Kiedy otworzyłam oczy, mój
wzrok padł na śnieżnobiały sufit, ozdobiony złotymi maziajami. Uśmiechnęłam się
i przeciągnęłam w swojej nieskazitelnie białej, lekkiej jak śnieżny puch
pościeli. Łóżko było tak przyjemnie miękkie, że mogłabym się w nim zakopać i
już nigdy nie wychodzić. W powietrzu unosił się przyjemny, subtelny zapach
kwiatów. Gdzieś za zwiewnymi, białymi zasłonami, za oknem, śpiewał ptak.
Podążyłam wzrokiem po przystrojonych obrazami w złotych ramach, kremowych
ścianach i jasnych, finezyjnie rzeźbionych meblach: szafie, toaletce, komodzie,
stoliczku, dwóch krzesłach... Mój wzrok zatrzymał się na niechlujnie
rozrzuconej na miękkim dywanie w kolorze écru zawartości torby podróżnej.
Westchnęłam i usiadłam na łóżku, czując, jak bardzo jest miękkie i wygodne. Z
prawdziwym żalem opuściłam nogi na podłogę, ale miękki dywan nieco zmniejszył
moje złe samopoczucie. Stąpając jak po obłoczku, dotarłam do swoich rzeczy,
żeby poukładać je tak, jak leżeć powinny. Zeszłej nocy gorączkowo poszukiwałam
piżamy, a gdy już ją znalazłam, nie miałam sił sprzątać tego całego bałaganu.
Wpakowałam ubrania do szafy, w której wyglądały, jakby znalazły się tam
zupełnie przypadkiem i czekały, aż dowcip dobiegnie końca i ktoś zamieni je na
strojniejsze odpowiedniki. Nic nie mogłam na to poradzić. Do komody powpychałam
różne szpargały i wzięłam do ręki kosmetyczkę. Po dotarciu do Paryża byłam tak
zmęczona, że bez zaprzątania sobie głowy kąpielą padłam na łóżko, ale tego
ranka zamierzałam naprawić to niedopatrzenie. Przyuważyłam już, że w łazience
jest ogromna wanna i nie zamierzałam z niej nie skorzystać. Z tą myślą
podeszłam do ogromnych, dwuskrzydłowych drzwi, i wyszłam do niemniej
królewskiego niż sypialnia salonu. Minęłam śpiącego na kanapie Nicka, starając
się nie roześmiać. Recepcjonista niedokładnie nas zrozumiał i wyszło nieporozumienie
tego typu, że dostaliśmy apartament dla nowożeńców. Bardzo nas wszystkich
rozbawił ten mały błąd, zwłaszcza Nicka. Na oczach recepcjonisty objął mnie
ramieniem i pocałował w policzek, szepcząc jednocześnie: "wyglądamy jak
nowożeńcy, kochanie?". Parsknęłam śmiechem, ściągając na siebie uwagę
wszystkich gości hotelowych i personelu. Umknęliśmy czym prędzej do swojego
apartamentu, zaśmiewając się po drodze.
Weszłam do urządzonej w
błękicie łazienki. Ten kolor przypominał mi bezkresny ocean, a dywaniki na
podłodze - złoty piasek wybrzeża. Rozmarzyłam się i odkręciłam kurek w wannie.
Szerokim strumieniem popłynęła ciepła woda. Rozebrałam się i weszłam do wanny,
nie czekając, aż będzie pełna, po czym zanurzyłam się całkowicie. Woda grzała
przyjemnie. Kiedy się wynurzyłam, wanna była całkowicie zapełniona. Zakręciłam
kurek i dostrzegłam pod kranem pojemnik z dziwnym, różowym płynem. Wiedziona
ciekawością, nacisnęłam przycisk i płyn spłynął do wody, która natychmiast
spieniła się i zaczęła kwiatowo pachnieć. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o
krawędź wanny. Moje nozdrza drażnił przyjemny zapach. Poczułam się nagle senna,
bardzo, bardzo senna. Ziewnęłam i otworzyłam oczy, uśmiechając się do siebie.
I nagle mój piękny sen
prysł jak bańka mydlana. Mój uśmiech zbladł, kiedy przed oczami stanął mi
odchodzący ulicą Malfoy. Ten obraz prześladował mnie od kilku dni. Jak za każdym
razem, coś boleśnie zakłuło mnie w okolicach serca. Nim się spostrzegłam, po
policzku spłynęła mi łza. Miałam tego dość. Jak mogłam o tym zapomnieć?
Przecież tak bardzo chciałam...
Siedziałam tak i
siedziałam bardzo długo, starając się wyrzucić z pamięci niechciane obrazy,
dopóki woda się nie oziębiła. Wyszłam ostrożnie z wanny, bojąc się, że mogę się
poślizgnąć i przewrócić, ale dywanik, na którym stanęłam, był całkowicie
antypoślizgowy. Wytarłam się szybko hotelowym ręcznikiem i ubrałam w najlepsze
ze swoich ubrań. Przez tego całego Malfoya i Pokątną zapomniałam w drodze
powrotnej wstąpić do mugolskiego Londynu po ubrania i musiałam zabrać do Paryża
to, co akurat miałam pod ręką i co jeszcze jako tako pasowało. Pocieszałam się
nadzieją, że znajdę dla siebie coś na miejscu. Nie miałam też butów do mojej...
Malfoya... sukni na ślub. Ani torebki, ani ozdób do włosów, ani kolczyków, ani
kosmetyków do makijażu. Po raz kolejny tego dnia przeklęłam Malfoya i wyszłam z
łazienki, rozpakowując najpierw zawartość swojej kosmetyczki.
Nick nadal spał. Podeszłam
do niego i szturchnęłam go palcem. Poderwał się natychmiast, celując we mnie
różdżką. Wywróciłam oczami.
- Wydaje mi się, że gdyby
ktoś chciał cię napaść, to po prostu by to zrobił, a nie bawił się w budzenie.
