Elissa wbiegła do ponuro wyglądającej kuchni. Wokół
imponujących rozmiarów stołu siedziało lub stało mnóstwo osób odzianych w
czarne szaty.
- Co się stało? – spytała na wydechu, zatrzymując
się.
Zgromadzeni spojrzeli prosto na nią. Ciche rozmowy,
które prowadzili między sobą, ustały. Zrobiła krok w przód.
- Czy kogoś straciliśmy? Czy komuś…?
Usłyszała za sobą pospieszne kroki, a chwilę później
poczuła dłoń Nicka na ramieniu. Zmrużył oczy, przyglądając się członkom Zakonu.
Jego wzrok zatrzymał się na podstarzałym czarodzieju, którego niebieskie oko
wirowało we wszystkie strony.
- Skurczybyk zaatakował – Szalonooki Moody kipiał
złością. Jego oko zawirowało jeszcze szybciej, po czym zatrzymało się, zezując
gdzieś w bok. – Remusie, wyjaśnij proszę.
Spośród zgromadzonych wyszedł blady, zmęczony Lupin. Pod
oczami miał ciemne sińce. Nick i Elissa spojrzeli w jego stronę.
- Przyjął inną taktykę. Zdecydował się zgromadzić
zakładników. Nie ustaliliśmy jeszcze, w jakim celu, nie wysłał też listu z
żądaniem, jak na ogół postępował w przypadkach porwań.
Elissa zagryzła wargi. Powinna się już do tego
przyzwyczaić, ale zawsze w takich momentach przypominał jej się moment, w
którym Voldemort wkroczył do jej domu, żeby zniszczyć jej życie.
- Kto? – spytał szybko Nick i potoczył wzrokiem po
członkach Zakonu. Nie odniósł jednak wrażenia, że kogoś brakuje. Lupin zaczął
wyliczać.
-
McConey’owie, Traversowie, Aurelia Peterson, Jaqueline i Camille Blackroad,
Eric Stanley… W sumie tuzin.
- Aurelia? – zdziwił się Nick, jeszcze raz
przeszukując pomieszczenie. Przeniósł wzrok z powrotem na Lupina, kiedy
zorientował się, że pani Peterson nie ma w ich gronie.
- Co zamierzamy? – zapytała Elissa, otrząsając się z
rozmyślań.
- To chyba oczywiste – powiedział ktoś z lewej strony
stołu. – Odbijemy ich.
- Racja – przytaknął ktoś inny.
Jeszcze kilka osób zgodziło się z pomysłodawcą.
- Zaraz, zaraz, a gdzie Dumbledore? – Nick zauważył
nieobecność dyrektora Hogwartu. Zdziwił się, że już na samym początku się nie
zorientował, że go nie ma, Dumbledore był przecież charakterystyczną postacią.
Ale może po prostu przyzwyczaił się, że zawsze jest.
- Dumbledore pozostaje nieuchwytny – burkliwym głosem
odparł Szalonooki.
- Jak to nieuchwytny?
- Śmierciożercy odcięli Hogwart – pospieszył z
wyjaśnieniami Kingsley Shacklebolt, wysoki, czarnoskóry członek Zakonu. – Nie
możemy skontaktować się z Dumbledorem.
- Nie powinni raczej pilnować swoich zakładników? – zdziwiła
się Elissa.
W tym momencie na środku kuchni ukazały się
płomienie. Najbliżej stojący odskoczyli w tył. Gdy płomienie się wypaliły, na
stół opadła kartka. Ktoś sięgnął po nią i odczytał na głos tekst.
- Chronimy bram Hogwartu. Przyślijcie wsparcie.
Reszta niech odbije zakładników.
W kuchni wybuchła wrzawa, bo każdy chciał w jakiś
sposób skomentować polecenie Dumbledore’a.
- Cisza! – zagrzmiał Szalonooki, zwracając się do
zgromadzonych. Tłum natychmiast ucichł. Przebiegł wzrokiem po twarzach
towarzyszy. Jego niebieskie oko zatrzymało się na Elissie. – Przejmujesz
dowodzenie nad grupą odbijającą naszych.
Skinęła głową bez słowa.
- Idą z tobą Hooper, Andrews, Davidson, Fanning… -
Szalonooki wymienił jeszcze kilka innych nazwisk, a dane osoby gromadziły się
przy Elissie.
