niedziela, 11 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 29. Przyjęcie



Obudziłam się z bólem głowy. To nie był dobry znak. Nie wyspałam się i nie miałam siły się podnieść. Samo to już wystarczyło, żeby popsuć mi humor. Leżałam tak i gapiłam się bezmyślnie w ścianę, rozmyślając o dzisiejszym dniu. Moje urodziny. Przyjęcie. Goście, a wśród nich Draco. Nie mogłam sobie tego w żaden sposób wyobrazić, Draco na moim przyjęciu był jak profesor McGonagall w wagoniku rollercoastera. Po prostu tam nie pasował.
Nagle doznałam olśnienia. Skoro dzisiaj są moje urodziny, kończę siedemnaście lat, jestem pełnoletnia, to… mogę używać czarów! To była jedyna pozytywna myśl, która pozwoliła mi się przekręcić i sięgnąć po schowaną pod poduszką różdżkę. Wycelowałam nią w sufit i umiejscowiłam tam zwisające ze sznureczków baloniki. Roześmiałam się cicho. Wtedy usłyszałam szelest z drugiego końca pokoju. Spojrzałam tam, celując różdżką. Opuściłam ją, widząc, że to tylko Hermiona, która przekręciła się na swoim łóżku polowym. Otworzyła oczy.
- Dzień dobry - mruknęła, ziewając. Kiedy zauważyła różdżkę w moich rękach, dodała: - Och, wszystkiego najlepszego! - Widocznie starała się zdobyć na radosny ton, ale niezbyt jej wyszło, bo znów ziewnęła.
- A dziękuję - powiedziałam. - Źle spałaś?
Pokiwała energicznie głową.
- Taa… Do późna gadałam z Ronem o ofertach pracy. Ma całkiem niezły wybór, mógłby pomagać w różnych sklepach… Ale on uparł się, że zostanie aurorem, a przecież to takie niebezpieczne…
Zdziwiłam się, słysząc o planach Rona. Do tej pory nie miałam o nich pojęcia. Mój brat, gdy tylko mógł tego uniknąć, nie zwierzał mi się. Tak było zawsze. Już szybciej opowiadałby o sobie Percy’emu, niż mnie. Chociaż nie, to chyba złe porównanie…
- Więc Ron chce zostać aurorem? - spytałam. - Serio? Nie wydaje mi się, żeby… - Wyobraziłam sobie Rona za wielkim biurkiem, z nogami opartymi o blat. Na domiar złego studiował jakąś mapę. Wzdrygnęłam się. - Jakoś nie pasuje mi na aurora.
Hermiona westchnęła i podniosła się na łokciach.
- No wiem, wiem. On twierdzi, że nie dowierzam jego umiejętnościom i go nie wspieram. Kiedy ja po prostu się o niego martwię!
Również uniosłam się na łokciach. Wywróciłam oczami, czując sprzeciw ze strony malucha. Zaczął namiętnie kopać, więc powróciłam do poprzedniej pozycji.
- Czyli mój brat ma zamiar iść do szkoły aurorskiej?
- Razem z Harrym - przytaknęła Hermiona. - On też mógłby sobie znaleźć inne zajęcie. Ale są jak dwa uparte osły.
Z radością zauważyłam, że imię Harry’ego nie budzi już we mnie żadnych uczuć, nawet lekkiego smutku. I tak powinno być.
- A ty? Co zamierzasz robić? - spytałam.
- Ja? - zamyśliła się. - Ja… Właściwie to nie wiem. Mam tyle możliwości…
Uśmiechnęłam się.
- I oczywiście we wszystkim jesteś uzdolniona.
- Nie potrafię wybrać - jęknęła. - Chociaż myślę, że tymczasowo mogłabym pomagać w Esach i Floresach, prawie wszyscy pracownicy porezygnowali. Wszystko przez Voldemorta. Mogłabym się przynajmniej przysłużyć tym, którzy mają dość odwagi, by jeszcze wychodzić z domu.
