niedziela, 11 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 25. Dylemat



Kolejny dzień zaczął się od zupełnie innej strony. Tym razem to ja byłam ofiarą budzenia. I bynajmniej nie przez mojego współlokatora.
- Jest dziesiąta siedemnaście, a mamy dzisiaj tyle do zrobienia. No wstawaj, Nick i Carl już sobie poszli i zostałyśmy same, nudzi mi się!
Z westchnieniem otworzyłam oczy, co moja oprawczyni powitała z radością.
- No nareszcie! - wykrzyknęła i od razu przystąpiła do wymieniania po kolei, co też będziemy dzisiejszego dnia robić. - Najpierw zjesz śniadanie, śpiochu, a później wybieramy się na zakupy do magicznego Paryża. No i jeszcze nie pokazałaś mi się w tej swojej sukni. Trzeba też się zastanowić, jaką ci jutro zrobić fryzurę. Ach, tak mało czasu!
W międzyczasie udało mi się wyczołgać spod kołdry. Angelique, usatysfakcjonowana moim powolnym, aczkolwiek działaniem, podskoczyła do mojej szafy.
- To gdzie ta suknia? - spytała, przeszukując półki. Nie znalazła jej jednak i spojrzała na mnie z wyrzutem.
Wiedziałam doskonale, gdzie jest. Nie chciałam na nią patrzeć, więc zawinęłam ją w ręcznik i schowałam w najodleglejszy róg dolnej szuflady w komodzie. Jęknęłam na myśl, że żeby się do niej dostać, będę musiała wyjąć całą zawartość szuflady.
- Zaraz, zaraz - mruknęłam, wstając z łóżka i podchodząc do komody.
Zgodnie z przewidywaniami musiałam dokopać się do ręcznika przez gąszcz rzeczy. Angelique przyglądała się temu z niezadowoloną miną.
- Suknia powinna wisieć na wieszaku - stwierdziła. - Zaraz osobiście się tym zajmę. Oczywiście najpierw zobaczę, jak na tobie leży.
W końcu wyciągnęłam z szuflady ręcznik i rozłożyłam go, a na podłogę wyleciała pognieciona suknia. Angelique załamała ręce.
- Tragedia. Trzeba się nią zająć.
Podczas gdy układałam rzeczy w szufladzie, porwała suknię z podłogi i zawiesiła na jednym z wieszaków, który wyciągnęła z szafy. Następnie powiesiła ją na drzwiach szafy i zaczęła przyglądać się jej z przekrzywioną głową. Nie patrzyłam na kreację. Właściwie to miałam zamiar kupić nową. Nie chciałam chodzić w „prezencie” od Malfoya. Co on w ogóle tym chciał osiągnąć? Może miałam mu dziękować na kolanach, że zrobił wspaniały uczynek? Niedoczekanie.
Zatrzasnęłam szufladę i, mrucząc niezbyt zrozumiałe słowa, wyszłam z pokoju, zostawiając Angelique sam na sam z suknią. Zamknęłam się w łazience i napuściłam wody do wanny. Rozłożyłam się w niej wygodnie, starając się nie myśleć o niczym. Podziwiałam bańki mydlane, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Ginny, musisz przymierzyć suknię!
Zanurzyłam się całkowicie w wodzie na znak protestu, robiąc przy okazji sporo chlupotu. Było to najprzyjemniejsze wyjście, przede wszystkim dlatego, że nie słyszałam już Angelique. Jedynym minusem było to, że w końcu zabrakło mi powietrza. Wynurzyłam się z wody i zorientowałam w sytuacji. Angie nadal stała pod drzwiami, widziałam ją niewyraźnie przez małą, deformującą ją szybkę. Wywróciłam oczami i sięgnęłam po szampon. Odezwała się ponownie, gdy miałam już włosy całe w pianie.
- Pospiesz się, nie mamy całego dnia!
Po obiedzie wybieraliśmy się do Cornélie, żeby ostatecznie pomóc jej w przygotowaniach do ślubu. Ja miałam tylko siedzieć na krześle i patrzeć, co wszyscy robią, a reszta miała dekorować salę-namiot i dobierać ostatecznie muzykę. W tym ostatnim mogłam akurat pomóc.
Znów zanurzyłam się w wodzie, tym razem żeby spłukać szampon. Angelique nadal stała. Z cichym westchnięciem wyszłam z wanny i wytarłam się ręcznikiem.
- Idę - powiedziałam grobowym tonem.
Założyłam bieliznę, starannie wytarłam włosy ręcznikiem i przeczesałam je palcami. Otworzyłam lekko drzwi łazienki i przejęłam suknię od Angelique.
Tym razem musiałam na nią spojrzeć. Tak jak w sklepie, była piękna. Co nie zmieniało faktu, że i tak nie mogłam założyć jej na uroczystość. Drżącymi rękami wciągnęłam ją na siebie. Była chłodna, to przez ten śliski materiał. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam nawet ładnie. Angelique zapukała do drzwi.
