Uziemiona. Uziemiona. Uziemiona.
Chciało mi się tylko płakać. Ale i tak dobrze, że
skończyło się tylko na tym. Naprawdę się bałam, wyprawa do św. Munga była po
prostu okropnym przeżyciem. Ledwo trzymałam się na nogach, kiedy Draco
zaczarowywał swój zegarek w świstoklik, żeby później przenieść nas na londyńską
ulicę. Później wziął mnie na ręce i niósł przez całą drogę do gabinetu uzdrowicielki,
pani Bone. Wszystko pamiętałam trochę niedokładnie, bo byłam tak przerażona, że
właściwie duchem nie towarzyszyłam swojemu ciału. Nie byłam do końca świadoma
tego, co się w ogóle dzieje. Draco odbył szybką kłótnię z jakąś pacjentką,
oczekującą przed gabinetem, i wepchnął się do środka bez kolejki, a następnie
pokłócił z samą uzdrowicielką. Ale wszyscy mu wszystko wybaczali. A ze mną było
na szczęście nie najgorzej.
Aż do teraz. Któryś już dzień z kolei - nie liczyłam
czy piąty, czy dziesiąty, jak dla mnie mógłby to nawet być tysięczny - leżałam
w łóżku. Leżałam… i nic nie robiłam. Ta bezczynność mnie zabijała! Owszem,
dziękowałam Merlinowi, że z dzieckiem wszystko w porządku, i że skończyło się
tylko na leżeniu, ale… naprawdę, od teraz łóżko miało mi się kojarzyć z
nacechowaniem bardzo negatywnym. Postanowiłam nawet, że jak to wszystko się już
skończy, zacznę spać na kanapie w salonie, naprawdę.
Właściwie to w mojej twierdzy było nawet przytulnie.
W wystroju sypialni Draco przeszedł samego siebie. Chyba chciał ją upodobnić do
tej z hotelu w Paryżu. Jasny, miękki dywan, kremowe ściany, biała pościel i
firana w oknie, srebrne akcenty… Najbardziej podobały mi się trzy fotografie w
srebrnej ramie, powieszone na wprost łóżka – kiedy półleżałam, mój wzrok
spoczywał właśnie na nich. Ten na lewo przedstawiał jakąś zamyśloną kobietę.
Ogólnie wyglądał trochę smutno, ale właśnie to dodawało mu uroku. Drogą
dedukcji odkryłam, że jest to matka Draco, Narcyza. Była blondwłosa,
majestatyczna i piękna. I bardzo podobna do niego. Nie pytałam go o to. Nie
miałam nic do powiedzenia w tej sprawie i nic mówić nie chciałam. Szanowałam
jego potrzeby, a on uszanował moje, więc na fotografii na prawo była cała moja
rodzina, nawet Percy. Stare zdjęcie, przekopiowane z Proroka Codziennego, kiedy
ukazał się w nim artykuł o wygranej taty w loterii i naszej wycieczce do
Egiptu. Wzruszyłam się, kiedy je zobaczyłam, bo oznaczało to, że chciał, abym
dobrze czuła się w tym mieszkaniu. Denerwowało mnie jednak środkowe zdjęcie.
Byłam na nim ja. Pamiętam, jak Draco przyniósł kiedyś aparat, to było wtedy,
kiedy nasze spotkania pozostawały jeszcze tajemnicą i wymykaliśmy się na łąkę.
Zasłaniałam się rozpaczliwie, tak, żeby nie miał możliwości zrobić mi zdjęcia,
ale wybrał sobie moment, w którym akurat moja uwaga była skupiona na czymś
innym, i w rezultacie zawisłam na ścianie. Uśmiechałam się lekko i patrzyłam w
bok. Właściwie nie zauważyłam do tej pory, abym choć raz spojrzała na wnętrze
pokoju. Ciągle obserwowałam coś innego, coś niewidocznego dla zwykłego
obserwatora. Ale ja wiedziałam, co to było. Ptaki. Dwa ptaszki wyczyniające
akrobacje powietrzne. Były tak zgrane i pasujące do siebie, że aż miło było na
nie patrzeć.