- Przecież nie jest tak źle - stwierdziłam. - Voldemort nie przejął Ministerstwa, ani nic z tych rzeczy, nie powinni chyba tak panikować…
Hermiona obrzuciła mnie ponurym spojrzeniem, wyjęła różdżkę spod poduszki i szybkim ruchem przywołała jakąś gazetę. Chwyciła ją, jeszcze zanim przyfrunęła maksymalnie blisko, i zaczęła szybko przewracać strony. W pewnym momencie zatrzymała się, usiadła prosto, wygładziła stronę i już miała zacząć czytać, ale ostatecznie przelewitowała gazetę prosto w moje ręce.

Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, budzi wśród społeczności coraz większy postrach. Ludzie giną, znikają w niewyjaśnionych okolicznościach, uciekają z domów. Niektórzy boją się pokazać w miejscu publicznym, bo mogą paść ofiarą popleczników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zwanych śmierciożercami. Czy panika jest wskazana? McFinnowie, Lectowie, Weberowie… To tylko nieliczne z zamordowanych niedawno rodzin. A co stało się z Marcusem Poremanem? Jego żona, Melissa, do tej pory tego nie wie. Mąż wyszedł na chwilę, żeby się przewietrzyć - wspomina. - Ze spaceru już nie wrócił, wszelki ślad po nim zaginął. Rzeczywiście, wygląda na to, że pan Poreman po prostu zapadł się pod ziemię. Pracownicy ministerstwa, wysłani, żeby znaleźć jakikolwiek ślad zaginionego, powrócili z niczym. Nie było żadnych śladów użycia magii, żadnych śladów walki. Nikt nie użył też teleportacji, ani świstoklika - mówi Bruce Logan z wydziału aurorów. - Wygląda to tak, jakby Marcus Poreman w ogóle nie istniał. A może tak właśnie było? Po przebadaniu pani Poreman przez uzdrowicieli, stwierdzili oni jednogłośnie, że rzucono na nią wiele potężnych zaklęć, w tym i obliviate, które trwale uszkodziło jej pamięć. Kto rzucił zaklęcie i w jakim celu? Może to sam pan Poreman, który chciał chronić żonę?
Nadal nierozstrzygnięta zostaje też kwestia rodziny Sileo. Maggie Sileo, aurorka, potężna czarownica, szanowana przez wszystkich. Richard Sileo, niewymowny w Ministerstwie. Również znany i szanowany. A także ich osiemnastoletnia córka, Elissa, która, śladem matki, szkoliła się na aurora. Co tak naprawdę wydarzyło się w ich domu parę miesięcy temu? W środku nocy usłyszałam jakieś huki, krzyki i trzaski - zeznaje Flora Fieldman, sąsiadka. - Wyjrzałam przez okno, a nad ich domem był Mroczny Znak. Wezwałam odpowiednie służby i obudziłam męża. Baliśmy się wychodzić z domu, siedzieliśmy cicho, mąż rzucił dodatkowe zaklęcia ochronne. Obserwowaliśmy, jak służby wchodzą do domu sąsiadów, a po dłuższym czasie wychodzą z Elissą. Biedna dziewczyna, była roztrzęsiona. Pani Fieldman twierdzi też, że widziała, jak Richard Sileo ucieka tylnymi drzwiami. Sama Elissa twierdzi jednak, że jej ojca nie było wtedy w domu, ale odmawia komentarza dla prasy. Śledztwo trwa. Kto zabił Maggie Sileo? Czy Richard Sileo słusznie odbywa wyrok w Azkabanie? Czy to on zamordował swoją żonę, czy też, jak twierdzi jego córka, nie miał z tym nic wspólnego? I czy sama Elissa jest wiarygodna? Na odpowiedzi na te pytania będziemy musieli niestety jeszcze poczekać.
Te i inne historie wzmagają panikę wśród społeczności. Nikt nie jest już bezpieczny, nawet ci, którzy do tej pory myśleli, że mają zapewnioną najlepszą ochronę, tak jak rodzina Sileo. Pytanie: kto będzie następny?