- Ile można zakładać suknię? - spytała z poirytowaniem.
Wyszłam z łazienki i okręciłam się wokół własnej osi z wymuszonym „tadam”. Potem przeniosłam wzrok na twarz Angie. Uśmiechała się.
- Wyglądasz pięknie - powiedziała. - Trzeba ci kupić buty. I zastanowić się nad fryzurą. - Podeszła do mnie i wzięła w dłonie moje włosy. - Będzie ci ładnie w upiętych - stwierdziła. - I potrzebujesz długich kolczyków. I jakichś ozdobnych spinek. I może… - wypuściła mokry kosmyk moich włosów z przodu i przyjrzała się krytycznie. - Pójdziemy do magofryzjera. Masz tak nudno ścięte włosy.
Wzniosłam wzrok ku niebu i starałam się mówić spokojnie.
- Muszę poszukać nowej sukni.
Angelique zdziwiła się.
- Co? Dlaczego? Przecież ta jest piękna!
Wzruszyłam ramionami.
- Może. Ale to niezbyt chciany prezent od kogoś.
Tym razem Angelique oburzyła się.
- Nie ma mowy! Suknia jest piękna i nie znajdziesz nic lepszego. Założysz ją, czy ci się to podoba, czy nie.
Wydęłam wargi, ale nic nie powiedziałam. I tak zamierzałam postawić na swoim.
Kiedy już Angie wyczerpały się uwagi, co trwało niewyobrażalnie długo, i w końcu zdjęłam sukienkę, byłam tak zmęczona, jakby minął cały dzień. A to był dopiero początek. Angelique wezwała obsługę hotelową, która przyniosła mi spóźnione śniadanie. Kiedy jadłam, starając się nie połykać zbyt wiele jedzenia na raz, stała nade mną z miną męczennicy. O mało się nie udławiłam. Wypiłam całą filiżankę wybornej herbaty w ekspresowym tempie i zostałam niemal siłą wyciągnięta z apartamentu. Kiedy szłyśmy hotelowym korytarzem, Angelique machała różdżką i wyczyniała coś z moimi włosami. Miałam tylko nadzieję, że nie będę wyglądać jak stara miotła, ale powinnam bardziej ufać mojej „stylistce”, bo gdy przechodziłam koło ogromnego lustra w imponującym hallu, zauważyłam, że powywijała mi końcówki, co wyglądało zadziwiająco ładnie. Na ogół miałam włosy proste jak druty, więc była to miła odmiana.
Tym razem nie bawiłyśmy się w mugoli. Przeszłyśmy do sali w naszym hotelu, w której pod jedną ze ścian było kilka kominków. Zapłaciłyśmy obsłudze po trzy knuty za proszek fiuu („Mogą sobie wsadzić te trzy knuty, skąpiradła” - skomentowała Angie na uboczu), po czym przeniosłyśmy się do Złamanej Miotły, paryskiego odpowiednika naszego Dziurawego Kotła.
W Złamanej Miotle było tłocznie, ale nie gwarno. Przechodzący ludzie mijali się w milczeniu. Wszystkie drewniane stoły były pozajmowane, a siedzący przy nich czarodzieje szeptali coś między sobą z przejęciem. Przed każdym stał dymiący kufel, którego zawartości nie chciałam poznać. Angie pociągnęła mnie lekko za rękę.
- No chodź – popędziła mnie cicho.
Dałam się jej wyprowadzić na zewnątrz, na małe podwórko, bardzo podobne do tego przy Dziurawym Kotle. Angie zastukała różdżką w którąś z cegieł, i, jak w Londynie, ukazało się nam przejście na uliczkę.
Jako że byłam niedawno na Pokątnej, natychmiast wychwyciłam różnicę między tymi dwiema ulicami. Obie obwieszone plakatami śmierciożerców i pismami z ministerstwa. Obie trochę zaniedbane i opuszczone. Obie ciche i ponure. Ale tutaj ludzi było bez porównania więcej. Może mniej się bali. Może mieli świadomość, że Voldemort jest daleko. Może to wystarczyło?
Stałam tak, rozmyślając nad sytuacją w czarodziejskim świecie, dopóki Angelique nie pociągnęła mnie ponownie za rękę, zmuszając do ruszenia przed siebie.
- Nie mamy całego dnia – przypomniała karcąco. – Zresztą, tu nie ma co podziwiać.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie podziwiam – powiedziałam cicho. – Po prostu…
Nie kończąc zdania, podążyłam za nią. Cała rozpromieniona prowadziła mnie ku pierwszemu ze sklepów, którym okazał się obuwniczy. Weszłam za nią do środka z posępną miną. Zakupy czas zacząć. Hurra! Ha, ha.
Pół godziny i sto par butów później siedziałam na wygodnej pufie, obłożona mnóstwem kartonowych pudełek.
- To bez sensu – powiedziałam do Angie, która z szerokim uśmiechem na ustach zbliżała się do mnie z kolejnym pudłem. Ekspedientka już dawno dała sobie spokój, proponując, żebyśmy poszukały czegoś na własną rękę. A to wcale nie było moją winą! To Angelique wybrzydzała, nie ja!
