Zadzwoniłam do drzwi.
Otworzyły się prawie natychmiast. Nick wyszedł z mieszkania i czym prędzej mnie
objął.
- C-co? - wyjąkałam. Nie
miałam pojęcia, o co znowu mu chodzi.
Zarejestrowałam też
jeszcze coś. Miałam tego dnia porównanie, więc nie było trudno. Chodziło o to
całe obejmowanie. Choć na pozór nic specjalnego, nic innego, tak naprawdę
różniło się całkowicie. Kiedy obejmowałam Malfoya, czułam pasję i tęsknotę.
Kiedy obejmowałam Nicka, czułam spokój. Po prostu spokój.
Nick zreflektował się.
Natychmiast mnie puścił.
- Nic, nic, po prostu...
dawno cię nie widziałem, wejdź.
Spojrzałam na niego
podejrzliwie.
- Tak, dwa dni -
zironizowałam. - To masa czasu.
Nick puścił tę uwagę mimo
uszu. Przepuścił mnie przodem, a sam zamknął drzwi na kilka zamków.
- Boisz się czegoś? -
spytałam, patrząc na niego. - Jesteś seryjnym mordercą? Policja cię ściga?
Zachichotał.
- Nie.
Westchnęłam, sfrustrowana.
- Co "nie"? Nie
boisz się, nie jesteś seryjnym mordercą czy nie ściga cię policja?
- "Nie" na
wszystko - uciął szybko.
Minął mnie i wszedł do
salonu. Po chwili poszłam za nim. Usiedliśmy na kanapie. Chwycił mnie za rękę,
a ja spojrzałam mu w oczy. Chciałam wyrzucić z siebie wszystkie wątpliwości.
- Nie wiem, czy to dobry
pomysł - oświadczyłam.
- Jaki znowu pomysł? -
zdziwił się.
- Ten wyjazd - uściśliłam.
Ściągnął brwi, rozważając
to, co właśnie powiedziałam. Zauważyłam w jego oczach, że zrobiło mu się
przykro. Nie chciałam go tak zostawiać na lodzie, ale...
- Ginny, przecież... -
zaczął, ale przerwałam mu ruchem ręki.
- Jestem w ciąży -
powiedziałam, po czym przygryzłam wargi. - A jak... a jak coś mi się stanie?
Jak coś stanie się dziecku? Nigdy sobie tego nie wybaczę...
Nick ujął moją drugą dłoń.
Zamilkłam.
- Nic się nie stanie -
zapewnił spokojnie. - Będziesz z nami. Będziemy o ciebie dbać. Będziemy cię
pilnować.
Nie przekonał mnie. Co to
mogło dać?
- To nie wystarczy -
mruknęłam. - I tak może mi się coś stać. Mogę spaść z jakiegoś balkonu, mogę...
- Przesadziłaś - wtrącił.
- Nie spadniesz z żadnego balkonu. Uspokój się. Jesteś przewrażliwiona.
Cały czas mówił cicho i
spokojnie. Wpływało to na mnie kojąco, ale wciąż miałam wątpliwości.
- A w samolocie? Jak coś
stanie mi się w samolocie? Będzie za duże ciśnienie? Dziecku się coś stanie?
- Nie stanie.
Pokręciłam głową.
- Skąd możesz to wiedzieć?
Może się stać cokolwiek. Katastrofa lotnicza...
- Nic się nie stanie -
powtórzył.
Zamilkłam. Chciałam
jeszcze coś powiedzieć, ale kompletnie zapomniałam, co to było. Wpływał na mnie
kojąco. Uspokajał mnie. Tak po prostu. Nie miałam możliwości się sprzeciwić.
Spuściłam wzrok.
- Co się stało? - chciał
wiedzieć. - Przecież byłaś już zdecydowana. Rozmawialiśmy o tym setki razy...