- Co to za gazeta? - spytałam, składając ją i szukając tytułu. - Bo na pewno nie Prorok, tam by czegoś takiego nie napisali…
- Nie znajdziesz tytułu - powiedziała Hermiona, gdy, nie znajdując go na pierwszej stronie, zaczęłam kartkować całą gazetę. - To miesięcznik, Wydarzenia. Ściśle tajne.
- Więc skąd to masz? - zdziwiłam się, podnosząc głowę i patrząc prosto na nią. - Skoro jest takie tajne…
- To Harry’ego - powiedziała szybko, unosząc w górę ręce, jakby pokazywała, że nie ma w nich broni.
- A on skąd to ma?
Odpowiedź na to pytanie zabrała jej trochę więcej czasu. Zmarszczyła czoło, myśląc intensywnie.
- Właściwie to… hm, nie wiem, po prostu ma. Może od Dumbledore’a? Albo… wydaje mi się… może to gazeta rozprowadzana przez Zakon?
Wydało mi się to całkiem prawdopodobne. A wzmianka o Zakonie zmusiła mnie do innych myśli. Zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim, nad dobrem, nad złem, nad Voldemortem, Dumbledorem, śmierciożercami i Zakonem. Wszystko to się ze sobą wiązało. Właściwie gdyby nie Voldemort, jego Śmierciożercy i ich zło, nie istniałby Zakon, Dumbledore nie stałby na czele ruchu oporu. Wszystko byłoby lepsze.
- Co tak w ogóle dzieje się z Zakonem? - spytałam. - Jak wszyscy sobie radzą?
- Hm… - Hermiona zamyśliła się. - Tak, tak, wszystko w porządku. Nadal starają się odpierać ataki Voldemorta. A Harry chce zostać nowym członkiem.
Pokiwałam głową. To nie była dla mnie nowość.
- Zawsze chciał - powiedziałam. - Myślisz, że teraz, jak skończył szkołę, go przyjmą?
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. W każdym razie, jeśli przyjmą Harry’ego, to będą musieli przyjąć także mnie i Rona. Wiem, że to niebezpieczne, może nawet niebezpieczniejsze niż szkoła aurorów, ale to jest przynajmniej stawanie po właściwej stronie.
Stawanie po właściwej stronie… Ładnie to ujęła. I nagle uderzyła mnie myśl, że ja wcale nie wiem, po której stronie jest Draco. Nigdy nie rozmawiałam z nim o tym, nie miałam pojęcia, jakie jest jego stanowisko. Rodzina Malfoy zawsze była kojarzona z czarną magią, ale on nie do końca mi do nich pasował. Poza tym, jego ojciec, który był śmierciożercą, już nie żyje. Draco nie ma złego wzorca. Czy teraz stoi po dobrej stronie? Czy teraz opiera się Voldemortowi? A może nie stoi po niczyjej stronie? Ile ja jeszcze o nim nie wiedziałam? Powinnam to jak najszybciej naprawić.
Ale najpierw wypadałoby chyba uprzedzić wszystkich o jego wizycie. Oni uważali, że stoi po stronie Voldemorta, co dyskwalifikowało go jako członka przyjęcia. Ale gdyby zachowywał się przyzwoicie, tak, jak zachowywał się ostatnimi czasy w stosunku do mnie, to może mogliby zmienić o nim zdanie?
- Malfoy… - powiedziałam cicho, nie do końca zdając sobie z tego sprawę.
- Co? - Hermiona poderwała głowę. - Co z Malfoyem?
Spojrzałam na nią trochę nieprzytomnie i powoli, nie chcąc denerwować malucha, usiadłam i podniosłam się z łóżka.
- Nic, nic…

* * *

- Dziękuję, dziękuję - mówiłam, ściskając mamę, która podarowała mi nowy komplet szat. Nowy, całkowicie nowy, a nie używany! Nie w moim obecnym rozmiarze, ale z pewnością przydadzą mi się na później.
