poniedziałek, 12 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 32. Gość



Uziemiona. Uziemiona. Uziemiona.
Chciało mi się tylko płakać. Ale i tak dobrze, że skończyło się tylko na tym. Naprawdę się bałam, wyprawa do św. Munga była po prostu okropnym przeżyciem. Ledwo trzymałam się na nogach, kiedy Draco zaczarowywał swój zegarek w świstoklik, żeby później przenieść nas na londyńską ulicę. Później wziął mnie na ręce i niósł przez całą drogę do gabinetu uzdrowicielki, pani Bone. Wszystko pamiętałam trochę niedokładnie, bo byłam tak przerażona, że właściwie duchem nie towarzyszyłam swojemu ciału. Nie byłam do końca świadoma tego, co się w ogóle dzieje. Draco odbył szybką kłótnię z jakąś pacjentką, oczekującą przed gabinetem, i wepchnął się do środka bez kolejki, a następnie pokłócił z samą uzdrowicielką. Ale wszyscy mu wszystko wybaczali. A ze mną było na szczęście nie najgorzej.
Aż do teraz. Któryś już dzień z kolei - nie liczyłam czy piąty, czy dziesiąty, jak dla mnie mógłby to nawet być tysięczny - leżałam w łóżku. Leżałam… i nic nie robiłam. Ta bezczynność mnie zabijała! Owszem, dziękowałam Merlinowi, że z dzieckiem wszystko w porządku, i że skończyło się tylko na leżeniu, ale… naprawdę, od teraz łóżko miało mi się kojarzyć z nacechowaniem bardzo negatywnym. Postanowiłam nawet, że jak to wszystko się już skończy, zacznę spać na kanapie w salonie, naprawdę.
Właściwie to w mojej twierdzy było nawet przytulnie. W wystroju sypialni Draco przeszedł samego siebie. Chyba chciał ją upodobnić do tej z hotelu w Paryżu. Jasny, miękki dywan, kremowe ściany, biała pościel i firana w oknie, srebrne akcenty… Najbardziej podobały mi się trzy fotografie w srebrnej ramie, powieszone na wprost łóżka – kiedy półleżałam, mój wzrok spoczywał właśnie na nich. Ten na lewo przedstawiał jakąś zamyśloną kobietę. Ogólnie wyglądał trochę smutno, ale właśnie to dodawało mu uroku. Drogą dedukcji odkryłam, że jest to matka Draco, Narcyza. Była blondwłosa, majestatyczna i piękna. I bardzo podobna do niego. Nie pytałam go o to. Nie miałam nic do powiedzenia w tej sprawie i nic mówić nie chciałam. Szanowałam jego potrzeby, a on uszanował moje, więc na fotografii na prawo była cała moja rodzina, nawet Percy. Stare zdjęcie, przekopiowane z Proroka Codziennego, kiedy ukazał się w nim artykuł o wygranej taty w loterii i naszej wycieczce do Egiptu. Wzruszyłam się, kiedy je zobaczyłam, bo oznaczało to, że chciał, abym dobrze czuła się w tym mieszkaniu. Denerwowało mnie jednak środkowe zdjęcie. Byłam na nim ja. Pamiętam, jak Draco przyniósł kiedyś aparat, to było wtedy, kiedy nasze spotkania pozostawały jeszcze tajemnicą i wymykaliśmy się na łąkę. Zasłaniałam się rozpaczliwie, tak, żeby nie miał możliwości zrobić mi zdjęcia, ale wybrał sobie moment, w którym akurat moja uwaga była skupiona na czymś innym, i w rezultacie zawisłam na ścianie. Uśmiechałam się lekko i patrzyłam w bok. Właściwie nie zauważyłam do tej pory, abym choć raz spojrzała na wnętrze pokoju. Ciągle obserwowałam coś innego, coś niewidocznego dla zwykłego obserwatora. Ale ja wiedziałam, co to było. Ptaki. Dwa ptaszki wyczyniające akrobacje powietrzne. Były tak zgrane i pasujące do siebie, że aż miło było na nie patrzeć.
