niedziela, 11 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 26. Wesele



Nie da się stać w miejscu. Choćby człowiek nie wiem jak bardzo chciał. Zawsze trzeba zrobić krok, i tylko od nas zależy, czy to będzie krok w przód, czy w tył. Jakim krokiem był mój krok? Nie wiem. Nie mam pojęcia.
Czasem jednak okazywało się, że wykonany krok był złym posunięciem. Chociaż wydawałoby się, że najlepszym i jedynym możliwym. Jak mogłabym zranić Nicka? Jak mogłabym patrzeć, jak jest smutny z mojej własnej winy? Nie mogłabym. Może właśnie dlatego zrobiłam to, co zrobiłam. A może dlatego, że chciałam oderwać się od przeszłości, zaszaleć. Zacząć nowe życie. A może nareszcie znaleźć swoje miejsce? Wydawało mi się to dobrym rozumowaniem i dobrym posunięciem.
Dałam mu szansę.
I sama siebie za to nienawidzę.
Nie mogłam spać. Świadomość, że jest w pokoju obok i spokojnie śpi, działała na mnie dołująco. Czułam dławiące poczucie winy. Przecież wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Spróbowałam, owszem. Kilka pocałunków. To wszystko. Ale pozwoliłam mu uwierzyć, a to było okrutne, podczas gdy sama tego nie chciałam. Znaczy się… tak mi się wydaje. A zresztą, nie mam pojęcia. Mój rozsądek podpowiadał mi, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Ale to nie zgodnie z rozsądkiem wyłam w poduszkę przez ostatnią godzinę, kiedy się obudziłam i zrozumiałam, jakie czekają mnie konsekwencje. A była szósta rano.
Idiotka. Powinnam zauważyć różnicę.
Ale uparcie próbowałam ją zatrzeć.

* * *

Ginny,
Merlinie, Merlinie, Merlinie! Colin się do mnie nie odzywa. Nie chce rozmawiać. Chciałam wszystko wyjaśnić, chciałam spróbować, za Twoją radą. Jak widać, nie da się. Ja już naprawdę nie wiem, co robić. Zależy mi, jasne, że mi zależy, ale jak mam robić cokolwiek, kiedy on nie współpracuje?!
To chyba nie ma sensu, choćbym nie wiem jak bardzo rozpaczliwie próbowała wszystko naprawić.

Demelza

PS: U Ciebie wszystko w porządku? O co Ci chodzi z tym życiem?

* * *

To był jeden z najgorszych poranków mojego życia. Najchętniej w ogóle nie wstawałabym z łóżka. Chociaż nie, najchętniej deportowałabym się do Londynu. Rozważałam także pochłonięcie przez jakąś bezdenną dziurę, ale musiałam pogodzić się w końcu z tym, że kiedy potrzebuję katastrofy, nigdy nie ma jej w pobliżu. No, może nie do końca. Moją osobistą katastrofą była cała popaprana sytuacja z Nickiem. Chyba już większej katastrofy nie dało rady załatwić.
Kiedy przywitał mnie uśmiechem… To było, jakby serce mi pękło. To było straszne. Nie mogłam na to patrzeć, nie mogłam! Prawie że ze łzami w oczach, ale z wymuszonym uśmiechem na ustach, znikłam w łazience. Kiedy z niej wyszłam, Nick nadal się uśmiechał.
- Dobrze się czujesz? – spytał. – Wyglądasz jakoś tak… szaro.
Podniosłam wzrok z podłogi i zmusiłam się do spojrzenia na niego. Oczywiście, że nie czułam się dobrze. Nie po wczoraj i nie po jego wyznaniu.
- Tak trochę… - przełknęłam ślinę. – Trochę mi dziwnie.
Patrzył przez chwilę na mnie, a potem podszedł i objął mnie ramieniem.
- Ginny, wszystko będzie w porządku, nie martw się. Więcej nic ci się nie stanie, obiecuję. – Po czym pocałował mnie w czubek głowy.
Musiałam przyznać, że nie jest mi źle, kiedy mam w kimś oparcie. Ale nadal uważałam całą sytuację za zupełnie niepotrzebną. Tyle że to zawsze ja mam pecha.
- Nick, to trochę… - zaczęłam, patrząc mu prosto w oczy, ale zamknął mi usta pocałunkiem.
To również niekoniecznie było złe. Przynajmniej nie w sensie odczuciowym. Gorzej z resztą. Nie mogłam też pozbyć się pewnej myśli. Myśli, która kazała mi ciągle pamiętać o Malfoyu. Starałam się ją zagłuszyć, odwzajemniając pocałunek. Ale nie mogłam wypierać się, że to nie było to samo. Cały czas pamiętałam pierwsze ruchy mojego dziecka. Poczułam kopnięcie po raz pierwszy, kiedy Malfoy mnie całował. A gdy ponownie go spotkałam, zareagowało podobnie. Teraz milczało. Wszystko milczało. Gdzie fanfary, gdzie fajerwerki, do cholery?!
- Macie może… Och, przepraszam…
Odskoczyłam do tyłu i spojrzałam na drzwi. Stała tam Angelique. Poczułam przemożną chęć walnięcia głową w ścianę, i to mocno. Zawsze ja, zawsze!
- Nie szkodzi – powiedziałam, patrząc na drzwi do sypialni i zastanawiając się, czy by ich nie staranować. – Ja… właściwie muszę się uszykować… tyle pracy… - Zaczęłam się wycofywać. – Mmm, bo tak właściwie… Angie, pomożesz mi później?
I odwróciłam się szybko i znikłam w drzwiach. Oparłam się o ścianę. No pięknie. Teraz jeszcze wiedziała o wszystkim Angelique. Przecież oni wszyscy mnie zabiją, jeśli tylko Nick jakoś na tym wszystkim ucierpi! Jedynym wyjściem było ciągnięcie tego. To było rozsądne. I musiałam pogodzić się z myślą, że muszę odkochać się w Malfoyu, bo to do niczego mnie nie zaprowadzi. I że nie mogę skrzywdzić Nicka. Więc dlaczego by nie spróbować? MOGŁAM spróbować. I żaden Malfoy mnie nie będzie za to osądzał.