Wzruszyłam ramionami i
spojrzałam gdzieś w bok. Jednak nie przekonałam go tym, że to się wzięło tak po
prostu, ze mnie.
- Coś musiało się stać -
stwierdził, próbując zajrzeć mi w oczy. - Wiesz przecież, że możesz mi
powiedzieć. O wszystkim.
Zanim zdążyłam pomyśleć,
słowa już ze mnie wypływały. Nie umiałam nad tym zapanować.
- Byłam na zakupach w
Londynie. I... przypadkiem... spotkałam znajomego. Rozmawialiśmy. I powiedział,
powiedział mi...
Jak mogłam tak po prostu
powiedzieć Nickowi o Malfoyu? Zwłaszcza, gdy czułam jeszcze jego ręce na swoim
brzuchu? Gdy wspominałam, jak całował mnie wtedy, na łące, jak mnie obejmował,
jak mówił... Jak mówił, że zmieniłam cały jego świat. Że jestem powodem, dla
którego jego życie wygląda inaczej, niż powinno. Że zmieniłam jego pogląd na
wiele spraw. Jak prosił, żebym z nim została, zamiast jechać do Paryża.
Zamknęłam oczy. Po raz kolejny tego dnia poczułam łzy pod powiekami. Nie mogłam
pozwolić im wypłynąć.
- Co powiedział? - spytał
Nick.
Zawahałam się, ale
odpowiedziałam.
- Powiedział, że... po
prostu martwił się, że dziecku może się coś stać.
Wyczułam, jak Nick nagle
zesztywniał. Nie otworzyłam jednak oczu.
- A czemu go to tak bardzo
zainteresowało? - spytał powoli, zmienionym głosem. - Twoje dziecko. Że coś mu
się może stać.
Nie mogłam nic wyczytać z
jego głosu, więc otworzyłam oczy i spojrzałam mu w twarz. Zawiodłam się.
Niczego nie wyczytałam. Znów się zawahałam. Jak dużo mogłam powiedzieć? Czy
mogłam powiedzieć cokolwiek?
Nick czekał na odpowiedź.
Długo trwało, zanim ją sformułowałam.
- Bo to... ojciec dziecka
- powiedziałam, nie wiedzieć czemu, przepraszająco.
Przez twarz Nicka
przeszedł nagle dziwny grymas. Coś jak ból, jak złość, jak strach, jak
niedowierzanie. Nie wiedziałam, co to jest.
- Co się stało? -
spytałam. Nie otrzymałam odpowiedzi. - Nick, co jest?
Odwrócił głowę i wyjrzał
za okno. Już nie trzymał moich dłoni. Poczułam się nagle dziwnie mała i
bezbronna. Skuliłam się na kanapie. Najgorsze było to, że nie wiedziałam, co
jest grane.
- A ty... ty... spotykasz
się z nim? - wyczułam, jak ciężko jest mu panować nad emocjami.
- Nie, oczywiście, że nie
- zapewniłam szybko.
Ujrzałam łąkę. Ujrzałam
go, jak zbliża się do mnie, jak mnie całuje... Potrząsnęłam głową. NIE
spotykałam się z nim. Powiedziałam PRAWDĘ.
- To jak to się stało?
Opowiedz mi - poprosił.
Nie mogłam nie
opowiedzieć. Zwłaszcza, że to nie było nic specjalnego.
- Po prostu szłam i
wpadłam na niego. Zamieniliśmy kilka słów, to wszystko.
- Wszystko?
Nie wiedziałam, o co mu
chodzi. Nie wiedziałam, dlaczego tak mnie wypytuje. Nic nie wiedziałam.
- No... tak -
potwierdziłam.
Przypomniałam sobie, jak
bardzo chciałam go pocałować. Jak ciężko mi było się pohamować. Powstrzymałam
westchnięcie. To Malfoy. Tyle starczy.
Nick w końcu spojrzał na
mnie. Uśmiechał się, ale oczy miał dziwnie puste.