Tak czy inaczej denerwowało mnie to zdjęcie, i to bardzo. Ale same pięknie rzeźbione ramy wprawiały w ogromny zachwyt.
Kiedy moja mama weszła do tego pokoju, zaniemówiła z wrażenia. Widziałam, jak bardzo jej się podoba. Skąd wzięła się tu moja mama? To proste. Z początkiem września Draco rozpoczynał pracę w Ministerstwie. Chciał nawet z niej zrezygnować, żeby przesiadywać ze mną całymi dniami, ale go przekonałam, że to nie ma najmniejszego sensu. Czuwała więc nade mną mama, która przychodziła rano, kiedy jeszcze spałam (w momencie, w którym Draco wychodził), a która wychodziła po południu (kiedy Draco wracał). Zawsze, kiedy widziałam ich razem, zaciskała usta i starała się nie powiedzieć, co o nim myśli. Ale zauważyłam, że z czasem zaczyna nabierać do niego zaufania, aż godzinę temu stał się cud – uśmiechnęła się do niego, kiedy wszedł.
Aktualnie byłam sama. Mama już poszła do domu, a Draco pracował w swoim gabinecie. Nudziłam się okropnie, kiedy przez otwarte okno wleciała sowa. Powitałam ją z trochę większym entuzjazmem, niż by wypadało – był nawet taki moment, w którym chciałam ją ucałować, ale się opamiętałam. Odwiązałam list od jej nóżki, a ta natychmiast wyleciała. Niewdzięczna. A gdybym chciała odpisać nadawcy? Czym niby miałabym tej osobie wysłać list? Jednak moja radość z faktu, że ktoś pamięta o mnie na tyle, żeby coś do mnie napisać, była tak wielka, że ten mały szczegół nie liczył się aż tak. Jeszcze bardziej ucieszyłam się, gdy rozpoznałam pismo Demelzy, ale równocześnie poczułam dziwny niepokój. Kto wie, co mogło się wydarzyć w Hogwarcie? Nie zwlekałam jednak z czytaniem, tak bardzo ciekawa byłam wszystkiego, co dzieje się poza moim małym więzieniem.

Ginny,
Przede wszystkim muszę wyjaśnić Ci, czemu tak długo nie odpisywałam na Twój ostatni list. Nie byłam na siłach, naprawdę. Hogwart jest taki smutny i pusty bez Ciebie, właściwie nie mam z kim poważnie porozmawiać. No, może trochę z Tiną. Wiesz, ona jest jednak w porządku. Źle ją oceniałyśmy przez te sześć lat. Jest w stanie podtrzymać mnie na duchu, chociaż bywa trochę szorstka w kontaktach międzyludzkich. Z Dianą i Lisbeth nie rozmawiam, one mnie nie rozumieją. I chociaż Tina mnie wspiera, bardzo mi Ciebie brak.
To koniec, wiesz? Nie ma już mnie i Colina. Zerwał ze mną, oficjalnie. Ma inną, rozumiesz? Ma inną. Wiedziałam, że z tą całą durną Jane Iliod będą problemy – wyobraź sobie, że Colin zakochał się w jej starszej siostrze, Leanne. A przecież ona wcale nie jest ładna! No i jest starsza od Colina o całe trzy lata. Jane łazi teraz wszędzie za nim, zachowują się jak najlepsi przyjaciele. Nie żeby mnie to obchodziło. Już nie. Ale nie rozumiem, jak on mógł z tą flądrą… Ach, nieważne.
Ginny, przede wszystkim, dlaczego nie powiedziałaś mi od razu, że coś u Ciebie nie w porządku? Mogłam jeszcze Cię odwiedzić przed wyjazdem do Hogwartu, a teraz co? Mogę się tylko zamartwiać na odległość. Nigdy więcej tak nie rób, zrozumiano? I masz mnie na bieżąco informować, co z dzieckiem. W końcu obiecałaś mi już, że zostanę matką chrzestną, nawet jeśli Malfoy będzie kwękał. Więc chyba mam prawo być w tym wszystkim zorientowana, prawda?