* * *

Demelzo,
Nieważne. U mnie nieważne. Może kiedyś Ci opowiem.
Och, nie wiem, odczekaj, to chyba najlepsze. Po prostu przeczekaj. Możesz też dobijać się do niego i błagać o rozmowę. Nie wiem sama, co jest gorsze. Tylko proszę, nie mów, że to nie ma sensu, bo przecież dobrze wam było razem!

Ginny

* * *

- Ginny Weasley, miło poznać – powtarzałam tę kwestię po raz tysięczny. A i tak nie każdy mnie rozumiał. Uścisnęłam rękę kolejnej osobie, którą widziałam pierwszy raz w życiu, a i z pewnością miałam już nigdy więcej nie zobaczyć.
Nick, który stał obok w szykownym garniturze, trzymał mnie pod ramię. Wiele osób zerkało na nas ciekawsko. Zastanawiali się pewnie ile mam lat i czy wzięłam lub zamierzam wziąć ślub z Nickiem, skoro jestem w ciąży. Gdy zapoznawałam się ze starszymi osobami, na ogół robiły zniesmaczoną minę, kiedy dowiadywały się, że nie mam na nazwisko Attaway.
- Mam tego dość – jęknęłam, gdy jakaś starowinka, jak się dowiedziałam, babcia Antoine’a, narzeczonego Cornélie, na mój widok odwróciła się do innej starowinki i zaczęła mówić coś do niej, po czym obie spojrzały prosto na mnie z nieprzyjemnym wyrazem twarzy.
- Wytrzymasz – szepnął mi Nick do ucha. – Jeszcze tylko trochę. Już prawie wszyscy weszli.
Westchnęłam i uśmiechnęłam się do kolejnej osoby, która do nas podeszła.
- Dzień dobry – powiedział Nick. Połowa gości była z Anglii i właśnie tą połową się zajmowaliśmy. Z Francuzami radzili sobie Angelique z Carlem, choć bardziej ta pierwsza, bo wątpię, żeby Carl znał język żabojadów. – Nazywam się Nick Attaway i wskażę panu pańskie miejsce.
Wyciągnął dłoń do niskiego, łysawego czarodzieja. Włosy, które mu pozostały, i odstawały po bokach, były czarne.
- Philip Kenedy – powiedział czarodziej, ściskając dłoń Nicka. Następnie machnął dłonią gdzieś w tył. – A to moja żona, Chelsea, i córka, Vanessa, oraz jej przyjaciółka, Elissa.
Trzy kobiety podeszły do nas. Chelsea miała pofarbowane na blond włosy i długi warkocz, niemalże do pasa. Była ubrana w kwiecistą suknię. Nie byłam w stanie na pierwszy rzut oka stwierdzić, która z dwóch pozostałych jest Vanessą, a która Elissą, ale gdy się zbliżyły, zauważyłam u jednej z nich rysy twarzy podobne do Chelsea. Miała czarne włosy i pięknością nie grzeszyła, ale zbytnio brzydka też nie była.
- Chelsea Kenedy – powiedziała kobieta z warkoczem, wyciągając dłoń w stronę Nicka, który ponownie się przedstawił, a następnie do mnie.
- Ginny Weasley, miło poznać – powiedziałam, ściskając jej dłoń. Była drobna i bardzo ciepła.
Teraz przedstawiły się młodsze. Najpierw Vanessa w fiołkowej sukni, która z szerokim uśmiechem podała dłoń mnie i Nickowi, a później Elissa, która była… hm, trochę dziwna. Sama jej twarz była dziwna: drobna, szczupła, może nawet odrobinę wychudzona. Miała duże, niebieskie oczy, bardzo jasne i bardzo przenikliwe, a także pełne usta i drobny nosek. Na czoło opadała jej kruczoczarna grzywka, a resztę włosów miała upiętych z tyłu głowy złotą klamrą. Na jej uszach połyskiwały małe, złote kolczyki, a z szyi zwieszał się cienki, złoty łańcuszek, z wisiorkiem w kształcie litery M. Pomyślałam, że to dziwne, bo przecież nie miała imienia na M. Wszystkiego dopełniała obcisła, czarna suknia, ze złotymi wstawkami. Elissa była ładna, ale swoją miną odstraszała. Jakby cierpiała na samą myśl, że musi tutaj być. Wyćwiczonym ruchem, z gracją, wyciągnęła dłoń do Nicka.
- Elissa Sileo – powiedziała dumnym tonem.
Przedstawiając się mnie, nawet na mnie nie spojrzała. Poczułam się jak leżąca w kącie sterta niepotrzebnych papierów, ale zamiast skulić się w sobie, wyprostowałam się i ścisnęłam mocniej ramię Nicka. Nie podobała mi się ta Elissa, podświadomie wyczuwałam w niej kogoś, kto w jakiś sposób może być dla mnie niebezpieczny. Bardzo dziwne.
Nick zerknął na trzymaną przeze mnie listę gości, gdyż ja byłam zbyt roztrzęsiona, żeby nawet o tym pomyśleć, i wskazał czarodziejom właściwe miejsca. Odetchnęłam z ulgą, kiedy poszli.
- Dziwna jest, zauważyłeś? – powiedziałam do Nicka, gdy odeszli na tyle daleko, żeby nie móc mnie usłyszeć.
- Kto? – spytał, patrząc w zupełnie inną stronę. Przyjrzałam mu się badawczo, ale nie okazał w żaden sposób, że chciałby zrobić ze mnie idiotkę.
- Elissa, a kto inny? – podpowiedziałam.
Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
- Elissa… - mruknął, a chwilę potem uśmiechnął się szeroko. – A co, zazdrosna?
- No wiesz? – fuknęłam, urażona, że mógł wpaść na taki pomysł. Odwróciłam ostentacyjnie głowę i już się do niego nie odzywałam.