- Chyba odprowadzę cię do
domu.
Zdziwiłam się.
- Co? Dlaczego?
Przecież dopiero
przyszłam! Chciał się mnie tak po prostu pozbyć? Znudziłam mu się? Zabolało.
Jak wtedy, gdy Ron mnie ignorował. Ale nie tak bardzo jak wtedy, gdy Malfoy
oświadczył, że nic dla niego nie znaczę.
- Przypomniałem sobie -
znów spojrzał w okno - że mam pewną bardzo ważną sprawę do załatwienia.
Przepraszam. Nie bierz tego do siebie, po prostu... muszę coś zrobić.
Przyjrzałam mu się
dokładnie. Znów nic nie mogłam odczytać. Znów był dla mnie zagadką. A niech
cię, Attaway. Wstałam i wyszłam z salonu. Poszedł za mną.
- Przecież przeprosiłem -
powiedział. - To naprawdę coś bardzo ważnego.
Przecież nie miałam mu
tego za złe. Nie unosiłam się honorem. Chciał, żebym już poszła, to idę...
- Okej, w porządku -
mruknęłam.
Wyminął mnie, żeby
otworzyć drzwi. Wyszliśmy na korytarz. Nie czekając na niego, zeszłam po
schodach. Sama nie wiedziałam, jak się czuję. Nie było mi przykro. Nie było mi
smutno, nie było mi wesoło. To jak właściwie się czułam? Cały czas uciekałam
myślami do Malfoya. To nie było dobre. Tak nie powinno się dziać. Nic dla niego
nie znaczyłam. Zupełnie nic...
Łzy popłynęły po moich
policzkach. Jednak odczuwałam smutek. Czułam się bardzo, bardzo, ale to bardzo
zraniona. Co jest nie tak z tym Malfoyem? Dlaczego to wszystko robi? Daje
nadzieję, a potem ją odbiera? W jednej chwili jest godny zainteresowania,
zaufania, a w innej zmienia się w czarny charakter? Co jest z nim nie tak?
A może to ze mną jest coś
nie tak?
Pokręciłam głową. Może i
nie byłam całkowicie normalna, ale przecież na własne oczy widziałam, jak robi
rzeczy, których nigdy nie robił i nigdy robić nie powinien. Jak mówi. Jak
patrzy. Jak wygląda. Momentami myślałam, że to zupełnie inna osoba, niż ta,
którą znają wszyscy. Mój rozum podpowiadał mi, że widzę w nim coś, czego nie ma.
Że wmawiam sobie to, co robi. Że myślę o nim zupełnie inaczej, niż powinnam.
Ale serce mówiło co
innego. Serce dawało mu szansę. Serca nie obchodziło, że zachowuje się jak
ostatni cham, jak ostatnie bydlę. Serce wiedziało swoje. Serce go pragnęło,
lgnęło do niego, wszystko wybaczało...
Głupie serce.
Usłyszałam za sobą kroki
Nicka. Szybko otarłam dłonią łzy i przybrałam na twarz uśmiech.
- Jaką to ważną sprawę
masz do załatwienia? - spytałam żartobliwym tonem. A przynajmniej starałam się,
żeby był żartobliwy.
Nick zrównał się ze mną.
- Eee tam. - Machnął ręką.
- Sprawa służbowa. Nic ciekawego.
Zauważyłam, że i on sili
się na swobodny ton. Ufałam mu, jasne, ale dlaczego... Dlaczego nie mogliśmy
być w stosunku do siebie szczerzy, tak po prostu, do bólu szczerzy?
No i nadal mi nie
powiedział, w jakim zawodzie pracuje.
Wyszliśmy z klatki. W
milczeniu przeszliśmy przez miasto i większość polnej drogi. Byłam na tyle
rozkojarzona i zajęta swoimi myślami, że zorientowałam się, że coś jest nie
tak, dopiero kiedy Nick mnie zatrzymał.