A tak poza tym, nic się w szkole nie dzieje. Dziewczyny wzdychają teraz do niejakiego Darrena DeBubek, czy jak tam on się zwie. Trochę podobny do Malfoya, ale, jak stwierdziła Lisbeth, jego nikt nie zastąpi. I olała mnie, kiedy jej przypomniałam, że ma chłopaka. Mówię Ci, ciesz się, że masz Malfoya na własność i że nikt o tym nie wie, bo chyba by Cię rozerwały na strzępy. Oczywiście, jeśli najpierw rozerwałyby mnie.
Napisz szybko. I nie przejmuj się, jeśli ta głupia sowa odleci, zanim odpiszesz. Po około godzinie wróci. Tina ją tak wytresowała.

Całuję,
Demelza

Byłam w szoku. Demelza. Moja Demelza. Co się z nią stało? Widziałam, jak bardzo starała się, żeby jej list brzmiał „normalnie”. Ale nie brzmiał. Dobrze chociaż, że nie zaczęła pisać o błahych sprawach, a w postscriptum nie dodała: „A wiesz, tak w sumie to Colin ze mną zerwał”. Ale i tak czekała ją bura z mojej strony. Widziałam, że nie czuje się dobrze. Nie mogłaby tego przede mną ukryć, znałyśmy się sześć lat i zdążyłam już rozpracować to, o czym myśli na podstawie tego, co mówi. A teraz myślała, że sobie ze wszystkim poradzi, chociaż wiedziała sama najlepiej, jak jej ciężko.
- Draco! – krzyknęłam.
Chyba nie powinnam była krzyczeć. Wiedziałam, jak bardzo go to niepokoi – za każdym razem wpadał do pokoju z prędkością światła i dopytywał się, czy wszystko w porządku. Nie pomyliłam się, tak było i tym razem.
- Spokojnie – powiedziałam od razu, wyprzedzając jego pytanie. – Chciałam tylko prosić cię o pergamin i pióro.
Odetchnął z ulgą, a mi zachciało się śmiać. Zachowywał się tak, jakby miał w domu osobę leżącą na łożu śmierci i panikował, gdy wydawało mu się, że już umiera. Zachichotałam.
- Z czego się śmiejesz? – spytał, przybierając na twarz swoją zwykłą minę.
- Z moich myśli – odparłam szybko, uśmiechając się szeroko.
Wywrócił oczami i wyszedł z pokoju. Utkwiłam wzrok w drzwiach. Wrócił, nim minęła pełna minuta. Trzymał pergamin, atrament i pióro, a także książkę. Podszedł bliżej i położył to wszystko obok mnie. Nie wiedziałam z początku, po co mi ta książka, ale zrozumiałam, że miała posłużyć jako podkładka.
- Dzięki – powiedziałam. – A jak tam praca? Jak idzie?
Usiadł na łóżku obok mnie, korzystając z okazji, że może odwlec swój powrót do gabinetu. Nienawidził, kiedy musiał coś zabrać do domu.
- Stary Piernik uwziął się na mnie – stwierdził. – Muszę ciągle wszędzie za nim łazić i spisywać to, co mówi do każdego. Wariat.
Draco zawsze przecudnie wyrażał się o swoim kochanym szefie. Właściwie nie dało rady wyrobić sobie o nim obiektywnej opinii – Draco był strasznie subiektywny.
- Nie rozumiem w ogóle, po co każe mi to wszystko pisać. Nie jestem byle jakim pierwszym lepszym sekretarzem. Dzisiaj kazał mi przynieść sobie kawę. Wyśmiałem go.
Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Miał minę dziecka, które ktoś zagonił do sprzątania. Wyglądał przeuroczo.
