Właściwie nigdy nie byłam dobra w zapominaniu krzywd,
zarówno tych wyrządzonych mnie, jak i przeze mnie. Myślałam, że wrócenie do
Londynu będzie dla mnie krokiem w przód, takim symbolicznym pożegnaniem z
przeszłością, a przynajmniej jej częścią. Tak się jednak nie stało. Co dzień
myślałam o tym, jaką jestem idiotką, i nic, kompletnie nic nie było w stanie
zmienić tego, co czułam. Może już nie chodziło o samo moje zachowanie, o to, co
zrobiłam, ale o to, jak to wszystko później rozegrałam. Popełniłam kolejny
błąd, przyznaję się. Właściwie to popełniałam błąd za błędem. Owszem, łatwo
jest wypominać sobie samej, co mogłam powiedzieć czy zrobić inaczej, a
właściwie wtedy nie miałam o tym pojęcia. Co było moim kolejnym błędem?
Ucieczka. Powinnam zmierzyć się ze wszystkim. Teraz nawet nie wiedziałam, co u
Nicka, jak on się czuje, czy wszystko u niego w porządku. I najprawdopodobniej
miałam już nigdy więcej nie wiedzieć. Być może nie było mi pisane przyjaźnienie
się z nim, czy jakikolwiek inny kontakt, ale ciężko mi było z tą myślą. Mogło
mu się stać cokolwiek, mógł nawet zginąć, a ja bym o tym wszystkim nawet nie
wiedziała. Teraz, oczywiście, mogłam sobie wszystko wypominać, nie robiąc
zupełnie nic. A prawdą było, że nie stanęłam na wysokości zadania, kiedy miałam
szansę, choćby jak najmniejszą. Może kiedyś miałam zapomnieć. Ale jeszcze nie
teraz.
Codziennie myślałam też o Draco i o jego propozycji
zamieszkania razem. To było co najmniej niepoważne, a przede wszystkim źle
przyjęłoby się w naszych rodzinach. Jednak temu idiocie nie dało rady niczego
wytłumaczyć. Przynajmniej odwiodłam go od myśli pojawienia się u mnie w domu na
rodzinnym obiedzie. Jak na razie.
Po raz kolejny wymykałam się z domu tylnymi drzwiami
i wychodziłam „na spacer”. Zaczynało to być już męczące, ale nie miałam innej
możliwości. A tam, niedaleko, czekał na mnie on. Nigdy nie miałam wątpliwości,
czy chcę być akurat w tym miejscu. I nigdy nie żałowałam, że tam jestem,
właściwie cieszyłam się z tego powodu. No dobrze, bardzo cieszyłam się z tego
powodu. Jeśli cokolwiek było nie tak, trudne sytuacje, ciężkie myśli, wątpliwości…
gdy go widziałam, wszystko jakby znikało. Jakby Draco był dla mnie lekiem na
wszystko. Cokolwiek się działo, zawsze potrafiłam o tym zapomnieć. Przy nim
potrafiłam zapomnieć nawet o moich obawach i wątpliwościach związanych z
Nickiem, a to już nie lada osiągnięcie. I życie jakoś się toczyło. Powoli,
bardzo powoli posuwało się w przód, a ja robiłam się coraz większa. Razem z
rozmiarem mojego brzucha rosły obawy. Bałam się porodu, bałam się
macierzyństwa, nawet miewałam okresy, w których najchętniej cofnęłabym
wszystko, albo w ogóle odechciewało mi się żyć. Ale teraz miałam jego. I
wszystko było łatwiejsze niż dotychczas. To tak, jakbym wreszcie znalazła swoje
miejsce. Czy takie było moje przeznaczenie? Odnaleźć się u boku Malfoya? Nigdy,
przenigdy bym tak nie pomyślała. Co nie zmieniało faktu, że tak właśnie było.
- Chciałbym ci coś pokazać - powiedział zamiast
przywitania i wyciągnął w moją stronę małą, białą filiżankę. Przyjrzałam się
jej podejrzliwie.
- To miłe, że chcesz mi pokazać filiżankę -
stwierdziłam. - Naprawdę, nie było trzeba…
Wywrócił oczami.
- To świstoklik - powiedział, chwytając mnie za rękę.
- Raz, dwa, trzy.