- Stój - powiedział,
rozglądając się czujnie na boki. I ja zaczęłam się rozglądać. Po plecach
przebiegły mi ciarki. Było nienaturalnie cicho. Pociemniało. I wiał wiatr,
który wciąż przybierał na sile. Po niebie mknął czarny cień, tym razem wyraźny.
To nie mogło być przywidzenie, nie jak na Pokątnej. Spojrzałam na Nicka. Nie
był ani przestraszony, ani zdenerwowany. Po prostu nie wyrażał żadnych emocji.
Spoglądał na czarny cień nad naszymi głowami, dopóki nie opadł z prędkością
pocisku na ziemię. Wysunęłam kawałek różdżki z rękawa i chwyciłam go mocno.
Przed nami zmaterializowała się we własnej osobie Bellatriks Lestrange.
Zamarłam. Nick poszedł w
moje ślady. Śmierciożerczyni zaśmiała się.
- Proszę, proszę, proszę,
Attaway i mała Weasley.
Kątem oka spojrzałam na
Nicka, który... trzymał wyciągniętą przed siebie różdżkę. Aż otworzyłam usta ze
zdumienia. Tyle miesięcy... Tyle miesięcy i nic! Nie mógł mi powiedzieć, że
jest czarodziejem? Nie mógł mi powiedzieć, że nie tylko ja jestem magiczna?
W tym momencie miałam
ważniejsze sprawy na głowie, niż roztrząsanie, dlaczego Nick nie powiedział mi,
że jest czarodziejem. Przecież w głębi duszy to wiedziałam, wiedziałam to, od
kiedy tylko Angelique wyrwało się "Merlinie". Ale dlaczego żadne z
nich mi nie powiedziało? Dlaczego? I po co ten samolot do Paryża? Nie mogliśmy
dostać się tam jakoś magicznie?
A może to Carl był
mugolem?
- Ach, Bellatriks, jak
dawno cię nie widziałem. - Nick uśmiechnął się. - Kopę lat, prawda? Nie powiesz
mi chyba, że przyleciałaś nagle mnie odwiedzić?
Bellatriks była jeszcze
dziksza niż na zdjęciach. Miała splątane, czarne włosy i nieprzeniknione,
czarne oczy. Czarna, naddarta suknia dopełniała wizerunku szaleńca.
- Nie schlebiaj sobie -
warknęła. - Jestem tu, bo...
Kolejny czarny cień
śmignął nam nad głowami. Nick podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę. Prawą
rękę. Rękę, w której trzymałam różdżkę, a raczej jej kawałek. Pozbawił mnie
obrony. Spojrzałam na niego z wyrzutem, ale nie patrzył w moją stronę. Śledził
wzrokiem cień, który, jak wcześniej Bellatriks, opadł na ziemię. Wynurzył się z
niego nieznany mi mężczyzna, równie szalony jak Bellatriks. On też się zaśmiał.
- Nasz mały obrońca -
zakpił. - Ciekaw jestem, jak będziesz śpiewać, kiedy pozbawimy cię różdżki.
Bez ostrzeżenia ku Nickowi
z zawrotną prędkością pomknęło zaklęcie. Krzyknęłam, ale Nick po prostu je
zablokował. Wykonał różdżką szybki ruch i tym razem ku śmierciożercy pomknęło
zaklęcie. Jak Nick, zablokował je.
- Umiemy się bawić -
skomentował. - No to zobaczymy.
I zaczął bombardować Nicka
zaklęciami. Ten nie puszczał mnie ani na chwilę, więc korzystając z tego, że
jest zajęty blokowaniem, wyrwałam się mu i wyciągnęłam z rękawa różdżkę, żeby
wycelować nią w Bellatriks. Śmierciożerczyni tylko stała w miejscu,
przypatrując mi się z przekrzywioną głową. Na jej ustach błąkał się uśmiech
szaleńca. Zacmokała.