Tak czy inaczej denerwowało mnie to zdjęcie, i to
bardzo. Ale same pięknie rzeźbione ramy wprawiały w ogromny zachwyt.
Kiedy moja mama weszła do tego pokoju, zaniemówiła z
wrażenia. Widziałam, jak bardzo jej się podoba. Skąd wzięła się tu moja mama?
To proste. Z początkiem września Draco rozpoczynał pracę w Ministerstwie.
Chciał nawet z niej zrezygnować, żeby przesiadywać ze mną całymi dniami, ale go
przekonałam, że to nie ma najmniejszego sensu. Czuwała więc nade mną mama,
która przychodziła rano, kiedy jeszcze spałam (w momencie, w którym Draco
wychodził), a która wychodziła po południu (kiedy Draco wracał). Zawsze, kiedy
widziałam ich razem, zaciskała usta i starała się nie powiedzieć, co o nim
myśli. Ale zauważyłam, że z czasem zaczyna nabierać do niego zaufania, aż
godzinę temu stał się cud – uśmiechnęła się do niego, kiedy wszedł.
Aktualnie byłam sama. Mama już poszła do domu, a
Draco pracował w swoim gabinecie. Nudziłam się okropnie, kiedy przez otwarte
okno wleciała sowa. Powitałam ją z trochę większym entuzjazmem, niż by wypadało
– był nawet taki moment, w którym chciałam ją ucałować, ale się opamiętałam.
Odwiązałam list od jej nóżki, a ta natychmiast wyleciała. Niewdzięczna. A
gdybym chciała odpisać nadawcy? Czym niby miałabym tej osobie wysłać list?
Jednak moja radość z faktu, że ktoś pamięta o mnie na tyle, żeby coś do mnie
napisać, była tak wielka, że ten mały szczegół nie liczył się aż tak. Jeszcze
bardziej ucieszyłam się, gdy rozpoznałam pismo Demelzy, ale równocześnie
poczułam dziwny niepokój. Kto wie, co mogło się wydarzyć w Hogwarcie? Nie
zwlekałam jednak z czytaniem, tak bardzo ciekawa byłam wszystkiego, co dzieje
się poza moim małym więzieniem.
Ginny,
Przede
wszystkim muszę wyjaśnić Ci, czemu tak długo nie odpisywałam na Twój ostatni
list. Nie byłam na siłach, naprawdę. Hogwart jest taki smutny i pusty bez
Ciebie, właściwie nie mam z kim poważnie porozmawiać. No, może trochę z Tiną.
Wiesz, ona jest jednak w porządku. Źle ją oceniałyśmy przez te sześć lat. Jest
w stanie podtrzymać mnie na duchu, chociaż bywa trochę szorstka w kontaktach
międzyludzkich. Z Dianą i Lisbeth nie rozmawiam, one mnie nie rozumieją. I
chociaż Tina mnie wspiera, bardzo mi Ciebie brak.
To koniec,
wiesz? Nie ma już mnie i Colina. Zerwał ze mną, oficjalnie. Ma inną, rozumiesz?
Ma inną. Wiedziałam, że z tą całą durną Jane Iliod będą problemy – wyobraź
sobie, że Colin zakochał się w jej starszej siostrze, Leanne. A przecież ona
wcale nie jest ładna! No i jest starsza od Colina o całe trzy lata. Jane łazi
teraz wszędzie za nim, zachowują się jak najlepsi przyjaciele. Nie żeby mnie to
obchodziło. Już nie. Ale nie rozumiem, jak on mógł z tą flądrą… Ach, nieważne.
Ginny, przede
wszystkim, dlaczego nie powiedziałaś mi od razu, że coś u Ciebie nie w porządku?
Mogłam jeszcze Cię odwiedzić przed wyjazdem do Hogwartu, a teraz co? Mogę się
tylko zamartwiać na odległość. Nigdy więcej tak nie rób, zrozumiano? I masz
mnie na bieżąco informować, co z dzieckiem. W końcu obiecałaś mi już, że
zostanę matką chrzestną, nawet jeśli Malfoy będzie kwękał. Więc chyba mam prawo
być w tym wszystkim zorientowana, prawda?