Zaszumiało, zawirowało, a potem wszystko wróciło do
normy. Zamrugałam i spojrzałam na niego. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na
otoczenie. Staliśmy w jakiejś uliczce między blokami, właściwie to w przejściu
między nimi. Rozejrzałam się.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam, kiedy machnął różdżką w
stronę filiżanki, a ta po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Spojrzał na mnie
ze swoim charakterystycznym, krzywym uśmieszkiem.
- Nazwa miasta i tak nic ci nie powie - stwierdził. -
A tu - machnął ręką gdzieś w stronę okien na ścianie za mną - jest mieszkanie,
które chciałbym ci pokazać.
Poczułam się nagle porwana, zwabiona na własną
głupotę. Podparłam się rękoma o boki i zacisnęłam usta w cienką linię. O tak,
McGonagall zawsze mi w tym imponowała, ha, ha.
- Nigdzie nie idę - stwierdziłam. - Nie będę oglądać
żadnych mieszkań. Na gacie Merlina, ja mam szesnaście lat!
- A ja osiemnaście - odparł Draco, wzruszając
ramionami. - I co z tego?
- Jesteś nienormalny - skwitowałam.
Nie zamierzałam nigdzie się ruszać z tego miejsca,
chyba że z powrotem do domu. Ale on, oczywiście, miał inne plany.
- Pójdziesz tam, czy ci się podoba, czy nie -
oznajmił, pochylając się w moją stronę z zaciętą miną.
- Nie pójdę - syknęłam, cofając się o krok i unosząc
dumnie głowę.
Przyglądając się uważnie jego twarzy, zauważyłam
chwilę wahania, chwilę namysłu. A później uśmiechnął się lekko, jakby nagle
wpadł na wspaniały pomysł, i podszedł bliżej.
- Pójdziesz - powiedział spokojnie, niemal radośnie -
bo w głębi duszy wiesz, że tego właśnie potrzebujesz. Wyobraź sobie… Pojawia
się dziecko, w domu wypełnionym ludźmi. Gdzie będzie miało swój pokój? Gdzie
stanie łóżeczko, wszystkie potrzebne akcesoria, gdzie pomieścisz ubranka?
Będziesz z nim biegać w tę i z powrotem po schodach? Będziesz się gnieździć w
jednym, małym pokoiku, kiedy masz zupełnie inną możliwość?
Zorientowałam się nagle, że mój upór zaczyna słabnąć,
i zdenerwowałam się. Nie będzie w ten sposób osiągać swoich celów, nie będzie
mi mówić, co mam robić! Zmrużyłam oczy.
- Mama mi pomoże - oznajmiłam. - Będę miała wsparcie
całej rodziny, będę się czuła bezpieczna i potrzebna - powtarzałam słowa, które
już nie raz użyłam w rozmowach z nim. Był na nie przygotowany.
- Tu też możesz się czuć bezpieczna. Dużo
przestrzeni, kilka pokoi na własność, a z mamą przecież nikt ci kontaktów nie
broni. Po prostu spójrz na to mieszkanie, jeśli ci się nie spodoba, nie musimy
w nim przecież zamieszkać.
Zawahałam się. Patrzył mi intensywnie w oczy, a ja
czułam, że mięknę. Resztka mojego uporu i dumy była jedynym, co mi pozostało,
ale chyba już nie miałam siły dłużej się opierać. Spuściłam głowę,
zrezygnowana.
- No dobrze - powiedziałam powoli. - Ale tylko
zobaczę! - zastrzegłam, kiedy poprowadził mnie chodnikiem.
Wyszliśmy z przejścia i moim oczom ukazało się całe
osiedle, nowo wybudowane. Bloki miały po trzy piętra, wyglądały dość
zwyczajnie, ale ładnie. Ustawione były w czymś w rodzaju kręgu, a na środku
wybudowano plac zabaw, na którym bawiły się dzieci. Wszystkie drabinki,
ślizgawki, huśtawki, karuzele i co tam jeszcze otaczał mały, drewniany płotek,
pod którym ustawiono ławki, na których siedziały matki doglądające swoich
pociech. Przyłapałam się na myśli, że mogłabym być jedną z nich, i stanowczo
się skarciłam. Dookoła płotu rosła krótko przycięta trawa, a jeszcze wokół niej
biegł chodnik.
- Właściwie… czemu blok? - spytałam, starając się
ukryć swoje odczucia.