- Gniewasz się? – spytał pół godziny później, gdy zajmowaliśmy wyznaczone dla nas miejsca.
Spojrzałam na niego krzywo i odpowiedziałam buntowniczo:
- Nie.
Ku mojemu zdziwieniu zaczął się cicho śmiać.
- Co? – warknęłam.
- Nic, nic – mruknął, starając się spoważnieć.
I wtedy rozbrzmiała muzyka. Najpierw cicho, i były to tylko pojedyncze dźwięki, a później coraz głośniej i coraz płynniej. Zerknęłam w stronę czerwonego dywanu, po którym kroczyła dostojnie wraz z ojcem Cornélie. Goście wzdychali na jej widok – wyglądała przepięknie. W białej, zwiewnej sukni z welonem, poruszała się tak wdzięcznie, jakby nie dotykała stopami podłogi. Promieniała szczęściem, choć zauważyłam, że jest też trochę zdenerwowana.
- Cała szczęśnie, że mnie posłuchała, i nie założyła tamtego welonu – powiedziała siedząca po mojej drugiej stronie Angelique. – Był koszmarny, ten jest sto razy lepszy.
Uśmiechnęłam się na te słowa i spojrzałam na nią. Wyglądała pięknie. Proste blond włosy, opadały teraz kręconymi falami na jej ramiona. Miała w nie wpiętą czerwoną, ozdobną spinkę w kształcie motyla, którą kupiła wczoraj. Ubrana była w czarną suknię z czerwonymi akcentami – wymyślnymi esami i floresami podobnymi do tych, które miała na kolczykach. Oczy podkreślone na czarno i czerwone usta pasowały idealnie do kreacji. Uśmiechnęłam się na myśl, że Cornélie w swojej białej sukni wygląda jak anioł, podczas gdy jej młodsza siostra wygląda wprost diabolicznie.
Ja za to byłam zwyczajna. Miałam piękną, srebrną suknię, srebrne sandałki i całą tę biżuterię z diamentowymi różyczkami, a także rozświetlający twarz lekki, jasny makijaż, ale przy Angelique i Cornélie i tak wyglądałam nijako. To chyba trzeba mieć w pół francuskich, pół angielskich genach.
- Panie i panowie, zebraliśmy się tutaj, by świętować zjednoczenie dwóch wiernych dusz…