- Ależ to drobiazg, córeczko - powiedziała, odgarniając mi włosy z czoła i całując w nie. - Moja mała Ginny, jesteś już dorosła!
Uśmiechnęłam się do niej promiennie, kiedy zostawiła mnie samą na krześle przy stole i udała się w kierunku zlewu, żeby posprzątać po obiedzie. Nie zapomniałam jednak o tym moim małym przygotowaniu jej do wizyty Draco. Znając go, miał też zamiar wspomnieć o tym, że już niedługo zamieszkamy razem. To byłby dla niej prawdziwy wstrząs.
- A wiesz mamo - zaczęłam niewinnie - jestem już dorosła. Mogę używać czarów. Mogę funkcjonować pełnoprawnie w społeczeństwie magicznym. I tak sobie myślę…
Mama westchnęła.
- Co tym razem? - spytała. Spojrzałam na nią zdziwiona, a ona uśmiechnęła się lekko. - Ostatnim razem jak robiłaś podchody, próbowałaś  mi oznajmić, że zostanę babcią. Więc co tym razem?
No nie, nie do wiary, że tak łatwo mnie przejrzała! Nie miałam zamiaru jednak zaprzeczać. Właściwie ułatwiła mi sprawę.
- Hm, no rzeczywiście jest coś… Widzisz, chciałabym za jakiś czas zamieszkać gdzie indziej. Tak na swoim. Masz coś przeciwko?
Mama natychmiast się nachmurzyła.
- Tylko mi nie mów, że z tym przebrzydłym Attawayem!
Przeżyłam wstrząs. Eee, co? O ile mnie oczy, uszy i wszystko do tej pory nie myliło, mama uwielbiała Nicka. Pewnie gdybym jej oświadczyła, że bierzemy ślub czy coś w tym stylu, byłaby wniebowzięta. A tu takie zaskoczenie!
- Słucham? - spytałam. - Od kiedy nie lubisz Nicka?
- Od kiedy zostawił cię samą w tym Paryżu! On sobie nie zdaje sprawy, jakie to niebezpieczne, coś mogło ci się stać! Mogłaś się zgubić, mogłaś ulec wypadkowi… A on cię tak po prostu zostawił!
Poczułam dziwną chęć bronienia go.
- Nie, to nie było dokładnie tak - powiedziałam. - Poza tym jestem przecież czarownicą, w razie co ze wszystkim bym sobie poradziła.
Mama spojrzała na mnie błagalnie.
- Proszę, powiedz, że nie chcesz z nim mieszkać…
Jej zachowanie wydawało mi się dziwne, ale postanowiłam ją uspokoić. A z Nickiem i tak nie rozmawiałam, nie skłamałam więc w tym, co powiedziałam.
- Nie, nie mam zamiaru więcej się z nim w jakikolwiek sposób kontaktować. To ktoś inny, to…
- No, no! - dobiegł mnie głos od drzwi wejściowych. - Czy mnie uszy nie mylą?
- Ginny ma chłopaka? - zawtórował mu drugi głos.
Wywróciłam oczami i spojrzałam w tamtą stronę. Nie zdziwił mnie widok bliźniaków.
- Cześć Fred, cześć George - rzuciłam od niechcenia, a oni zrobili obrażone miny.
- No wiesz? To tak witasz swoich ukochanych braciszków? - zganił mnie Fred.
- Powinniśmy się na ciebie śmiertelnie obrazić - dodał George.
- To wcale nie taki zły pomysł. I zachowamy prezent.
Brakowało mi do nich siły. Naprawdę. Po siedemnastu latach przebywania z nimi, nagle stwierdziłam, że jeszcze trochę i dopadnie mnie załamanie nerwowe.
- Witajcie kochani bracia - powiedziałam grobowym tonem i podeszłam do nich, żeby ich uścisnąć. - Nie widziałam was zaledwie trzy dni, a już muszę się z wami witać, jakby ze trzy lata was nie było.
- No, mała, nie przesadzaj - stwierdził George.
- Po tych trzech latach - wtrącił Fred - musiałabyś zorganizować jakiś niezły komitet powitalny.