A tak poza tym,
nic się w szkole nie dzieje. Dziewczyny wzdychają teraz do niejakiego Darrena
DeBubek, czy jak tam on się zwie. Trochę podobny do Malfoya, ale, jak
stwierdziła Lisbeth, jego nikt nie zastąpi. I olała mnie, kiedy jej
przypomniałam, że ma chłopaka. Mówię Ci, ciesz się, że masz Malfoya na własność
i że nikt o tym nie wie, bo chyba by Cię rozerwały na strzępy. Oczywiście,
jeśli najpierw rozerwałyby mnie.
Napisz szybko.
I nie przejmuj się, jeśli ta głupia sowa odleci, zanim odpiszesz. Po około
godzinie wróci. Tina ją tak wytresowała.
Całuję,
Demelza
Byłam w szoku. Demelza. Moja Demelza. Co się z nią
stało? Widziałam, jak bardzo starała się, żeby jej list brzmiał „normalnie”.
Ale nie brzmiał. Dobrze chociaż, że nie zaczęła pisać o błahych sprawach, a w
postscriptum nie dodała: „A wiesz, tak w sumie to Colin ze mną zerwał”. Ale i
tak czekała ją bura z mojej strony. Widziałam, że nie czuje się dobrze. Nie mogłaby
tego przede mną ukryć, znałyśmy się sześć lat i zdążyłam już rozpracować to, o
czym myśli na podstawie tego, co mówi. A teraz myślała, że sobie ze wszystkim
poradzi, chociaż wiedziała sama najlepiej, jak jej ciężko.
- Draco! – krzyknęłam.
Chyba nie powinnam była krzyczeć. Wiedziałam, jak
bardzo go to niepokoi – za każdym razem wpadał do pokoju z prędkością światła i
dopytywał się, czy wszystko w porządku. Nie pomyliłam się, tak było i tym
razem.
- Spokojnie – powiedziałam od razu, wyprzedzając jego
pytanie. – Chciałam tylko prosić cię o pergamin i pióro.
Odetchnął z ulgą, a mi zachciało się śmiać.
Zachowywał się tak, jakby miał w domu osobę leżącą na łożu śmierci i panikował,
gdy wydawało mu się, że już umiera. Zachichotałam.
- Z czego się śmiejesz? – spytał, przybierając na
twarz swoją zwykłą minę.
- Z moich myśli – odparłam szybko, uśmiechając się
szeroko.
Wywrócił oczami i wyszedł z pokoju. Utkwiłam wzrok w
drzwiach. Wrócił, nim minęła pełna minuta. Trzymał pergamin, atrament i pióro,
a także książkę. Podszedł bliżej i położył to wszystko obok mnie. Nie
wiedziałam z początku, po co mi ta książka, ale zrozumiałam, że miała posłużyć
jako podkładka.
- Dzięki – powiedziałam. – A jak tam praca? Jak
idzie?
Usiadł na łóżku obok mnie, korzystając z okazji, że
może odwlec swój powrót do gabinetu. Nienawidził, kiedy musiał coś zabrać do
domu.
- Stary Piernik uwziął się na mnie – stwierdził. –
Muszę ciągle wszędzie za nim łazić i spisywać to, co mówi do każdego. Wariat.
Draco zawsze przecudnie wyrażał się o swoim kochanym
szefie. Właściwie nie dało rady wyrobić sobie o nim obiektywnej opinii – Draco
był strasznie subiektywny.
- Nie rozumiem w ogóle, po co każe mi to wszystko
pisać. Nie jestem byle jakim pierwszym lepszym sekretarzem. Dzisiaj kazał mi
przynieść sobie kawę. Wyśmiałem go.
Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Miał minę
dziecka, które ktoś zagonił do sprzątania. Wyglądał przeuroczo.