Zmieszał się i schował
różdżkę.
- Przepraszam, kochanie
- powiedział. - Która godzina?
Jak na zawołanie wielki,
złoty zegar, zabił cicho dziewięć razy.
- Masz odpowiedź -
stwierdziłam, uśmiechając się - kochanie.
Rozległo się pukanie do
drzwi.
- Śniadanie! -
usłyszeliśmy. Spojrzeliśmy po sobie.
- Lepiej zmykaj do
sypialni - poradziłam Nickowi. - Razem z tą pościelą. Jeszcze zaczną plotkować,
jaka to ja jestem wredna.
- Żona wywaliła mnie z
sypialni - pożalił się, zbierając swoje rzeczy i przenosząc do drugiego pokoju.
Roześmiałam się i poszłam otworzyć drzwi.
Pracownik hotelu,
przywitawszy się, wszedł, lewitując przed sobą ogromną tacę, żeby porozstawiać
wszystko na ogromnym, jadalnianym stole w kącie. Odnosiłam wrażenie, że nie
damy rady tego wszystkiego zjeść.
- Małżonek jeszcze śpi? -
spytał po angielsku z mocno francuskim akcentem.
- Dzień dobry - powiedział
Nick, stając w drzwiach, i ratując mnie od myślenia, co też odpowiedzieć. Był
już kompletnie ubrany.
Zezując, odczytałam z
plakietki, że obsługujący nas mężczyzna ma na imię Bruno.
- Dzień dobry! -
odpowiedział radośnie, po czym przyjrzał nam się podejrzliwie.
Nick podszedł do mnie i
pocałował w policzek. Bruno był usatysfakcjonowany, bo czym prędzej się
pożegnał i wyszedł z pokoju. Zaśmiewając się, opadłam na kanapę.
- Nie wiedziałam, że to
takie męczące udawać świeżo poślubioną.
Nick uśmiechnął się
zdawkowo. W ogóle dobrze wyglądał, był bardzo radosny od wczoraj. Uśmiech
towarzyszył mu przez całe śniadanie i nawet wtedy, kiedy Carl i Angelique,
trzymając się za ręce, przyszli do nas z wizytą. Carl natychmiast rozsiadł się
na kanapie i zarzucił nogi na oparcie. Angelique zgromiła go wzrokiem, ale
podeszła do nas, siedzących przy stole.
- Jak się mają nowożeńcy?
- spytała z uśmiechem, po czym mrugnęła. - Owocna noc poślubna?
Zaczerwieniłam się, a Nick
wybuchnął śmiechem.
Nie chciałam o tym myśleć,
nie miałam nawet pojęcia, co mnie podkusiło do tego typu rozmyślań, ale
ponownie tego dnia przypomniał mi się Malfoy. Tym razem ten Malfoy z Pokoju Życzeń.
Poczułam, jak robi mi się niemożliwie gorąco i zakrztusiłam się herbatą, po
czym uciekłam do łazienki pod pretekstem pełnego pęcherza.
Usiadłam na brzegu wanny,
starając się uspokoić. Odkręciłam lodowatą wodę i obmyłam nią twarz. Nie
pomogło, więc obmyłam też kark. Zimno rozeszło się po moim ciele i było mi
łatwiej się skupić i nie myśleć o... pewnym kimś. Zakręciłam wodę, wytarłam się
ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Podczas mojej nieobecności Carl włączył się do
rozmowy. Z ulgą powitałam nowy temat - wyposażenie hotelu - i wróciłam na swoje
miejsce.
Po krótkiej naradzie
postanowiliśmy na początek złożyć wizytę Cornélie i jej narzeczonemu, a później
wziąć się za zwiedzanie miasta. Czy raczej jego części. Nick nie przesadzał z
tym zapewnianiem mojej mamy, że wszyscy będą o mnie dbać: naprawdę dbali.
Miałam trochę wyrzutów sumienia, że przeze mnie obszar zwiedzania znacznie się
zawęził, a także trochę się z tego powodu denerwowałam, ale Nick i Angelique
mnie przegłosowali. Carl odzywał się do mnie tylko w ostateczności. Wiedziałam
już wcześniej, że będę się źle czuła z tego powodu, więc nie było to dla mnie
wielką przykrością. Dowiodło tylko temu, że jeśli czegoś się spodziewam,
łatwiej to przeżyć.
Tak więc punktualnie o
dwunastej stawiliśmy się pod bramą rezydencji Antoine'a Delacroixa,
narzeczonego Cornélie. Nick gwizdnął z podziwem, Carl prychnął, Angelique
uśmiechnęła się promiennie, a ja... po prostu stałam.
Angelique zadzwoniła
domofonem, przedstawiła się i powiedziała, kto jest z nią. Następnie wielka,
ciężka brama otworzyła się sama, pozwalając nam przejść do środka. Kiedy tylko
ją minęliśmy, zamknęła się z cichym trzaskiem.
Moim oczom ukazał się
przepiękny, zadbany ogród. Wszędzie rosły ukwiecone, różnokolorowe dywany, a
także pojedyncze, zadbane krzewy o kształtach zwierząt z różnych stron świata:
lwa, słonia, żyrafy, nosorożca, delfina, kangura, ogromnego węża, strusia...
Dobiegł mnie szum
fontanny, ale nie mogłam jej dostrzec.
Szliśmy szeroką drogą w
kierunku rozległej rezydencji o śnieżnobiałych ścianach i ogromnych oknach.
Budynek miał dwa piętra i mnóstwo balkonów. Był bardzo szeroki. Drzwi wejściowych
strzegło sześć ustawionych w jednej linii, masywnych kolumn, wspierających rozciągający
się nad nimi taras.
Otworzył nam snobistyczny
staruszek w idealnie czarnym, eleganckim garniturze.
