wtorek, 13 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 37. Poświęcenie



Elissa wbiegła do ponuro wyglądającej kuchni. Wokół imponujących rozmiarów stołu siedziało lub stało mnóstwo osób odzianych w czarne szaty.
- Co się stało? – spytała na wydechu, zatrzymując się.
Zgromadzeni spojrzeli prosto na nią. Ciche rozmowy, które prowadzili między sobą, ustały. Zrobiła krok w przód.
- Czy kogoś straciliśmy? Czy komuś…?
Usłyszała za sobą pospieszne kroki, a chwilę później poczuła dłoń Nicka na ramieniu. Zmrużył oczy, przyglądając się członkom Zakonu. Jego wzrok zatrzymał się na podstarzałym czarodzieju, którego niebieskie oko wirowało we wszystkie strony.
- Skurczybyk zaatakował – Szalonooki Moody kipiał złością. Jego oko zawirowało jeszcze szybciej, po czym zatrzymało się, zezując gdzieś w bok. – Remusie, wyjaśnij proszę.
Spośród zgromadzonych wyszedł blady, zmęczony Lupin. Pod oczami miał ciemne sińce. Nick i Elissa spojrzeli w jego stronę.
- Przyjął inną taktykę. Zdecydował się zgromadzić zakładników. Nie ustaliliśmy jeszcze, w jakim celu, nie wysłał też listu z żądaniem, jak na ogół postępował w przypadkach porwań.
Elissa zagryzła wargi. Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale zawsze w takich momentach przypominał jej się moment, w którym Voldemort wkroczył do jej domu, żeby zniszczyć jej życie.
- Kto? – spytał szybko Nick i potoczył wzrokiem po członkach Zakonu. Nie odniósł jednak wrażenia, że kogoś brakuje. Lupin zaczął wyliczać.
- McConey’owie, Traversowie, Aurelia Peterson, Jaqueline i Camille Blackroad, Eric Stanley… W sumie tuzin.
- Aurelia? – zdziwił się Nick, jeszcze raz przeszukując pomieszczenie. Przeniósł wzrok z powrotem na Lupina, kiedy zorientował się, że pani Peterson nie ma w ich gronie.
- Co zamierzamy? – zapytała Elissa, otrząsając się z rozmyślań.
- To chyba oczywiste – powiedział ktoś z lewej strony stołu. – Odbijemy ich.
- Racja – przytaknął ktoś inny.
Jeszcze kilka osób zgodziło się z pomysłodawcą.
- Zaraz, zaraz, a gdzie Dumbledore? – Nick zauważył nieobecność dyrektora Hogwartu. Zdziwił się, że już na samym początku się nie zorientował, że go nie ma, Dumbledore był przecież charakterystyczną postacią. Ale może po prostu przyzwyczaił się, że zawsze jest.
- Dumbledore pozostaje nieuchwytny – burkliwym głosem odparł Szalonooki.
- Jak to nieuchwytny?
- Śmierciożercy odcięli Hogwart – pospieszył z wyjaśnieniami Kingsley Shacklebolt, wysoki, czarnoskóry członek Zakonu. – Nie możemy skontaktować się z Dumbledorem.
- Nie powinni raczej pilnować swoich zakładników? – zdziwiła się Elissa.
W tym momencie na środku kuchni ukazały się płomienie. Najbliżej stojący odskoczyli w tył. Gdy płomienie się wypaliły, na stół opadła kartka. Ktoś sięgnął po nią i odczytał na głos tekst.
- Chronimy bram Hogwartu. Przyślijcie wsparcie. Reszta niech odbije zakładników.
W kuchni wybuchła wrzawa, bo każdy chciał w jakiś sposób skomentować polecenie Dumbledore’a.
- Cisza! – zagrzmiał Szalonooki, zwracając się do zgromadzonych. Tłum natychmiast ucichł. Przebiegł wzrokiem po twarzach towarzyszy. Jego niebieskie oko zatrzymało się na Elissie. – Przejmujesz dowodzenie nad grupą odbijającą naszych.
Skinęła głową bez słowa.
- Idą z tobą Hooper, Andrews, Davidson, Fanning… - Szalonooki wymienił jeszcze kilka innych nazwisk, a dane osoby gromadziły się przy Elissie.
- Idę z nimi – oświadczył Nick, ściskając jej ramię.
- Jesteś potrzebny do obrony zamku – zaprotestował Szalonooki.
Nick skrzyżował ręce na piersiach.
- Nie puszczę jej samej.
Moody miał minę, jakby chciał się sprzeczać, ale po krótkiej chwili stwierdził, że nie warto. Machnął ręką.
- A jak sobie chcesz. Ale pamiętaj, że robisz to na własną odpowiedzialność, żeby mi nikt nie miał później pretensji, jak coś się stanie.
Nick uśmiechnął się szeroko.
- Nareszcie coś się dzieje – stwierdził podekscytowany, kiedy jego grupa zaczęła się naradzać.