- Draco – zaczęłam łagodnie – ale to przecież twoja
praca. Mógłbyś wyluzować. Teraz Piernik jest twoim szefem i musisz się go
słuchać, nie ma innej możliwości, ale, kto wie, może już niedługo ty będziesz
czyimś szefem?
- Oczywiście, że będę szefem. – Wypiął dumnie pierś.
– Jestem Malfoy. MAL-FOY. A nie byle jaki Jenkins.
Powstrzymałam chęć przyciśnięcia twarzy do poduszki i
rozpłakania się ze śmiechu.
- Oczywiście, że jesteś Malfoy – zapewniłam. – A Piernik
niech się schowa z tym swoim szefowaniem.
Spojrzał na mnie spod byka.
- Czy ty ze mnie kpisz? – zirytował się.
Nie śmiałam powiedzieć mu prawdy, pokręciłam więc
stanowczo głową.
- Jesteś tysiąc razy lepszy od głupiego Jenkinsa.
Zobaczysz, niedługo to ty będziesz grał pierwsze skrzypce.
- Skrzypce! – wykrzyknął i zerwał się z łóżka.
Przestraszyłam się jego gwałtownej reakcji i szeroko otwartymi oczami śledziłam
każdy jego ruch. – To jest to! Przecież Tapleton grał na nielegalnie
zaczarowanych skrzypcach! Byłem na jego koncercie!
- Eee… że… co? – wymamrotałam.
- Później ci powiem – stwierdził i wyleciał z pokoju.
Zostałam sama. Znowu.
Z ciężkim westchnieniem wzięłam się do odpisywania na
list. Kiedy skończyłam, zwinęłam go ładnie i zapieczętowałam. Pozostało mi już
tylko czekać na powrót „wychowanej” sowy.
* * *
Tego dnia odwiedziła mnie Hermiona. Właściwie nie
było to niczym dziwnym, bardzo często u mnie przesiadywała. Kiedy Ron i Harry
chodzili na zajęcia do szkoły aurorskiej, Hermiona okropnie się nudziła. Ona
miała zacząć pracę w Esach i Floresach dopiero od października.
Mamy nie było. Miała jakieś ważne sprawy do
załatwienia, więc Hermiona postanowiła posiedzieć ze mną do powrotu Draco, choć
nienawidziła mijać się z nim w drzwiach. Twierdziła, że krzywo na nią patrzy, i
jest chyba najmniej mile widzianą osobą z tych, które mnie odwiedzały (Ron,
tata, Fred z Georgem, Bill, nawet Harry do mnie przyszedł, żeby przeprosić za
swoje zachowanie).
Rozmawiałyśmy właśnie o jakichś głupotach, kiedy
rozległo się pukanie do drzwi. Urwałam w pół zdania i spojrzałam przez otwarte
drzwi do przedpokoju. Oczywiście, nic mi to nie dało, nie mogłam przecież
prześwietlać wzrokiem ścian. Hermiona znieruchomiała.
- Kto… - mruknęła.
- Poczekaj – zatrzymałam ją, kiedy wstawała, żeby to
sprawdzić. – Zaklęcia. Nikt nie może od tak sobie przyjść i zadzwonić. Przecież
wiesz.
Wzrok Hermiony błądził od drzwi do mnie. Wyglądała
trochę nieprzytomnie.
- Jesteś pewna? – spytała. – Może Malfoy nie założył
zaklęcia ochronnego? Może to po prostu jakiś sąsiad?
Utkwiłam wzrok w drzwiach. Jeśli nie sprawdzimy, to
się tego nie dowiemy, ale z drugiej strony… czy warto się narażać?
- Tylko zerknę przez wizjer – szepnęła Hermiona,
jakby wiedziała, o czym myślę. – To nie powinno nikomu zaszkodzić.
- No nie wiem… - Przygryzłam wargę. – Nigdy nie
wiadomo. A jeśli coś się stanie? Będę się czuła okropnie…
- Daj spokój.