- Panienka Angelique, jak
mniemam? - zwrócił się do Angie idealną, starą angielszczyzną, nas nie
zauważając. - Zapraszam do środka. Panna Cornélie oczekuje w salonie.
Zaprowadził nas pod
odpowiednie drzwi. Po drodze minęliśmy ogromny hall z ogromnymi, podwójnymi
schodami, rozszczepiającymi się przy górze i opadającymi półkolem ku dołowi.
Widywałam takie na historycznych filmach, które kiedyś wmusiła we mnie
Hermiona.
Jak można było się
domyślić, salon prezentował się wspaniale. Był wielki, pełen półek z książkami,
wygodnych kanap, rzeźb i obrazów. Najbardziej jednak w oczy rzucał się bogato
zdobiony, ogromny kominek.
Kobieta, siedząca na
jednej z kanap, zerwała się i podbiegła do Angelique, piszcząc i szczebiocząc
coś po francusku. Były bardzo podobne: obie jasnowłose, smukłe, o pociągłych
twarzach, poważne, ale mimo to ładne. Ponadto były równego wzrostu. Wyglądały jak
bliźniaczki, mimo że Cornélie była starsza o jakieś osiem lat.
Gdy już Cornélie
wyściskała siostrę, zauważyła resztę.
- To jest mój chłopak,
Carl - powiedziała Angelique, chwytając go za rękę. - A to nasi przyjaciele,
Ginny i Nick.
- Bonjour -
Cornélie pozdrowiła nas z promiennym uśmiechem, po czym uściskała każdego z
osobna. Pachniała drogimi perfumami. - Miło mi, że przyjechaliście na ślub. Mam
nadzieję, że będziecie dobrze się bawić w Paryżu. - Miała nienaganny akcent
zarówno władając francuskim, jak i angielskim. - Niestety Antoine'a nie ma,
wyjechał w sprawach służbowych, wraca prosto na ceremonię, więc dopiero wtedy
go poznacie. Chcecie obejrzeć dom?
Poczułam coś na kształt
ukłucia zazdrości. Mówiła swobodnie "dom" o ogromnej rezydencji. Też
bym tak chciała.
Kiedy szliśmy rzędami
jasnych, przestronnych korytarzy, tłumaczyła, dlaczego wynajęła połowie gości
hotel - po prostu okazało się, że jest ich za dużo, a że w hotelu jest bardziej
luksusowo, niż w rezydencji, to właśnie tam zamieszkaliśmy.
Było tu od groma sypialni
- całe drugie piętro tonęło w sypialniach. Straciłam rachubę przy dwudziestej
pierwszej, ale było ich znacznie więcej. Na pierwszym piętrze znajdowało się
pięć sypialni należących do Cornélie i Antoine'a, ogromna biblioteka, gabinet
Antoine'a, gabinet Cornélie, ze dwie garderoby i trzy łazienki. Najwięcej
miejsca zajmował tu jednak korytarz. Na parterze były dwa salony, kuchnia i
całe mnóstwo sal - sala balowa, sala jadalna, sala rozrywki... Dowiedziałam się
też, że na zewnątrz jest basen i stajnia, a także ogromny namiot wzniesiony na
potrzeby wesela. Jakby nie mogli po prostu urządzić go w jednej z sal.
Zjedliśmy wystawny obiad
przy ogromnym stole w sali jadalnej, podczas którego Angelique wypytywała
siostrę, co robiła przez te trzy lata, podczas których się nie widziały, a
także jak poznała Antoine'a.
- To było półtorej roku
temu - zaczęła swoją opowieść Cornélie. - Zaczynałam praktyki w szpitalu, a
Antoine został przydzielony moim mentorem. Tydzień później zaprosił mnie na
kolację do drogiej restauracji, oczywiście w sprawach czysto służbowych, a
następnie do swojego domu. Zagadaliśmy się, zrobiło się późno, więc odprowadził
mnie do domu. Po upływie kolejnego tygodnia już byliśmy parą. Rok później
oświadczył mi się, zamieszkaliśmy tutaj razem, i za kilka dni bierzemy ślub.
- Ile Antoine ma lat? -
spytała Angelique.
Siedzący obok mnie Nick
tymczasem poszturchiwał mnie lekko w ramię.
- Co? - szepnęłam, w końcu
skupiając na nim uwagę.
Nie odzywając się, wskazał
za okno. Spojrzałam w tamtym kierunku. Zebrały się ciemne chmury i już za
chwilę miał lunąć deszcz. To sobie pozwiedzaliśmy...
- Trzydzieści - Cornélie
odpowiedziała na pytanie zadane przez Angelique. - To tylko pięć lat różnicy,
nie jest tak źle, prawda?
- Więc Antoine jest
uzdrowicielem? - chciał wiedzieć Carl.
- Myślisz, że deszcz nas
ominie? - szepnęłam do Nicka. - Jest jakaś możliwość?
Uśmiechnął się do mnie
lekko.
- Tak bardzo zależy ci na
zwiedzaniu? - spytał. - Mamy jeszcze dużo czasu...
- Wolałabym mieć czas pod
koniec, nie na początku - odparłam.
Cornélie opowiadała
Carlowi i Angelique o pracy uzdrowiciela swojej i swojego narzeczonego. Ona
dopiero zamierzała nim być, on miał za sobą już parę ładnych lat doświadczeń.
Oboje pracowali na oddziale urazów pozaklęciowych.
- Zdążymy - uspokajał mnie
Nick. - Możemy wrócić, kiedy tylko chcemy. Carl i Angelique wracają w
poniedziałek, ale my możemy zostać tak długo, jak będziesz chciała.
- Nie musisz wracać do
pracy? - spytałam.
- Ginny, a ty kim chcesz
zostać w przyszłości? - usłyszałam pytanie Cornélie. Odwróciłam wzrok od Nicka,
żeby przenieść go na nią.