* * *

- Idę na spacer – oświadczyłam, wstając z kanapy, na której przesiedziałam kilka ostatnich godzin, czytając jakieś tandetne romansidło.
Tak jak się spodziewałam, Draco nawet nie wytknął głowy z gabinetu. Westchnęłam i pokonałam wolno dystans dzielący mnie od jego oazy. Siedział przy biurku, skupiony na pisaniu.
- Wychodzę – powiedziałam.
- Dopiero mówiłaś, że nie zamierzasz nigdy więcej poruszać choćby palcem – stwierdził, nie odwracając się w moją stronę.
Wzruszyłam ramionami.
- Odwidziało mi się. Może i brzuch mi przeszkadza, ale nie znaczy to, że odbierze mi radość dnia. Spójrz, jak świeci słońce.
Wskazałam na okno, za którym rzeczywiście słońce przeświecało zza chmur, które ostatnimi dniami całkowicie je przysłaniały. A właściwie miałam inny cel, niż pogapienie się na słońce. Musiałam wszystko sobie poukładać w głowie, a na ławce przy placu zabaw jakoś najlepiej mi się myślało.
- Ubierz się ciepło – polecił.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Żadnego „nie”? Żadnego „pójdę z tobą”? Czy coś mnie ominęło? Nawet nie spojrzał na mnie i nie powiedział, że mam na siebie uważać.
- No to idę – powiedziałam, kiedy już otrząsnęłam się z pierwszego zdziwienia.
- No to idź.
Potrząsnęłam głową i wycofałam się z pokoju. W głębokim szoku skierowałam kroki do wieszaka z kurtkami. Sięgnęłam po swój płaszcz i zarzuciłam go na siebie. Przeglądając się w lustrze, poprawiłam kołnierz. Chwyciłam jeszcze szal leżący na szafce z butami i przewiązałam go wokół szyi. Spojrzałam w stronę gabinetu, ale Draco nadal najwyraźniej nie miał zamiaru mnie zatrzymać. Szczerze mówiąc poczułam się trochę tak, jakby wylał na mnie kubeł zimnej wody. Ty egocentryczko, wyrzuciłam sobie w myślach, biorąc do ręki różdżkę i rzucając zaklęcia zdejmujące czary ochronne z drzwi. Taka jesteś pewna, że wszystko kręci się wokół ciebie? No to masz!
Wyszłam na klatkę schodową i zamknęłam za sobą drzwi, zabezpieczając je zaklęciami. Odwróciłam się przodem do schodów i poczułam, jak przez moją twarz przebiega kwaśny grymas. Świetnie. Nie dość, że w ogóle nie chciało mi się ruszać, to jeszcze musiałam zejść na dół. Podeszłam wolno do poręczy i przytrzymałam się jej, a następnie zaczęłam pokonywać stopnie. Na każdym wyrzucałam sobie, że mogłam zostać na wygodnej kanapie. Na szczęście w końcu udało mi się dotrzeć na sam dół. Odetchnęłam z ulgą i wyszłam z klatki.
Chłodny wiatr zmusił mnie do otulenia się szczelniej płaszczem. Świetnie. No i co z tego, że świeciło słońce, skoro było cholernie zimno? A Draco tak właściwie nawet się tym nie przejął. Po raz kolejny wyrzucając sobie, że nie zostałam na kanapie, ruszyłam przed siebie chodnikiem. Plac był opustoszały. Poczułam się bardzo dziwnie, będąc tu jedyną osobą. Usiadłam na ławce i z radością zauważyłam, że tutaj wiatr mniej wieje.