- Idę z nimi – oświadczył Nick, ściskając jej ramię.
- Jesteś potrzebny do obrony zamku – zaprotestował
Szalonooki.
Nick skrzyżował ręce na piersiach.
- Nie puszczę jej samej.
Moody miał minę, jakby chciał się sprzeczać, ale po
krótkiej chwili stwierdził, że nie warto. Machnął ręką.
- A jak sobie chcesz. Ale pamiętaj, że robisz to na
własną odpowiedzialność, żeby mi nikt nie miał później pretensji, jak coś się
stanie.
Nick uśmiechnął się szeroko.
- Nareszcie coś się dzieje – stwierdził
podekscytowany, kiedy jego grupa zaczęła się naradzać.
* * *
- Idę na spacer – oświadczyłam, wstając z kanapy, na
której przesiedziałam kilka ostatnich godzin, czytając jakieś tandetne
romansidło.
Tak jak się spodziewałam, Draco nawet nie wytknął
głowy z gabinetu. Westchnęłam i pokonałam wolno dystans dzielący mnie od jego
oazy. Siedział przy biurku, skupiony na pisaniu.
- Wychodzę – powiedziałam.
- Dopiero mówiłaś, że nie zamierzasz nigdy więcej
poruszać choćby palcem – stwierdził, nie odwracając się w moją stronę.
Wzruszyłam ramionami.
- Odwidziało mi się. Może i brzuch mi przeszkadza,
ale nie znaczy to, że odbierze mi radość dnia. Spójrz, jak świeci słońce.
Wskazałam na okno, za którym rzeczywiście słońce
przeświecało zza chmur, które ostatnimi dniami całkowicie je przysłaniały. A
właściwie miałam inny cel, niż pogapienie się na słońce. Musiałam wszystko
sobie poukładać w głowie, a na ławce przy placu zabaw jakoś najlepiej mi się
myślało.
- Ubierz się ciepło – polecił.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Żadnego „nie”?
Żadnego „pójdę z tobą”? Czy coś mnie ominęło? Nawet nie spojrzał na mnie i nie
powiedział, że mam na siebie uważać.
- No to idę – powiedziałam, kiedy już otrząsnęłam się
z pierwszego zdziwienia.
- No to idź.
Potrząsnęłam głową i wycofałam się z pokoju. W
głębokim szoku skierowałam kroki do wieszaka z kurtkami. Sięgnęłam po swój
płaszcz i zarzuciłam go na siebie. Przeglądając się w lustrze, poprawiłam
kołnierz. Chwyciłam jeszcze szal leżący na szafce z butami i przewiązałam go
wokół szyi. Spojrzałam w stronę gabinetu, ale Draco nadal najwyraźniej nie miał
zamiaru mnie zatrzymać. Szczerze mówiąc poczułam się trochę tak, jakby wylał na
mnie kubeł zimnej wody. Ty egocentryczko, wyrzuciłam sobie w myślach, biorąc do
ręki różdżkę i rzucając zaklęcia zdejmujące czary ochronne z drzwi. Taka jesteś
pewna, że wszystko kręci się wokół ciebie? No to masz!
Wyszłam na klatkę schodową i zamknęłam za sobą drzwi,
zabezpieczając je zaklęciami. Odwróciłam się przodem do schodów i poczułam, jak
przez moją twarz przebiega kwaśny grymas. Świetnie. Nie dość, że w ogóle nie
chciało mi się ruszać, to jeszcze musiałam zejść na dół. Podeszłam wolno do
poręczy i przytrzymałam się jej, a następnie zaczęłam pokonywać stopnie. Na
każdym wyrzucałam sobie, że mogłam zostać na wygodnej kanapie. Na szczęście w
końcu udało mi się dotrzeć na sam dół. Odetchnęłam z ulgą i wyszłam z klatki.
Chłodny wiatr zmusił mnie do otulenia się szczelniej
płaszczem. Świetnie. No i co z tego, że świeciło słońce, skoro było cholernie
zimno? A Draco tak właściwie nawet się tym nie przejął. Po raz kolejny
wyrzucając sobie, że nie zostałam na kanapie, ruszyłam przed siebie chodnikiem.
Plac był opustoszały. Poczułam się bardzo dziwnie, będąc tu jedyną osobą.
Usiadłam na ławce i z radością zauważyłam, że tutaj wiatr mniej wieje.
