Obudziłam się z
bólem głowy. To nie był dobry znak. Nie wyspałam się i nie miałam siły się
podnieść. Samo to już wystarczyło, żeby popsuć mi humor. Leżałam tak i gapiłam
się bezmyślnie w ścianę, rozmyślając o dzisiejszym dniu. Moje urodziny.
Przyjęcie. Goście, a wśród nich Draco. Nie mogłam sobie tego w żaden sposób
wyobrazić, Draco na moim przyjęciu był jak profesor McGonagall w wagoniku
rollercoastera. Po prostu tam nie pasował.
Nagle doznałam
olśnienia. Skoro dzisiaj są moje urodziny, kończę siedemnaście lat, jestem
pełnoletnia, to… mogę używać czarów! To była jedyna pozytywna myśl, która
pozwoliła mi się przekręcić i sięgnąć po schowaną pod poduszką różdżkę.
Wycelowałam nią w sufit i umiejscowiłam tam zwisające ze sznureczków baloniki.
Roześmiałam się cicho. Wtedy usłyszałam szelest z drugiego końca pokoju.
Spojrzałam tam, celując różdżką. Opuściłam ją, widząc, że to tylko Hermiona,
która przekręciła się na swoim łóżku polowym. Otworzyła oczy.
- Dzień dobry -
mruknęła, ziewając. Kiedy zauważyła różdżkę w moich rękach, dodała: - Och,
wszystkiego najlepszego! - Widocznie starała się zdobyć na radosny ton, ale
niezbyt jej wyszło, bo znów ziewnęła.
- A dziękuję -
powiedziałam. - Źle spałaś?
Pokiwała
energicznie głową.
- Taa… Do późna
gadałam z Ronem o ofertach pracy. Ma całkiem niezły wybór, mógłby pomagać w różnych
sklepach… Ale on uparł się, że zostanie aurorem, a przecież to takie niebezpieczne…
Zdziwiłam się,
słysząc o planach Rona. Do tej pory nie miałam o nich pojęcia. Mój brat, gdy
tylko mógł tego uniknąć, nie zwierzał mi się. Tak było zawsze. Już szybciej
opowiadałby o sobie Percy’emu, niż mnie. Chociaż nie, to chyba złe porównanie…
- Więc Ron chce
zostać aurorem? - spytałam. - Serio? Nie wydaje mi się, żeby… - Wyobraziłam
sobie Rona za wielkim biurkiem, z nogami opartymi o blat. Na domiar złego
studiował jakąś mapę. Wzdrygnęłam się. - Jakoś nie pasuje mi na aurora.
Hermiona
westchnęła i podniosła się na łokciach.
- No wiem, wiem.
On twierdzi, że nie dowierzam jego umiejętnościom i go nie wspieram. Kiedy ja
po prostu się o niego martwię!
Również uniosłam
się na łokciach. Wywróciłam oczami, czując sprzeciw ze strony malucha. Zaczął
namiętnie kopać, więc powróciłam do poprzedniej pozycji.
- Czyli mój brat
ma zamiar iść do szkoły aurorskiej?
- Razem z Harrym
- przytaknęła Hermiona. - On też mógłby sobie znaleźć inne zajęcie. Ale są jak
dwa uparte osły.
Z radością
zauważyłam, że imię Harry’ego nie budzi już we mnie żadnych uczuć, nawet
lekkiego smutku. I tak powinno być.
- A ty? Co
zamierzasz robić? - spytałam.
- Ja? -
zamyśliła się. - Ja… Właściwie to nie wiem. Mam tyle możliwości…
Uśmiechnęłam
się.
- I oczywiście
we wszystkim jesteś uzdolniona.
- Nie potrafię
wybrać - jęknęła. - Chociaż myślę, że tymczasowo mogłabym pomagać w Esach i
Floresach, prawie wszyscy pracownicy porezygnowali. Wszystko przez Voldemorta. Mogłabym
się przynajmniej przysłużyć tym, którzy mają dość odwagi, by jeszcze wychodzić
z domu.