- Wcale nie – zaprzeczyła. – Musisz mieć buty pasujące idealnie do sukni, a te wszystkie… nie pasują.
Wywróciłam oczami.
- Angie, przypominam, że tutaj tej sukni nie ma. Jakim cudem chcesz dobrać do niej odpowiednie, twoim zdaniem, buty?
Schyliła się, odsunęła na bok kilka kartonów i postawiła na wolnym skrawku podłogi pudło trzymane w rękach. Zanim spojrzała na mnie, zdjęła jeszcze z niego pokrywkę.
- Ależ jest – powiedziała. – Mam ją w głowie. Cały czas ją widzę. Przymierz.
Wyciągnęła w moim kierunku sto pierwszy but. Czy też: bucik. Albo i nawet sandałek. Miał mały obcas (w ogóle nie powinnam nosić obcasów), był w dokładnie tym samym kolorze, co suknia, i miał cieniutkie paseczki. Nie podobał mi się. Zrobiłam kwaśną minę.
- Czy ja wiem…
- Przymierz – naciskała Angelique. – Czuję, że to jest to.
Westchnęłam i przejęłam sandałek. Nie miałam ochoty na kłótnie. Nie chciałam zakładać ani tej sukni, ani tych butów.
O dziwo, okazało się, że sandałek był wygodny. Na nodze wyglądał też całkiem ładnie. Angelique promieniała.
- Tak, to jest to, pasuje idealnie!
- Do tej sukni w twojej głowie? – westchnęłam. – Pewnie będzie mnie obcierał. Na sto procent. Będę miała pęcherze wielkości…
- A od czego są zaklęcia? – przerwała mi Angie, niezadowolona, że kwestionuję jej wybór moich butów.
Poddałam się, wznosząc do góry ręce.
- Okej, okej, jak chcesz.
Ekspedientka obserwowała nas z odległego końca sklepu, kiedy szłyśmy do kasy. Zauważyłam, że odetchnęła z ulgą, że w końcu coś znalazłyśmy. Ja także. Angelique trzymała pudełko z butami, a ja podążałam za nią. Czułam się jak niechciane dziecko, drepczące matce po piętach. Uroczo.
Kiedy podeszłyśmy do kasy, ekspedientka odważyła się przemknąć do pozostawionych pudeł i jednym machnięciem różdżki wysłała je wszystkie na swoje miejsca. Przeniosłam wzrok na sprzedawczynię, kiedy podała cenę. Sięgnęłam do portfela.
- Ja zap…
Angelique powstrzymała mnie ruchem ręki.
- Później – syknęła, równocześnie uśmiechając się promiennie do kobiety przyjmującej jej pieniądze.
- Ale… - zaprotestowałam, lecz Angie już odchodziła od kontuaru.
Nie pozostało mi nic innego, jak tylko pójść za nią.
- Poczekaj! – zawołałam, kiedy tylko wyszłyśmy na ulicę. – O co chodzi?
Odwróciła się do mnie, przybierając na twarz zdziwienie.
- Chcesz nieść siatkę? Mogę ponieść, naprawdę.
Przyglądałam jej się, marszcząc czoło. Zachowała się dziwnie, a ja nie miałam pojęcia, dlaczego.
- Słuchaj… - zaczęłam. – Nie rozumiem, co…
Tym razem się uśmiechnęła. No i mi przerwała.
- O nic się nie martw. Nick wszystko stawia.
Stanęłam jak wryta, poruszając bezgłośnie ustami.
- N-Nick? – wykrztusiłam w końcu. Angelique tylko wzruszyła ramionami.
- Ja bym się na twoim miejscu cieszyła. Ma kasę, to niech robi z niej pożytek, a nie wszystko odkłada „na później” – podkreśliła swoje słowa obrazując palcami cudzysłów.
Zmusiłam swoje nogi do ruszenia z miejsca, myślami będąc daleko, daleko. Słucham? Nick dał Angelique pieniądze, żeby kupiła mi buty? Gdybym miała lepszy humor, pewnie parsknęłabym śmiechem. Zdanie samo w sobie było komiczne. Ale tak właściwie miałam już chyba dość litowania się nade mną. Sukienka od Malfoya. Buty od Nicka. I co jeszcze? Cholerni bogacze. O ile mogłam zaliczyć Nicka do tej grupy, bo właściwie nie miałam całkowitej pewności, co do stanu jego konta. Ale skoro Angelique utrzymywała, że sporo ma na tym koncie, to powinnam jej chyba uwierzyć.
Poczułam się jak żebraczka. No świetnie. Czy wszyscy musieli mieć więcej pieniędzy ode mnie? I okazywać to na każdym kroku?
No dobra, panie Attaway, skoro pan tak chce, to proszę bardzo.
W myśl tej zasady, kiedy tylko weszłyśmy do sklepu z biżuterią, pognałam do najdroższych kolczyków. Ale patrząc na ceny, poczułam nagle ogromne wyrzuty sumienia. Co ty w ogóle wyprawiasz?, spytałam samej siebie. Poczułam do siebie obrzydzenie. Nie mogłam, kierując się złością, dokonywać spustoszenia na koncie Nicka.