Ale rzeczywiście, Draco kojarzył mi się bardziej z
jakąś rezydencją, czy chociażby małym dworkiem.
- Bo nikomu nie przyszłoby do głowy szukać nas wśród
mugoli.
Spojrzałam na niego badawczo.
- Dlaczego ktoś miałby nas szukać? Nie rozumiem…
Oderwał wzrok od chodnika i spojrzał na mnie ze
śmiertelnie poważną miną.
- Śmierciożercy i… no ogólnie Sama-Wiesz-Kto… Nigdy
nie wiadomo, kogo zaatakują. Lepiej się dobrze zamaskować.
Coś mi się nie zgadzało. Wypowiedział to tak, jakby
wcześniej ćwiczył.
- Ale dlaczego mieliby atakować akurat nas? -
spytałam i przyspieszyłam kroku, bo zorientowałam się, że idzie szybciej, a ja
zostaję w tyle.
- Już raz cię zaatakowali - rzucił, po czym szybko
zmienił temat. - To mieszkanie kupiła w stanie surowym pewna rodzina, której
ostatecznie zabrakło pieniędzy. Możemy im pomóc, prawda?
Ale ja nie dałam się zwieść. Od dłuższego czasu wiedziałam,
że dzieje się wokół mnie coś, o czym nie mam bladego pojęcia, a dotyczy także
mnie. Tak jakby wszyscy się zmówili, żeby nie dopuszczać mnie do tajemnicy, a
równocześnie ciągle rzucać jakieś uwagi, które bardziej mnie denerwowały, niż
uspokajały. Zatrzymałam się.
- Chcę znać prawdę - oświadczyłam. - Nikt nic mi nie
chce powiedzieć, a wydaje mi się, że to ważne!
Kiedy zorientował się, że mnie przy nim nie ma,
przystanął i obrócił się.
- Nie wiem, o czym mówisz - powiedział spokojnie i
wyciągnął do mnie rękę, chociaż byłam za daleko, żeby mógł mnie dosięgnąć. -
Chodźmy - ponaglił, ale ja nie zamierzałam się poddać.
- Zsumujmy. Atakują mnie śmierciożercy, a nie
wyglądało to całkowicie przypadkowo. Śmierciożercy znają Nicka i znają ciebie.
Właściwie wszyscy się znacie. Rozmawiacie za moimi plecami. Rzucacie głupie
aluzje i wspominacie coś o Dumbledorze. A teraz jeszcze to mieszkanie…
- Kto niby powiedział, że rozmawiamy za twoimi
plecami? - spytał wojowniczo, cofając rękę.
- Ja tak mówię.
A więc trafiłam. A do tej pory wcale nie miałam
pewności. Właściwie to strzelałam na ślepo. Draco nadal przyglądał mi się
wojowniczo, ale stopniowo jego twarz przybierała normalną, stałą maskę
obojętności. Zdobył się nawet na zrobienie kilku kroków w moją stronę.
- Ginny, posłuchaj, to wszystko nie jest tak, jak
myślisz. Po prostu o ciebie dbamy, bo każdemu na tobie zależy…
- Och, skończ już - przerwałam mu. - Te słowa w ogóle
do ciebie nie pasują. Nie zamydlaj mi oczu!
- Ginny – niemal jęknął. Podszedł do mnie i objął. –
Wątpisz w to, że o ciebie dbam?
Poddałam się. Ale jeszcze nie ostatecznie. Kiedyś się
wszystkiego dowiem, na pewno. Może w jakichś bardziej sprzyjających
okolicznościach. Kiedy nie będzie wokół nas mugoli. Może kiedy będzie bardziej
gadatliwy. Już moja w tym głowa, coś wymyślę.
Westchnęłam teatralnie.
- To idziemy zobaczyć to mieszkanie?
- Jasne, jasne – powiedział z lekkim uśmiechem,
odsuwając się i biorąc mnie pod ramię. – Na pewno ci się spodoba.
* * *
Pierwsze piętro. Przestrzenne pokoje i piękny widok z
okien – z jednej strony plac zabaw, z drugiej pola. Wielka łazienka. Ogromny
salon połączony z kuchnią i trzy pokoje sypialne.
- Po co nam tyle pokoi? – spytałam.
- Nasz pokój, pokój dziecka i mój gabinet –
odpowiedział Draco, zaglądając na balkon, który okazał się całkiem spory.