- Przecież nie
jest tak źle - stwierdziłam. - Voldemort nie przejął Ministerstwa, ani nic z
tych rzeczy, nie powinni chyba tak panikować…
Hermiona
obrzuciła mnie ponurym spojrzeniem, wyjęła różdżkę spod poduszki i szybkim
ruchem przywołała jakąś gazetę. Chwyciła ją, jeszcze zanim przyfrunęła
maksymalnie blisko, i zaczęła szybko przewracać strony. W pewnym momencie
zatrzymała się, usiadła prosto, wygładziła stronę i już miała zacząć czytać,
ale ostatecznie przelewitowała gazetę prosto w moje ręce.
Ten, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać, budzi wśród społeczności coraz większy postrach.
Ludzie giną, znikają w niewyjaśnionych okolicznościach, uciekają z domów. Niektórzy
boją się pokazać w miejscu publicznym, bo mogą paść ofiarą popleczników Tego,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zwanych śmierciożercami. Czy panika jest
wskazana? McFinnowie, Lectowie, Weberowie… To tylko nieliczne z zamordowanych
niedawno rodzin. A co stało się z Marcusem Poremanem? Jego żona, Melissa, do
tej pory tego nie wie. Mąż wyszedł na
chwilę, żeby się przewietrzyć - wspomina. - Ze spaceru już nie wrócił, wszelki ślad po nim zaginął. Rzeczywiście,
wygląda na to, że pan Poreman po prostu zapadł się pod ziemię. Pracownicy
ministerstwa, wysłani, żeby znaleźć jakikolwiek ślad zaginionego, powrócili z
niczym. Nie było żadnych śladów użycia
magii, żadnych śladów walki. Nikt nie użył też teleportacji, ani świstoklika
- mówi Bruce Logan z wydziału aurorów. - Wygląda
to tak, jakby Marcus Poreman w ogóle nie istniał. A może tak właśnie było?
Po przebadaniu pani Poreman przez uzdrowicieli, stwierdzili oni jednogłośnie,
że rzucono na nią wiele potężnych zaklęć, w tym i obliviate, które trwale uszkodziło jej pamięć. Kto rzucił zaklęcie
i w jakim celu? Może to sam pan Poreman, który chciał chronić żonę?
Nadal
nierozstrzygnięta zostaje też kwestia rodziny Sileo. Maggie Sileo, aurorka,
potężna czarownica, szanowana przez wszystkich. Richard Sileo, niewymowny w
Ministerstwie. Również znany i szanowany. A także ich osiemnastoletnia córka,
Elissa, która, śladem matki, szkoliła się na aurora. Co tak naprawdę wydarzyło
się w ich domu parę miesięcy temu? W
środku nocy usłyszałam jakieś huki, krzyki i trzaski - zeznaje Flora
Fieldman, sąsiadka. - Wyjrzałam przez
okno, a nad ich domem był Mroczny Znak. Wezwałam odpowiednie służby i obudziłam
męża. Baliśmy się wychodzić z domu, siedzieliśmy cicho, mąż rzucił dodatkowe
zaklęcia ochronne. Obserwowaliśmy, jak służby wchodzą do domu sąsiadów, a po
dłuższym czasie wychodzą z Elissą. Biedna dziewczyna, była roztrzęsiona.
Pani Fieldman twierdzi też, że widziała, jak Richard Sileo ucieka tylnymi
drzwiami. Sama Elissa twierdzi jednak, że jej ojca nie było wtedy w domu, ale
odmawia komentarza dla prasy. Śledztwo trwa. Kto zabił Maggie Sileo? Czy
Richard Sileo słusznie odbywa wyrok w Azkabanie? Czy to on zamordował swoją
żonę, czy też, jak twierdzi jego córka, nie miał z tym nic wspólnego? I czy
sama Elissa jest wiarygodna? Na odpowiedzi na te pytania będziemy musieli
niestety jeszcze poczekać.
Te i inne
historie wzmagają panikę wśród społeczności. Nikt nie jest już bezpieczny,
nawet ci, którzy do tej pory myśleli, że mają zapewnioną najlepszą ochronę, tak
jak rodzina Sileo. Pytanie: kto będzie następny?
