam ramionami.
- Chyba do Nicka - powiedziałam. - Sama nie wiem. Wydawało mi się, że to dobry pomysł.
Zdawało mi się, że Angelique dziwnie zesztywniała, ale pewnie po prostu mi się tak wydawało. Podniosłam na nią wzrok. Stała nieruchomo.
- Nie, to nie był dobry pomysł - odparła i odwróciła się na pięcie. - Wracamy.
Nie ruszyłam się jednak z miejsca. Niby dlaczego nie miałby to być dobry pomysł? Po pierwsze: Nick był moim przyjacielem. Po drugie: udowodnił już, że potrafi się mną zaopiekować. Prawda?
A tak poza tym, dlaczego miałam ich wszystkich słuchać?
- Nigdzie nie idę, dopóki nie odpowiesz mi na parę pytań - zarządziłam.
Angelique przystanęła i odwróciła się w moją stronę. Widziałam z jej twarzy, że jest na mnie zła, ale nie obchodziło mnie to w tym momencie.
- Po pierwsze - ciągnęłam - nie widzę powodu, żebym nie miała odwiedzić Nicka.
Angelique skrzywiła się.
- Może dlatego, że Nick walczy, co? Wszyscy walczą. A ty zachowujesz się nieodpowiedzialnie, przekraczając granicę bezpieczeństwa.
Więc, tak jak myślałam, bariera nie miała zasięgu w tym miejscu. Jednak znacznie bardziej w tym momencie interesowało mnie to, co działo się z Nickiem. No tak. Nie pomyślałam, że on też mógł rzucić się na pomoc Hogwartowi i teraz wyrzucałam to sobie. Głupia. Uznałam po prostu, że to nie jego miejsce i nie jego świat, po prostu. Nie uczęszczał do Hogwartu, więc chyba automatycznie wywnioskowałam, że jakaś wojna tam go niezbyt interesuje. Myliłam się. Znów nie miałam w czymś racji. Przecież to oczywiste. Jak mogłam założyć, że nie będzie go to obchodzić? Przecież znałam go, wiedziałam, że nie pozwoli cierpieć innym, kiedy sam nic nie robi.
- Jest z Elissą? - spytałam cicho. Nie miałam pojęcia, skąd nagle przyszła mi ona do głowy.
Wydawało mi się, że Angelique zazgrzytała zębami.
- Tak, Elissa też tam jest.
- A… - zawahałam się. - Czy wiesz, co się tam dzieje? Wiesz, jak to wszystko wygląda?
Przygryzła wargi, najwyraźniej myśląc o czymś intensywnie. W końcu, po kilku minutach milczenia, otworzyła usta.
- Powiem ci wszystko, co wiem, ale jak wrócimy do ciebie. Zgoda?
Nie pozostawiła mi wyjścia, po prostu musiałam za nią pójść. Ciekawość nie pozwoliła mi tkwić w miejscu i upierać się przy swoim. Z jednej strony bałam się, że to, co usłyszę, wcale nie będzie miłe. Ale z drugiej strony, chyba jednak wolałam to, niż niewiedzę. Podążyłam za Angelique, dając się prowadzić do własnego mieszkania.
Kiedy dotarłam na górę, byłam okropnie zmęczona. Ten mały spacer porządnie nadszarpnął moje siły, których nie miałam za dużo. Z ulgą zagłębiłam się w fotelu, gotowa na usłyszenie rewelacji Angie.
- Co dokładnie chcesz wiedzieć? - spytała, siadając naprzeciwko mnie.
- Hm - zamyśliłam się. - Cokolwiek.
Angelique miała trochę nieobecny wzrok, jakby przebywała duchem w zupełnie innym miejscu.
- Cokolwiek - powtórzyła cicho. A ja chyba zrozumiałam, co się dzieje.
- Carl? - spytałam.
Natychmiast spojrzała na mnie spłoszona. Skoro taką reakcję wywołało w niej imię Carla, to chyba dobrze trafiłam, myśląc, że to właśnie ją trapi.
- Dlaczego tak myślisz?
Zmarszczyłam czoło. Nadal miała ten spłoszony wyraz twarzy.
- Ponieważ... - zaczęłam wolno - jesteś jakaś... dziwna.
- Po prostu się martwię - powiedziała szybko, zmieniając wyraz twarzy na w miarę obojętny. Coś mi się nie zgadzało.
- Zaraz. Martwisz się, ale jeśli nie o Carla, to o co?