- Dlaczego twój gabinet? – spytałam, przybierając
obrażoną minę. – A może ja bym chciała…
- Bo ja pracuję – uciął krótko.
- Noo… nie do końca – rzuciłam, cofając się od okna i
przyglądając się ponownie rozmiarom salonu.
Westchnął zrezygnowany.
- A więc będę pracował.
Od września. Przecież ci mówiłem.
Wzruszyłam ramionami.
- Jakoś wyleciało mi z głowy. A kiedy mieszkanie
będzie gotowe?
Draco rozejrzał się po pokoju z ciemnymi panelami na
podłodze i szarymi, nie pomalowanymi jeszcze ścianami, zatrzymując w końcu
wzrok na suficie ze sterczącym kablem, do którego miał być przywieszony
żyrandol.
- Szybko, bardzo szybko. Nawet sam potrafiłbym to
zrobić, oczywiście za pomocą ma… - urwał szybko, kiedy zobaczył w drzwiach
właściciela mieszkania, uśmiechnął się krzywo i skończył: - mojego brata.
Uznałam, że stosownie będzie nie wspominać o tym, iż
Draco nie ma brata. Właściciel nie musi przecież wiedzieć wszystkiego.
- To jak, sprzedajemy? – spytał wesoło niski, pulchny
jegomość z kilkudniowym zarostem, klaszcząc w ręce.
- Tak – powiedział szybko Draco. Rzuciłam mu oburzone
spojrzenie.
- Jeszcze nie uzgodniliśmy dokładnie…
- Tak, kupujemy – powtórzył, nie zwracając na mnie
uwagi.
* * *
- No dobra, załóżmy, że się tu wprowadzimy, chociaż
jeszcze nie dałam ci ostatecznej odpowiedzi. Co na to twoi rodzice? – spytałam,
kiedy już wyszliśmy z mieszkania.
- Rodzice nie muszą o wszystkim wiedzieć – powiedział
z dziwnie posępnym wyrazem twarzy. I już po chwili dowiedziałam się, dlaczego.
– Mój ojciec nie żyje.
Zrobiło mi się głupio, że o tym zapomniałam. Przecież
słyszałam, jak mówiły o tym Diana i Lisbeth w dormitorium kilka miesięcy temu.
Przecież wiedziałam! Co mi tak zaćmiło umysł?
- Tak mi…
- Oj przestań – przerwał, patrząc na mnie przymrużonymi
oczami. – Takie są fakty. W każdym razie, lepiej martw się swoimi rodzicami.
I wtedy już nie mogłam myśleć o niczym innym.
* * *
- Mamo, tato, oto Draco Malfoy, ojciec dziecka.
Zamieszkamy razem. To wspaniała nowina, nieprawdaż? – spytałam lustra w
łazience, po czym udałam, że lustro odpowiada mi głosem taty. – „Tak, tak,
skarbie, jakże się cieszę, że Lucjusz będzie moją rodziną”. – A potem uderzyłam
się otwartą dłonią w czoło. – Merlinie, Ginny, przecież Lucjusz nie żyje.
- Ginny! Blokujesz łazienkę!
Załkałam bezgłośnie do umywalki, po czym przeczesałam
włosy palcami i wyszłam na korytarz, gdzie już czekała mama.
- Ile można siedzieć w łazience? Inni też chcę
skorzystać!
Zauważyłam, że za mamą utworzył się mały ogonek,
złożony z Rona i Hermiony, która uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Przepraszam – mruknęłam i powędrowałam do pokoju.
Nie zdążyłam jednak na dobre usiąść, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi na dole.
Normalnie było to niemożliwe, ale tym razem miałam otwarte okno. To pewnie
Demelza, pomyślałam, i zeszłam na dół, żeby jej otworzyć.
Na powitanie zrobiła wielkie oczy i zaczęła gapić się
na mój brzuch.
- Do stu hipogryfów, Ginny, to jest wielkie!
Zaśmiałam się nieco nerwowo, kiedy siadałyśmy przy
kuchennym stole.
- Eee, dzięki – mruknęłam. – To bardzo miłe, wiesz?
Wywróciła oczami.
- No tak, wiem, przepraszam. Tylko że to jest
naprawdę bardzo dziwne.