- Co to za
gazeta? - spytałam, składając ją i szukając tytułu. - Bo na pewno nie Prorok,
tam by czegoś takiego nie napisali…
- Nie znajdziesz
tytułu - powiedziała Hermiona, gdy, nie znajdując go na pierwszej stronie,
zaczęłam kartkować całą gazetę. - To miesięcznik, Wydarzenia. Ściśle tajne.
- Więc skąd to
masz? - zdziwiłam się, podnosząc głowę i patrząc prosto na nią. - Skoro jest
takie tajne…
- To Harry’ego -
powiedziała szybko, unosząc w górę ręce, jakby pokazywała, że nie ma w nich
broni.
- A on skąd to
ma?
Odpowiedź na to
pytanie zabrała jej trochę więcej czasu. Zmarszczyła czoło, myśląc intensywnie.
- Właściwie to…
hm, nie wiem, po prostu ma. Może od Dumbledore’a? Albo… wydaje mi się… może to
gazeta rozprowadzana przez Zakon?
Wydało mi się to
całkiem prawdopodobne. A wzmianka o Zakonie zmusiła mnie do innych myśli.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim, nad dobrem, nad złem, nad Voldemortem,
Dumbledorem, śmierciożercami i Zakonem. Wszystko to się ze sobą wiązało.
Właściwie gdyby nie Voldemort, jego Śmierciożercy i ich zło, nie istniałby
Zakon, Dumbledore nie stałby na czele ruchu oporu. Wszystko byłoby lepsze.
- Co tak w ogóle
dzieje się z Zakonem? - spytałam. - Jak wszyscy sobie radzą?
- Hm… - Hermiona
zamyśliła się. - Tak, tak, wszystko w porządku. Nadal starają się odpierać
ataki Voldemorta. A Harry chce zostać nowym członkiem.
Pokiwałam głową.
To nie była dla mnie nowość.
- Zawsze chciał
- powiedziałam. - Myślisz, że teraz, jak skończył szkołę, go przyjmą?
- Nie wiem. Nie
mam pojęcia. W każdym razie, jeśli przyjmą Harry’ego, to będą musieli przyjąć
także mnie i Rona. Wiem, że to niebezpieczne, może nawet niebezpieczniejsze niż
szkoła aurorów, ale to jest przynajmniej stawanie po właściwej stronie.
Stawanie po
właściwej stronie… Ładnie to ujęła. I nagle uderzyła mnie myśl, że ja wcale nie
wiem, po której stronie jest Draco. Nigdy nie rozmawiałam z nim o tym, nie
miałam pojęcia, jakie jest jego stanowisko. Rodzina Malfoy zawsze była
kojarzona z czarną magią, ale on nie do końca mi do nich pasował. Poza tym,
jego ojciec, który był śmierciożercą, już nie żyje. Draco nie ma złego wzorca.
Czy teraz stoi po dobrej stronie? Czy teraz opiera się Voldemortowi? A może nie
stoi po niczyjej stronie? Ile ja jeszcze o nim nie wiedziałam? Powinnam to jak
najszybciej naprawić.
Ale najpierw
wypadałoby chyba uprzedzić wszystkich o jego wizycie. Oni uważali, że stoi po
stronie Voldemorta, co dyskwalifikowało go jako członka przyjęcia. Ale gdyby
zachowywał się przyzwoicie, tak, jak zachowywał się ostatnimi czasy w stosunku
do mnie, to może mogliby zmienić o nim zdanie?
- Malfoy… -
powiedziałam cicho, nie do końca zdając sobie z tego sprawę.
- Co? - Hermiona
poderwała głowę. - Co z Malfoyem?
Spojrzałam na
nią trochę nieprzytomnie i powoli, nie chcąc denerwować malucha, usiadłam i
podniosłam się z łóżka.
- Nic, nic…
* * *
- Dziękuję,
dziękuję - mówiłam, ściskając mamę, która podarowała mi nowy komplet szat.
Nowy, całkowicie nowy, a nie używany! Nie w moim obecnym rozmiarze, ale z
pewnością przydadzą mi się na później.
- Ależ to
drobiazg, córeczko - powiedziała, odgarniając mi włosy z czoła i całując w nie.