* * *

- …że jest taka cudowna. Szczyt wszystkiego!
- …trudny okres, ale jakoś sobie poradziła…
- …owszem, ale widziałaś jej naszyjnik? Chyba nie masz racji...
- …nie podlega dyskusji, że wygląda pięknie…
Siedziałam przy stole, patrząc ponuro na zawartość mojego kieliszka – sok wiśniowy. Uniosłam go do poziomu oczu i spojrzałam przez niego na grupkę starszych pań, niewyobrażalnych plotkar, które obgadały już chyba każdego w promieniu pięciu kilometrów. O ile kieliszek nie zniekształcał obrazu, teraz wszystkie miały wzrok utkwiony w Elissie Sileo, owej dziewczynie w czarno-złotej sukni, która wydawała mi się dziwna. Ja również na nią spojrzałam. Swobodnie tańczyła z bratem pana młodego, niejakim Olivierem Delacroix. Plotkary obgadały już każdy najmniejszy skrawek jej ubrania, a teraz przeszły do osobistych refleksji. Wytężyłam słuch.
- Maggie nie byłaby dumna z tego, że nie potrafi się ustatkować.
- Clothildo, ona ma zaledwie dziewiętnaście lat…
- Maggie miałaby powód do dumy. Jest taka do niej podobna!
Hm, musiałam przyznać, że zaciekawiła mnie ich rozmowa. Przede wszystkim czułam, że jest coś, o czym powinnam była pamiętać, i właśnie próbowałam sobie o tym przypomnieć. Maggie. Kim jest Maggie? Maggie Sileo? Znałam to nazwisko, byłam tego pewna.
- Szkoda, że Richard…
- Nawet mi nie wspominaj o tej kanalii!
Richard? Kolejna wskazówka. To imię też znałam. Ale skąd?
- Oby zgnił w tym Azkabanie.
- Griseldo!
Coś kliknęło w mojej głowie i już wiedziałam. Przypomniał mi się poranek w domu podczas ferii wiosennych.

„- Maggie Sileo zabita najprawdopodobniej przez śmierciożerców, a jej mąż, Richard, zesłany do Azkabanu.
- Sileo? Ta aurorka?
- Tak..
- Ona miała córkę, prawda? Co się z nią stało?”