- Piękne kuzynki Fleur by się nadały.
- Czytasz mi, bracie, w myślach.
- To co to za prezent? - przerwałam ich rozmowę. Tak naprawdę nie byłam zbytnio ciekawa, nigdy nie przepadałam za prezentami, bo nigdy nie wiedziałam, co powiedzieć, i zawsze peszył mnie wzrok ludzi, którzy przyglądali mi się uważnie, kiedy ten prezent otwieram.
- Och, spodoba ci się - powiedział Fred.
- Wszystkiego najlepszego, siostrzyczko! - wykrzyknął George, wyjmując zza pleców niewielką paczuszkę.
Przyjrzałam się jej podejrzliwie, ale i z ulgą. Na szczęście nie było to nic wielkiego.
- Dzięki - powiedziałam, sięgając po paczuszkę, ale George uniósł ją wysoko ponad moją głowę.
- Nie tak szybko, a gdzie całus dla braciszka?
Wspięłam się na palcach i ucałowałam go w policzek.
- A ja? - zbuntował się Fred. - To wspólny prezent, nie wiem, George, dlaczego pozwoliłem ci go trzymać. Ja też chcę całusa od siostrzyczki!
Przemieściłam się o kilka kroków i jego też ucałowałam, wspinając się na palcach. Byli naprawdę wysocy, czułam się przy nich jak karzełek, choć tak właściwie wcale nie byłam taka najmniejsza.
- To co, dostanę prezent? - spytałam.
- Jasne.
George opuścił rękę, wyciągając paczuszkę w moją stronę, ale kiedy sięgnęłam po nią, rzucił ją do Freda, zanosząc się śmiechem.
- Dobra, dobra, już koniec wygłupów - przyrzekł Fred, widząc moją zeźloną minę, ale kiedy podeszłam do niego, odrzucił paczuszkę George’owi.
Ich zabawa trwałaby w nieskończoność, gdyby nie pojawienie się nowego gościa.
- Cześć, Ginny - rzucił Colin, stając w drzwiach i uśmiechając się szeroko.
Wyglądał lepiej niż Demelza. Właściwie to promieniował szczęściem, w przeciwieństwie do mojej przyjaciółki, która starała się nie pokazać, że źle to wszystko znosi. Lecz jeśli wcześniej planowałam nakrzyczeć na Colina za to, jak traktuje Demelzę, teraz o tym zapomniałam, i po prostu padłam mu w objęcia.
- Colin, ale się za tobą stęskniłam! - wykrzyknęłam. - Opowiadaj, co tam u ciebie? Jak ci poszły egzaminy? Wszystko w porządku? Co robiłeś przez wakacje?
Bliźniacy za moimi plecami poruszyli się niespokojnie.
- No tak, o braciach to już nie pamięta - podsumował Fred, przepełnionym fałszywym cierpieniem głosem, a George udał, że zalewa się łzami.

* * *

Byli już wszyscy. Bill, Fleur, Fred, George, Ron, Hermiona, Colin, Demelza, Luna, nawet Harry. Nie zabrakło też Tonks z Lupinem. I całe szczęście, że na tym się kończyło. Mimo że wszyscy zaproszeni przyszli, cały czas siedziałam jak na szpilkach, czekając na tego gościa, który właściwie oficjalnie nie został zaproszony. Równocześnie chciałam, żeby przyszedł i żeby już było po wszystkim, a także, żeby nie przychodził wcale. Właściwie to wkurzałam się na niego, że karze mi czekać. Skoro już postanowił się wprosić, to dlaczego nie mógł chociaż być punktualny?
- Ginny! - Demelza zamachała mi ręką przed oczami. - Pobudka, śpiąca królewno!
Otrząsnęłam się szybko. No tak, przestałam kontaktować z otoczeniem, ktoś to na pewno musiał zauważyć.
- Przepraszam, co mówiłaś? - Zrobiłam skruszoną minę i popatrzyłam na nią. Miała łzy w oczach.