- Draco – zaczęłam łagodnie – ale to przecież twoja praca. Mógłbyś wyluzować. Teraz Piernik jest twoim szefem i musisz się go słuchać, nie ma innej możliwości, ale, kto wie, może już niedługo ty będziesz czyimś szefem?
- Oczywiście, że będę szefem. – Wypiął dumnie pierś. – Jestem Malfoy. MAL-FOY. A nie byle jaki Jenkins.
Powstrzymałam chęć przyciśnięcia twarzy do poduszki i rozpłakania się ze śmiechu.
- Oczywiście, że jesteś Malfoy – zapewniłam. – A Piernik niech się schowa z tym swoim szefowaniem.
Spojrzał na mnie spod byka.
- Czy ty ze mnie kpisz? – zirytował się.
Nie śmiałam powiedzieć mu prawdy, pokręciłam więc stanowczo głową.
- Jesteś tysiąc razy lepszy od głupiego Jenkinsa. Zobaczysz, niedługo to ty będziesz grał pierwsze skrzypce.
- Skrzypce! – wykrzyknął i zerwał się z łóżka. Przestraszyłam się jego gwałtownej reakcji i szeroko otwartymi oczami śledziłam każdy jego ruch. – To jest to! Przecież Tapleton grał na nielegalnie zaczarowanych skrzypcach! Byłem na jego koncercie!
- Eee… że… co? – wymamrotałam.
- Później ci powiem – stwierdził i wyleciał z pokoju.
Zostałam sama. Znowu.
Z ciężkim westchnieniem wzięłam się do odpisywania na list. Kiedy skończyłam, zwinęłam go ładnie i zapieczętowałam. Pozostało mi już tylko czekać na powrót „wychowanej” sowy.

* * *

Tego dnia odwiedziła mnie Hermiona. Właściwie nie było to niczym dziwnym, bardzo często u mnie przesiadywała. Kiedy Ron i Harry chodzili na zajęcia do szkoły aurorskiej, Hermiona okropnie się nudziła. Ona miała zacząć pracę w Esach i Floresach dopiero od października.
Mamy nie było. Miała jakieś ważne sprawy do załatwienia, więc Hermiona postanowiła posiedzieć ze mną do powrotu Draco, choć nienawidziła mijać się z nim w drzwiach. Twierdziła, że krzywo na nią patrzy, i jest chyba najmniej mile widzianą osobą z tych, które mnie odwiedzały (Ron, tata, Fred z Georgem, Bill, nawet Harry do mnie przyszedł, żeby przeprosić za swoje zachowanie).
Rozmawiałyśmy właśnie o jakichś głupotach, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Urwałam w pół zdania i spojrzałam przez otwarte drzwi do przedpokoju. Oczywiście, nic mi to nie dało, nie mogłam przecież prześwietlać wzrokiem ścian. Hermiona znieruchomiała.
- Kto… - mruknęła.
- Poczekaj – zatrzymałam ją, kiedy wstawała, żeby to sprawdzić. – Zaklęcia. Nikt nie może od tak sobie przyjść i zadzwonić. Przecież wiesz.
Wzrok Hermiony błądził od drzwi do mnie. Wyglądała trochę nieprzytomnie.
- Jesteś pewna? – spytała. – Może Malfoy nie założył zaklęcia ochronnego? Może to po prostu jakiś sąsiad?
Utkwiłam wzrok w drzwiach. Jeśli nie sprawdzimy, to się tego nie dowiemy, ale z drugiej strony… czy warto się narażać?
- Tylko zerknę przez wizjer – szepnęła Hermiona, jakby wiedziała, o czym myślę. – To nie powinno nikomu zaszkodzić.
- No nie wiem… - Przygryzłam wargę. – Nigdy nie wiadomo. A jeśli coś się stanie? Będę się czuła okropnie…
- Daj spokój.