Hermiona machnęła ręką i wstała. Odprowadziłam ją
natarczywym spojrzeniem aż do przedpokoju, gdzie skręciła i zniknęła mi z oczu.
Nasłuchiwałam uważnie. Aż w końcu usłyszałam głos Hermiony.
- Boże… To Nick! Ginny, to Nick!
Znieruchomiałam. Moje myśli bardzo wolno kojarzyły
fakty. Nick? Nie, to niemożliwe. Co by tu robił Nick? Jakim cudem by mnie tu
znalazł i jakim cudem ominąłby zaklęcia ochronne? I po co miałby to robić?
Hermiona wróciła do pokoju.
- Ginny… co robimy?
Wpatrywałam się w nią tępo. Nie miałam zielonego
pojęcia.
- Zawiadomić Malfoya? – spytała, trzymając różdżkę w
pogotowiu.
Po dłuższej chwili pokręciłam głową.
- Nie, nie, Draco… Nie przeszkadzajmy mu, przecież…
- To co robimy?
Zamyśliłam się. Właściwie, czemu nie? Byłam ciekawa,
co Nick ma mi do powiedzenia.
- Hermiono – powiedziałam – Otwórz mu.
Zrobiła taką minę, jakbym nagle oświadczyła, że widzę
renifera.
- C-co? Ginny, ale…
- Po prostu mu otwórz.
Przez chwilę poruszała ustami jak ryba wyjęta z wody,
ale szybko odzyskała głos.
- Oszalałaś? A jeśli to śmierciożerca w przebraniu?
- Wtedy… - Zamilkłam na chwilę, starając się sobie
przypomnieć, jak rozpoznają się czarodzieje, i wpadłam na pewien pomysł. –
Zapytaj go, jaką zupę najbardziej lubi.
Hermiona spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Jaką zupę lubi?
- Tak dla pewności.
Zmarszczyła brwi.
- A jaką lubi?
Uśmiechnęłam się szeroko. Przypomniałam sobie bowiem,
jak przez pół godziny opowiadał mi całą historię, dlaczego nigdy nie je zup.
- Nie lubi – odpowiedziałam.
Hermiona zawahała się jeszcze w drzwiach, ale
ostatecznie wyszła na przedpokój. Po chwili usłyszałam, jak drżącym głosem
pyta:
- Kto tam?
A później jak odpowiada jej tak znajomy mi głos,
trochę stłumiony, ale nadal znajomy.
- Dominic Attaway.
Myślałam, że Hermiona wymięknie, ale chyba jednak jej
nie doceniłam.
- Zanim cię wpuszczę, powiedz mi… Jaką zupę chciałbyś
zjeść na obiad?
Usłyszałam bardzo cichy śmiech.
- Nie lubię zup – stwierdził. – Hermiona, tak?
Hermiono, naprawdę nie mam złych zamiarów, możesz mnie wpuścić.
Wyobraziłam sobie, jak Hermiona przestępuje z nogi na
nogę, po czym usłyszałam szczęk zamka, kiedy cofała chroniące go zaklęcia.
Zawiało, kiedy powstał przeciąg, ale drzwi wejściowe szybko zostały zamknięte –
usłyszałam charakterystyczne stuknięcie. Później Hermiona ponowiła zaklęcia.
Utkwiłam wzrok w drzwiach do pokoju. Właściwie umierałam ze strachu. Kto wie, o
co chodzi Nickowi? Przecież nie chciał mnie znać…
Nie udało mi się powstrzymać drgnięcia, kiedy stanął
w drzwiach. Nic się nie zmienił, nic a nic. Był tylko jakby trochę weselszy.
- Cześć – powiedział na początek. – Miło cię widzieć.
Skinęłam tylko głową. Podszedł bliżej. Te same blond
włosy i te same brązowe oczy. Ta sama twarz pełna radości. Nic się nie
zmieniło? Nic?
- Jak miło, że nie ma twojego chłopaka. Możemy
przynajmniej spokojnie porozmawiać.
Zjeżyłam się na tę uwagę. Już nie chciałam go
widzieć.