Nawet gdyby Angie mi to proponowała. A to bardzo mało prawdopodobne. Chociaż właściwie… różne miała pomysły, jak już zdążyłam się przekonać. Odsunęłam się od najdroższych kolczyków i podeszłam do tych tańszych. Ale okazało się, że najtańsze kolczyki były bardzo drogie. Spojrzałam z wyrzutem na szukającą odpowiednich Angelique.
- Co to za sklep? – spytałam.
- Z biżuterią – odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie. – O, zobacz, co myślisz? – Przyłożyła sobie do ucha wielkie, srebrne koło i przejrzała się w lusterku. Cały sklep był obwieszony lusterkami. – Do twarzy mi?
Przyjrzałam się uważnie. Jak na moje oko, to koła były troszeczkę za duże.
- Yhm, no wiesz, zależy jak patrzeć… - powiedziałam. – Poza tym nawet nie pokazałaś mi swojej sukienki i nie mam w głowie gotowego obrazu. Jakim cudem mam stwierdzić, czy pasuje?
Przekrzywiła głowę, nadal przeglądając się w lusterku. Westchnęła.
- No tak, masz rację. Są beznadziejne. Już lepsze były tamte czerwone, które kiedyś zostawiłam u Nicka, ale stwierdziłam, że chcę mieć inne.
I odwiesiła je na miejsce. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale szybko zebrałam myśli.
- No wiesz… One wcale nie są… takie złe. – Starannie dobierałam słowa. – Właściwie to są nawet ładne. Tylko trochę…
- Wiem, nie pasują mi.
Z naburmuszoną miną zabrała się do poszukiwania następnych. Patrzyłam na nią, tak jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co robię. Bez przerwy mi przerywała i zaczynało to być irytujące, zwłaszcza, że dokładnie wiedziała, co mam na myśli.
- Zobacz, te będą cudowne dla ciebie!
Podeszłam i przyjrzałam się uważnie trzymanej przez Angelique parze. Były… ładne. Składały się z kilku kółek, coraz większych ku dołowi, i były ozdobione maleńkimi różyczkami. Dość nietypowy wzór. Powinno to wyglądać kiczowato, ale nie wyglądało. Wzięłam je do ręki, przyłożyłam do ucha i przejrzałam się w lustrze. Uśmiechnęłam się.
- Tak… Są idealne. - I wtedy spojrzałam na cenę. Wypuściłam ze świstem powietrze. – Noo, nie wiem.
Angie zajrzała mi przez ramię.
- Nie są najdroższe w sklepie – powiedziała radośnie. – Właściwie to cena przeciętna. Powiedziałabym nawet, że za srebro i diamenty dałabym więcej.
- Diamenty? – zdziwiłam się i jeszcze raz przyjrzałam się kolczykom. Owszem, różyczki miały na środku połyskujące punkciki, ale do głowy by mi nie przyszło, że to diamenty.
- Bez gadania. – Angie wzięła ode mnie kolczyki i sięgnęła po jeszcze jedną parę. Długie, ozdabiane czerwonymi esami i floresami. Jeśli moje były z diamentami, to te pewnie z rubinami. Czy czymś takim. – A te mi pasują? – spytała.
- Tak, tak… - mruknęłam w zamyśleniu.
Nie podobało mi się, że wszystko, co będę miała na sobie, będzie takie drogie. Już na samą myśl o tym poczułam się jak choinka z bombkami ze szczerego złota. O ile nie załamałaby się pod ich ciężarem.
Przeszłyśmy do ozdobnych spinek. Angelique szybko znalazła takie, które pasowały do kolczyków – dla mnie z różyczkami i diamentami, dla niej z rubinowym motylem. Wzięła też dla siebie naszyjnik z tym samym motywem, ale ja nie chciałam już więcej ozdób. Przypomniałam sobie natychmiastowo o choince. Nie, nie, nie.
Kiedy byłyśmy przy kasie i Angie płaciła, przypomniałam sobie, że chciałam jeszcze znaleźć nową suknię. Ale do tej miałam już buty i kolczyki, nawet te nieszczęsne spinki, które tak mi się podobały…
A niech cię, Angelique, zaplanowałaś to!
Naburmuszona, wyszłam ze sklepu, nie czekając na nią. Opierałam się o ścianę, kiedy wyszła na ulicę.
- Co się stało? – spytała ze zmartwiona miną.
Wywróciłam oczami.
- Zaplanowałaś to – powiedziałam. – Nawet nie przypuszczałam, że wytniesz mi taki numer…
Angelique uśmiechnęła się szeroko.
- A, to o to chodzi. No to wszystko w porządku, idziemy dalej.
- Miałam sobie kupić nową suknię! – zaprotestowałam, gdy już odwróciła się do mnie plecami.
- Nie żal ci takiej pięknej biżuterii? – rzuciła przez ramię.
Skierowałam wzrok ku niebu, a później, klnąc pod nosem, ruszyłam za moim utrapieniem. Jeszcze kiedyś jej się odwdzięczę.