- Ym... jakby to powiedzieć... - Powiodła wzrokiem po pokoju, jakby szukała natchnienia. A może po prostu chciała uniknąć mojego spojrzenia? W ostateczności uniosła lekko ręce. - Jest wojna - powiedziała. - To chyba naturalne, że się martwię.
Owszem, ja też się martwiłam. Ale nie wiedziałam, czemu obstaje przy tym, że nie martwi się o Carla. To w końcu byłoby naturalne w takiej sytuacji, prawda?
- Angie, gdzie tak właściwie jest Carl? - spytałam.
- Walczy - odpowiedziała niemalże radośnie.
Nie dałam się jednak nabrać na jej nagle wesoły ton, bo pobrzmiewały w nim histeryczne nuty. A na dodatek ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Sapnęłam z irytacją. No nie, kolejna osoba, która przeze mnie została rozdzielona z ukochanym!
- To idź i mu pomóż - zarządziłam, chociaż z góry znałam już odpowiedź.
- Nie, zostanę z tobą.
I się nie przeliczyłam.
- W takim razie opowiedz mi wszystko, co wiesz - poprosiłam. - Kto walczy, kto wygrywa, jak to wygląda, czy są jakieś... - zawahałam się - ofiary? No i jak to się w ogóle zaczęło?
Angelique westchnęła ciężko, jakbym wymagała od niej ogromnego wysiłku. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie do końca chce jej się o tym opowiadać, ale moja ciekawość domagała się natychmiastowego zaspokojenia. Czułam, że jeszcze trochę i zacznę histeryzować. Bo byłam tego niezwykle bliska.
- Nie wiem do końca, jak to wszystko wyglądało. Niedawno przyjechała do mnie Cornélie. Rozmawiałyśmy, kiedy dostałam sowę od Nicka. Pisał, że... - wyglądała, jakby starała się przesiewać jakieś informacje, dokładnie dobierać słowa. Zmarszczyła brwi. - Pisał, że Voldemort zbliża się ze swoimi śmierciożercami do Hogwartu i będzie wojna, a ja mam nie ruszać się z domu. Zdenerwowałam się na niego, niby dlaczego miałabym go posłuchać?
Wyraźnie się rozkręciła. Teraz przelewała swój żal, swoją frustrację, a ja doskonale ją rozumiałam.
- Cornélie była zdania, że skoro tak powiedział, to mam go słuchać. Ale ja nie zamierzałam być posłuszna. Wyszłam z domu i poszłam do Carla, który już szykował się do wyjścia. Kazał mi wracać i zostać w bezpiecznym miejscu. Nie jestem małą dziewczynką, umiem zadbać o siebie! - wybuchła.
Było mi łatwo postawić się w jej sytuacji, ale nie rozumiałam, dlaczego nakazali jej zostać w domu. Zawsze uważałam, że w razie czego Angelique trwałaby przy Carlu i Nicku. A skoro Elissa była z nimi, nietrudno było mi wyobrazić sobie, jak Angie się wściekała.
- I co dalej? - spytałam.
Prychnęła.
- Nie chciałam wracać, więc Carl zaprowadził mnie do domu niemal siłą i kazał Cornélie mnie pilnować. Hermiona spadła mi jak z nieba, bo po tych kilku godzinach myślałam już, że zaraz wyskoczę oknem. Cornélie nie miała wyboru, musiała mnie puścić, bo nie było innego wyjścia. Ale zdążyłam się dowiedzieć co nieco, Carl wysyłał nam patronusy. Wiem, że długo trwało, zanim Voldemort przedarł się przez mury, udało mu się to dopiero nad ranem. Do tej pory nie było większych strat, a teraz to już nie wiem, bo Carl się nie odzywa.
Niemal natychmiast odczułam, ile kosztuje ją, żeby zachować spokojny ton. Kącik ust jej zadrżał. Czułam się, jakbym była nią - z jednej strony wiedziała, że nie ma czasu, żeby się kontaktować, a z drugiej strony bała się, że to może źle wróżyć, że Carlowi mogło się coś stać.
Ja wolałam nie myśleć o tym, że ktoś z moich bliskich mógł chociażby zostać ranny. Nieprzyjemne myśli krążyły po mojej głowie, ale starałam się je od siebie odrzucać.
- Angie, słuchaj... - Chciałam ją jakoś pocieszyć, ale urwałam w pół słowa, bo usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi.
W pierwszym momencie zamarłam, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje. Pomyślałam, że to Draco, ale później odezwał się mój zdrowy rozsądek. Nie wszystko, co się działo, musiało być takie, jak powinno. To wcale nie musiał być Draco, a my mogłyśmy być w niebezpieczeństwie. Niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu, spojrzałam z przestrachem w oczach w stronę Angie, która podnosiła się właśnie z fotela, wyciągając różdżkę z kieszeni spodni. Poczułam, że powinnam zrobić to samo. Odnalazłam swoją różdżkę i również wstałam, celując w drzwi.