Właściwie nie miałam
planów. Kiedyś marzyłam, kiedyś myślałam. Teraz żyłam chwilą, a na chwilę
obecną nie potrzebowałam pracy. Wiedziałam jednak, że taka odpowiedź nie zadowoli
ani Cornélie, ani reszty. Wszyscy wpatrywali się we mnie z ciekawością. Nawet
Carl.
- Myślałam kiedyś, żeby...
grać w quidditcha - powiedziałam zgodnie z prawdą.
Ale to było zanim odeszłam
z drużyny. I zanim zaszłam w ciążę.
- To musisz być naprawdę
dobra - stwierdziła Angelique. - Na jakiej grasz pozycji?
Postanowiłam nie poprawiać
formy na "grałam", ale czułam się z tym jak oszustka.
- Ścigająca. Byłam w
szkolnej drużynie, a wcześniej grywałam z braćmi.
- Zagramy kiedyś?
Oczywiście już po porodzie.
Poród. Słowo zakazane.
Wzdrygnęłam się, starając się skupić uwagę na czymś innym.
- Jasne - odpowiedziałam.
- Z chęcią.
Chociaż właściwie nie
miałam na to ochoty.
- A Carl jest niezły jako
pałkarz - Angelique pochwaliła się swoim chłopakiem, gładząc go po włosach.
- A ty Nick? Gdzie
pracujesz? - spytała Cornélie.
Nick zmieszał się. Nigdy
nie mówił mi o swojej pracy, ale to było zanim przyznał się, że jest
czarodziejem. Czy nadal nie mógł mi nic powiedzieć? A może nie mówił o swojej
pracy ogółem?
- Nick pracuje w
ministerstwie - powiedziała Angelique szybko. - W czymśtam ściśle tajnym.
Nikomu o tym nie mówi.
W ministerstwie?
Spojrzałam na niego, szukając potwierdzenia, ale tylko uśmiechał się lekko.
Mimo to był trochę spięty.
- Carl za to pracuje w
dziale gier i sportów - ciągnęła Angelique. - A ja za parę miesięcy będę
pracować w salonie kosmetycznym. Ładny mam manicure? - Zamachała Cornélie
dłonią przed oczami, zmuszając ją do odwrócenia uwagi od Nicka. Ten rozluźnił
się i powiedział bezgłośnie "dzięki".
I wtedy lunęło. I ja, i
Nick, i Carl, i Angelique jęknęliśmy głośno.
- Komu deseru? - spytała
radośnie Cornélie.
* * *
Kiedy tylko przestało
padać, opuściliśmy rezydencję i wyszliśmy na mokrą, paryską ulicę. Angelique,
która dość dobrze znała miasto, zaprowadziła nas na stację metra. Mieliśmy się
nim dostać na Ile de la Cité, wyspę na Sekwanie, w centrum Paryża. Nick upierał
się, że koniecznie muszę zobaczyć katedrę Notre Dame, a także inne, mniej ważne
jego zdaniem, zabytki. Kiedy już wydostaliśmy się na zatłoczoną ulicę, słońce
nareszcie raczyło wyjrzeć zza szarych chmur. Uśmiechnęłam się do niego
promiennie. Trochę uśmiechu dostało się też Nickowi, który przypadkiem wszedł
mi w kadr. Zaśmiał się.
- Hej, kochanie, popatrz
tam! – zawołał, wskazując na coś ręką.
Spojrzałam w tamtym
kierunku i ujrzałam wysoką, strzelistą wieżę zwieńczoną iglicą. Dla mnie,
osoby, która większość życia spędziła w Norze i Hogwarcie, okazjonalnie
odwiedzając Londyn, było to niesamowite dzieło sztuki. Hm, no i jeszcze miesiąc
spędziłam w Egipcie, kiedy tata wygrał na loterii „Proroka Codziennego”, ale to
było dawno temu. No i Egipt to nie Paryż. Chyba miałam prawo się zachwycać.
- Co to? – spytałam. Cóż,
nie miałam zielonego pojęcia o Paryżu i jego zabytkach.
- Sainte-Chapelle, czyli
Święta Kaplica – powiedziała Angelique, podążając za moim wzrokiem.
- Kiedyś była częścią
pałacu królewskiego – wtrącił Nick.
- To gdzie ten pałac? –
spytałam, rozglądając się na boki i próbując go dojrzeć. Wszyscy, nawet Carl,
parsknęli śmiechem. Nie moja wina, że byłam tak niedoinformowana.
- Troszkę mugolskich wojen
wystarczyło, żeby biedaczek poległ – odpowiedziała Angelique. – Do dzisiaj
zachowało się tylko jedno skrzydło, Conciergerie, oraz właśnie Sainte-Chapelle.
Byłam zadowolona, że ktoś
raczył mi to wyjaśnić. Cały czas wpatrywałam się w kaplicę.
- Wejdziemy tam? –
zapytałam, podziwiając z daleka ogromne okna.
Angelique zamyśliła się,
marszcząc brwi.
- Jeśli chcesz… - zaczęła
powoli, ale Nick przerwał jej z buntowniczą miną.
- Ja chcę do Notre Dame –
oświadczył.
Wyglądał tak komicznie, że
wybuchłam śmiechem, chociaż przecież byłam na niego obrażona za wyśmiewanie się
ze mnie. Kiedy spojrzał mi w oczy, jego twarz złagodniała i ani się obejrzałam,
a śmiał się razem ze mną. Chyba zdał sobie sprawę, że powiedział to tonem
dziecka, któremu rodzic nie chce kupić zabawki.
Angelique jednak twardziej
stąpała po ziemi.
- Kochani, czas, czas,
czas – popędziła nas, stukając w swój elegancki zegarek wyślizgujący się spod
eleganckiej, białej bluzki z kołnierzykiem. Uspokoiliśmy się natychmiast i podążyliśmy
za naszą przewodniczką, której bardzo się spieszyło. – Myślę, że zaczniemy od
wschodniej strony wyspy, skoro Nick chce koniecznie do katedry – kontynuowała.