Teraz dopiero mogłam zanurzyć się w rozmyślaniach.
Myślałam o tym samym, o czym wciąż nie mogłam zapomnieć od wielu dni. O kwestii
Draco. Tutaj, na zewnątrz, miałam o wiele więcej spostrzeżeń, niż w mieszkaniu.
Nie wiedziałam, dlaczego tak jest, może po prostu świeże powietrze pobudzało
mój mózg do myślenia? W każdym razie tutaj łatwiej było mi zwątpić w Draco.
Wyrzucałam sobie, dlaczego jeszcze nie kazałam mu wszystkiego wyjaśnić. Tym
razem było to o tyle dziwne, że odczuwałam przemożną chęć, żeby wrócić na górę
i wszystko mu wygarnąć. Utrzymywało mnie tu tylko zdziwienie tym pomysłem. Skąd
nagle we mnie taka pewność, taka determinacja?
Zdałam sobie sprawę z jednej bardzo ważnej rzeczy. A
mianowicie, że nie potrafiłam zaufać Draco tak bardzo i tak bezgranicznie, jak
bym chciała. Był nawet moment, w którym zaczęłam zastanawiać się, co by było,
gdybym spakowała swoje rzeczy i wróciła do Nory. Ani razu nie przeszło mi przez
myśl, że mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej. Myślałam tylko o tym, że to
ja go kocham, ale nie wiem, czy chcę z nim być w takich okolicznościach.
Nagle wszystkie myśli kłębiące się w mojej głowie
wygładziły się, rozstąpiły, uspokoiłam się. Teraz byłam już przekonana, że
jestem we właściwym miejscu. Uśmiechnęłam się do Draco, który wyszedł z klatki
z rękoma w kieszeniach kurtki. Jego twarz była nieprzenikniona, ale do tego już
zdążyłam się przyzwyczaić.
- Nie myślałem, że pójdziesz – usprawiedliwił się,
kiedy był już na tyle blisko, że mogłam go usłyszeć. – Ale widać jesteś
całkowicie nieprzewidywalna.
Usiadł na ławce obok mnie i zapatrzył się gdzieś w
przestrzeń. Westchnęłam. Czułam się taka… pusta.
- Nie tak nieprzewidywalna, jak ty – mruknęłam. –
Naprawdę myślałam, że mówisz serio.
- Sprawdzałem cię – wyjaśnił. – Jednak wierzysz w
każde moje słowo.
Świetnie. Nie ma to jak dobry test. Nie wiedziałam,
co mam o tym wszystkim myśleć.
- Może wierzę, może nie…
Spojrzał na mnie z ciekawością wymalowaną na twarzy.
Przekrzywił lekko głowę i zmrużył oczy.
- A gdybym powiedział ci, że… - urwał. Zamknął i
otworzył usta, jakby chciał powiedzieć coś, czego nie był do końca pewien, czy
może i chce wyjawić.
- No, co byś powiedział? – drążyłam, zastanawiając
się, dlaczego serce bije mi tak mocno.
Zmarszczył brwi.
- A gdybym powiedział ci… - powtórzył – że… nic dla
mnie nie znaczysz?
Moje serce, które łomotało jak szalone, nagle
zamarło. Nabrałam powietrza, czując, jak ból rozsadza moje wnętrzności. I nie
mogłam dać dojść do głosu myśli, że to tylko przykład.
- Uwierzyłabym – szepnęłam w końcu.
Nadal przyglądał mi się z ciekawością, choć musiałam
mieć zbolałą minę. Wyglądał, jakby w ogóle się tym nie przejął.
- Naprawdę? Jestem aż tak przekonujący?
Oderwałam od niego wzrok i spojrzałam w bok. Uspokój
się, idiotko, nakazałam sobie. Starałam się oddychać miarowo i wyciszyć
skołowane myśli. Dziecko wyraziło swoje niezadowolenie serią mocnych kopniaków.
Skrzywiłam się.
- Oczywiście, to tylko przykład – powiedział po
dłuższej chwili.
- Hm? – mruknęłam cicho. – Tak… przykład…
* * *
Aportowali się w znacznej odległości od miejsca
docelowego. Resztę drogi mieli przebyć na pieszo. Elissa rozejrzała się, żeby ustalić
właściwy kierunek, a następnie wskazała go grupie. Słońce zaczynało już
zachodzić. Szacowała, że będą szli jeszcze z pół godziny, a więc do tej pory
ostatni promień zniknie za horyzontem.