Teraz dopiero mogłam zanurzyć się w rozmyślaniach. Myślałam o tym samym, o czym wciąż nie mogłam zapomnieć od wielu dni. O kwestii Draco. Tutaj, na zewnątrz, miałam o wiele więcej spostrzeżeń, niż w mieszkaniu. Nie wiedziałam, dlaczego tak jest, może po prostu świeże powietrze pobudzało mój mózg do myślenia? W każdym razie tutaj łatwiej było mi zwątpić w Draco. Wyrzucałam sobie, dlaczego jeszcze nie kazałam mu wszystkiego wyjaśnić. Tym razem było to o tyle dziwne, że odczuwałam przemożną chęć, żeby wrócić na górę i wszystko mu wygarnąć. Utrzymywało mnie tu tylko zdziwienie tym pomysłem. Skąd nagle we mnie taka pewność, taka determinacja?
Zdałam sobie sprawę z jednej bardzo ważnej rzeczy. A mianowicie, że nie potrafiłam zaufać Draco tak bardzo i tak bezgranicznie, jak bym chciała. Był nawet moment, w którym zaczęłam zastanawiać się, co by było, gdybym spakowała swoje rzeczy i wróciła do Nory. Ani razu nie przeszło mi przez myśl, że mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej. Myślałam tylko o tym, że to ja go kocham, ale nie wiem, czy chcę z nim być w takich okolicznościach.
Nagle wszystkie myśli kłębiące się w mojej głowie wygładziły się, rozstąpiły, uspokoiłam się. Teraz byłam już przekonana, że jestem we właściwym miejscu. Uśmiechnęłam się do Draco, który wyszedł z klatki z rękoma w kieszeniach kurtki. Jego twarz była nieprzenikniona, ale do tego już zdążyłam się przyzwyczaić.
- Nie myślałem, że pójdziesz – usprawiedliwił się, kiedy był już na tyle blisko, że mogłam go usłyszeć. – Ale widać jesteś całkowicie nieprzewidywalna.
Usiadł na ławce obok mnie i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. Westchnęłam. Czułam się taka… pusta.
- Nie tak nieprzewidywalna, jak ty – mruknęłam. – Naprawdę myślałam, że mówisz serio.
- Sprawdzałem cię – wyjaśnił. – Jednak wierzysz w każde moje słowo.
Świetnie. Nie ma to jak dobry test. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć.
- Może wierzę, może nie…
Spojrzał na mnie z ciekawością wymalowaną na twarzy. Przekrzywił lekko głowę i zmrużył oczy.
- A gdybym powiedział ci, że… - urwał. Zamknął i otworzył usta, jakby chciał powiedzieć coś, czego nie był do końca pewien, czy może i chce wyjawić.
- No, co byś powiedział? – drążyłam, zastanawiając się, dlaczego serce bije mi tak mocno.
Zmarszczył brwi.
- A gdybym powiedział ci… - powtórzył – że… nic dla mnie nie znaczysz?
Moje serce, które łomotało jak szalone, nagle zamarło. Nabrałam powietrza, czując, jak ból rozsadza moje wnętrzności. I nie mogłam dać dojść do głosu myśli, że to tylko przykład.
- Uwierzyłabym – szepnęłam w końcu.
Nadal przyglądał mi się z ciekawością, choć musiałam mieć zbolałą minę. Wyglądał, jakby w ogóle się tym nie przejął.
- Naprawdę? Jestem aż tak przekonujący?
Oderwałam od niego wzrok i spojrzałam w bok. Uspokój się, idiotko, nakazałam sobie. Starałam się oddychać miarowo i wyciszyć skołowane myśli. Dziecko wyraziło swoje niezadowolenie serią mocnych kopniaków. Skrzywiłam się.
- Oczywiście, to tylko przykład – powiedział po dłuższej chwili.
- Hm? – mruknęłam cicho. – Tak… przykład…