- Idź stąd, Attaway – mruknęłam, podnosząc się wyżej
na poduszkach. Starałam się przybrać wyniosłą minę, której naobserwowałam się u
Draco. – Daruj sobie takie teksty.
- Spokojnie! – zawołał, unosząc w górę dłonie, jak
gdybym celowała w niego różdżką. – Nie chciałem cię urazić, naprawdę. Nie mam
nic do niego. No, prawie nic.
Piorunowałam go wzrokiem, kiedy dosuwał sobie
krzesło, które przytaszczył spod ściany. Czułam się jak pacjent odwiedzany w
szpitalu.
- Czego chcesz? – spytałam.
- Tylko pogadać.
Zerknęłam na Hermionę, opierającą się o futrynę. Nick
też na nią spojrzał.
- Nic jej nie zrobię – zapewnił. – Możesz nas
zostawić samych.
Hermiona szukała jednak potwierdzenia u mnie. Po
chwili wahania skinęłam głową, a ona wyszła z pokoju.
- Jestem w salonie – powiedziała jeszcze. Nie byłam
pewna, czy to miała być groźba, ostrzeżenie, czy… nie wiem co. Po dłuższej
chwili spojrzałam znów na Nicka. Uśmiechał się z zakłopotaniem.
- Hm, no cóż, chyba muszę cię przeprosić –
stwierdził. – Za ten Paryż. Wyszło nie tak, jak miało.
- Daj spokój – przerwałam mu i spuściłam głowę. Nie
chciałam o tym wszystkim myśleć.
- Po prostu strasznie się myliłem, ale był to też dar
od losu. Ale o tym potem. – Uniosłam brwi. – Tak mi głupio, że zostawiłem cię
samą z Malfoyem… Nie powinienem cię tak narażać.
Uniosłam brwi jeszcze wyżej i zdecydowałam się na
niego spojrzeć.
- Narażać? – spytałam i w przypływie jakiejś głupiej
myśli podsunęłam mu przed oczy dłoń z pierścionkiem zaręczynowym. – No to
naraziłeś.
Ku mojemu zdumieniu, zaśmiał się cicho.
- Nie, nie o to mi chodziło. Miałem na myśli inne
narażanie – wyjaśnił. – Ale jeśli jesteśmy już przy tym, to… no cóż, mam
nadzieję, że ma szczere zamiary.
- Draco mnie kocha – powiedziałam tonem
rozkapryszonego dziecka, nie mogącego zrozumieć, dlaczego ktoś myśli inaczej.
- Nie wątpię – zgodził się ze mną, z miną wyrażającą
coś zupełnie innego. – Wyrażam tylko nadzieję, że to wystarczy, żeby nie zrobić
ci krzywdy.
- Czemu miałby coś mi zrobić? – zbuntowałam się. –
Dlaczego wszyscy go posądzają o najgorsze? On jest naprawdę dobrym człowiekiem.
- A może to dlatego… - Nick pochylił się bardziej w
moją stronę i ściszył lekko głos. – Może to dlatego, że nikt oprócz ciebie tego
nie widzi?
Przez chwilę zabrakło mi z oburzenia słów. Byłam
gotowa bronić Draco, choćby Nick zarzucał mu najgorsze rzeczy. Kochał mnie i
był dla mnie dobry. I chociaż martwiłam się, jak to będzie, kiedy razem
zamieszkamy, okazało się, że nie było takiej potrzeby. Był dla mnie dobry.
Naprawdę dobry.
- Może, jak Harry, wciśniesz mi bajeczkę o tym, że z
niego najwierniejszy sługa Voldemorta?
Mina Nicka wyrażała jednoznacznie, co o tym myśli,
więc nakazałam mu milczeć. Po kilku minutach jego wpatrywania się we mnie
miałam tego dość.
- Wiem, że Draco nie ma czystej przeszłości. Ale
dalibyście spokój, on naprawdę jest dobry. – Nie mogłam się powstrzymać, żeby
tego nie powiedzieć. Nick nie wyglądał na zdziwionego.