Tego dnia było chłodno. Choć była to dopiero połowa
października, czuło się, jakby panował już listopad. Ciepły wrzesień, zimny
październik. Elissa potarła dłońmi ramiona i ruszyła przed siebie. Nick szybko
do niej dołączył, a reszta grupy podążyła za nimi.
- Dokąd właściwie idziemy? – spytał, rozglądając się
wokół. Z dwóch stron otaczał ich las, z jednej miasteczko i z tej, w którą
szli, pole.
- Mroczna Twierdza – odpowiedziała bezbarwnym głosem.
– Tutaj Voldemort przechowuje swoich więźniów.
Nick zmarszczył czoło.
- Mroczna Twierdza? To ona w ogóle istnieje? Myślałem,
że to tylko takie bajki dla dzieci, żeby czegoś się bały.
Elissa pokręciła głową.
- Tylko wtajemniczeni tak naprawdę o tym wiedzą. Cóż…
- Jej twarz wykrzywił dziwny grymas. – Po prostu wystarczy zostać
śmierciożercą.
Nickowi nadal jednak coś się nie zgadzało.
- No dobrze, ale przecież Ministerstwo przesłuchiwało
już masę śmierciożerców. Dlaczego więc jeszcze nie wiedzą o Mrocznej Twierdzy?
- Och, wiedzą – zapewniła Elissa. – Po prostu nie
mają pojęcia, gdzie ona jest. Bo widzisz… Nikt tak naprawdę nie wie nawet, w
jakiej części kraju ona stoi. Po prostu jest. Musisz wiedzieć, gdzie się
teleportować. No i oczywiście – parsknęła śmiechem – nie można wyjawić
tajemnicy, bo Voldemort rzucił klątwę, która dopadnie każdego zdrajcę.
Nick wyglądał, jakby dostał czymś mocno w twarz.
Przyjrzał się Elissie z niedowierzaniem. Ona jednak zdawała się nie zauważać
jego spojrzenia.
- Więc… ta klątwa… jak ona działa?
Spojrzała przez ramię, żeby upewnić się, że reszta
grupy jest trochę w tyle.
- Tak właściwie nie ma żadnej klątwy, ale wszyscy
myślą, że jest. Albo inaczej. Klątwa jest, ale tylko dla tych, którzy w nią
wierzą. Siła sugestii.
- A ty nie wierzysz?
Pokręciła przecząco głową.
- Gdybym wierzyła, już dawno bym nie żyła, a wy
wszyscy leżelibyście rozszczepieni w różnych częściach świata.
Nick wyobraził sobie grad gałek ocznych spadających
na jakieś miasto. Skrzywił się.
- Hm, to… mogłoby być niemiłe.
Elissa zaśmiała się.
- Nawet bardzo niemiłe.
Zamilkli. Zgodnie z jej oczekiwaniami doszli na
miejsce, kiedy słońce znikło z nieba. Stali przed olbrzymich rozmiarów czarną,
żelazną bramą. Zadarła głowę, żeby spojrzeć na jej szczyt. Pozostali patrzyli
na nią ze zdziwieniem, zastanawiając się, czemu się zatrzymała. Tylko ona
widziała bramę. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, chwyciła Nicka za rękę i nakazała
wszystkim zrobić to samo, tworząc coś na kształt wężyka. Każda osoba, która
dołączała się do szeregu, była w stanie zobaczyć bramę, a także to, co było
poza nią – starą, masywną budowlę w stylu romańskim, zrobioną z kamienia.
Wyglądała na mocno osadzoną w ziemi. Miała małe, wąskie okienka i okrągłą
wieżę.
- Taka mała? – zdziwił się Nick. – To jest ta cała
Mroczna Twierdza? I oni tam wszyscy się mieszczą?
Elissa uśmiechnęła się.
- Zauważ, że większość pomieszczeń znajduje się pod
ziemią. Właściwie prawie wszystkie.
- Jak tam wejść? – zlustrował wzrokiem masywną bramę,
która stała im na przeszkodzie.
- Wystarczy mieć Mroczny Znak – wyjaśniła Elissa i
odsłoniła swoją lewą rękę. Czarny wąż i czaszka. Chwyciła ponownie dłoń Nicka i
zaczęła iść przed siebie.