- Moja mała Ginny, jesteś już dorosła!
Uśmiechnęłam się
do niej promiennie, kiedy zostawiła mnie samą na krześle przy stole i udała się
w kierunku zlewu, żeby posprzątać po obiedzie. Nie zapomniałam jednak o tym
moim małym przygotowaniu jej do wizyty Draco. Znając go, miał też zamiar
wspomnieć o tym, że już niedługo zamieszkamy razem. To byłby dla niej prawdziwy
wstrząs.
- A wiesz mamo -
zaczęłam niewinnie - jestem już dorosła. Mogę używać czarów. Mogę funkcjonować
pełnoprawnie w społeczeństwie magicznym. I tak sobie myślę…
Mama westchnęła.
- Co tym razem?
- spytała. Spojrzałam na nią zdziwiona, a ona uśmiechnęła się lekko. - Ostatnim
razem jak robiłaś podchody, próbowałaś
mi oznajmić, że zostanę babcią. Więc co tym razem?
No nie, nie do
wiary, że tak łatwo mnie przejrzała! Nie miałam zamiaru jednak zaprzeczać.
Właściwie ułatwiła mi sprawę.
- Hm, no
rzeczywiście jest coś… Widzisz, chciałabym za jakiś czas zamieszkać gdzie
indziej. Tak na swoim. Masz coś przeciwko?
Mama natychmiast
się nachmurzyła.
- Tylko mi nie
mów, że z tym przebrzydłym Attawayem!
Przeżyłam
wstrząs. Eee, co? O ile mnie oczy, uszy i wszystko do tej pory nie myliło, mama
uwielbiała Nicka. Pewnie gdybym jej oświadczyła, że bierzemy ślub czy coś w tym
stylu, byłaby wniebowzięta. A tu takie zaskoczenie!
- Słucham? -
spytałam. - Od kiedy nie lubisz Nicka?
- Od kiedy
zostawił cię samą w tym Paryżu! On sobie nie zdaje sprawy, jakie to niebezpieczne,
coś mogło ci się stać! Mogłaś się zgubić, mogłaś ulec wypadkowi… A on cię tak
po prostu zostawił!
Poczułam dziwną
chęć bronienia go.
- Nie, to nie
było dokładnie tak - powiedziałam. - Poza tym jestem przecież czarownicą, w
razie co ze wszystkim bym sobie poradziła.
Mama spojrzała
na mnie błagalnie.
- Proszę,
powiedz, że nie chcesz z nim mieszkać…
Jej zachowanie
wydawało mi się dziwne, ale postanowiłam ją uspokoić. A z Nickiem i tak nie
rozmawiałam, nie skłamałam więc w tym, co powiedziałam.
- Nie, nie mam
zamiaru więcej się z nim w jakikolwiek sposób kontaktować. To ktoś inny, to…
- No, no! -
dobiegł mnie głos od drzwi wejściowych. - Czy mnie uszy nie mylą?
- Ginny ma
chłopaka? - zawtórował mu drugi głos.
Wywróciłam
oczami i spojrzałam w tamtą stronę. Nie zdziwił mnie widok bliźniaków.
- Cześć Fred,
cześć George - rzuciłam od niechcenia, a oni zrobili obrażone miny.
- No wiesz? To
tak witasz swoich ukochanych braciszków? - zganił mnie Fred.
- Powinniśmy się
na ciebie śmiertelnie obrazić - dodał George.
- To wcale nie
taki zły pomysł. I zachowamy prezent.
Brakowało mi do
nich siły. Naprawdę. Po siedemnastu latach przebywania z nimi, nagle stwierdziłam,
że jeszcze trochę i dopadnie mnie załamanie nerwowe.
- Witajcie
kochani bracia - powiedziałam grobowym tonem i podeszłam do nich, żeby ich
uścisnąć. - Nie widziałam was zaledwie trzy dni, a już muszę się z wami witać,
jakby ze trzy lata was nie było.
- No, mała, nie
przesadzaj - stwierdził George.
- Po tych trzech
latach - wtrącił Fred - musiałabyś zorganizować jakiś niezły komitet powitalny.