Hermiona machnęła ręką i wstała. Odprowadziłam ją natarczywym spojrzeniem aż do przedpokoju, gdzie skręciła i zniknęła mi z oczu. Nasłuchiwałam uważnie. Aż w końcu usłyszałam głos Hermiony.
- Boże… To Nick! Ginny, to Nick!
Znieruchomiałam. Moje myśli bardzo wolno kojarzyły fakty. Nick? Nie, to niemożliwe. Co by tu robił Nick? Jakim cudem by mnie tu znalazł i jakim cudem ominąłby zaklęcia ochronne? I po co miałby to robić?
Hermiona wróciła do pokoju.
- Ginny… co robimy?
Wpatrywałam się w nią tępo. Nie miałam zielonego pojęcia.
- Zawiadomić Malfoya? – spytała, trzymając różdżkę w pogotowiu.
Po dłuższej chwili pokręciłam głową.
- Nie, nie, Draco… Nie przeszkadzajmy mu, przecież…
- To co robimy?
Zamyśliłam się. Właściwie, czemu nie? Byłam ciekawa, co Nick ma mi do powiedzenia.
- Hermiono – powiedziałam – Otwórz mu.
Zrobiła taką minę, jakbym nagle oświadczyła, że widzę renifera.
- C-co? Ginny, ale…
- Po prostu mu otwórz.
Przez chwilę poruszała ustami jak ryba wyjęta z wody, ale szybko odzyskała głos.
- Oszalałaś? A jeśli to śmierciożerca w przebraniu?
- Wtedy… - Zamilkłam na chwilę, starając się sobie przypomnieć, jak rozpoznają się czarodzieje, i wpadłam na pewien pomysł. – Zapytaj go, jaką zupę najbardziej lubi.
Hermiona spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Jaką zupę lubi?
- Tak dla pewności.
Zmarszczyła brwi.
- A jaką lubi?
Uśmiechnęłam się szeroko. Przypomniałam sobie bowiem, jak przez pół godziny opowiadał mi całą historię, dlaczego nigdy nie je zup.
- Nie lubi – odpowiedziałam.
Hermiona zawahała się jeszcze w drzwiach, ale ostatecznie wyszła na przedpokój. Po chwili usłyszałam, jak drżącym głosem pyta:
- Kto tam?
A później jak odpowiada jej tak znajomy mi głos, trochę stłumiony, ale nadal znajomy.
- Dominic Attaway.
Myślałam, że Hermiona wymięknie, ale chyba jednak jej nie doceniłam.
- Zanim cię wpuszczę, powiedz mi… Jaką zupę chciałbyś zjeść na obiad?
Usłyszałam bardzo cichy śmiech.
- Nie lubię zup – stwierdził. – Hermiona, tak? Hermiono, naprawdę nie mam złych zamiarów, możesz mnie wpuścić.
Wyobraziłam sobie, jak Hermiona przestępuje z nogi na nogę, po czym usłyszałam szczęk zamka, kiedy cofała chroniące go zaklęcia. Zawiało, kiedy powstał przeciąg, ale drzwi wejściowe szybko zostały zamknięte – usłyszałam charakterystyczne stuknięcie. Później Hermiona ponowiła zaklęcia. Utkwiłam wzrok w drzwiach do pokoju. Właściwie umierałam ze strachu. Kto wie, o co chodzi Nickowi? Przecież nie chciał mnie znać…
Nie udało mi się powstrzymać drgnięcia, kiedy stanął w drzwiach. Nic się nie zmienił, nic a nic. Był tylko jakby trochę weselszy.
- Cześć – powiedział na początek. – Miło cię widzieć.
Skinęłam tylko głową. Podszedł bliżej. Te same blond włosy i te same brązowe oczy. Ta sama twarz pełna radości. Nic się nie zmieniło? Nic?
- Jak miło, że nie ma twojego chłopaka. Możemy przynajmniej spokojnie porozmawiać.
Zjeżyłam się na tę uwagę. Już nie chciałam go widzieć.