* * *

- Łał, Ginny! – wykrzyknął Nick, gdy tylko weszłam do pokoju. – Czy to twoja sprawka? – spytał Angie, która weszła tuż za mną. Zachichotała.
- No jasne. Zapierała się rękami i nogami, ale spętałam ją zaklęciem i zawlokłam tam, gdzie chciałam.
Westchnęłam. Miałam na sobie nowe ubrania, ładne, ale kosztujące mnóstwo pieniędzy, a w siatkach ubrania w moim normalnym rozmiarze. Nie miałam pojęcia, na jakiej zasadzie Angie je dobrała, ale jakoś to zrobiła. I nie wiedziałam, jak udało jej się mi to wcisnąć. Jedynym rozsądnym tłumaczeniem byłoby użycie zaklęcia imperius, ale to nie wchodziło w grę, ponieważ wszystko dokładnie pamiętałam. Ach, no i jeszcze fryzura. Nic specjalnego, lekko wycieniowanie włosy i trochę skrócone z przodu, tworzące coś w rodzaju skośnej grzywki. Ale nie do końca. W każdym razie musiałam przyznać, było mi tak nawet ładnie.
Zorientowałam się, że stoję w drzwiach, więc zrobiłam kilka kroków przed siebie. Nick zerwał się z kanapy i przejął ode mnie siatki.
- Nie powinnaś pozwalać jej nosić tego wszystkiego – powiedział z wyrzutem do Angelique.
- Przecież to lekkie – wtrąciłam.
- Właśnie, ma wszystko, co najlżejsze. Poza tym sama bym tego wszystkiego nie dała rady nosić. No zobacz! – uniosła wszystkie siatki które miała w rękach.
Nick pokręcił głową z nieodgadnionym uśmieszkiem.
- A zaklęcia? Angie, przecież mogłaś to wszystko zmniejszyć.
Spojrzałam na nią. Zacisnęła usta w cienką linię i uniosła wysoko głowę.
- Chciałam powyrabiać sobie mięśnie – stwierdziła.
Nick, zanosząc się śmiechem, z moimi siatkami w rękach, poszedł do sypialni. Angelique poszła za nim.
- Gdzie Carl? – spytała.
- U was. Coś czyta. Nie chciałem mu przeszkadzać – powiedział, jak tylko opanował śmiech.
Opadłam na kanapę i obserwowałam, jak wychodzą z pokoju, a chwilę później siadają koło mnie. Angelique jednak zerwała się po kilku minutach i stwierdziła, że idzie do Carla. Nick cały czas patrzył na mnie z uśmiechem.
- Ładnie – powiedział, odgarniając mi z twarzy niesforny kosmyk włosów.
Odwzajemniłam uśmiech.
- Dzięki. Wszystko przez Angelique, oczywiście, ale efekt końcowy nawet mi się podoba.
- Właściwie – przytrzymał rękę na moim policzku – tobie we wszystkim ładnie.
Poczułam się nagle dziwnie nieswojo, więc wstałam z kanapy.
- Pójdę… Pójdę się przebrać – stwierdziłam, uciekając do sypialni.
Sama nie wiedziałam, o co mi chodzi. Gdy już usiadłam na łóżku, dałam sobie chwilę na zastanowienie. Bo przez moment wydawało mi się, że Nick chce coś mi powiedzieć, albo… W każdym razie było mi z tym dziwnie.
Po krótkiej chwili stwierdziłam, że zbyt impulsywnie zareagowałam i postanowiłam wrócić do salonu. Może po prostu źle to wszystko odebrałam. Miałam różne dziwne urojenia. Odetchnęłam głęboko i wyszłam z sypialni. Nick wciąż siedział na kanapie.
- Miałaś się przebrać – powiedział z lekkim rozbawieniem.
Zaczerwieniłam się lekko, ale postanowiłam nie pokazać, że mnie zaskoczył.
- Hm, no taak, ale… się rozmyśliłam – bąknęłam i przetransportowałam się do łazienki.
Świetnie, no to na pewno mi uwierzył, pomyślałam, siadając na brzegu wanny. Spojrzałam w lustro. Cóż, nie wyglądałam aż tak źle, jak sądziłam. Byłam tylko lekko zaróżowiona. Ale i tak opłukałam twarz zimną wodą. Wychodząc z łazienki kilka minut później, zdziwiłam się, widząc Nicka stojącego tuż przy drzwiach. Uniosłam lekko głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Był zaniepokojony.
- Co się dzieje? – spytał.
- Nic – odparłam szybko.
Miałam mu powiedzieć, że nie podoba mi się, że być może chciał mnie pocałować?
- Jesteś trochę jakby zdezorientowana – powiedział. – Coś nie tak? Źle się czujesz?
Odetchnęłam z ulgą, pojmując w końcu, że chodziło mu o moje samopoczucie, a nie przemyślenia.
- Wszystko w porządku – zapewniłam i wyminęłam go, żeby usiąść na kanapie. – To kiedy wychodzimy?
Nick zaśmiał się.
- Aż tak ci się śpieszy? A obiad?
Wbiłam wzrok w ścianę i przygryzłam wargę. Świetnie, jeszcze obiad. Miałam nadzieję, że Angie i Carl się do nas przyłączą. Czułam się dość dziwnie w towarzystwie Nicka. I nie wiedziałam, dlaczego. To pewnie przez te moje głupie pomysły.
Na szczęście wspomniana dwójka pojawiła się ze dwie minuty później. Odetchnęłam z ulgą.