- Niech nikt nie zostaje sam – zarządziła – bo w
kontakcie z bramą pozostanie z niego tylko popiół.
Zastanawiała się, dlaczego Voldemort nie pozbawił jej
Znaku, skoro już jej nie ufał. Ba, czemu jej nie zabił? W każdym razie, bardzo
ułatwiało to sprawę Zakonowi.
W kontakcie z bramą Znak zaczął ją piec, ale była na
to przygotowana. Szybko przeszła na drugą stronę, po prostu przez nią
przenikając, a za nią ślepo ufający poszli członkowie wyprawy. Gorzko
uświadomiła sobie, że właściwie mogłaby w każdej chwili stwierdzić, że będzie
jednak po ciemnej stronie. Wtedy już by stąd nie wyszli. Byli w pułapce.
Zastanawiała się nad tym, jak bardzo muszą jej ufać, że dali się wprowadzić na
teren Mrocznej Twierdzy, z której nie ma wyjścia. Wiedziała też, że może
zginąć, a wtedy pozostaną tu uwięzieni na zawsze. Zdecydowała się na pokazanie
im drogi ucieczki.
- Gdyby coś mi się stało – powiedziała do grupy –
musicie radzić sobie z powrotem sami. Wystarczy rzucić morsmordre na bramę, to wszystko. Wiem, że jeszcze nigdy nie
używaliście tego zaklęcia, ale mam nadzieję, że sobie poradzicie.
- A co, jeśli nie? – spytała Vivienne Hooper, jedna z
uczestniczek wyprawy. – Co, jeśli nam się nie uda?
Elissa wzruszyła ramionami.
- Wtedy zostaniecie tu na zawsze, ale nie wydaje mi
się, żeby nie udało się osobie naprawdę zdesperowanej. W ostateczności możecie
wziąć ze sobą jakiegoś śmierciożercę.
Nick poruszył się niespokojnie.
- Lisa… - mruknął – wiesz, na ogół przed bitwą
wygłasza się mowy zachęcające do walki, nie do ucieczki.
- Po prostu mówię, jak jest – stwierdziła. – Trzeba
być przygotowanym na każdą okazję. A teraz do dzieła.
Obróciła się do nich plecami i podążyła wydeptaną
ścieżką do wrót Twierdzy. Miała pełną świadomość tego, że najprawdopodobniej
tego właśnie dnia zginie. Śmierciożercy nie tolerowali zdrajców. Ścisnęła dłoń
Nicka. Miała tylko nadzieję, że jemu nic się nie stanie.
* * *
Wróciliśmy do mieszkania, kiedy Draco stwierdził, że
mam lodowate ręce. Kiedy zamknęłam się w łazience, na dworze było już
całkowicie ciemno. Wzięłam odprężającą kąpiel, próbując zmusić swój mózg do
myślenia. Nie mogłam jednak przypomnieć sobie, o czym myślałam, zanim przyszedł
Draco. Było to dla mnie bardzo dziwne, ale przede wszystkim frustrujące. Nie
widziałam powodów, dla których miałam wątpliwości, co do… no właśnie, czego?
Wydawało mi się, że co do Draco. Chyba. Ale równie dobrze mogło dotyczyć to
czegokolwiek innego.
Wyszłam z łazienki akurat w momencie, w którym ktoś
zapukał do drzwi. Cofnęłam się i spojrzałam na zegar wiszący nad wanną. Było
późno.
- Draco? – krzyknęłam. – Spodziewamy się kogoś?
Draco wyszedł ze swojego gabinetu i spojrzał na drzwi
wejściowe.
- Nie.
Przeciął przedpokój i otworzył drzwi. Do mieszkania
wbiegła Hermiona. Rozejrzała się i zatrzymała wzrok na mnie. Uniosła rękę, w
której trzymała gazetę.
- Hogwart – wydusiła. – Trwa wojna.
Udało mi się zmusić ją do zajęcia miejsca na kanapie
w salonie, a sama zagłębiłam się w fotelu. W głowie kołatała mi myśl, że
przecież w Hogwarcie jest Demelza. I Colin. I Diana i Lisbeth, i Tina, i Jane,
i jeszcze tyle osób, które znałam, z którymi spędzałam czas…
Hermiona wręczyła mi gazetę. To było dzisiejsze
wydanie Proroka Wieczornego. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie zamku.