- Idź stąd, Attaway – mruknęłam, podnosząc się wyżej na poduszkach. Starałam się przybrać wyniosłą minę, której naobserwowałam się u Draco. – Daruj sobie takie teksty.
- Spokojnie! – zawołał, unosząc w górę dłonie, jak gdybym celowała w niego różdżką. – Nie chciałem cię urazić, naprawdę. Nie mam nic do niego. No, prawie nic.
Piorunowałam go wzrokiem, kiedy dosuwał sobie krzesło, które przytaszczył spod ściany. Czułam się jak pacjent odwiedzany w szpitalu.
- Czego chcesz? – spytałam.
- Tylko pogadać.
Zerknęłam na Hermionę, opierającą się o futrynę. Nick też na nią spojrzał.
- Nic jej nie zrobię – zapewnił. – Możesz nas zostawić samych.
Hermiona szukała jednak potwierdzenia u mnie. Po chwili wahania skinęłam głową, a ona wyszła z pokoju.
- Jestem w salonie – powiedziała jeszcze. Nie byłam pewna, czy to miała być groźba, ostrzeżenie, czy… nie wiem co. Po dłuższej chwili spojrzałam znów na Nicka. Uśmiechał się z zakłopotaniem.
- Hm, no cóż, chyba muszę cię przeprosić – stwierdził. – Za ten Paryż. Wyszło nie tak, jak miało.
- Daj spokój – przerwałam mu i spuściłam głowę. Nie chciałam o tym wszystkim myśleć.
- Po prostu strasznie się myliłem, ale był to też dar od losu. Ale o tym potem. – Uniosłam brwi. – Tak mi głupio, że zostawiłem cię samą z Malfoyem… Nie powinienem cię tak narażać.
Uniosłam brwi jeszcze wyżej i zdecydowałam się na niego spojrzeć.
- Narażać? – spytałam i w przypływie jakiejś głupiej myśli podsunęłam mu przed oczy dłoń z pierścionkiem zaręczynowym. – No to naraziłeś.
Ku mojemu zdumieniu, zaśmiał się cicho.
- Nie, nie o to mi chodziło. Miałem na myśli inne narażanie – wyjaśnił. – Ale jeśli jesteśmy już przy tym, to… no cóż, mam nadzieję, że ma szczere zamiary.
- Draco mnie kocha – powiedziałam tonem rozkapryszonego dziecka, nie mogącego zrozumieć, dlaczego ktoś myśli inaczej.
- Nie wątpię – zgodził się ze mną, z miną wyrażającą coś zupełnie innego. – Wyrażam tylko nadzieję, że to wystarczy, żeby nie zrobić ci krzywdy.
- Czemu miałby coś mi zrobić? – zbuntowałam się. – Dlaczego wszyscy go posądzają o najgorsze? On jest naprawdę dobrym człowiekiem.
- A może to dlatego… - Nick pochylił się bardziej w moją stronę i ściszył lekko głos. – Może to dlatego, że nikt oprócz ciebie tego nie widzi?
Przez chwilę zabrakło mi z oburzenia słów. Byłam gotowa bronić Draco, choćby Nick zarzucał mu najgorsze rzeczy. Kochał mnie i był dla mnie dobry. I chociaż martwiłam się, jak to będzie, kiedy razem zamieszkamy, okazało się, że nie było takiej potrzeby. Był dla mnie dobry. Naprawdę dobry.
- Może, jak Harry, wciśniesz mi bajeczkę o tym, że z niego najwierniejszy sługa Voldemorta?
Mina Nicka wyrażała jednoznacznie, co o tym myśli, więc nakazałam mu milczeć. Po kilku minutach jego wpatrywania się we mnie miałam tego dość.
- Wiem, że Draco nie ma czystej przeszłości. Ale dalibyście spokój, on naprawdę jest dobry. – Nie mogłam się powstrzymać, żeby tego nie powiedzieć. Nick nie wyglądał na zdziwionego.