* * *

Namiot stojący na terenie posiadłości Cornélie i Antoine’a był ogromny, zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Jak dla mnie, był już całkowicie przygotowany na uroczystość, ale to było tylko moje zdanie.
- Białe balony potrzebne tu i tu – zakomenderowała Cornélie, wskazując odpowiednie miejsca. - A tu myślę, żeby dać białe i jasnoróżowe.
- Nie wystarczą same białe? – jęknęła Angelique.
- Nie marudź – skarciła ją siostra. – Ciesz się, że nie musisz pompować tych balonów osobiście.
Angelique wywróciła oczami i wróciła do podawania stojącym na drabinach Nickowi i Carlowi napełnionych powietrzem za pomocą różdżki balonów. Cornélie zarządziła, że muszą być przypięte idealnie, więc mowy nie ma o używaniu czarów. Cała trójka przyjęła to jak sok z cytryny do przełknięcia. Ja za to siedziałam tylko na bardzo wygodnym krześle, przesłuchując proponowane przez wynajęte zespoły utwory. To dziwne, ale prócz zwykłej, wynajmowanej standardowo na wszystkie śluby orkiestry, w przerwach miały grać też znane magiczne zespoły. A ja miałam wybrać najodpowiedniejsze moim zdaniem piosenki.
- Jak będą skargi, to bierzesz całą odpowiedzialność na siebie – uprzedziłam Cornélie, gdy przydzieliła mi to zadanie.
- To lepiej postaraj się, żeby ich nie było. Nie chcę zostać obrzucona pomidorami na własnym ślubie – stwierdziła.
Teraz, zapominając o własnym zajęciu, przypatrywałam się, jak pracują inni. Cornélie komenderowała nimi z radością. Chyba lubiła dyktować ludziom, co mają robić. Ale nie była tyranem, o nie. Tylko po prostu przywykła do rozkazywania innym. Też pewnie bym przywykła, gdybym mieszkała niemalże w pałacu i wszyscy by mi usługiwali.
Podskoczyłam lekko, słysząc huk. To Nickowi niechcąco pękł balon. Minę miał tak zdziwioną i przestraszoną równocześnie, że nie wytrzymałam, tylko po prostu się zaśmiałam. Nick zerknął na Cornélie, jakby upewniając się, czy nie czeka go kara, po czym także się zaśmiał. Reszta dołączyła do nas stosunkowo szybko. Podczas tych całych wesołości pękły jeszcze trzy balony – wszystkie trzymane przez Angelique. Cornélie trzepnęła ją lekko jakąś gazetą po głowie.
- A on nie dostał! – zaprotestowała, wskazując na Nicka.
- Bo on jest wysoko – odparła Cornélie.
Angelique wydęła usta, po czym wyjęła z kieszeni różdżkę.
- To żaden problem – stwierdziła, celując nią w gazetę.
Gazeta wyleciała z rąk Cornélie, po czym wzbiła się w powietrze i zaczęła okładać Nicka po głowie.
- Ała – jęknął. – Kobieto, przestań, ja tu zaraz spadnę.
W tym momencie pękły kolejne dwa balony, ale już nawet nie wiedziałam, czyja to była wina. Zaśmiałam się głośno, ignorując zupełnie fakt, że leci moja ulubiona piosenka jednego z zespołów.
Cornélie zaczarowała gazetę, żeby do niej wróciła, i zgromiła Angelique wzrokiem.
- Do pracy! Ruszać się, ale już! – zarządziła, po czym jednym machnięciem różdżki naprawiła wszystkie pęknięte balony.
Po około godzinie Nick zszedł z drabiny po raz ostatni.
- Mam dość – oświadczył. – Carl obijał się przez ostatnie pół godziny, teraz moja kolej.
Carl, który siedział na drabinie, zrobił obrażoną minę.
- No wiesz? Jak śmiesz tak mówić? Uraziłeś mnie.
Nick zaśmiał się i ruszył w moim kierunku. Usiadł na krześle obok.
- Lubię tę piosenkę – stwierdził.
To była ta sama, której słuchałam godzinę temu. Skończyły się wszystkie utwory do przesłuchania, więc wróciłam do tej.
- Tak, ja też – powiedziałam. – I jest taka ponadczasowa. Mówi o nieszczęśliwej miłości…
- Czekałem na ciebie tyle lat,
  Ale nie możesz być ma.
  Patrzę na ciebie jak zza krat,
  A moja dusza łka.
Słuchając, jak nuci cicho refren, przymknęłam oczy. Nie zauważyłam przez to, jak bardzo wymowne jest jego spojrzenie. Dopiero później, gdy piosenka się skończyła i otworzyłam oczy. Prawie spadłam z krzesła, kiedy uświadomiłam sobie, jak blisko się znalazł, i odruchowo próbowałam się odsunąć. Mój wzrok spoczął na wykonanej przeze mnie liście piosenek. Porwałam ją i czym prędzej podeszłam do Cornélie.
- Masz jakieś obiekcje? – spytałam, podtykając jej listę pod nos.
Zaśmiała się cicho.
- Nie znam połowy z tych piosenek, skąd mam wiedzieć? Przesłucham je później, jak już pójdziecie.
Pokiwałam głową.
- Zostawię ją na stole.
Oddalałam się już, kiedy usłyszałam, że mnie woła. Obróciłam się.
- Tak? – spytałam.
Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym przeniosła wzrok na Nicka. Podeszła do mnie.
- To dobry chłopak – powiedziała łagodnie. – Angelique mi o nim opowiadała. Miał trudne dzieciństwo. – Zamilkła na chwilę, żeby kolejnym zdaniem wbić mnie w ziemię. - Nie skrzywdź go.
Spojrzałam w jego kierunku i przygryzłam wargę. Znów spojrzałam na Cornélie.
- Nie jesteśmy razem, ani nic takiego. Czemu miałabym go skrzywdzić?
Właściwie to na myśl, że przeze mnie cierpi, robiło mi się dziwnie smutno. Chciałam jego szczęścia, to wszystko. Byliśmy przyjaciółmi. Cornélie znów na niego spojrzała.
- Po prostu bądź ostrożna. – A potem zainteresowała się innymi swoimi pracownikami. – Carl, bardziej w prawo! – krzyknęła, idąc w jego kierunku.
Zostałam sama na środku namiotu. Nie wiedziałam czemu, ale chciało mi się płakać.