* * *

Aportowali się w znacznej odległości od miejsca docelowego. Resztę drogi mieli przebyć na pieszo. Elissa rozejrzała się, żeby ustalić właściwy kierunek, a następnie wskazała go grupie. Słońce zaczynało już zachodzić. Szacowała, że będą szli jeszcze z pół godziny, a więc do tej pory ostatni promień zniknie za horyzontem.
Tego dnia było chłodno. Choć była to dopiero połowa października, czuło się, jakby panował już listopad. Ciepły wrzesień, zimny październik. Elissa potarła dłońmi ramiona i ruszyła przed siebie. Nick szybko do niej dołączył, a reszta grupy podążyła za nimi.
- Dokąd właściwie idziemy? – spytał, rozglądając się wokół. Z dwóch stron otaczał ich las, z jednej miasteczko i z tej, w którą szli, pole.
- Mroczna Twierdza – odpowiedziała bezbarwnym głosem. – Tutaj Voldemort przechowuje swoich więźniów.
Nick zmarszczył czoło.
- Mroczna Twierdza? To ona w ogóle istnieje? Myślałem, że to tylko takie bajki dla dzieci, żeby czegoś się bały.
Elissa pokręciła głową.
- Tylko wtajemniczeni tak naprawdę o tym wiedzą. Cóż… - Jej twarz wykrzywił dziwny grymas. – Po prostu wystarczy zostać śmierciożercą.
Nickowi nadal jednak coś się nie zgadzało.
- No dobrze, ale przecież Ministerstwo przesłuchiwało już masę śmierciożerców. Dlaczego więc jeszcze nie wiedzą o Mrocznej Twierdzy?
- Och, wiedzą – zapewniła Elissa. – Po prostu nie mają pojęcia, gdzie ona jest. Bo widzisz… Nikt tak naprawdę nie wie nawet, w jakiej części kraju ona stoi. Po prostu jest. Musisz wiedzieć, gdzie się teleportować. No i oczywiście – parsknęła śmiechem – nie można wyjawić tajemnicy, bo Voldemort rzucił klątwę, która dopadnie każdego zdrajcę.
Nick wyglądał, jakby dostał czymś mocno w twarz. Przyjrzał się Elissie z niedowierzaniem. Ona jednak zdawała się nie zauważać jego spojrzenia.
- Więc… ta klątwa… jak ona działa?
Spojrzała przez ramię, żeby upewnić się, że reszta grupy jest trochę w tyle.
- Tak właściwie nie ma żadnej klątwy, ale wszyscy myślą, że jest. Albo inaczej. Klątwa jest, ale tylko dla tych, którzy w nią wierzą. Siła sugestii.
- A ty nie wierzysz?
Pokręciła przecząco głową.
- Gdybym wierzyła, już dawno bym nie żyła, a wy wszyscy leżelibyście rozszczepieni w różnych częściach świata.
Nick wyobraził sobie grad gałek ocznych spadających na jakieś miasto. Skrzywił się.
- Hm, to… mogłoby być niemiłe.
Elissa zaśmiała się.
- Nawet bardzo niemiłe.
Zamilkli. Zgodnie z jej oczekiwaniami doszli na miejsce, kiedy słońce znikło z nieba. Stali przed olbrzymich rozmiarów czarną, żelazną bramą. Zadarła głowę, żeby spojrzeć na jej szczyt. Pozostali patrzyli na nią ze zdziwieniem, zastanawiając się, czemu się zatrzymała. Tylko ona widziała bramę. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, chwyciła Nicka za rękę i nakazała wszystkim zrobić to samo, tworząc coś na kształt wężyka. Każda osoba, która dołączała się do szeregu, była w stanie zobaczyć bramę, a także to, co było poza nią – starą, masywną budowlę w stylu romańskim, zrobioną z kamienia. Wyglądała na mocno osadzoną w ziemi. Miała małe, wąskie okienka i okrągłą wieżę.
- Taka mała? – zdziwił się Nick. – To jest ta cała Mroczna Twierdza? I oni tam wszyscy się mieszczą?
Elissa uśmiechnęła się.
- Zauważ, że większość pomieszczeń znajduje się pod ziemią. Właściwie prawie wszystkie.
- Jak tam wejść? – zlustrował wzrokiem masywną bramę, która stała im na przeszkodzie.
- Wystarczy mieć Mroczny Znak – wyjaśniła Elissa i odsłoniła swoją lewą rękę. Czarny wąż i czaszka. Chwyciła ponownie dłoń Nicka i zaczęła iść przed siebie.
- Niech nikt nie zostaje sam – zarządziła – bo w kontakcie z bramą pozostanie z niego tylko popiół.
Zastanawiała się, dlaczego Voldemort nie pozbawił jej Znaku, skoro już jej nie ufał. Ba, czemu jej nie zabił? W każdym razie, bardzo ułatwiało to sprawę Zakonowi.
W kontakcie z bramą Znak zaczął ją piec, ale była na to przygotowana. Szybko przeszła na drugą stronę, po prostu przez nią przenikając, a za nią ślepo ufający poszli członkowie wyprawy. Gorzko uświadomiła sobie, że właściwie mogłaby w każdej chwili stwierdzić, że będzie jednak po ciemnej stronie. Wtedy już by stąd nie wyszli. Byli w pułapce. Zastanawiała się nad tym, jak bardzo muszą jej ufać, że dali się wprowadzić na teren Mrocznej Twierdzy, z której nie ma wyjścia. Wiedziała też, że może zginąć, a wtedy pozostaną tu uwięzieni na zawsze. Zdecydowała się na pokazanie im drogi ucieczki.
- Gdyby coś mi się stało – powiedziała do grupy – musicie radzić sobie z powrotem sami. Wystarczy rzucić morsmordre na bramę, to wszystko. Wiem, że jeszcze nigdy nie używaliście tego zaklęcia, ale mam nadzieję, że sobie poradzicie.
- A co, jeśli nie? – spytała Vivienne Hooper, jedna z uczestniczek wyprawy. – Co, jeśli nam się nie uda?
Elissa wzruszyła ramionami.
- Wtedy zostaniecie tu na zawsze, ale nie wydaje mi się, żeby nie udało się osobie naprawdę zdesperowanej. W ostateczności możecie wziąć ze sobą jakiegoś śmierciożercę.
Nick poruszył się niespokojnie.
- Lisa… - mruknął – wiesz, na ogół przed bitwą wygłasza się mowy zachęcające do walki, nie do ucieczki.
- Po prostu mówię, jak jest – stwierdziła. – Trzeba być przygotowanym na każdą okazję. A teraz do dzieła.
Obróciła się do nich plecami i podążyła wydeptaną ścieżką do wrót Twierdzy. Miała pełną świadomość tego, że najprawdopodobniej tego właśnie dnia zginie. Śmierciożercy nie tolerowali zdrajców. Ścisnęła dłoń Nicka. Miała tylko nadzieję, że jemu nic się nie stanie.