- Piękne kuzynki
Fleur by się nadały.
- Czytasz mi,
bracie, w myślach.
- To co to za
prezent? - przerwałam ich rozmowę. Tak naprawdę nie byłam zbytnio ciekawa,
nigdy nie przepadałam za prezentami, bo nigdy nie wiedziałam, co powiedzieć, i
zawsze peszył mnie wzrok ludzi, którzy przyglądali mi się uważnie, kiedy ten
prezent otwieram.
- Och, spodoba
ci się - powiedział Fred.
- Wszystkiego
najlepszego, siostrzyczko! - wykrzyknął George, wyjmując zza pleców niewielką
paczuszkę.
Przyjrzałam się
jej podejrzliwie, ale i z ulgą. Na szczęście nie było to nic wielkiego.
- Dzięki -
powiedziałam, sięgając po paczuszkę, ale George uniósł ją wysoko ponad moją
głowę.
- Nie tak
szybko, a gdzie całus dla braciszka?
Wspięłam się na
palcach i ucałowałam go w policzek.
- A ja? -
zbuntował się Fred. - To wspólny prezent, nie wiem, George, dlaczego pozwoliłem
ci go trzymać. Ja też chcę całusa od siostrzyczki!
Przemieściłam
się o kilka kroków i jego też ucałowałam, wspinając się na palcach. Byli
naprawdę wysocy, czułam się przy nich jak karzełek, choć tak właściwie wcale
nie byłam taka najmniejsza.
- To co, dostanę
prezent? - spytałam.
- Jasne.
George opuścił
rękę, wyciągając paczuszkę w moją stronę, ale kiedy sięgnęłam po nią, rzucił ją
do Freda, zanosząc się śmiechem.
- Dobra, dobra,
już koniec wygłupów - przyrzekł Fred, widząc moją zeźloną minę, ale kiedy
podeszłam do niego, odrzucił paczuszkę George’owi.
Ich zabawa
trwałaby w nieskończoność, gdyby nie pojawienie się nowego gościa.
- Cześć, Ginny -
rzucił Colin, stając w drzwiach i uśmiechając się szeroko.
Wyglądał lepiej
niż Demelza. Właściwie to promieniował szczęściem, w przeciwieństwie do mojej
przyjaciółki, która starała się nie pokazać, że źle to wszystko znosi. Lecz
jeśli wcześniej planowałam nakrzyczeć na Colina za to, jak traktuje Demelzę,
teraz o tym zapomniałam, i po prostu padłam mu w objęcia.
- Colin, ale się
za tobą stęskniłam! - wykrzyknęłam. - Opowiadaj, co tam u ciebie? Jak ci poszły
egzaminy? Wszystko w porządku? Co robiłeś przez wakacje?
Bliźniacy za
moimi plecami poruszyli się niespokojnie.
- No tak, o
braciach to już nie pamięta - podsumował Fred, przepełnionym fałszywym cierpieniem
głosem, a George udał, że zalewa się łzami.
* * *
Byli już wszyscy. Bill, Fleur, Fred, George, Ron,
Hermiona, Colin, Demelza, Luna, nawet Harry. Nie zabrakło też Tonks z Lupinem.
I całe szczęście, że na tym się kończyło. Mimo że wszyscy zaproszeni przyszli,
cały czas siedziałam jak na szpilkach, czekając na tego gościa, który właściwie
oficjalnie nie został zaproszony. Równocześnie chciałam, żeby przyszedł i żeby
już było po wszystkim, a także, żeby nie przychodził wcale. Właściwie to
wkurzałam się na niego, że karze mi czekać. Skoro już postanowił się wprosić,
to dlaczego nie mógł chociaż być punktualny?
- Ginny! -
Demelza zamachała mi ręką przed oczami. - Pobudka, śpiąca królewno!
Otrząsnęłam się
szybko. No tak, przestałam kontaktować z otoczeniem, ktoś to na pewno musiał
zauważyć.
- Przepraszam,
co mówiłaś? - Zrobiłam skruszoną minę i popatrzyłam na nią. Miała łzy w oczach.
- Ja już chyba
będę się zbierać - powiedziała.