- Ja już chyba będę się zbierać - powiedziała.
- Co? - zdziwiłam się. Miałam nadzieję, że będzie ze mną, kiedy TO się stanie. - Nie, nie idź, proszę…
Pokręciła wolno głową.
- Ginny, ja nie mogę…
I wtedy do mnie dotarło. Trwało moje przyjęcie urodzinowe. Na przyjęciu byli i Colin i Demelza, Demelza miała łzy w oczach, a Colin… spojrzałam na miejsce, w którym siedział. Tak, tak jak myślałam, Colin zerkał na nas co chwilę.
- Co się stało? - spytałam cicho, patrząc znów na Demelzę. - Chodzi o Colina? Coś nie tak?
Przygryzła wargę i zamrugała szybko, chcąc powstrzymać łzy.
- Nic nowego - mruknęła, a właściwie to może i jęknęła. - Nie zerwaliśmy, jeśli o to ci chodzi. Jeszcze nie.
Odetchnęłam z ulgą. Ale to nie wyjaśniało, dlaczego Demelza zachowuje się tak, a nie inaczej.
- Coś musiało się stać - stwierdziłam. - Przecież cię znam, przede mną tego nie ukryjesz.
Zaczerpnęła łapczywie powietrza, jakby kończył się cały tlen w atmosferze. Z ulgą przyjęłam też, że jej oczy trochę wyschły.
- Po prostu… chodzi o to, że…
W tym momencie Ron, Hermiona, a chwilę po niej Harry, zerwali się od stołu.
- Co on tutaj robi? - warknął Ron.
Obejrzałam się za siebie i, tak jak myślałam, zauważyłam Draco, zbliżającego się do nas powoli. Szedł od strony sadu, z naszego stołu na podwórzu było go doskonale widać.
- Ron, usiądź - prosiła Hermiona, ściskając go za ramię. - Pewnie ma jakiś ważny powód. Daj mu wytłumaczyć…
- Niby co wytłumaczyć? Dlaczego bezkarnie wchodzi sobie na teren MOJEGO rodzinnego domu? Ej, Malfoy! Słyszałeś? Wypad stąd! - krzyknął.
Harry zacisnął pięści, ale ani się nie poruszył, ani nic nie powiedział. Za to Ron zaczął się wyrywać Hermionie. Fred i George już zakasywali rękawy, mamrocząc coś do siebie. Bill patrzył na mnie, jakby domyślał się, o co chodzi. Luna wpatrywała się rozmarzonym wzrokiem w chmury. Tata miał napiętą twarz, ale zdawał się nad sobą panować. Lekka zmarszczka na jego czole informowała, że zastanawia się, czego Malfoy tutaj szuka. Twarz mamy również była napięta, trzymała tatę pod ramię. Inni, na szczęście, nie zareagowali gwałtownie, czy wrogo. Demelza ścisnęła moją dłoń, dodając mi otuchy. Fleur wpatrywała się intensywnie w Billa, jakby chcąc uzyskać odpowiedź na nieme pytanie. Colin po prostu patrzył się na Malfoya, tak jak i Tonks z Lupinem. Ich miny wyrażały zdziwienie i zaciekawienie.
Sama zdziwiłam się swoją reakcją. Kiedy Draco zbliżył się na tyle, że mogłam przyjrzeć się dokładnie jego oczom i krzywemu uśmieszkowi, a Ron zaczął wykrzykiwać obelgi pod jego adresem, zerwałam się z krzesła i jak najszybciej podeszłam do niego. Ostatkiem silnej woli powstrzymałam się, żeby nie paść mu w ramiona, ani, co gorsza, nie pocałować, żeby nie doprowadzić Rona i reszty do furii. Chwyciłam go tylko za rękę, a on ją uścisnął. Odchrząknęłam. Poczułam się tak, jakbym miała zemdleć z nadmiaru wrażeń, ale przecież już nie było odwrotu.