Tak, tak, oto miałam przed sobą córkę zabitej aurorki. Zrobiło mi się jej żal, kiedy pomyślałam, że, zupełnie jak Harry, straciła rodziców. A jeszcze bardziej zrobiło mi się żal, kiedy zorientowałam się, że jej ojciec został posądzony o zabicie żony. Biedna dziewczyna, naprawdę biedna. Choć na specjalnie smutną nie wyglądała. Śmiała się, tańcząc śmiało z Olivierem, i nie przejmując tym, że jakieś plotkary ją obgadują. Coś błysnęło w przyciemnionym świetle. Naszyjnik. Przypomniałam sobie, że Elissa miała wisiorek z literą M. Czy miał symbolizować Maggie? Jej matkę?
- Hej, Ginny – usłyszałam, a po chwili zobaczyłam, że Cornélie zajęła krzesło obok mnie.
- Nie powinnaś być na parkiecie? – spytałam.
Cornélie nie wyglądała jednak na osobę, która ma ochotę jeszcze potańczyć. Rozsiadła się wygodnie na krześle i zaczęła wachlować dłonią. Z wytwornego upięcia wymknęło się kilka niesfornych kosmyków, policzki miała zaczerwienione, ale i tak wyglądała pięknie.
- Nie mam już siły – wysapała. – Zatańczyłam chyba ze wszystkimi członkami rodziny Antoine’a, a także połową od mojej strony. Co za szczęście, że na weselu jest więcej kobiet niż mężczyzn! Biedny Antoine, ma przed sobą jeszcze co najmniej godzinę tańczenia.
Jakoś nie wyglądała na wielce tym przejętą. Uśmiechała się zdawkowo. Czułam, że muszę coś odpowiedzieć.
- Hm, cóż, to rzeczywiście wielki problem…
Cornélie wywróciła oczami.
- Niech tańczy, mam przynajmniej chwilę, żeby z tobą porozmawiać.
Spięłam się. Moją odruchową reakcją było przygotowanie się na najgorsze.
- Taak? – zaczęłam wolno, uśmiechając się. – A o czym?
Odniosłam dziwne wrażenie, że nie będzie to nic miłego. I nie pomyliłam się. Cornélie spojrzała na mnie z dziwną miną, czymś pomiędzy zmartwieniem, zaciekawieniem i przestrogą.
- Widziałam cię dzisiaj z Nickiem – powiedziała. – Wiesz, zdziwiłam się trochę, bo wczoraj twierdziłaś…
- Wczoraj było wczoraj – warknęłam, starając się uciąć rozmowę. Odwróciłam wzrok. Zabolał mnie ten zarzut. – Nie chcę o tym rozmawiać.
Cornélie nie wzięła do ręki stojącego przed nią pustego kieliszka i nie zawołała kelnera, prosząc o jego zapełnienie. Nie wstała też i nie poszukała sobie innego miejsca. Po prostu patrzyła na mnie.
- Słyszałaś o tym, że nie odzywa się do matki od roku? – spytała nagle. – A że jego ojciec nie żyje?
Nadal patrzyłam w bok.
- Coś… coś mi wspomniał – mruknęłam.
Cornélie nie dała za wygraną.
- A że zna osobiście Dracona Malfoya?
Starałam się nie pokazać po sobie, jak bardzo wstrząsnęła mną ta informacja, ale się nie dało. Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Skąd wiesz? – spytałam.
Wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko.
- Angelique.
Zdałam sobie sprawę, że mam otwarte usta, więc jak najszybciej je zamknęłam. Nick znał Malfoya. No to się porobiło. Przypomniałam sobie dzień, w którym powiedziałam mu, że spotkałam go na Pokątnej. Chociaż właściwie ujęłam to inaczej. Powiedziałam Nickowi, że na zakupach spotkałam ojca dziecka. A gdyby… Przypomniałam sobie jego zachowanie i znieruchomiałam. Czyżby Nick wiedział?
- A… - mruknęłam, nie będąc pewna, w jaki sposób ująć to pytanie. – Czy…? Czy Nick wie, kim Malfoy jest dla mnie?
Po minie Cornélie wywnioskowałam, że ją zaciekawiłam, i natychmiast skarciłam się w duchu. Najwidoczniej Cornélie nie miała o niczym pojęcia, a teraz próbowała dowiedzieć się jak najwięcej.
- Czy chcesz powiedzieć, że coś jest między tobą, a tym… Malfoyem? – spytała, pochylając się w moją stronę. Oczy jej błyszczały. – To o to chodzi? To dlatego tak się z Nickiem nie lubią?
Powstrzymałam drżenie i skupiłam się, żeby nie okazać po sobie, jak bardzo czuję się zakłopotana.
- Nie, nie, oczywiście, że nie – powiedziałam szybko i zaśmiałam się nerwowo. – Skąd ci to przyszło do głowy? Nie, to nie tak.
Dalej patrzyła na mnie podejrzliwie, ale chyba udało mi się ją przekonać. A jeśli nie, pewnie zamierzała podzielić się moimi słowami z Angelique. Że też zawsze się w coś wpakuję!
Cornélie chciała coś odpowiedzieć, ale wtedy do stolika podszedł Nick.
- Słońce, idziemy na parkiet! – krzyknął do mnie, przekrzykując muzykę. Zauważyłam, że właśnie zaczął się wolniejszy utwór. To była moja jedyna szansa ucieczki. Spojrzałam przepraszająco na Cornélie i wstałam od stołu. Nareszcie. Chwyciłam wyciągniętą rękę Nicka i poszliśmy na środek sali.