- Co? -
zdziwiłam się. Miałam nadzieję, że będzie ze mną, kiedy TO się stanie. - Nie,
nie idź, proszę…
Pokręciła wolno
głową.
- Ginny, ja nie
mogę…
I wtedy do mnie
dotarło. Trwało moje przyjęcie urodzinowe. Na przyjęciu byli i Colin i Demelza,
Demelza miała łzy w oczach, a Colin… spojrzałam na miejsce, w którym siedział.
Tak, tak jak myślałam, Colin zerkał na nas co chwilę.
- Co się stało?
- spytałam cicho, patrząc znów na Demelzę. - Chodzi o Colina? Coś nie tak?
Przygryzła wargę
i zamrugała szybko, chcąc powstrzymać łzy.
- Nic nowego -
mruknęła, a właściwie to może i jęknęła. - Nie zerwaliśmy, jeśli o to ci chodzi.
Jeszcze nie.
Odetchnęłam z
ulgą. Ale to nie wyjaśniało, dlaczego Demelza zachowuje się tak, a nie inaczej.
- Coś musiało
się stać - stwierdziłam. - Przecież cię znam, przede mną tego nie ukryjesz.
Zaczerpnęła
łapczywie powietrza, jakby kończył się cały tlen w atmosferze. Z ulgą przyjęłam
też, że jej oczy trochę wyschły.
- Po prostu…
chodzi o to, że…
W tym momencie
Ron, Hermiona, a chwilę po niej Harry, zerwali się od stołu.
- Co on tutaj
robi? - warknął Ron.
Obejrzałam się
za siebie i, tak jak myślałam, zauważyłam Draco, zbliżającego się do nas
powoli. Szedł od strony sadu, z naszego stołu na podwórzu było go doskonale
widać.
- Ron, usiądź -
prosiła Hermiona, ściskając go za ramię. - Pewnie ma jakiś ważny powód. Daj mu
wytłumaczyć…
- Niby co
wytłumaczyć? Dlaczego bezkarnie wchodzi sobie na teren MOJEGO rodzinnego domu?
Ej, Malfoy! Słyszałeś? Wypad stąd! - krzyknął.
Harry zacisnął
pięści, ale ani się nie poruszył, ani nic nie powiedział. Za to Ron zaczął się
wyrywać Hermionie. Fred i George już zakasywali rękawy, mamrocząc coś do
siebie. Bill patrzył na mnie, jakby domyślał się, o co chodzi. Luna wpatrywała
się rozmarzonym wzrokiem w chmury. Tata miał napiętą twarz, ale zdawał się nad
sobą panować. Lekka zmarszczka na jego czole informowała, że zastanawia się,
czego Malfoy tutaj szuka. Twarz mamy również była napięta, trzymała tatę pod
ramię. Inni, na szczęście, nie zareagowali gwałtownie, czy wrogo. Demelza
ścisnęła moją dłoń, dodając mi otuchy. Fleur wpatrywała się intensywnie w
Billa, jakby chcąc uzyskać odpowiedź na nieme pytanie. Colin po prostu patrzył
się na Malfoya, tak jak i Tonks z Lupinem. Ich miny wyrażały zdziwienie i
zaciekawienie.
Sama zdziwiłam
się swoją reakcją. Kiedy Draco zbliżył się na tyle, że mogłam przyjrzeć się
dokładnie jego oczom i krzywemu uśmieszkowi, a Ron zaczął wykrzykiwać obelgi
pod jego adresem, zerwałam się z krzesła i jak najszybciej podeszłam do niego.
Ostatkiem silnej woli powstrzymałam się, żeby nie paść mu w ramiona, ani, co
gorsza, nie pocałować, żeby nie doprowadzić Rona i reszty do furii. Chwyciłam
go tylko za rękę, a on ją uścisnął. Odchrząknęłam. Poczułam się tak, jakbym
miała zemdleć z nadmiaru wrażeń, ale przecież już nie było odwrotu.