- Jasne – odparł po prostu. – To ty tak sądzisz.
Prychnęłam i odwróciłam głowę w drugą stronę.
Dlaczego wszyscy próbowali mi wmawiać, że źle robię chociażby rozmawiając z moim
narzeczonym?
- No nie obrażaj się – poprosił w końcu Nick. –
Przepraszam, okej? Co w tym takiego, że mu nie ufam? Że nikt mu nie ufa? To w
końcu Malfoy, podła gadzina.
- Nie mów. Tak. O moim. Narzeczonym – wycedziłam
przez zaciśnięte zęby.
Usłyszałam zrezygnowane westchnięcie, po którym Nick
zmienił temat.
- Wiesz, byłem na ciebie potwornie zły, wtedy, w
Paryżu. – Zamilkł, jakby czekał, aż na niego spojrzę. Nie spojrzałam. – Poszedłem
do restauracji na dół, było bardzo późno, ale ludzie pili i tańczyli. Tam spotkałem
Elissę.
- Elissę? – To imię było w stanie sprawić, że
zapomniałam, że przecież się nie odzywam. Spojrzałam na niego. – Elissę Sileo?
– Tylko z tym nazwiskiem kojarzyło mi się to imię. Przytaknął. A więc miałam
rację. Zawładnęło mną dziwne uczucie. Przypomniałam sobie Elissę. Drobna,
czarnowłosa. Nie mogłam powiedzieć, że ją polubiłam. Ale co ja tak właściwie o
niej myślałam? I przypomniałam sobie, że witaliśmy ją razem z Nickiem przed
namiotem, przed całą ceremonią zaślubin.
- W każdym razie, Elissa i ja jesteśmy razem.
Chciałem, żebyś wiedziała.
Właściwie trudno było mi określić, co poczułam. I czy
coś tak w ogóle poczułam? Może trochę zdziwienie. Może lekki szok. Ale co poza
tym? Czy to miało jakieś znaczenie, z kim był Nick?
- Angelique pewnie się cieszy.
- Zgadłaś. Jest wniebowzięta.
Wciągnęłam się w rozmowę.
- A Carl? Nie lubi jej, jak mnie?
- Nie, Carl zachowuje się w porządku. I myślę, że
trochę się jej boi.
Stanął mi przed oczami Carl, wysoki, umięśniony Carl.
- Słucham? Carl boi się Elissy?
A teraz porównałam sobie w myślach Carla i Elissę.
Była różnica.
Nick zaśmiał się.
- Elissa ma, cóż, specyficzną umiejętność. Zresztą,
jak ją poznasz, to zobaczysz.
- Poznam? – powtórzyłam. Czy Nick właśnie stwierdził,
że przedstawi mi swoją dziewczynę? Niby jak, kiedy i gdzie?
- Wpadniemy niedługo, co ty na to? – spytał, a potem
spojrzał wymownie na pościel. – Chyba nie masz ciekawszych zajęć.
- Nie, nie, jasne, że nie – mruknęłam, może trochę
nieprzytomnie.
Nick po raz kolejny uśmiechnął się szeroko i wstał.
- No, to na mnie już czas – stwierdził.
- Co? Już?
Dopiero teraz dotarło do mnie, że za nim tęskniłam.
Jakby na to nie patrzeć, przez kilka miesięcy był moim przyjacielem, i to nawet
bardzo dobrym. Nick uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Wierz mi, tak będzie lepiej. Trzymaj się.
Poczochrał moje włosy, jakbym była jego młodszą
siostrą (takie zachowanie to u niego nowość, pomyślałam), odstawił krzesło na
miejsce i wyszedł. Usłyszałam jeszcze, jak woła Hermionę, żeby go wypuściła.
Zamknęły się za nim drzwi, a Hermiona w tempie błyskawicy znalazła się w
sypialni.
- Elissa Sileo? – spytała z szeroko otwartymi ze
zdumienia oczami. – Ta, której matka…
Nie dałam jej skończyć zdania, tylko rzuciłam w nią
poduszką.