Carl, który został w tyle,
wyprzedził nas, chwycił ją pod ramię i szepnął coś na ucho. Zachichotała i
odszepnęła mu. Wymieniliśmy z Nickiem spojrzenia, uśmiechając się do siebie. Z
trudem powstrzymałam się od ponownego wybuchnięcia śmiechem.
- Jesteśmy – oznajmiła
Angelique jakiś czas później, kiedy stanęliśmy na placu przed dziwną budowlą,
która przypominała mi trochę ułożoną z drewnianych klocków. Tym, co najbardziej
przykuło moją uwagę, było ogromne, okrągłe okno na samym jej środku.
Nick patrzył z dumą na
tego kloca.
- A wiesz, że ta katedra była
budowana przez prawie trzysta lat? – spytał mnie ni z tego, ni z owego.
A niby skąd miałam
wiedzieć? Zresztą, wyglądało mi bardziej na to, że sobie ze mnie żartuje, bo ma
nadzieję, że łyknę każdą bajeczkę.
- To niemożliwe –
stwierdziłam. – Ludzie nie żyją po trzysta lat, żeby budować katedrę.
Wydawało mi się to
doskonałym rozumowaniem. Ale zapomniałam o pewnej bardzo ważnej rzeczy – że
mugole są mugolami, a ich prace zajmują bardzo dużo czasu.
- No przecież nie
wybudował jej jeden człowiek – uzmysłowił mi Nick. – Wiesz ile tutaj pracowało osób?
Właściwie budowa zajęła dziewięćdziesiąt lat, te trzysta to z przebudowami, wykończeniami…
Przyjrzałam się wszystkim
rzeźbom, murkom i kolumienkom. Rzeczywiście, wyglądało na to, że Notre Dame
poświęcono wiele czasu. Ale nadal trzysta lat było dla mnie zbyt wielką liczbą,
ba, nawet te dziewięćdziesiąt, choć już trzykrotnie mniej, było nie do
pomyślenia.
- W którym roku zaczęli
budowę? – spytałam, tak dla pewności.
Nick wzruszył ramionami.
- Nie wiem, to było tak
dawno… Dwunasty wiek?
Jeszcze raz przyjrzałam
się z uznaniem wielkiemu klocowi. Skoro zaczął być budowany ponad siedemset lat
temu, to chyba mogłam zgodzić się na te trzysta lat.
- Jednak byłoby prościej,
gdyby jakiś czarodziej tu pomógł – upierałam się przy swoim, nie mogąc
zrozumieć, jak też wszystkie prace mogły zająć tak dużo czasu.
- Czarodziei spalano na
stosie – wyjaśnił cierpliwie Nick. – Nie pamiętasz z historii magii? Byliśmy
obrażeni, że śmieją nas nękać – zażartował.
Uśmiechnęłam się lekko, po
czym rozejrzałam się. Pechowo spojrzałam na Angelique i Carla, którzy akurat
się całowali. Szybko odwróciłam wzrok, czując nagle dotkliwie brak obecności
Malfoya.
Czy naprawdę o to mu
chodziło? Czy mówiąc o tym, żebym nie jechała, tylko została z nim (z nim! Niby
gdzie z nim?), chciał, żebym myślała
o tym przez większość czasu spędzonego tutaj? Jeżeli tak, gratulacje. Osiągnął
swój cel.
A niech cię hipogryf
kopnie, Malfoy!
W miarę, jak zbliżaliśmy
się do katedry, coraz bardziej mi się podobała. Była śliczna, przepiękna,
przecudowna! Niestety, uległam jej urokowi i musiałam przyznać rację Nickowi,
chociaż za nic nie powiedziałabym tego na głos.
Wydawało mi się, że po
ujrzeniu fasady Notre Dame już nic nie może zrobić na mnie takiego wrażenia,
ale myliłam się. Poczułam dziwny, choć bardzo miły zapach. Coś jak starość,
kadzidło… Tak mogły pachnieć tylko stare kościoły. Przypomniałam sobie pewien
letni dzień, kiedy Hermiona opowiadała o wszystkich swoich podróżach po świecie
i najbardziej zachwycała się zabytkowymi kościołami. Nie rozumiałam jej wtedy,
nie wiedziałam też, co takiego niby niesamowitego jest w zapachu starości i
kadzidła, ale teraz sama uległam temu urokowi. Mimo tego strasznie trudno było
mi się pogodzić z faktem, że nie mam ostatniego słowa w swojej własnej
wewnętrznej potyczce z Nickiem, ale ulżyłam trochę mojemu cierpieniu, zerkając
w górę na niewiarygodnie wysokie sklepienie. Największe wrażenie wywarło na
mnie chyba to, że wszystko było takie dokładne, takie dopracowane… Gdzieś na
bocznym torze świadomości zarejestrowałam, że jest mi chłodno. Grube, wiekowe
mury nie przepuszczały ciepła, podobnie jak te hogwartckie. Było też ciemniej,
niż na zewnątrz. To chyba sprawka tych wszystkich witraży w oknach. Zaczęłam
się też zastanawiać, czy gdyby nie było tych witraży, okna wpuszczałyby więcej
światła, i o ile byłoby jaśniej, równocześnie przyglądając się wysokim, ostrym
łukom.
W powietrzu czuć było
mgiełkę tajemniczości. Ileż lat przetrwała ta budowla! Ile widziała? Ile
słyszała? Ilu wojen była świadkiem? Ilu ludzi przeszło przez jej próg? Ile
widziała narodzin, ślubów, pogrzebów…?