- A jakie niewygodne – poskarżyłam się i
opowiedziałam o moich problemach z zasypianiem przez niewygodny brzuch. – I
nogi mi puchną! – dodałam.
- Ja nie chcę mieć dzieci – stwierdziła, wychylając
się, żeby raz jeszcze spojrzeć na mój brzuch. – Nie po czymś takim. Jak
pomyślę, że miałabym tak wyglądać…
- Dzięki – powiedziałam płaczliwie, co sprawiło, że
przestała się przyglądać wielkiej bańce.
- Przepraszam, przepraszam! – A potem, chcąc
załagodzić sytuację, spytała: - A co tam u Malfoya?
Spojrzałam szybko na schody, ale były puste. Gdyby
ktoś to usłyszał…
- Porozmawiamy o tym później, okej? – zaproponowałam.
Demelza natychmiast domyśliła się, o co chodzi.
- Nie powiedziałaś im? – zapytała z niedowierzaniem.
– Ginny, nie uważasz, że to więcej niż lekka zwłoka?
Znów spojrzałam na schody i ściszyłam głos.
- No wiem, ale tak jakoś wyszło…
- Tak jakoś? Ale przecież wiesz, że i tak będziesz
musiała wszystko powiedzieć.
Westchnęłam.
- No wiem, wiem…
W tym momencie do kuchni weszła mama.
- Dzień dobry, pani Weasley – powiedziała Demelza,
prostując się i uśmiechając szeroko.
- Dzień dobry, Demelzo – odpowiedziała mama. – Jak
miło cię widzieć! Jak tam w szkole? Dobrze? A jak egzaminy?
Pogrążyły się w rozmowie, a ja myślałam o Draconie.
Że też musiał być cholernym Malfoyem! Ja to zawsze mam pecha… No, ale już jutro
miał mi zepsuć urodziny pojawieniem się na nich i oficjalnym przedstawieniem
się moim rodzicom i braciom. I, oczywiście, atmosferę szlag trzaśnie.
Kiedy mama z Demelzą już się nagadały, przyszła
odpowiednia pora na opuszczenie domu. Demelza wybierała się ze mną do św. Munga
na badanie kontrolne, a przy okazji do herbaciarni szpitalnej na pogaduszki.
Tylko tam mogłyśmy pójść, Pokątna była zbyt niebezpieczna, zarówno w opinii
mojej rodziny, jak i Draco, który kategorycznie zabronił mi chodzić gdzieś bez
niego. A szpital był bezpieczny.
Kiedy tylko wyszłyśmy z kominka w „sali kominkowej”,
Demelza zasypała mnie pytaniami.
- No więc jak? Jesteś z tym Malfoyem? Opiekuje się
tobą? Jaki on jest? Wspominałaś w liście, że…
- Zlituj się – jęknęłam. – Daj mi najpierw przeżyć
badanie.
Znów wylądowałam w gabinecie lekarskim u uzdrowiciel
Bone. Dziecko rozwijało się prawidłowo, a ja nadal nie chciałam znać jego płci.
Chyba po prostu panikowałam. Może chodziło o coś w stylu, że kiedy dowiem się
czy to syn, czy córka, to będzie taki ostateczny cios, że wtedy wszystko stanie
się dla mnie bardziej realne, niż dotychczas. A i bez tego potwornie się bałam.
Demelza była tym bardzo zdziwiona i stwierdziła, że na moim miejscu już dawno
błagałaby, żeby jej powiedziano.
- A w ogóle, to tak jako Demelza też chciałabym
wiedzieć – powiedziała, kiedy już wyszłyśmy na korytarz. – Bo nie wiem, czy na
urodziny przynieść ci ubranko niebieskie, czy różowe.
- To moje urodziny, nie bobasa! – zaprotestowałam,
ale ona nadal mówiła swoje.
- A tak będę musiała dać ci i takie, i takie. Kupiłam
je kilka dni temu, nie wiedziałam, które wybrać, ale miałam nadzieję, że mi
powiesz. Hej, a może niedługo będziesz miała drugie dziecko? To będzie na
zapas.
Nie wiedziałam, czy się rozpłakać, czy parsknąć
śmiechem. Wyszło mi coś w rodzaju krztuszącej się Świstoświnki.
- Nie planuję kolejnego dziecka – powiedziałam w
końcu. – Pogadajmy o tym za dziesięć lat, to może zmienię zdanie, ale nie
sądzę.