- O czym rozmawiałaś z Cornélie? – spytał, kiedy zaczęliśmy powoli obracać się w rytm muzyki. To było dziwne. Mój brzuch zdawał się trochę przeszkadzać, ale może to i dobrze. Był pomiędzy nami odrobinę większy dystans.
- A takie tam… żaliła się, że jest mnóstwo osób do tańczenia – odpowiedziałam, nie patrząc na niego. Nie mogłam przecież powiedzieć, że rozmawiałyśmy o nim.
Zamilkliśmy. Ja przyglądałam się tańczącym parom wokół nas. On patrzył na mnie. Dekoncentrowało mnie to. Spojrzałam mu prosto w oczy. Otworzyliśmy usta jednocześnie.
- A wiesz…
- Może…
Urwałam szybko i uśmiechnęłam się lekko.
- Mów – zachęcił.
- Ty pierwszy.
Przyglądał mi się niepewnie, ale zdecydował się zastosować do mojego polecenia.
- Może to dziwne dla ciebie. Wszystko dzieje się tak szybko. Aż do wczoraj nie sądziłem, że coś takiego jest możliwe. A ty?
Przygryzłam wargę, cały czas patrząc na niego. Zmarszczyłam brwi. Ja też nie sądziłam, że coś takiego jest możliwe, tyle że z trochę innych powodów.
- Tak – powiedziałam w końcu. – To dość dziwne.
Znowu zapadła między nami cisza, kiedy przypomniał sobie o czymś.
- Chciałaś coś powiedzieć.
Wzruszyłam ramionami.
- Nieważne.
Bo to nie było nic ważnego. Nawet sama już zapomniałam, co chciałam powiedzieć. Nick przystanął i ujął moją twarz w dłonie. Patrzył mi intensywnie w oczy.
- Ginny, nie chciałbym, żeby coś się działo wbrew tobie. Jeśli coś ci nie pasuje, po prostu to powiedz. Ja zrozumiem…
Gdybyś tylko wiedział, co chodzi mi po głowie, pomyślałam. Właściwie miałam ochotę stamtąd uciec. Jak najdalej. Ale równocześnie brakowało mi kogoś, w kim miałabym oparcie. Nie chciałam być wiecznie sama, na własną rękę zmagająca się z przeciwnościami losu. Nick był moim przyjacielem. Nadawał się jak nikt inny. I nie mogłam go zranić.
- Jeśli będę coś chciała powiedzieć, to powiem – zapewniłam. Sięgnęłam rękoma do góry i zdjęłam jego dłonie ze swojej twarzy, trzymając je mocno. Oparłam głowę o jego ramię. Zaczęliśmy znów tańczyć.
- Jednak chciałbym, żebyś była ze mną szczera. Jeśli tylko coś…
- Wiem.
Nie miałam pojęcia, jak trudno będzie mi dotrzymać obietnicy. Nie wiedziałam, że wydałam wyrok i na niego, i na siebie. I chyba zapomniałam, jak niebezpieczna jest zabawa uczuciami. Bo jakkolwiek inaczej bym o tym myślała, to zawsze pozostawało jedno i to samo.
Objął mnie delikatnie w pasie i oparł policzek o moją głowę. Tańczyliśmy. Po prostu tańczyliśmy.
- Odbijany! – usłyszałam.
Uniosłam głowę i zobaczyłam Michaela, drugiego z braci Antoine’a. Jak wszyscy troje, miał ciemną karnację i ciemne włosy, ale jako jedyny miał brązowe oczy. Zrobiłam przepraszającą minę do Nicka i zaczęłam taniec z nowym partnerem.
- Jesteś… znajomą Cornélie, tak? – zagaił Michael.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Znajomą siostry Cornélie.
On również się uśmiechnął.
- Ginny, prawda? – upewnił się. Skinęłam głową. – Słuchaj… - Zauważyłam, że zerknął na Nicka, który już znalazł sobie nową partnerkę. – To twój chłopak?
Chciałam zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie. Właściwie powinnam chyba się przestawić. Nie miałam wyjścia.
- Taa… Tak jakby – mruknęłam.
- Szkoda – powiedział. – Moja znajoma ma na niego oko, ale w takim razie powiem jej, że nic z tego.
Przyjrzałam mu się uważnie. Zaciekawiło mnie to.
- Jaka znajoma?
- Ciekawska jesteś.
- Wiem.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Zauważyłam, że chyba mnie nie obchodzi, że Nick może się komuś podobać. Może nawet to byłoby lepsze. Może znalazłby sobie kogoś innego. Ale nie byłam pewna, czy, mimo wszystko, tak łatwo zgodziłabym się go oddać.
Po paru minutach poprosił mnie do tańca jakiś Francuz, który próbował powiedzieć coś tak, żebym zrozumiała.
- Comment tu t’appelles? – dopytywał się, a ja mogłam tylko zgadywać, że chodzi mu o imię.
- Ginny – powiedziałam.
- Ginny – powtórzył. Trafiłam! – Je m’appelle Marc.
Uśmiechnęłam się do niego. Nic więcej już nie zrozumiałam.
Po kilku piosenkach znów tańczyłam z Nickiem.
- I jak się bawisz? – spytał.
- Całkiem, całkiem - stwierdziłam.
Objął mnie w pasie i przytknął policzek do mojego policzka.
- Jesteś prześliczna – szepnął mi do ucha.
Poczułam, że się czerwienię.
- Przestań – mruknęłam.
- Serio. - Odsunął się kawałek i spojrzał mi w oczy. – Wyglądasz pięknie.
Chwilę później zauważyłam, że kąciki ust lekko mu opadły. Patrzył gdzieś ponad moim ramieniem. Chciałam podążyć za jego wzrokiem, ale przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Starałam się nie zastanawiać, o co też może mu chodzić.