* * *

Wróciliśmy do mieszkania, kiedy Draco stwierdził, że mam lodowate ręce. Kiedy zamknęłam się w łazience, na dworze było już całkowicie ciemno. Wzięłam odprężającą kąpiel, próbując zmusić swój mózg do myślenia. Nie mogłam jednak przypomnieć sobie, o czym myślałam, zanim przyszedł Draco. Było to dla mnie bardzo dziwne, ale przede wszystkim frustrujące. Nie widziałam powodów, dla których miałam wątpliwości, co do… no właśnie, czego? Wydawało mi się, że co do Draco. Chyba. Ale równie dobrze mogło dotyczyć to czegokolwiek innego.
Wyszłam z łazienki akurat w momencie, w którym ktoś zapukał do drzwi. Cofnęłam się i spojrzałam na zegar wiszący nad wanną. Było późno.
- Draco? – krzyknęłam. – Spodziewamy się kogoś?
Draco wyszedł ze swojego gabinetu i spojrzał na drzwi wejściowe.
- Nie.
Przeciął przedpokój i otworzył drzwi. Do mieszkania wbiegła Hermiona. Rozejrzała się i zatrzymała wzrok na mnie. Uniosła rękę, w której trzymała gazetę.
- Hogwart – wydusiła. – Trwa wojna.
Udało mi się zmusić ją do zajęcia miejsca na kanapie w salonie, a sama zagłębiłam się w fotelu. W głowie kołatała mi myśl, że przecież w Hogwarcie jest Demelza. I Colin. I Diana i Lisbeth, i Tina, i Jane, i jeszcze tyle osób, które znałam, z którymi spędzałam czas…
Hermiona wręczyła mi gazetę. To było dzisiejsze wydanie Proroka Wieczornego. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie zamku.