- Może to takie trochę nieoczekiwane... - zaczęłam, robiąc do każdego po kolei przepraszającą minę - ale chciałabym wam przedstawić… hmm… - utknęłam, nie mogąc tego wykrztusić, ale zmusiłam się do ponownego otwarcia ust. Musiałam przecież wszystko powiedzieć. - To mój chłopak, Draco. - I choć wiedziałam, że co za dużo to niezdrowo, żeby wszystko było jasne, dodałam: - Ojciec dziecka.
I wtedy rozpętało się piekło. Ron wyrwał się Hermionie i rzucił na Draco, wymachując wściekle pięścią. Krzyknęłam, kiedy ręka Draco wyślizgnęła się z mojego uścisku i obaj potoczyli się po podłożu. Trudno było się rozeznać w sytuacji w tym kłębowisku ciał, bo Ron i Draco tarzali się na dość sporej przestrzeni, okładając się nawzajem pięściami.
- Ron, przestań! - krzyknęła Hermiona. - Obaj przestańcie, ale już!
Kątem oka zauważyłam, że Fred i George zrywają się z miejsc, gotowi pomóc Ronowi.
- Nie, proszę - jęknęłam, patrząc prosto na nich. Stanęli jak wryci.
- Ginny, to… - warknął Fred.
- Obraza naszej rodziny! - dodał George. - Ta szumowina przychodzi tu, żeby…!
W tym momencie Ron i Draco potoczyli się pod stół, zahaczając przy okazji o obrus, który z całą zastawą runął na trawę. Wszyscy zerwali się od stołu. Fred i George, zerkając na mnie co chwilę, nie odważyli się rzucić do walki, ale zaczęli kibicować Ronowi.
- Dowal mu!
- Zlej go tak, żeby go matka nie poznała!
Hermiona trzymała się mocno ramienia Harry’ego, który krzywił się z bólu.
- Nie, nie! Harry, powstrzymaj go! - krzyczała mu do ucha. Lecz nagle, niespodziewanie, Harry wyrwał się z uścisku Hermiony i zanurkował pod stół. Myślałam, jak pewnie większość, że postara się jakoś odciągnąć Rona i zakończyć bójkę, ale on zaczął okładać pięścią Draco. Zagotowało się we mnie.
- Potter! Trzymaj się od niego z daleka! - wykrzyknęłam płaczliwie.
Większość zerkała to na mnie, to na walczących. Wyglądali na oszołomionych i nie do końca świadomych tego, co się dzieje. Każdy zastanawiał się, o co właściwie w tym wszystkim chodzi. Z wyjątkiem Luny, która tępo patrzyła na stół.
- Taki dobry tort - westchnęła.
Nie odważyłam się podbiec i spróbować odciągnąć Rona czy Harry’ego od Draco. Za bardzo się bałam, że coś może stać się dziecku. Nie mogłam jednak zrozumieć, dlaczego nikt inny do tej pory tego nie zrobił, ale zdałam sobie nagle sprawę z tego, że tak naprawdę każdy miał nadzieję na klęskę Draco.
- Przestańcie! - krzyknęłam zrozpaczona. - Przestańcie!
- STOP!!! - krzyknął ktoś, o wiele głośniej ode mnie. Na podwórzu zrobiło się cicho. Wszystko znieruchomiało. To Bill, który stanął po mojej stronie. Podszedł do stołu i przestawił go na bok. Wszystkim ukazała się trójka walczących, splątanych razem dziwacznie. Nagle, jak na sygnał, wszyscy trzej poderwali się z ziemi.
Draco nie ucierpiał tak bardzo, jak się tego obawiałam. Wokół oka miał szybko nabrzmiewający siniak, tak jak i na czole. Poza tym wydawało mi się, że nic mu nie jest, poza wybrudzonym ziemią i trawą ubraniem. Ron dyszał wściekle i dygotał. Z jego wargi sączyła się strużka krwi. Omiatał wściekłym spojrzeniem otoczenie i Draco. Wyglądał jak rozjuszony byk, który szykuje się do ataku. Harry miał pobite i przekrzywione okulary. Koszula krzywo na nim leżała.