* * *

Nie wszystko układa się tak, jak byśmy tego chcieli. Miałam plan. Nawet próbowałam się go trzymać. Naprawdę próbowałam. Nie było moją winą, że ktoś miał inny pomysł, a także nie moją winą było to, że postanowił wcielić go w życie. I że byłam częścią tego pomysłu. To śmieszne, próbowałam trzymać się własnego planu, nie wiedząc, że jestem już uwzględniona w planach kogoś innego. I co ja niby miałam z tym zrobić? Dwa plany kolidowały ze sobą. Musiałam wybrać: albo dalej upierać się przy swoim, albo ulec i zrezygnować ze wszystkiego, co dotąd robiłam, żeby nie ulegać. Nie lubiłam być od kogoś zależna. Ale czy zasada ta obejmowała ten jeden szczególny wyjątek, w którym tak ważną rolę odgrywały uczucia?
Znów siedziałam sama przy stole i przyglądałam się tańczącym parom. Nie widziałam nikogo znajomego. Dookoła mnie ludzie prowadzili rozmowy po francusku, angielsku, a nawet po włosku. A ja wypatrywałam. Czy to możliwe? Musiało mi się przewidzieć, po prostu musiało. To niemożliwe, żeby on tu był. A nawet gdyby było możliwe, to nie powinien zaburzać mojej przestrzeni. Próbowałam poukładać sobie życie, do stu hipogryfów! Mógłby dać mi spokój, prawda? Mógłby przestać ciągle wchodzić mi w drogę i dać mi żyć własnym życiem. Nie byłam w stanie zrozumieć, o co mu w ogóle chodzi. Czy ma jakąś chorą satysfakcję z tego, że mnie dręczy? Najwyraźniej tak.
Ale wcale przecież nie było powiedziane, że oczy mnie nie myliły. To mógłby być ktokolwiek, naprawdę. Poza tym tylko mi mignął. To mógł być nawet Nick, czemu nie? Byli podobnego wzrostu. No i było ciemno. Nie aż tak ciemno, żeby nie rozpoznawać ludzi, ale zawsze to coś. Sala nie była całkowicie oświetlona, żeby stworzyć sprzyjający dobrej zabawie nastrój. Poza tym robiło się późno. Pierwsza, druga w nocy? Przecież mogło mi się przewidzieć. Byłam zmęczona, wcześnie się obudziłam. Właściwie to mogłabym w każdej chwili zasnąć i sama nie wiedziałam, dlaczego jeszcze tutaj jestem. Prościej byłoby po prostu wrócić do hotelu i iść spać. Ale nie mogłam wyjść z wesela, nie dowiedziawszy się, czy to było tylko przywidzenie. Po prostu nie mogłam. Wypatrywałam więc w tłumie znajomej twarzy, znajomego gestu. Nie widziałam go. Ale to przecież nie oznaczało, że jego tu nie ma. To nie musiało nic znaczyć, powtarzałam sobie. Tyle że równocześnie nie dostałam nawet potwierdzenia, że rzeczywiście mógłby tu być. Błędne koło. Nie byłam przecież w stanie sprawdzić każdego z gości z osobna. Było ich wielu, nie wiedziałam dokładnie ilu, ale wielu. A nawet gdyby się porozchodzili, nie zostałby przecież on sam jeden na całej sali, żebym mogła go dojrzeć, prawda? To nie w jego stylu. Nigdy nie ułatwiał mi życia. Nawet nie próbował. Zawsze tylko starał się, żeby wszystko było dla mnie jak najtrudniejsze. Cecha charakterystyczna. Chyba zawsze wszystko wszystkim utrudniał. A najbardziej mnie, tak odczuwałam. Chociaż nie wyzywał mnie ani nic w tym stylu, odczułam wszystko znacznie boleśniej, niż gdyby to robił. Bo chyba złamał mi serce. Ale nie wiedziałam dokładnie, w którym momencie.
Zdziwiłam się, ale nie zaskoczyło mnie, gdy wyszedł z tłumu. To było zwyczajne. Jakbym się tego spodziewała od początku. Po prostu wyszedł i podszedł do mnie. Bez uśmiechu. Bez przyjaznych gestów. Po prostu podszedł.
- Witaj – powiedział, przystając.
Skinęłam głową. Gardło miałam ściśnięte, niezdolne do wypowiedzenia choćby najprostszego słowa.
- Zatańczysz? – spytał miękko, wyciągając dłoń w moją stronę.
A ja tylko na niego patrzyłam. Podanie ręki byłoby przeciwne moim poglądom i moim postanowieniom. Ale nie mogłam nic poradzić na to, jak bardzo rwałam się do zrobienia tego.
- To nie jest dobry pomysł – powiedziałam w końcu, kiedy upewniłam się, że nie wstanę i nie rzucę się mu na szyję.