- Może to takie
trochę nieoczekiwane... - zaczęłam, robiąc do każdego po kolei przepraszającą
minę - ale chciałabym wam przedstawić… hmm… - utknęłam, nie mogąc tego
wykrztusić, ale zmusiłam się do ponownego otwarcia ust. Musiałam przecież
wszystko powiedzieć. - To mój chłopak, Draco. - I choć wiedziałam, że co za
dużo to niezdrowo, żeby wszystko było jasne, dodałam: - Ojciec dziecka.
I wtedy
rozpętało się piekło. Ron wyrwał się Hermionie i rzucił na Draco, wymachując
wściekle pięścią. Krzyknęłam, kiedy ręka Draco wyślizgnęła się z mojego uścisku
i obaj potoczyli się po podłożu. Trudno było się rozeznać w sytuacji w tym
kłębowisku ciał, bo Ron i Draco tarzali się na dość sporej przestrzeni,
okładając się nawzajem pięściami.
- Ron, przestań!
- krzyknęła Hermiona. - Obaj przestańcie, ale już!
Kątem oka
zauważyłam, że Fred i George zrywają się z miejsc, gotowi pomóc Ronowi.
- Nie, proszę -
jęknęłam, patrząc prosto na nich. Stanęli jak wryci.
- Ginny, to… -
warknął Fred.
- Obraza naszej
rodziny! - dodał George. - Ta szumowina przychodzi tu, żeby…!
W tym momencie
Ron i Draco potoczyli się pod stół, zahaczając przy okazji o obrus, który z
całą zastawą runął na trawę. Wszyscy zerwali się od stołu. Fred i George,
zerkając na mnie co chwilę, nie odważyli się rzucić do walki, ale zaczęli
kibicować Ronowi.
- Dowal mu!
- Zlej go tak,
żeby go matka nie poznała!
Hermiona
trzymała się mocno ramienia Harry’ego, który krzywił się z bólu.
- Nie, nie!
Harry, powstrzymaj go! - krzyczała mu do ucha. Lecz nagle, niespodziewanie,
Harry wyrwał się z uścisku Hermiony i zanurkował pod stół. Myślałam, jak pewnie
większość, że postara się jakoś odciągnąć Rona i zakończyć bójkę, ale on zaczął
okładać pięścią Draco. Zagotowało się we mnie.
- Potter!
Trzymaj się od niego z daleka! - wykrzyknęłam płaczliwie.
Większość
zerkała to na mnie, to na walczących. Wyglądali na oszołomionych i nie do końca
świadomych tego, co się dzieje. Każdy zastanawiał się, o co właściwie w tym
wszystkim chodzi. Z wyjątkiem Luny, która tępo patrzyła na stół.
- Taki dobry
tort - westchnęła.
Nie odważyłam
się podbiec i spróbować odciągnąć Rona czy Harry’ego od Draco. Za bardzo się
bałam, że coś może stać się dziecku. Nie mogłam jednak zrozumieć, dlaczego nikt
inny do tej pory tego nie zrobił, ale zdałam sobie nagle sprawę z tego, że tak
naprawdę każdy miał nadzieję na klęskę Draco.
- Przestańcie! -
krzyknęłam zrozpaczona. - Przestańcie!
- STOP!!! -
krzyknął ktoś, o wiele głośniej ode mnie. Na podwórzu zrobiło się cicho. Wszystko
znieruchomiało. To Bill, który stanął po mojej stronie. Podszedł do stołu i
przestawił go na bok. Wszystkim ukazała się trójka walczących, splątanych razem
dziwacznie. Nagle, jak na sygnał, wszyscy trzej poderwali się z ziemi.
Draco nie
ucierpiał tak bardzo, jak się tego obawiałam. Wokół oka miał szybko nabrzmiewający
siniak, tak jak i na czole. Poza tym wydawało mi się, że nic mu nie jest, poza
wybrudzonym ziemią i trawą ubraniem. Ron dyszał wściekle i dygotał. Z jego
wargi sączyła się strużka krwi. Omiatał wściekłym spojrzeniem otoczenie i
Draco. Wyglądał jak rozjuszony byk, który szykuje się do ataku. Harry miał
pobite i przekrzywione okulary. Koszula krzywo na nim leżała.