Hogwart oblężony
Wiadomość z ostatniej chwili – Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać atakuje! Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu, nawołuje o pomoc w obronie zamku. Wszyscy powinniśmy się zjednoczyć i walczyć o miejsce, które od wielu wieków stanowi wyznacznik naszej kultury i edukacji magicznej. Czarodzieju, pomóż!


- Muszę tam iść – stwierdziła słabo Hermiona. - Muszę im pomóc. Ron i Harry już tam są, twoi rodzice również, i Fred i George…
- Nie – sprzeciwił się Draco, stając w drzwiach. Mówił prosto do Hermiony, co nie zdarzało się często. – Zostaniesz z Ginny. Ja tam pójdę.
- Ale…
Hermiona nie zdążyła zaprotestować, bo Draco odwrócił się na pięcie i odszedł. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Wstałam z kanapy i najszybciej jak mogłam poszłam do przedpokoju. Stanęłam przed drzwiami wyjściowymi, wpatrując się w nie tępo.
- Wyszedł… - mruknęłam, zszokowana. Nie czułam ani smutku, ani strachu… Nie czułam nic.
Nie zauważyłam, kiedy Hermiona podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu. Łza spłynęła po moim policzku, kiedy wreszcie dotarło do mnie, co on najlepszego zrobił. Wyszedł bez słowa pożegnania i mógł już nigdy nie wrócić.