Nick, mój wierny
informator, opowiadał mi cicho o tym, jak to na placu obok tych właśnie murów
prawie siedemset lat temu spłonął na stosie wielki mistrz Zakonu Templariuszy –
Jakub de Molay. Nie miałam zielonego pojęcia, kto to ten Jakub, czy też ten
cały Zakon Templariuszy, ale dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy Nick mówił,
jak to wielki mistrz przeklął papieża Klemensa, rycerza Wilhelma i króla Filipa,
a także ich potomków. Wkrótce, po śmierci ostatnich z rodu, z którego wywodził
się król Filip, wybuchła wielka, stuletnia wojna z Anglią, która doprowadziła
do zrujnowania całego kraju. A wszystko przez ginącego w płomieniach Jakuba.
- Ale to czysto
teoretyczne – podkreślił Nick, mrugając. – Tak gdzieś czytałem.
Byłam pełna podziwu dla
jego wiadomości o świecie. Ja niewiele wiedziałam. Jeśli nawet profesor Binns
wspominał coś podobnego na historii magii, to o tym nie wiedziałam. Nie było
trudno tego przegapić, nigdy nie uważałam na tych lekcjach, jak zresztą
większość uczniów.
- Skąd o tym wszystkim
wiesz? – spytałam. – O tych wojnach, legendach…
Nick zdusił śmiech.
- To taka śmieszna
historia… kiedyś ci ją opowiem.
Przyjrzałam mu się z
powątpiewaniem. Jakoś nie wierzyłam w to „kiedyś”.
- Obiecujesz? – chciałam
się upewnić.
- No jasne. Ale nie teraz.
Teraz słuchaj…
Organy. Właśnie
rozbrzmiały organy. Był to dźwięk niesamowity, potężny, wypełniający duszę i
serce. Muzyka grała wewnątrz mnie, zwielokrotniona przez echo odbijane od
starych ścian. Zaczął śpiewać chór. To było piękne. Właściwie nigdy w życiu nie
byłam na mszy, czarodzieje nie chodzili do kościołów, nie oddawali czci Bogu.
Ale nie znaczy to, że byli niewierzący. Każdy gdzieś tam wewnątrz siebie czuł,
że jest ktoś, kto stworzył wszystko, co nas otacza. I to by było na tyle.
Dlaczego więc teraz takie emocje wywoływała we mnie zwykła, religijna pieśń? Co
z tego, że nie rozumiałam ani słowa?
Kiedy wyszliśmy na skąpany
w słońcu plac, musiałam zmrużyć oczy od nadmiaru światła. Angelique szybko
przystąpiła do przedstawiania nam swojego planu na zwiedzanie. Poczułam, że to
będzie bardzo długi dzień, po którym niezmiernie będą boleć mnie nogi,
zwłaszcza, że obciąża mnie ten wydęty brzuch. Nie narzekałam, kochałam swoje
nienarodzone dziecko, tylko troszkę denerwowało mnie, że nie mogłam w tym
momencie być piękna i szczupła. Zwłaszcza, gdy przechodziły koło nas młode
paryżanki o idealnych figurach. Na te nieidealne nie zwracałam uwagi.
Podjechaliśmy metrem pod
Luwr, dawny pałac królewski, w którym obecnie znajdowało się muzeum sztuki.
Budynek był przepiękny. Obeszliśmy Luwr dookoła, czym byłam wręcz zachwycona.
Zawsze ciągnęło mnie do renesansowych pałaców. Przeszliśmy pod Arc du Carrousel,
łukiem triumfalnym, który jednak nie był tym
Łukiem Triumfalnym na alei Pól Elizejskich, odpoczywaliśmy w Jardin des
Tuileries, przepięknych ogrodach, minęliśmy jakiś staw, oszałamiający Diabelski
Młyn i doszliśmy do Place de la Concorde, czyli Placu Zgody, z pomnikiem
Ludwika XV. Nick bąknął coś o tym, że ścięto tam Ludwika XVI. Naprawdę nie miałam
pojęcia, skąd on czerpał wiedzę o mugolskich władcach, w dodatku francuskich
(ja wiedziałam troszeczkę tylko o brytyjskich).
W centralnej części placu
znajdował się egipski obelisk (cokolwiek ta nazwa oznaczała), mający około 3300
lat. Pochodził z jakiejś świątyni w Tebach.
Przespacerowaliśmy sobie
przez Pola Elizejskie, jak dla mnie – ulicę bez końca. Bardzo miło się nią szło,
co nie zmienia faktu, że okropnie długo. Mijaliśmy liczne teatry, restauracje,
kina i ekskluzywne sklepy. Wreszcie dotarliśmy pod właściwy Łuk Triumfalny –
jeden z symboli Paryża. Następnie znów wsiedliśmy w metro i przemieściliśmy się
w kierunku Wieży Eiffla. Robiła piorunujące wrażenie. Ogromna, stalowa,
niezdobyta. Hm, chyba zbytnio się wczułam z tą „niezdobytą”. Pojechaliśmy windą
na sam szczyt. Widok był niesamowity. Cały Paryż jak na dłoni. Angelique
wtuliła się w Carla, który miał lęk wysokości, żeby dodać mu otuchy. Spojrzenia
moje i Nicka spotkały się. Uśmiechnęłam się do niego, zanim odwróciłam wzrok.
Podszedł bliżej mnie i całkowicie naturalnym gestem chwycił moją dłoń, a ja,
również całkowicie naturalnie, oparłam głowę o jego ramię.
Nawet wtedy Malfoy mnie
nie opuścił.
Durna fretka.
Skrzywiłam się i odsunęłam
kilka kroków. Nick był zdezorientowany. Bąknęłam coś, że boli mnie głowa.
Byłam już nieźle wkurzona.
Malfoy przeszkadzał mi we wszystkim, dosłownie wszystkim! Nie mogłam już nawet
chociażby spojrzeć na Nicka. Miałam tego dość. O nie, panie Malfoy, tak to nie
będzie. To moje życie. Moje PRYWATNE życie. To, że ma pan jako takie prawa do
dziecka, nie znaczy, że do mnie również.