- Chcesz ze mną walczyć? -
spytała cicho, co doskonale usłyszałam, mimo świstu zaklęć. - Myślisz, że
mnie... pokonasz?
Nie poruszyłam się ani o
milimetr. Stałam tak, wyprostowana, z różdżką w pogotowiu, z twarzą bez emocji.
Kusiło mnie, by patrzeć na Nicka, upewnić się, że jest bezpieczny, ale nie
spuszczałam oczu z Lestrange.
- Słuszna decyzja, mała
Weasley, nie masz ze mną szans - powiedziała impertynencko.
- Nie wiesz, na co mnie
stać - odpowiedziałam jej. Z mojej różdżki poleciało kilka krwistoczerwonych
iskier.
Zaśmiała się szyderczo.
- A czy ty wiesz, na co mnie stać? - Zrobiła
krok w moją stronę. - Czy wiesz, ilu ludzi zabiłam? - Kolejny krok. - Czy
wiesz, ilu ludzi torturowałam? - I jeszcze jeden. - Nie ma dla mnie rzeczy
niemożliwych…
- Nie zbliżaj się do niej!
- krzyknął nagle Nick, stając tuż przede mną. Zablokował pospieszne zaklęcie
rzucone przez Bellatriks.
Śmierciożerca zaatakował,
tak jak i Lestrange. Nick blokował wszystkie zaklęcia.
- Ginny! - krzyknął,
między odbiciem jednego i drugiego uroku. - Umiesz się teleportować, zrób to!
- Nie mogę! - krzyknęłam i
próbowałam stanąć obok niego i mu pomóc, ale pchnął mnie tylko za siebie,
nieomal przypłacając to wzięciem na siebie klątwy. Zablokował ją w ostatniej
chwili. Śmierciożercy roześmiali się zgodnie.
- Teleportuj się! -
rozkazał Nick. - Przecież potrafisz!
- Nie mogę! - powtórzyłam.
Nick nie zauważył szybkiej
reakcji Bellatriks. Dosięgło go zaklęcie. Upadł na ziemię i zaczął krzyczeć z
bólu.
To jak nic cruciatus, zauważyłam, i wezbrała we mnie taka złość, że
już nad sobą nie panowałam. Miotnęłam ogromnym, gorącym płomieniem ognia w
przeciwników. Zdezorientowałam ich tylko na chwilę, ale to wystarczyło, żeby
cruciatus przestał działać. Nick podniósł się szybko.
- Mówię do ciebie! -
krzyknął. - Masz stąd uciekać, w tej chwili!
Spojrzał na mnie
przelotnie, ze złością.
- Nie ma mowy! -
odpowiedziałam. - Nie zostawię cię tu!
Śmierciożercy ugasili
ogień i ruszyli z nową falą zaklęć. Nick nie miał czasu mnie powstrzymywać.
Stanęłam u jego boku i walczyliśmy wszyscy razem. Miałam gdzieś, że jestem
nieletnia. Nie po to, od kiedy rozwiązano GD, czytałam po nocach księgi z
zaklęciami, żeby teraz odpuścić. Bellatriks może i była silniejsza ode mnie,
okrutniejsza, może znała gorsze klątwy, ale nie umiała się tak dobrze bronić.
Gdy posłała ku mnie zaklęcie torturujące, zebrałam całą swoją magiczną moc i je
odbiłam. Poczułam się nagle strasznie słaba, jakby zaklęcie wyssało ze mnie
całą energię. Upadłam na kolana, przytrzymując dłonią brzuch. Bellatriks,
trafiona zaklęciem, upadła na ziemię, zaczęła się wić i krzyczeć. Śmierciożerca
spojrzał na nią i to był jego błąd. Nick położył go jednym zaklęciem, po czym
dobiegł do mnie w ułamku sekundy.
- Ginny, Ginny, nic ci nie
jest?