* * *

W pokoju czekała na mnie sowa. Przyniosła list od Demelzy. Od razu wydało mi się to złą wróżbą i nawet miałam ochotę przełożyć czytanie na rano, ale nie mogłam przetrzymywać Demelzy w niepewności, pewnie chciała dostać odpowiedź. Pomyślałam, jak sama bym się czuła, po czym zmusiłam się do otworzenia listu. Nie zdziwiłam się, widząc, że tekst jest w wielu miejscach dokładnie poprzekreślany, a także upstrzony kilkoma kleksami, prawdopodobnie powstałymi na skutek łez. Westchnęłam ciężko i przysiadłam na łóżku, gładząc sówkę po piórach, a potem wzięłam się za rozszyfrowywanie listu.

Ginny,
Ciężko mi o tym mówić, ale potrzebuję kogoś, kto mnie zrozumie. Nawet jeśli tak trudno zwrócić się o słowa pocieszenia. Pokłóciłam się z Colinem. Bardzo. Myślę, że on ma kogoś, ale nie chce mi o tym powiedzieć. Boję się, że to koniec. Ginny, co mam robić? Nie chcę go stracić…

Demelza


- Jakby jeszcze tego było mi trzeba – mruknęłam, i poczułam spływające po policzkach łzy. Pojawiły się jak na zawołanie, tak po prostu.
W przypływie złości cisnęłam list na podłogę i rozpłakałam się. Nie wiedziałam, czy płaczę nad związkiem przyjaciół, czy raczej nad samą sobą. Ukryłam twarz w dłoniach. To nie było w porządku. Powinnam jej odpisać, powinnam…
Usłyszałam ciche pukanie. Otarłam pospiesznie łzy.
- Proszę – powiedziałam.
Do pokoju wszedł Nick. Mogłam to przewidzieć. Natychmiast zauważył, że płakałam.
- Ginny, co się stało? – spytał, obchodząc łóżko i siadając obok mnie.
Pokręciłam głową.
- Nic. Jest mi tylko tak potwornie smutno…
Objął mnie ramieniem.
- Dlaczego ci smutno?
Znów pokręciłam głową.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia.
I nie miałam też pojęcia, czemu wtuliłam się w niego i rozpłakałam. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, nie zrobiłabym tego, bo może wtedy nie wypowiedziałby tych słów:
- Dlaczego mnie unikasz?
Powoli podniosłam wzrok i spojrzałam mu prosto w oczy. Co ja mu miałam, do cholery, odpowiedzieć? Nim zdążyłam pomyśleć cokolwiek, z przerażeniem zauważyłam, że zbliża się do mnie, ale nie poruszyłam się ani o milimetr. Nasze usta złączyły się na krótką chwilę, zanim nie odsunęłam się kawałek.
- Przepraszam – jęknęłam.
Patrzył na mnie z pytaniem w oczach.
- Nie możesz po prostu spróbować?
Nie mogłam!
- To niemądre…
- Aha, i coś jeszcze?
Nick był moim przyjacielem. Nic do niego nie czułam. Powinien to wiedzieć, powinien! Dlaczego wszystko utrudniał? Dlaczego utrudniał mi życie? Już i tak było dość skomplikowane przez Malfoya i jego widzimisię. Było dość skomplikowane przez dziecko, które w sobie nosiłam. Nie potrzebowałam nowych problemów. Nie potrzebowałam komplikacji, skoro już i tak wszystko, cały mój świat, stanął do góry nogami.
- Muszę odpisać na list – rzuciłam oschle i schyliłam się, żeby podnieść go z podłogi. Podeszłam do szuflady i wyjęłam z niej kawałek pergaminu i pióro. Usiadłam przy stoliczku.
Cały czas czułam na sobie wzrok Nicka, co bardzo mnie dekoncentrowało. Ponadto czułam, jakbym straciła coś, zanim zdążyłam dobrze z tego skorzystać. Nie podobały mi się moje odczucia. To było nie w porządku. Nie w porządku wobec niego. Nie w porządku wobec mnie. Wobec dziecka. A nawet, co przyznałam z niechęcią, wobec Malfoya. Najlepiej, gdyby to się nie wydarzyło. Tyle że przecież to było nic. Nic ważnego. Nic złego. Nie przysięgałam nikomu wierności, nie miałam obowiązku żyć w celibacie. A mimo to, nie chciałam tego. Nie chciałam robić Nickowi nadziei. Wszystko powinno być jasne. Nic do niego nie czuję.