Podeszłam do barierki i
spojrzałam w dół na mikroskopijne budowle. Naszła mnie nagła ochota, żeby
skoczyć i raz na zawsze odciąć się od Malfoya, ale przywołałam się szybko do
porządku.
Nasza wycieczka dobiegła
końca. Głównie dlatego, że znowu lunęło. Kiedy całkowicie mokrzy wsiadaliśmy do
metra i podjeżdżaliśmy pod hotel, trzęsłam się z zimna, do momentu, w którym
poczułam lekki podmuch ciepłego powietrza. Zdezorientowana, rozejrzałam się i
zauważyłam kawałeczek różdżki wystający z rękawa Nicka. Przeniosłam wzrok na
jego twarz. Uśmiechał się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech.
- Dzięki – szepnęłam.
Gdybyśmy nie byli w
metrze, pewnie całkowicie by mnie wysuszył. Ale wtedy wzbudzilibyśmy, czy
raczej ja wzbudziłabym zainteresowanie.
Stacja metra była prawie
pod naszym hotelem. Musieliśmy tylko przejść przez magiczną barierę i przez
duży plac dostać się do wnętrza. Jako że nadal padało, Nick wyczarował wokół
nas bańkę nieprzepuszczającą zimnych kropli. Nie uchroniło to nas jednak od
wchodzenia co chwilę w kałuże, toteż odetchnęliśmy z ulgą, kiedy znaleźliśmy
się w ciepłej sali recepcyjnej. Wszyscy zaczęli się osuszać, oprócz mnie
oczywiście, gdyż nie mogłam używać zaklęć jeszcze przez trochę ponad miesiąc.
Skoro już o zaklęciach
mowa… Zdziwiłam się, że do Nory nie przyszło upomnienie z Ministerstwa, jako że
użyłam magii. Chociaż może mieli wgląd w używane zaklęcia, i doszli do wniosku,
że użyłam ich w obronie własnej? Tak czy siak, nie miałam im tego za złe.
Nie zauważyłam, kiedy
ubrania na mnie wyschły. Przegapiłam moment, w którym Nick wycelował we mnie
różdżką. Po raz kolejny mu podziękowałam, a później poszliśmy wszyscy do pokoi,
żeby przebrać się na kolację, którą zamierzaliśmy zjeść w sali jadalnej w
hotelu. Nie miałam zbyt wielkiego wyboru w ubraniach, ale zdecydowałam się
założyć spódnicę. To chociaż troszkę bardziej eleganckie, niż spodnie. Moja
jedyna spódnica miała niski stan i lekkie falbany. Jej kolor był bardzo trudny
do zdefiniowania – coś pomiędzy morskim a trawiastym. Właściwie to zależy, w
jakim świetle na to spojrzeć. Na górę włożyłam zwiewną, limonkowożółtą bluzkę.
Popatrzyłam krytycznie w lustrze na moje sterczące w różne strony włosy i
zebrałam wszystkie, żeby spiąć je spinką. Zmieniłam jeszcze buty na trochę
bardziej odpowiednie, nadal na płaskiej podeszwie, jednak zgrabniejsze. To, co
widziałam w lustrze, niezbyt mi się podobało, więc warknęłam zirytowana i czym
prędzej od niego odeszłam, żeby nie psuć sobie jeszcze bardziej humoru. Kiedy
wyszłam ze swojej prywatnej sypialni, w salonie czekała na mnie już uszykowana
Angelique. Miała na sobie prostą, lecz efektowną, czarną sukienkę. W
rozpuszczone włosy wpięła spinkę z motylem. I wyglądała pięknie. Poczułam się
jak żebraczka.
- Chcesz tak iść? – spytała
mnie.
Skrzywiłam się.
- Dzięki.
Podeszła do mnie,
tłumacząc się.
- Nie chodzi o to, że źle
wyglądasz. Tylko że mogłabyś wyglądać jeszcze lepiej. Wracaj tam! – krzyknęła
do Nicka, który właśnie wychodził z łazienki. Posłusznie się cofnął i zamknął
za sobą drzwi. Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Czemu?
Ale ona już bez słowa
prowadziła mnie do sypialni i usadziła przed lustrem, po czym wyciągnęła z
torebki kilka rzeczy i położyła na stoliczku obok. Nadal nie odzywając się
chwyciła za kosmetyki i zajęła się moją twarzą. Po kilku minutach spojrzałam w
lustro. Hm, wyglądałam dziwnie. Jakoś tak inaczej. Ale ładnie. Ku mojemu
zdziwieniu zauważyłam też długie kolczyki. Nie miałam pojęcia, jak i kiedy
znalazły się w moich uszach.
- Hm, dzięki –
powiedziałam.
- Czy mogę już wyjść? –
krzyknął Nick z łazienki.
Angelique, zadowolona z
efektu swojej pracy, wyszła z sypialni, pytając, czy już wygląda po ludzku. Nie
miałam pojęcia, co to może oznaczać, więc oderwałam się od lustra i podążyłam
za nią.
Nick miał na sobie zwykłe
dżinsy i kremową koszulę w cieniutkie, złote pasy. Ja nie widziałam nic, co
pozwalałoby stwierdzić, że wygląda „nie po ludzku”, ale wystarczyło jedno
spojrzenie w stronę Angelique, żeby stwierdzić, że całkowicie się myliłam.
- Źle wyglądasz – powiedziała
z kwaśną miną. Nick speszył się.
- Nieprawda, dobrze
wyglądasz – zaprzeczyłam cicho.
Angelique odwróciła się do
mnie.
- Dżinsy? – jęknęła. – Dżinsy?
- Nie rozumiem, o co ci
chodzi – wtrącił Nick, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. – Co jest nie tak
w dżinsach?
- Wszystko – wyjęczała,
znów patrząc na niego. – Załóż coś bardziej… eleganckiego.