- Podsłuchiwałaś! – stwierdziłam z wyrzutem, po czym
zaśmiałam się z jej skołowanej miny.
A chwilę później nie było mi już tak do śmiechu. W
drzwiach stał Draco i wyglądał na złego. Hermiona podążyła za moim wzrokiem.
Zanim na niego spojrzała, zdążył już zmienić minę na tą zarezerwowaną
specjalnie dla niej.
- Wróciłem dzisiaj wcześniej – powiedział niemal
słodkim głosem. – Możesz już iść.
Hermiona wyprostowała się dumnie i wyminęła go w
drzwiach. Chyba trochę się go bała, zwłaszcza, że miał w oczach coś, co
zrównywało ludzi z podłogą. Pomachała mi na pożegnanie i zniknęła, a później
usłyszałam zamykane drzwi. Draco wyszedł szybko za nią i zablokował je wieloma
zaklęciami. Po chwili wrócił. Nadal miał w oczach to dziwne coś.
- A więc miałaś gościa – syknął, zbliżając się do
mnie.
Nie wiedziałam czemu, ale nagle zaczęłam się go bać.
Skuliłam się pod kołdrą.
- Ym, tak, no przecież wiedziałeś, że Hermiona jest,
mijaliście się rano w…
- Mówię o Attawayu – przerwał mi lodowatym tonem. – I
co, o czym ciekawym rozmawialiście? Jak bardzo za tobą tęsknił?
Milczałam. Do oczu nabiegły mi łzy. To nie był Draco.
To nie był mój Draco. Znów wyglądał
jak zwyczajny Ślizgon.
- Skąd wiedział, gdzie jesteś? – drążył. – Napisałaś
mu, żeby cię odwiedził?
Nie mogłam się odezwać. Sparaliżowało mnie. Nie poznawałam
go. Kiedy ostatnio odezwał się do mnie w ten sposób?
- Spytałem o coś – warknął, nachylając się nade mną.
Skuliłam się jeszcze bardziej. Zbliżył twarz do mojej
twarzy. Widziałam jego oczy z bardzo, bardzo bliska. I widziałam w nich owo
coś. Ową nieprawidłowość.
Czy on nie poczuł się po prostu zraniony?
- Odpowiedz mi.
Pokręciłam przecząco głową. Nie mogłam nadal zdobyć
się na słowa i coraz trudniej było mi powstrzymać łzy.
- Nie kontaktowałaś się z nim? To niby skąd wiedział?
Skąd mógł wiedzieć, gdzie ma iść? Jakim cudem minął barierę?
- Jaką barierę? – spytałam, kiedy ciekawość wyparła
wszystko inne.
- Wokół osiedla jest bariera. Nie może się przez nią
przedrzeć nikt z listy niepożądanych, a on zajmuje pierwszą pozycję.
Nie rozumiałam dlaczego. Nie rozumiałam, o co w ogóle
chodziło.
- Wyjaśnij mi to! – krzyknął, a ja po prostu się
rozpłakałam. Chciałam odwrócić głowę i nie patrzeć na niego, ale przytrzymał
moją twarz w dłoniach. Widziałam, jak łagodnieje, jak jego rysy się zmieniają.
– Ginny… - szepnął. – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć…
- To czemu to robisz? – jęknęłam. Łzy spływały po
moich policzkach. – Przecież nie jesteś taki. Przecież jesteś inny…
Puścił moją twarz i odsunął się, chowając ręce za
plecy.
- Skąd możesz wiedzieć, jaki jestem? – spytał cicho.
– Skąd możesz to wiedzieć?
Widziałam ból w jego oczach. I nie wiedziałam, co go
powoduje. Nagle przerwał kontakt wzrokowy. Odwrócił się i odszedł. Nie
zawołałam za nim. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Spojrzałam na
pierścionek na swoim palcu. Co poszło nie tak? Przecież było tak wspaniale, tak
idealnie…
A może –
powiedział cichy głosik wewnątrz mnie. – Może
wmawiałaś sobie coś, czego nie ma, i nigdy nie było?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)