Demelzo,
Strasznie mi przykro. Wstrząsnęła mną Twoja wiadomość. Nie wierzę! Jak to się stało? Przecież było tak dobrze, przecież…

Moje myśli uciekły ku Nickowi. Właśnie. Przecież było tak dobrze. Miałam przyjaciela. A teraz? Co miałam zrobić, no co?
Uparcie ignorowałam wzrok wbity w moje plecy.

...Naprawdę, Colin? Nie wierzę. Może to po prostu jakieś nieporozumienie? Może coś źle zrozumiałaś? Nie skreślaj od razu wszystkiego, nawet jeśli okaże się, że masz rację. Może to był po prostu jeden, niewinny pocałunek? Może nic nie znaczył? Może pocałował mnie, żeby sprawdzić moją reakcję?...

Wzdrygnęłam się, gdy zobaczyłam, co napisałam. Natychmiast zamazałam niepożądane treści. Myślałam, więc przelewałam to na papier. Bez sensu.

...Nie skreślaj wszystkiego od razu, nawet jeśli okaże się, że masz rację. Daj mu się wytłumaczyć. I przebacz! To najlepsze, co możesz zrobić. Proszę, uratuj swój związek, zrób chociaż to, gdy ja będę próbować ratować swoje życie. Całuję

Ginny

Nie mogłam już ignorować spojrzenia wbitego w moje plecy jak sztylet. Nie mogłam udawać, że jest wszystko w porządku, bo nie było. I już nigdy być nie miało. Równowaga została zaburzona. Wahadełko zostało wprawione w ruch. I niczego nie dało się cofnąć, żadnego czynu, żadnego słowa. Po namyśle dodałam postscriptum.

PS: Jeśli naprawdę ci zależy, zrób wszystko, co w Twojej mocy.

To była porada dla nas obu. Wstałam i odwróciłam się. Nie spojrzałam na niego. Przywołałam sówkę, do której nóżki przywiązałam list.
- Leć mała, leć do Demelzy – szepnęłam do niej.
Zahukała, po czym wzbiła się w powietrze i już chwilę później była za oknem. Obserwowałam jej lot, aż zniknęła w ciemności.

„Jeśli naprawdę ci zależy, zrób wszystko, co w twojej mocy”

- Nick – powiedziałam cicho, walcząc z chęcią wybiegnięcia z pokoju i ucieknięcia gdzieś daleko. Bałam się na niego spojrzeć, ale musiałam. Napotkałam jego wzrok. Złamałam się. Zapomniałam słów, które już przecież układałam w głowie. Zapomniałam.
Wstał i podszedł do mnie, po czym ujął moją twarz w swoje dłonie, patrząc mi intensywnie w oczy.
- Chcę, żeby to było jasne – powiedział. Bałam się jego słów. Bałam się, że wszystko zepsuje.
- Nie, ja pierwsza – wtrąciłam. Nie mogłam mu na to pozwolić. Nie mogłam pozwolić mu wszystkiego zepsuć. – Jesteś… jesteś moim najlepszym przyjacielem, wiesz? Jeszcze nigdy takiego nie miałam.
- Możliwe, ale…
- I na zawsze pozostaniesz moim przyjacielem.
- Ale…
Zamknęłam oczy, czując, że zbierają się w nich łzy. Czułam się podle.
- Nie chcę żadnych zmian, czy to jasne?
Nie doczekałam się odpowiedzi. Tylko jego dłonie na moich policzkach drżały lekko. Przyłożyłam do nich własne dłonie, próbując powstrzymać drżenie.
- Kocham cię – usłyszałam.
I wtedy mój świat się zawalił.

1 komentarz:

  1. Nie obraź się ale troche nudny rozdział. Jedynie na końcu działo się coś konkretnego...

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)