Wydawało mi się, że trochę
przesadzała. Nick wyglądał dobrze. Jak dla mnie, bardzo elegancko.
- Przesadzasz –
powiedziałam do niej i żeby okazać solidarność z Nickiem podeszłam do niego i
ustawiłam się naprzeciwko Angelique. – Wygląda dobrze – naciskałam.
Zrobiła obrażoną minę.
Jakbym zburzyła jej domek z klocków, który budowała całe wieki. Po dłuższej
chwili milczenia westchnęła i rozłożyła ręce.
- I ty przeciwko mnie?
Dobra, niech wam będzie. – Przyuważyła coś za naszymi plecami i oczy jej się
zwęziły. – Ale tobie się nie upiecze – warknęła. – Z powrotem!
Zerknęłam za ramię. Przy
drzwiach, nawet dobrze nie wszedłszy do pokoju, stał Carl. Zrobił zrezygnowaną
minę i wrócił na korytarz. Angelique poszła za nim. Jeszcze przez dobrą chwilę
od zamknięcia się za nią drzwi, patrzyliśmy z Nickiem w tamtą stronę.
- Ona tak zawsze? –
spytałam.
Zaczynałam się bać, jak to
będzie z przygotowaniami do wesela.
- Taa – odpowiedział
powoli Nick. – To u niej całkowicie normalne.
* * *
Pół godziny później w
końcu usiedliśmy przy okrągłym, czteroosobowym stoliku. Rozejrzałam się po
sali. Była duża, o ciemnoczerwonych ścianach i wielkich, drewnianych oknach,
przesłonionych długimi, połyskującymi zasłonami. Zaczynało się ściemniać, toteż
wiszące w powietrzu nad każdym ze stolików świece były zapalone. Kelnerzy w
eleganckich, czarnych garniturach, przemieszczali się po sali. Naliczyłam ich
pięciu. Stolików było sporo, a tylko nieliczne pozostawały puste. Ale jako że
hotel był ogromny, raczej nie powinno to dziwić.
Jeden z kelnerów podszedł
do naszego stolika i przed każdym z nas położył książeczkę z menu w czerwonej
okładce, po czym pospiesznie się oddalił. Przy akompaniamencie potężnego,
czarnego fortepianu, ustawionego na podwyższeniu w odległym kącie sali,
przeglądałam wszystkie nieznane mi potrawy, a moja mina rzedła z każdą linijką.
Dopiero później udało mi się znaleźć angielską wersję menu, pod koniec
książeczki. A i tak te dania nic mi nie mówiły.
Boczniaki duszone,
cielęcina na kwaśno, cordon bleu, cordon bleu z brokułami, dzika kaczka z
jałowcem, kaczka z pigwą, łosoś z tarpenadą, mus z łososia i szampana, pieczeń
wołowa a la jardiniere, ratatouille, stek z cykorią, terrine z cukinii, terrine
z twarogu z nowalijkami, zupa bouillabaisse, żabnica po burgundzku… Rozbolała
mnie głowa.
- Nick – jęknęłam – ratuj.
Zaśmiał się cicho i
nachylił nad moim menu. Przewrócił parę stron i wskazał na coś.
- Może być? – spytał.
Przyjrzałam się nieufnie
napisowi. „Naleśniki z twarogiem”.
Naleśniki! Coś normalnego!
Kelner powrócił do naszego
stolika i zebrał zamówienia. Fortepian grał. Świece migotały. Po sali krążyły
szepty. Czuć było zapach kwiatów i drogich perfum. Nasz stolik milczał. Zjedliśmy
również w prawie całkowitej ciszy. W pewnym momencie niechcący szturchnęłam
Carla, siedzącego po mojej prawej.
- Przepraszam – mruknęłam,
ale nawet nie podniósł wzroku.
Kiedy dotarliśmy do
deseru, na dworze było już całkowicie ciemno. Świece przygasły, a fortepian
przestał grać. Jego miejsce zajęła grupa muzyków z różnymi instrumentami. Po króciutkiej
przerwie spędzonej w ciszy, rozległy się pierwsze dźwięki skrzypiec.
Podczas trzeciego utworu
na środek sali zaczęły wychodzić tańczące pary. Z każdą minutą było ich coraz
więcej. Wirowali razem, kobiety w sukniach lub spódnicach, mężczyźni w
eleganckich garniturach. Oczy zaczęły mi się kleić, kiedy na nich patrzyłam.
Nie zauważyłam, kiedy zostałam przy stole sama z Nickiem.
- Chcesz wracać do pokoju?
– spytał, widząc, jak kiwam się sennie.
Pokiwałam lekko głową i
stłumiłam ziewnięcie. Powieki same mi opadały. Wstałam powoli, a Nick już
czekał z nadstawionym ramieniem. Chwyciłam go i oszołomiona piękną muzyką dałam
się wyprowadzić z sali.
Korytarze nie miały końca,
a ja zasypiałam na stojąco. Parsknęłam śmiechem.
- Co cię tak śmieszy? –
spytał Nick.
Zahaczyłam nogą o dywan i
podparłam się o niego.
- Ta cała… wędrówka –
zachichotałam.
- Piłaś coś? – zażartował.
Podtrzymałam radosny ton.
- Sok pomarańczowy, przecież
wiesz.
Dotarliśmy w końcu do
naszego apartamentu. Rozziewałam się na sam widok miękkiego łóżka i z radością
zakopałam się w pościeli, nie zdejmując nawet ubrania. Zamknęłam oczy i
przylgnęłam policzkiem do poduszki.
Ostatkiem świadomości
zorientowałam się, że Nick gładzi mnie po włosach.
- Śpij, maleńka, śpij –
usłyszałam cichy szept.
A potem, nie wiem, chyba
już spałam. Ale wydawało mi się, że przez króciutką chwilę poczułam czyjeś usta
przyciśnięte do mojego czoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)