Dotarłyśmy do herbaciarni na piątym piętrze i
zajęłyśmy miejsca przy stoliczku. Natychmiast podeszła do nas kelnerka z menu i
pośpiesznie się oddaliła.
- A ja wcale nie planuję dzieci – po dłuższej
przerwie powiedziała Demelza. – Brr, krzyczące bachorki…
- Mi się nie śpieszy – stwierdziłam. – No ale co ja
poradzę, jakbym mogła to kazałabym maluchowi czekać jeszcze ładnych parę lat.
Demelza przewróciła stronę w swoim menu.
- To opowiesz mi w końcu o tym Malfoyu?
Westchnęłam. No tak, przypomniała sobie. Co dziwne,
nie bardzo ciągnęło mnie do zwierzeń na jego temat, ale opowiedziałam jej
dokładnie o tym, jak odwiedził mnie w Norze, jak spotkałam się z nim na Pokątnej
i na ślubie Cornélie, o powrocie z Paryża i
codziennych spotkaniach na łące, a także o oglądaniu mieszkania. W tym momencie
podeszła do nas kelnerka i złożyłyśmy zamówienia.
- Więc zamieszkacie razem? – spytała Demelza. – Na
serio?
- Wychodzi na to, że tak.
- Ale numer – stwierdziła, a w jej głosie usłyszałam
niedowierzanie. – Nigdy bym nie pomyślała, że… Czekaj. Więc Malfoy jest już
zajęty? A niech mnie, jak powiem to Dianie i Lisbeth we wrześniu, to mi nie
uwierzą!
Jęknęłam.
- Nie mów, proszę.
- Dlaczego? – zdziwiła się.
Powinna wiedzieć, dlaczego. Nigdy nie przepadałam za
zbytnim rozgłosem, a poza tym sam Draco stwierdził, że jego matka nie musi o
wszystkim wiedzieć, a przecież taka informacja może z łatwością do niej
dotrzeć.
- Po prostu nie mów. Nie chcę, żeby ktokolwiek
wiedział.
Wyglądała na zawiedzoną. Nie dziwiłam jej się – kiedy
ogłosiłaby tę informację, byłaby ceniona przez nasze – właściwie teraz już
tylko jej – współlokatorki.
- No dobra, dobra – powiedziała z żalem. – Ale jeśli
zmienisz zdanie, daj znać.
Wróciła kelnerka z naszą herbatą. Podziękowałyśmy i
zaczęłyśmy pić. Już na samym początku sparzyłam się w język.
- A co w końcu z Colinem? – spytałam.
Demelza momentalnie posmutniała. Spuściła głowę i
upiła łyczek herbaty, żeby odłożyć moment, w którym będzie się musiała odezwać.
- No więc… - zaczęła w końcu, odstawiając filiżankę.
– Jest źle.
Zamilkła. Nie mogłam tego tak zostawić.
- Jak źle? Co się dzieje?
Westchnęła i w końcu na mnie spojrzała.
- To będzie wszystko. Niby jeszcze jesteśmy razem,
ale… myślę, że już niedługo.
- Ale rozmawiałaś z nim? – Skinęła lekko głową. – I
co ci powiedział?
Odwróciła głowę i zaczęła się przyglądać ścianom.
- Właściwie nic mi nie powiedział. Prawie nie
rozmawialiśmy. Wysyłałam mnóstwo sów… Odpowiedział może na jedną czy dwie.
Nie mogłam uwierzyć. To wszystko było zupełnie nie w
stylu Colina. A zwłaszcza, że do tej pory czcił Demelzę jak jakieś bóstwo.
- A może ja z nim pogadam? – zaproponowałam. – Dowiem
się czegoś, czy…
- A rób jak chcesz – stwierdziła ze zrezygnowaniem. –
Ale to przegrana sprawa.
Zaczęłam się zastanawiać, jakby tu pomóc
przyjaciółce, ale nic nie przychodziło mi do głowy. A później przypomniałam
sobie o moich urodzinach.
- Colin będzie jutro. Spotkacie się, pogadacie…
- To będzie katastrofa – mruknęła, tym razem
przyglądając się herbacie. – Totalna katastrofa.
A ja pomyślałam o innej katastrofie, z Draco w roli
głównej.
- Tak, to będzie totalna katastrofa – przytaknęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)