- Jasne – odparł po prostu. – To ty tak sądzisz.
Prychnęłam i odwróciłam głowę w drugą stronę. Dlaczego wszyscy próbowali mi wmawiać, że źle robię chociażby rozmawiając z moim narzeczonym?
- No nie obrażaj się – poprosił w końcu Nick. – Przepraszam, okej? Co w tym takiego, że mu nie ufam? Że nikt mu nie ufa? To w końcu Malfoy, podła gadzina.
- Nie mów. Tak. O moim. Narzeczonym – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Usłyszałam zrezygnowane westchnięcie, po którym Nick zmienił temat.
- Wiesz, byłem na ciebie potwornie zły, wtedy, w Paryżu. – Zamilkł, jakby czekał, aż na niego spojrzę. Nie spojrzałam. – Poszedłem do restauracji na dół, było bardzo późno, ale ludzie pili i tańczyli. Tam spotkałem Elissę.
- Elissę? – To imię było w stanie sprawić, że zapomniałam, że przecież się nie odzywam. Spojrzałam na niego. – Elissę Sileo? – Tylko z tym nazwiskiem kojarzyło mi się to imię. Przytaknął. A więc miałam rację. Zawładnęło mną dziwne uczucie. Przypomniałam sobie Elissę. Drobna, czarnowłosa. Nie mogłam powiedzieć, że ją polubiłam. Ale co ja tak właściwie o niej myślałam? I przypomniałam sobie, że witaliśmy ją razem z Nickiem przed namiotem, przed całą ceremonią zaślubin.
- W każdym razie, Elissa i ja jesteśmy razem. Chciałem, żebyś wiedziała.
Właściwie trudno było mi określić, co poczułam. I czy coś tak w ogóle poczułam? Może trochę zdziwienie. Może lekki szok. Ale co poza tym? Czy to miało jakieś znaczenie, z kim był Nick?
- Angelique pewnie się cieszy.
- Zgadłaś. Jest wniebowzięta.
Wciągnęłam się w rozmowę.
- A Carl? Nie lubi jej, jak mnie?
- Nie, Carl zachowuje się w porządku. I myślę, że trochę się jej boi.
Stanął mi przed oczami Carl, wysoki, umięśniony Carl.
- Słucham? Carl boi się Elissy?
A teraz porównałam sobie w myślach Carla i Elissę. Była różnica.
Nick zaśmiał się.
- Elissa ma, cóż, specyficzną umiejętność. Zresztą, jak ją poznasz, to zobaczysz.
- Poznam? – powtórzyłam. Czy Nick właśnie stwierdził, że przedstawi mi swoją dziewczynę? Niby jak, kiedy i gdzie?
- Wpadniemy niedługo, co ty na to? – spytał, a potem spojrzał wymownie na pościel. – Chyba nie masz ciekawszych zajęć.
- Nie, nie, jasne, że nie – mruknęłam, może trochę nieprzytomnie.
Nick po raz kolejny uśmiechnął się szeroko i wstał.
- No, to na mnie już czas – stwierdził.
- Co? Już?
Dopiero teraz dotarło do mnie, że za nim tęskniłam. Jakby na to nie patrzeć, przez kilka miesięcy był moim przyjacielem, i to nawet bardzo dobrym. Nick uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Wierz mi, tak będzie lepiej. Trzymaj się.
Poczochrał moje włosy, jakbym była jego młodszą siostrą (takie zachowanie to u niego nowość, pomyślałam), odstawił krzesło na miejsce i wyszedł. Usłyszałam jeszcze, jak woła Hermionę, żeby go wypuściła. Zamknęły się za nim drzwi, a Hermiona w tempie błyskawicy znalazła się w sypialni.
- Elissa Sileo? – spytała z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. – Ta, której matka…
Nie dałam jej skończyć zdania, tylko rzuciłam w nią poduszką.