- To jest dobry pomysł – stwierdził, po czym, nie czekając na odpowiedź, odsunął moje krzesło.
Popatrzyłam na niego spod przymrużonych powiek. Nie czułam się na siłach wstać. Wydawało mi się, jakbym miała upaść, gdy tylko spróbuję utrzymać się w pionie. Jakby nogi miały się pode mną załamać.
Tyle słów chciałam mu powiedzieć, a jedno bardziej absurdalne od drugiego. Nie sądziłam, że mój umysł jest w stanie wymyślać takie zwroty. „Tęskniłam za tobą” brzmiało kompletnie nie na miejscu. Przecież nie mogłam mu tego powiedzieć, tak jak wielu innych rzeczy.
Wywrócił oczami, zniecierpliwiony. Chwycił mnie za ręce i pomógł wstać.
- Nie wyraziłam zgody - mruknęłam niepewnie, kiedy prowadził mnie na parkiet.
- Ale nie powiedziałaś też „nie” - odpowiedział, zatrzymując się. Odwrócił się do mnie i popatrzył mi w oczy. Kolana się pode mną ugięły. Te oczy, jego oczy… Kochałam te oczy.
Uśmiechnął się krzywo i objął mnie, żeby zacząć taniec. Przestałam myśleć o czymkolwiek. Nikt i nic mnie nie obchodziło. Liczył się tylko on, jego piękne oczy, jego twarz, włosy, dłonie…
Nagle dotknął mojego policzka. Zorientowałam się, że otarł spływającą po nim łzę. I patrzył mi w oczy, tak hipnotyzująco, tak głęboko…
- Ginny - powiedział - naprawdę pięknie ci w tej sukni.
Uśmiechnęłam się lekko, czując, jak palą mnie policzki.
- Dziękuję - mruknęłam, patrząc gdzieś w bok.
Przystanął. Zaskoczona, również przystanęłam. Chociaż wyglądałam pewnie jak burak, spojrzałam na niego. Marszczył czoło, jakby się nad czymś zastanawiał. Poczułam wielką ochotę, żeby wyciągnąć dłoń i wygładzić bruzdy.
- Czy miałabyś coś przeciwko, żebym cię pocałował? - spytał, a ja znieruchomiałam.
Mówił, że mu na mnie nie zależy. Że chodzi mu tylko o dziecko. Więc co wymyślił tym razem? Chciał znów mnie upokorzyć? Znów złamać mi serce?
- To też nie jest dobry pomysł - powiedziałam.
Patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, nadal się zastanawiając.
- Chodzi o Attawaya? - zapytał powoli. - Zakochałaś się w nim?
Słowo „zakochałaś” zupełnie do niego nie pasowało. W jego ustach brzmiało dziwnie, tak… nierealnie. Ale kiedy to powiedział, przypomniałam sobie, że nie mogę zranić Nicka. Jest moim przyjacielem.
- Można tak powiedzieć - stwierdziłam. Odczułam dziwną satysfakcję, a równocześnie żal, kiedy jego oczy, dotąd tak błyszczące i, co u niego rzadko spotykane, radosne, oziębiły się. To była standardowa mina Malfoya, którą doskonale znałam.
- Czyli spaprałem, tak?
Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. Nie wierzyłam już własnym uszom.
- Słucham? - spytałam, nie potrafiąc przyjąć jego słów do wiadomości.
Zbliżył twarz do mojej. Prawie stykaliśmy się nosami. Wyglądał, jakby walczył sam ze sobą.
- Jesteś dla mnie bardzo ważna - wydusił z siebie w końcu. - Nigdy nie byłem z tobą tak naprawdę szczery, wiesz? Ale potrafię. Myślę, że potrafię.
Nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Moje serce waliło jak młotem. Czekaj, wróć. Co ja właściwie usłyszałam?
- Myślisz, że potrafisz… że co?
Westchnął, po czym po prostu, naturalnie, pocałował mnie w usta. I czułam różnicę.

Zostań ze mną,
Nie pozwól mi odejść,
Bo ja nie potrafię być bez Ciebie.
Po prostu zostań ze mną
I trzymaj mnie mocno,
Ponieważ budowałam swój świat wokół Ciebie.
I nie chcę wiedzieć, jak jest bez Ciebie.
Więc zostań ze mną,
Po prostu zostań ze mną.*

Nie wiedziałam, że kiedy ja jestem szczęśliwa, komuś wali się cały świat. Ale tak właśnie było. Pospieszne kroki za moimi plecami i wymowne spojrzenie Malfoya mówiły same za siebie. Oczywiście, niczego nie zauważyłam.

* Danity Kane – Stay with me

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)