* * *

Weszli do środka. Ogromna, jak zapamiętała Elissa, sala, tonęła w mroku. Stuknęła różdżką w odpowiedni kawałek ściany i nagle pod sufitem rozbłysły małe światełka, które zawirowały i ustawiły się w szeregu, by następnie utworzyć koło, które, w miarę wirowania, powiększało się. Chybotliwe cienie przesuwały się po ścianach. Po plecach przeszedł jej nieprzyjemny dreszcz. Kiedy ostatnio tu była? I w jakich okolicznościach? Na pewno nie były one przyjemne.
Nakazała wszystkim być przygotowanym na atak i przeszła przez całą długość pustej sali, aż do niskich drzwi, które, jak pamiętała, wiodły do podziemi. Rozglądając się bacznie na boki, przeszli przez nie i znów znaleźli się w ciemnościach. Światło padające z kilkunastu różdżek jednocześnie oświetliło wąski korytarz ze stromymi, spiralnymi schodami wiodącymi w dół. Elissa, nie wahając się, poszła przodem. Wydawało jej się, że wszystko idzie zbyt łatwo, zbyt gładko. W pewnym momencie zaczęła nawet wątpić, czy zakładnicy są przetrzymywani akurat w Mrocznej Twierdzy. Mogli być teraz gdziekolwiek, a ona niepotrzebnie sprowadziła tu tych wszystkich ludzi…
Pokonała ostatni stopień i ostrożnie wyjrzała za róg. Prawie natychmiast w jej stronę świsnął strumień światła z różdżki przeciwnika. Tylko dobry refleks uchronił ją przed zaklęciem.
- Atak! – rozkazała swoim ludziom.
Walka rozgorzała momentalnie. Członkowie Zakonu wyskoczyli zza rogu i naparli ślepo na korytarz, z którego w popłochu pierzchali śmierciożercy. „Ci dobrzy” pognali za nimi do przestronnej Sali Tortur. Elissa miała pewne opory do przekroczenia progu, ale zmusiła się do odsunięcia od siebie przykrych wspomnień. Zaklęcia śmigały w powietrzu, próbując ugodzić przeciwników. Śmierciożercy używali niebezpiecznych klątw, a ludziom Dumbledore’a pozostało tylko unikać tych najgorszych, nie pozostawali jednak bierni – sami walczyli zaciekle. Zaklęcia niszczyły ściany, sufit i podłogę, żłobiąc w nich dziury. Ucierpiało też masywne krzesło ustawione na środku pomieszczenia – miejsce przesłuchań więźniów. Wszystko szło dobrze, czarodzieje, i ci dobrzy, i ci źli, walczyli równo, bez przewagi żadnych z nich, do momentu, w którym jeden ze śmierciożerców powalił na podłogę jednego z aurorów – Bruce’a Fanninga. Śmierciożercy odczytali to jako znak. Choć byli w równej liczbie, natarli na przeciwników ze zdwojoną siłą, raniąc wielu z nich. Członkowie Zakonu, choć z trudem, dzielnie bronili się przed napastnikiem. Jednemu z nich udało się nawet obezwładnić i opleść łańcuchami jednego ze śmierciożerców. Nick walczył z dwoma przeciwnikami naraz. Elissa chciała mu pomóc, ale sama miała trudnego przeciwnika. W końcu użyła czarnej magii, żeby go pokonać. Zaklęcie sprawiło, że padł na podłogę, a maska spadła mu z twarzy. Dziewczyna ze zdziwieniem zauważyła, że nie jest to nikt inny, jak sama Bellatriks Lestrange. Zerwała się szybko z podłogi, a na jej twarzy malował się ostry gniew.
- Pożałujesz, smarkulo – syknęła. – Zadarłaś z niewłaściwą osobą.
- Och, naprawdę? – zakpiła Elissa. – Jeszcze się przekonamy.
Z jej różdżki wystrzelił srebrny strumień, który ugodził w tarczę Bellatriks, ale nie odbił się od niej, tylko przeniknął przez nią, zmniejszając się o połowę. Bellatriks wleciała z impetem na ścianę. Szybko jednak odzyskała równowagę.
- Umiemy się bawić, co?
- Uczyłam się od mistrzów – syknęła Elissa, bowiem jej zaklęcie było dość często używane przez Lestrange.
- A znasz to?
Dziwny, różowy strumień pomknął w stronę dziewczyny. Uchyliła się w ostatniej chwili i zaśmiała się.
- Pudło.
Te kilka sekund umożliwiło jednak Bellatriks ucieczkę – skierowała się do pobliskich drzwi.
- Dokąd to?! – zagrzmiała Elissa. – Jeszcze z tobą nie skończyłam!
Pobiegła za swoją przeciwniczką, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co dzieje się w sali.
Nick, zaalarmowany krzykiem Elissy, powalił na podłogę jednego ze swoich przeciwników. Drugi był już pestką. Podbiegł do drzwi, za którymi dopiero co zniknęła czarnowłosa. Miał złe przeczucia. Zaklęcia świstały mu koło uszu, ale nie przejmował się nimi. Zatrzasnął za sobą drzwi i pobiegł schodami w dół. Dobiegł go głos Bellatriks.
- Dbałam o ciebie na zlecenie Mistrza. Na jego zlecenie opiekowałam się tobą i uczyłam. A teraz na jego zlecenie cię zabiję!
Usłyszał śmiech Elissy odbijający się od ścian.
- Że tak powiem, po moim trupie.
Usłyszał świst zaklęcia. Jeden, drugi, trzeci. Wypadł zza rogu o sekundę za późno – zielony promień mknął w kierunku Elissy, która, zapędzona w głąb ciasnego korytarza, nie miała żadnej drogi ucieczki. Krzyknął, ale już nic nie mógł zrobić. Patrzył, jak mordercze zaklęcie trafia ją prosto w pierś, jak jej drobna postać odrzucana jest siłą czaru w tył i jak pada na posadzkę. Poczuł ogromny żal i gniew wypełniający jego wnętrze.
- Ty… ty… zabiłaś ją! – krzyknął.
Zaniosła się szaleńczym śmiechem. Nie bacząc na nic, po prostu upuścił różdżkę na posadzkę i rzucił się na zaskoczoną Bellatriks, przygważdżając ją do podłogi. Przydusił jej szyję i wytrącił różdżkę z ręki.
- Pożałujesz tego! – wykrzyknął. – Pożałujesz!
A łzy, których nie był świadom, spływały mu po policzkach.
Bellatriks dusiła się, ale ostatkiem sił sięgnęła po różdżkę.
- Żegnaj, Attaway – wycharczała, celując w niego.
Błysk zielonego światła wypełnił korytarz, a postać chłopaka przewaliła się w bok. Bellatriks podniosła się chwiejnie i przyjrzała ofierze. Roześmiała się. Nareszcie! Nick Attaway był martwy.

1 komentarz:

  1. Wiem ze to dziwne, ale bardzo sie ciesze, ze Nick umarl XDD.

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)