- Podsłuchiwałaś! – stwierdziłam z wyrzutem, po czym zaśmiałam się z jej skołowanej miny.
A chwilę później nie było mi już tak do śmiechu. W drzwiach stał Draco i wyglądał na złego. Hermiona podążyła za moim wzrokiem. Zanim na niego spojrzała, zdążył już zmienić minę na tą zarezerwowaną specjalnie dla niej.
- Wróciłem dzisiaj wcześniej – powiedział niemal słodkim głosem. – Możesz już iść.
Hermiona wyprostowała się dumnie i wyminęła go w drzwiach. Chyba trochę się go bała, zwłaszcza, że miał w oczach coś, co zrównywało ludzi z podłogą. Pomachała mi na pożegnanie i zniknęła, a później usłyszałam zamykane drzwi. Draco wyszedł szybko za nią i zablokował je wieloma zaklęciami. Po chwili wrócił. Nadal miał w oczach to dziwne coś.
- A więc miałaś gościa – syknął, zbliżając się do mnie.
Nie wiedziałam czemu, ale nagle zaczęłam się go bać. Skuliłam się pod kołdrą.
- Ym, tak, no przecież wiedziałeś, że Hermiona jest, mijaliście się rano w…
- Mówię o Attawayu – przerwał mi lodowatym tonem. – I co, o czym ciekawym rozmawialiście? Jak bardzo za tobą tęsknił?
Milczałam. Do oczu nabiegły mi łzy. To nie był Draco. To nie był mój Draco. Znów wyglądał jak zwyczajny Ślizgon.
- Skąd wiedział, gdzie jesteś? – drążył. – Napisałaś mu, żeby cię odwiedził?
Nie mogłam się odezwać. Sparaliżowało mnie. Nie poznawałam go. Kiedy ostatnio odezwał się do mnie w ten sposób?
- Spytałem o coś – warknął, nachylając się nade mną.
Skuliłam się jeszcze bardziej. Zbliżył twarz do mojej twarzy. Widziałam jego oczy z bardzo, bardzo bliska. I widziałam w nich owo coś. Ową nieprawidłowość.
Czy on nie poczuł się po prostu zraniony?
- Odpowiedz mi.
Pokręciłam przecząco głową. Nie mogłam nadal zdobyć się na słowa i coraz trudniej było mi powstrzymać łzy.
- Nie kontaktowałaś się z nim? To niby skąd wiedział? Skąd mógł wiedzieć, gdzie ma iść? Jakim cudem minął barierę?
- Jaką barierę? – spytałam, kiedy ciekawość wyparła wszystko inne.
- Wokół osiedla jest bariera. Nie może się przez nią przedrzeć nikt z listy niepożądanych, a on zajmuje pierwszą pozycję.
Nie rozumiałam dlaczego. Nie rozumiałam, o co w ogóle chodziło.
- Wyjaśnij mi to! – krzyknął, a ja po prostu się rozpłakałam. Chciałam odwrócić głowę i nie patrzeć na niego, ale przytrzymał moją twarz w dłoniach. Widziałam, jak łagodnieje, jak jego rysy się zmieniają. – Ginny… - szepnął. – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć…
- To czemu to robisz? – jęknęłam. Łzy spływały po moich policzkach. – Przecież nie jesteś taki. Przecież jesteś inny…
Puścił moją twarz i odsunął się, chowając ręce za plecy.
- Skąd możesz wiedzieć, jaki jestem? – spytał cicho. – Skąd możesz to wiedzieć?
Widziałam ból w jego oczach. I nie wiedziałam, co go powoduje. Nagle przerwał kontakt wzrokowy. Odwrócił się i odszedł. Nie zawołałam za nim. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Spojrzałam na pierścionek na swoim palcu. Co poszło nie tak? Przecież było tak wspaniale, tak idealnie…
A może – powiedział cichy głosik wewnątrz mnie. – Może wmawiałaś sobie coś, czego nie ma, i nigdy nie było?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)