Sekundy przeciągały się w minuty, minuty w godziny, a moje ręce trzęsły się coraz bardziej. Nieoczekiwanie różdżka wyrwała się z mojej ręki i upadła na podłogę. Nie mogłam się po nią schylić, bo przeszkadzał mi w tym brzuch. Rzuciłam Angie rozpaczliwe, szybkie spojrzenie. Jej różdżka również spadła na podłogę, ale schyliła się szybko i podniosła ją. Wyprostowała się dokładnie w momencie, kiedy postać w ciemnej pelerynie stanęła w drzwiach. Krzyknęłam.
To był Draco. Celował w nas różdżką. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Moje myśli wykonywały szalone akrobacje. Jak to? Co się dzieje? Draco podniósł rękę i wymówił jakieś zaklęcie, które śmignęło w moją stronę. Angelique, widząc co się dzieje, skoczyła i zasłoniła mnie swoim ciałem. Purpurowy promień uderzył prosto w nią. Zwaliła się na podłogę i znieruchomiała, nieprzytomna.
Wiej, usłyszałam w głowie głos. Jednak stałam jak sparaliżowana, całkowicie bezbronna, sama. Draco roześmiał się.
- Powiedz mi, skarbie, jak podoba ci się myśl, że zaraz zginiesz? - spytał ostro. Zadrżałam.
To nie mógł być mój Draco. Po prostu nie mógł! Nie odezwałam się ani słowem, patrzyłam tylko na niego, nie mogąc się poruszyć, nie mogąc doskoczyć do swojej różdżki i bronić się w jakikolwiek sposób. Zginę, na pewno. Tym razem nie było już dla mnie ratunku.
- Odjęło ci mowę? - zadrwił.
Bolało. Bolało jak nie wiem. To ja mu zaufałam, powierzyłam mu swoje bezpieczeństwo, cały swój los, a on... tak po prostu wbijał mi nóż w plecy? Przygryzłam wargę, żeby się nie rozpłakać. Jeśli miałabym zginąć w ten sposób, tu i teraz, nie miałam zamiaru dać mu satysfakcji płynącej z mojego bólu. I choć kochałam go, jak nikogo innego przedtem, nie chciałam pokazać mu, że tak bardzo mi na nim zależy.
- Więc taki jesteś - powiedziałam po prostu, wypranym z emocji głosem.
Zaśmiał się, ale nie był to jego zwykły śmiech. Ten był inny, jakiś taki mroczny, diaboliczny wręcz. Po plecach przeszły mi ciarki. Jednak było to niczym w porównaniu z tym, co działo się wewnątrz mnie. Moje serce właśnie pękało, a ból był nie do zniesienia.
- Wiesz, myślę, że najpierw cię trochę pomęczę. Na miłą śmierć trzeba sobie zasłużyć - powiedział, a jego twarz wykrzywiał kpiący uśmiech. Ale to nie ten uśmieszek, nie ten!
Nie zamierzałam w żaden sposób dać mu do zrozumienia, że boję się śmierci. Że boję się o swoje dziecko. Przecież było tak blisko, tak niewiele brakowało, a teraz miało umrzeć razem ze mną? Nie, odezwał sie znajomy mi głosik, nie pozwolę na to!
Nie zważając już na nic, rzuciłam się, żeby podnieść swoją różdżkę z podłogi, ale Draco był szybszy. Zanim zdążyłam zacisnąć na niej palce, przeszył mnie ogromny, niemożliwy ból. Cruciatus. Właściwie nie czułam tego sama. Odczuwałam ból dziecka, czułam jego przerażenie, jego rozpacz, to, jak cierpi. Czułam jego moc. Łzy popłynęły po moich policzkach, kiedy przygryzałam usta do krwi, powstrzymując się od krzyku. Paznokcie wbijałam w dłonie do niemożliwego bólu, ale nie zamierzałam go okazać, choć chciałam krzyczeć, krzyczeć, krzyczeć...!
Obraz zachodził mi mgłą, traciłam kontakt z rzeczywistością. Chciałam, żeby ten ból już minął. Chciałam, żeby po prostu mnie zabił. Traciłam świadomość. Wydawało mi się, że słyszę jakieś kroki, krzyki, zaklęcia. Wydawało mi się, że już nie czuję bólu, że już nic nie czuję. A później czerń pochłonęła wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)