- No, ładnie
traktujecie gościa Ginny - zakpił Bill. - Gdzie wasza gościnność? Gdzie wasza
gryfońska klasa?
Harry zwiesił
głowę, ale Ron nadal łypał na wszystkich wściekle, zaciskając pięści.
- A wy co? - Bill
zwrócił się do Freda i Georga, którzy, zawstydzeni, cofnęli się o parę kroków.
- Zachowujecie się jak dzieciaki.
Niespodziewanie
tata podszedł do Billa i położył mu rękę na ramieniu.
- Bill ma rację
- powiedział. - To gość Ginny, a wy tego nie uszanowaliście.
Mama również go
poparła.
- Nie tak was
wychowaliśmy. Nie będziecie się bić. Ani kibicować - dodała, widząc na twarzach
Freda i Georga uśmieszki, które natychmiast zgasły.
- Och, Ron -
Hermiona zalała się łzami i podbiegła do niego. - Nie rób tak, nie rób…
Zapadła cisza.
Wpatrywałam się w Draco, a on we mnie. „A nie mówiłam?” - przekazywała moja
mina. Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że nie dba o to. W ten
sposób przeoczyłam moment, w którym Harry otworzył usta.
- Przepraszam -
powiedział. - Źle się zachowaliśmy. Powinienem powstrzymać Rona.
- Nie, nie
powinieneś - stwierdził tamten. - Bardzo dobrze, że mu dolaliśmy.
Mama spojrzała
na niego surowo i natychmiast spokorniał.
- Tak,
przepraszamy - niemal wypluł te słowa.
- To Draco
powinniście przeprosić - stwierdził Bill.
Zobaczyłam na
twarzach ich obu wyraz niedowierzania. Prawie wiedziałam, co działo się w ich
mózgach - nie mieli zamiaru przepraszać swojego wroga. Harry poddał się
pierwszy.
- Przepraszam,
Malfoy - syknął przez zaciśnięte zęby.
Ronowi przyszło
to trudniej. Zacisnął pięści z całej siły i poczerwieniał cały, łącznie z
uszami. Wstrzymał powietrze i już myślałam, że się udusi, kiedy wydusił z
siebie słowa przeprosin. Nie chciałam już czekać na nic więcej. Podeszłam do
Draco, wzięłam go za rękę i poprowadziłam w stronę domu, żeby doprowadzić go do
porządku. Odprowadził mnie zmartwiony wzrok Demelzy, zdumiony Colina i prawie
radosny Billa. Ron z Harrym nawet nie spojrzeli w moją stronę. Jeszcze zanim
zamknęłam za nami drzwi kuchni, usłyszałam podniesione głosy. Wszyscy zaczęli
się kłócić.
- No pięknie -
jęknęłam.
Usadziłam Draco
na krześle i przywołałam maść, którą zwykle mama stosuje na nasze obrażenia.
Odkręciłam słoik i nabrałam jej trochę na palec. Była zgniłozielona i
śmierdziała kompostem. Wiedziałam jednak, że bardzo szybko wszystko leczy, i
chociaż Draco protestował, nasmarowałam mu nią obydwa siniaki, które
natychmiast znikły.
- Coś jeszcze ci
dolega? - spytałam troskliwie, oglądając uważnie jego głowę.
- Nie, nic mi
nie jest - odpowiedział krótko i sztywno.
Zakręciłam słoik
z maścią i odesłałam go na miejsce. Kiedy ponownie spojrzałam na Draco, był
trochę mniej spięty, a jakby bardziej skruszony.
- Przepraszam,
że zepsułem ci urodziny.
- Nic nie
szkodzi - powiedziałam, machając ręką. - I tak już się mieli wszyscy zacząć
rozchodzić, zaczynając od Demelzy. Poza tym, tęskniłam za tobą.
Usiadłam mu na
kolanach i ujęłam jego twarz w dłonie. Popatrzył na mnie, jakby trochę z
zaciekawieniem.
- Tak? - spytał.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
Uśmiechnęłam się
i pocałowałam go, żeby już nie miał więcej wątpliwości.
Zmień czcionkę :)
OdpowiedzUsuńAwwww :)
OdpowiedzUsuń