- No, ładnie traktujecie gościa Ginny - zakpił Bill. - Gdzie wasza gościnność? Gdzie wasza gryfońska klasa?
Harry zwiesił głowę, ale Ron nadal łypał na wszystkich wściekle, zaciskając pięści.
- A wy co? - Bill zwrócił się do Freda i Georga, którzy, zawstydzeni, cofnęli się o parę kroków. - Zachowujecie się jak dzieciaki.
Niespodziewanie tata podszedł do Billa i położył mu rękę na ramieniu.
- Bill ma rację - powiedział. - To gość Ginny, a wy tego nie uszanowaliście.
Mama również go poparła.
- Nie tak was wychowaliśmy. Nie będziecie się bić. Ani kibicować - dodała, widząc na twarzach Freda i Georga uśmieszki, które natychmiast zgasły.
- Och, Ron - Hermiona zalała się łzami i podbiegła do niego. - Nie rób tak, nie rób…
Zapadła cisza. Wpatrywałam się w Draco, a on we mnie. „A nie mówiłam?” - przekazywała moja mina. Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że nie dba o to. W ten sposób przeoczyłam moment, w którym Harry otworzył usta.
- Przepraszam - powiedział. - Źle się zachowaliśmy. Powinienem powstrzymać Rona.
- Nie, nie powinieneś - stwierdził tamten. - Bardzo dobrze, że mu dolaliśmy.
Mama spojrzała na niego surowo i natychmiast spokorniał.
- Tak, przepraszamy - niemal wypluł te słowa.
- To Draco powinniście przeprosić - stwierdził Bill.
Zobaczyłam na twarzach ich obu wyraz niedowierzania. Prawie wiedziałam, co działo się w ich mózgach - nie mieli zamiaru przepraszać swojego wroga. Harry poddał się pierwszy.
- Przepraszam, Malfoy - syknął przez zaciśnięte zęby.
Ronowi przyszło to trudniej. Zacisnął pięści z całej siły i poczerwieniał cały, łącznie z uszami. Wstrzymał powietrze i już myślałam, że się udusi, kiedy wydusił z siebie słowa przeprosin. Nie chciałam już czekać na nic więcej. Podeszłam do Draco, wzięłam go za rękę i poprowadziłam w stronę domu, żeby doprowadzić go do porządku. Odprowadził mnie zmartwiony wzrok Demelzy, zdumiony Colina i prawie radosny Billa. Ron z Harrym nawet nie spojrzeli w moją stronę. Jeszcze zanim zamknęłam za nami drzwi kuchni, usłyszałam podniesione głosy. Wszyscy zaczęli się kłócić.
- No pięknie - jęknęłam.
Usadziłam Draco na krześle i przywołałam maść, którą zwykle mama stosuje na nasze obrażenia. Odkręciłam słoik i nabrałam jej trochę na palec. Była zgniłozielona i śmierdziała kompostem. Wiedziałam jednak, że bardzo szybko wszystko leczy, i chociaż Draco protestował, nasmarowałam mu nią obydwa siniaki, które natychmiast znikły.
- Coś jeszcze ci dolega? - spytałam troskliwie, oglądając uważnie jego głowę.
- Nie, nic mi nie jest - odpowiedział krótko i sztywno.
Zakręciłam słoik z maścią i odesłałam go na miejsce. Kiedy ponownie spojrzałam na Draco, był trochę mniej spięty, a jakby bardziej skruszony.
- Przepraszam, że zepsułem ci urodziny.
- Nic nie szkodzi - powiedziałam, machając ręką. - I tak już się mieli wszyscy zacząć rozchodzić, zaczynając od Demelzy. Poza tym, tęskniłam za tobą.
Usiadłam mu na kolanach i ujęłam jego twarz w dłonie. Popatrzył na mnie, jakby trochę z zaciekawieniem.
- Tak? - spytał. - Naprawdę?
- Naprawdę.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go, żeby już nie miał więcej wątpliwości.

2 komentarze:

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)