Hogwart oblężony
Wiadomość z
ostatniej chwili – Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać atakuje! Albus
Dumbledore, dyrektor Hogwartu, nawołuje o pomoc w obronie zamku. Wszyscy
powinniśmy się zjednoczyć i walczyć o miejsce, które od wielu wieków stanowi
wyznacznik naszej kultury i edukacji magicznej. Czarodzieju, pomóż!
- Muszę tam iść – stwierdziła słabo Hermiona. - Muszę
im pomóc. Ron i Harry już tam są, twoi rodzice również, i Fred i George…
- Nie – sprzeciwił się Draco, stając w drzwiach.
Mówił prosto do Hermiony, co nie zdarzało się często. – Zostaniesz z Ginny. Ja
tam pójdę.
- Ale…
Hermiona nie zdążyła zaprotestować, bo Draco odwrócił
się na pięcie i odszedł. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Wstałam z kanapy i
najszybciej jak mogłam poszłam do przedpokoju. Stanęłam przed drzwiami
wyjściowymi, wpatrując się w nie tępo.
- Wyszedł… - mruknęłam, zszokowana. Nie czułam ani
smutku, ani strachu… Nie czułam nic.
Nie zauważyłam, kiedy Hermiona podeszła do mnie i
położyła dłoń na moim ramieniu. Łza spłynęła po moim policzku, kiedy wreszcie
dotarło do mnie, co on najlepszego zrobił. Wyszedł bez słowa pożegnania i mógł
już nigdy nie wrócić.
* * *
Weszli do środka. Ogromna, jak zapamiętała Elissa,
sala, tonęła w mroku. Stuknęła różdżką w odpowiedni kawałek ściany i nagle pod
sufitem rozbłysły małe światełka, które zawirowały i ustawiły się w szeregu, by
następnie utworzyć koło, które, w miarę wirowania, powiększało się. Chybotliwe
cienie przesuwały się po ścianach. Po plecach przeszedł jej nieprzyjemny
dreszcz. Kiedy ostatnio tu była? I w jakich okolicznościach? Na pewno nie były
one przyjemne.
Nakazała wszystkim być przygotowanym na atak i
przeszła przez całą długość pustej sali, aż do niskich drzwi, które, jak
pamiętała, wiodły do podziemi. Rozglądając się bacznie na boki, przeszli przez nie
i znów znaleźli się w ciemnościach. Światło padające z kilkunastu różdżek
jednocześnie oświetliło wąski korytarz ze stromymi, spiralnymi schodami
wiodącymi w dół. Elissa, nie wahając się, poszła przodem. Wydawało jej się, że
wszystko idzie zbyt łatwo, zbyt gładko. W pewnym momencie zaczęła nawet wątpić,
czy zakładnicy są przetrzymywani akurat w Mrocznej Twierdzy. Mogli być teraz
gdziekolwiek, a ona niepotrzebnie sprowadziła tu tych wszystkich ludzi…
Pokonała ostatni stopień i ostrożnie wyjrzała za róg.
Prawie natychmiast w jej stronę świsnął strumień światła z różdżki przeciwnika.
Tylko dobry refleks uchronił ją przed zaklęciem.
- Atak! – rozkazała swoim ludziom.
Walka rozgorzała momentalnie. Członkowie Zakonu
wyskoczyli zza rogu i naparli ślepo na korytarz, z którego w popłochu
pierzchali śmierciożercy. „Ci dobrzy” pognali za nimi do przestronnej Sali
Tortur. Elissa miała pewne opory do przekroczenia progu, ale zmusiła się do
odsunięcia od siebie przykrych wspomnień. Zaklęcia śmigały w powietrzu, próbując
ugodzić przeciwników. Śmierciożercy używali niebezpiecznych klątw, a ludziom
Dumbledore’a pozostało tylko unikać tych najgorszych, nie pozostawali jednak
bierni – sami walczyli zaciekle. Zaklęcia niszczyły ściany, sufit i podłogę,
żłobiąc w nich dziury. Ucierpiało też masywne krzesło ustawione na środku
pomieszczenia – miejsce przesłuchań więźniów. Wszystko szło dobrze,
czarodzieje, i ci dobrzy, i ci źli, walczyli równo, bez przewagi żadnych z
nich, do momentu, w którym jeden ze śmierciożerców powalił na podłogę jednego z
aurorów – Bruce’a Fanninga. Śmierciożercy odczytali to jako znak. Choć byli w
równej liczbie, natarli na przeciwników ze zdwojoną siłą, raniąc wielu z nich.
Członkowie Zakonu, choć z trudem, dzielnie bronili się przed napastnikiem.
Jednemu z nich udało się nawet obezwładnić i opleść łańcuchami jednego ze
śmierciożerców. Nick walczył z dwoma przeciwnikami naraz. Elissa chciała mu
pomóc, ale sama miała trudnego przeciwnika. W końcu użyła czarnej magii, żeby
go pokonać. Zaklęcie sprawiło, że padł na podłogę, a maska spadła mu z twarzy.
Dziewczyna ze zdziwieniem zauważyła, że nie jest to nikt inny, jak sama
Bellatriks Lestrange. Zerwała się szybko z podłogi, a na jej twarzy malował się
ostry gniew.
- Pożałujesz, smarkulo – syknęła. – Zadarłaś z
niewłaściwą osobą.
- Och, naprawdę? – zakpiła Elissa. – Jeszcze się
przekonamy.
Z jej różdżki wystrzelił srebrny strumień, który
ugodził w tarczę Bellatriks, ale nie odbił się od niej, tylko przeniknął przez
nią, zmniejszając się o połowę. Bellatriks wleciała z impetem na ścianę. Szybko
jednak odzyskała równowagę.
- Umiemy się bawić, co?
- Uczyłam się od mistrzów – syknęła Elissa, bowiem
jej zaklęcie było dość często używane przez Lestrange.
- A znasz to?
Dziwny, różowy strumień pomknął w stronę dziewczyny.
Uchyliła się w ostatniej chwili i zaśmiała się.
- Pudło.
Te kilka sekund umożliwiło jednak Bellatriks ucieczkę
– skierowała się do pobliskich drzwi.
- Dokąd to?! – zagrzmiała Elissa. – Jeszcze z tobą
nie skończyłam!
Pobiegła za swoją przeciwniczką, nie zwracając
zupełnie uwagi na to, co dzieje się w sali.
Nick, zaalarmowany krzykiem Elissy, powalił na
podłogę jednego ze swoich przeciwników. Drugi był już pestką. Podbiegł do
drzwi, za którymi dopiero co zniknęła czarnowłosa. Miał złe przeczucia.
Zaklęcia świstały mu koło uszu, ale nie przejmował się nimi. Zatrzasnął za sobą
drzwi i pobiegł schodami w dół. Dobiegł go głos Bellatriks.
- Dbałam o ciebie na zlecenie Mistrza. Na jego
zlecenie opiekowałam się tobą i uczyłam. A teraz na jego zlecenie cię zabiję!
Usłyszał śmiech Elissy odbijający się od ścian.
- Że tak powiem, po moim trupie.
Usłyszał świst zaklęcia. Jeden, drugi, trzeci. Wypadł
zza rogu o sekundę za późno – zielony promień mknął w kierunku Elissy, która,
zapędzona w głąb ciasnego korytarza, nie miała żadnej drogi ucieczki. Krzyknął,
ale już nic nie mógł zrobić. Patrzył, jak mordercze zaklęcie trafia ją prosto w
pierś, jak jej drobna postać odrzucana jest siłą czaru w tył i jak pada na posadzkę.
Poczuł ogromny żal i gniew wypełniający jego wnętrze.
- Ty… ty… zabiłaś ją! – krzyknął.
Zaniosła się szaleńczym śmiechem. Nie bacząc na nic,
po prostu upuścił różdżkę na posadzkę i rzucił się na zaskoczoną Bellatriks,
przygważdżając ją do podłogi. Przydusił jej szyję i wytrącił różdżkę z ręki.
- Pożałujesz tego! – wykrzyknął. – Pożałujesz!
A łzy, których nie był świadom, spływały mu po
policzkach.
Bellatriks dusiła się, ale ostatkiem sił sięgnęła po
różdżkę.
- Żegnaj, Attaway – wycharczała, celując w niego.
Błysk zielonego światła wypełnił korytarz, a postać
chłopaka przewaliła się w bok. Bellatriks podniosła się chwiejnie i przyjrzała
ofierze. Roześmiała się. Nareszcie! Nick Attaway był martwy.
Wiem ze to dziwne, ale bardzo sie ciesze, ze Nick umarl XDD.
OdpowiedzUsuń