Było mi tak słabo, że aż
musiałam zamknąć oczy. Kręciło mi się w głowie, ale dzielnie nią pokręciłam i
podniosłam się z ziemi. Nagły zawrót sprawił, że zachwiałam się. Gdyby nie
szybka interwencja Nicka, jak nic bym upadła. Otworzyłam oczy. Wszystko było
zamglone. Nick wycelował we mnie różdżką i w kilka chwil umieścił mnie na
zaczarowanych noszach. Próbowałam wytłumaczyć mu, że przecież nic mi nie jest,
ale nawet nie patrzył w moją stronę, tylko pobiegł przed siebie, lewitując mnie
na moich noszach.
- Nie trzeba -
wymamrotałam w końcu słabo. Obraz przede mną wirował.
- Zaraz przylecą inni...
Przecież mówiłem ci, że masz uciekać! Dlaczego mnie nie posłuchałaś?!
Usłyszałam bardzo
charakterystyczną nutę w jego głosie. Nutę znaczącą, że się o mnie martwi. To
nie byłby pierwszy raz. Uśmiechnęłam się lekko do siebie. To bardzo miłe, że
kogoś interesował mój los.
Wszystko wokół wirowało i
rozmywało się, więc zamknęłam oczy.
- Nic mi nie jest -
szepnęłam, ale nawet nie byłam pewna, czy mnie słyszy. - Nic mi nie jest...
I straciłam świadomość.
* * *
Ktoś trzymał dłoń na moim
czole. Ktoś inny coś mówił. Jeszcze ktoś inny pochylał się nade mną. Otwierałam
powoli oczy. Nadal wszystko wirowało.
- Budzi się - usłyszałam
przejęty głos. Nie byłam w stanie odróżnić, do kogo należy.
Głowa mnie bolała. Nie
próbowałam dalej otwierać oczu.
- Wszystko wiruje -
pożaliłam się. Mój głos brzmiał już na szczęście bez zastrzeżeń.
Usłyszałam donośny śmiech.
To jak nic Fred i George. Postanowiłam rozprawić się z nimi później.
- Pij - usłyszałam i
poczułam, jak ktoś unosi mi głowę i podtyka pod usta jakieś naczynie.
Nie zamierzałam
protestować. Wypiłam wszystko, co w nim było, do dna. Przez głowę przeszło mi,
że może złapali nas śmierciożercy, właśnie jestem w ich siedzibie i poją mnie
trucizną, ale odrzuciłam od siebie tę myśl, kiedy przestało kręcić mi się w
głowie. Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że widzę już całkiem wyraźnie. Byłam w
salonie w Norze, a nade mną pochylali się wszyscy członkowie mojej rodziny
oraz...
- Nick! - wykrzyknęłam,
próbując usiąść. Czyjeś ręce położyły mnie z powrotem na kanapę. Nick
uśmiechnął się blado. W ogóle był blady.
- I widzisz? Wszystko jest
w porządku, niepotrzebnie się martwiłeś.
To był z pewnością głos
mamy. Wszystko słyszałam też całkowicie wyraźnie.
- Myślałem, że już za
późno - powiedział Nick, przestając się uśmiechać. - Myślałem, że nie zdążyłem.
- Wyluzuj, już wszystko
dobrze - powiedział Ron, klepiąc Nicka po plecach.
Chwileczkę. Ron?
Spojrzałam na niego ponownie. Istotnie, był to mój brat we własnej osobie. Nie
mogłam uwierzyć swoim oczom.
Oderwałam w końcu wzrok od
tamtej dwójki i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wokół kanapy zebrał się
całkiem pokaźny tłumek. Kiedy spojrzałam na osobę, która podtrzymywała moją
głowę, po raz kolejny doznałam szoku.
Hermiona uśmiechała się do
mnie przyjaźnie, jakby mówiąc mi, że wszystko już jest w porządku, że nie mam
się czego bać.
- Nie martw się, nic się
nie dzieje. Po prostu zaśnij - powiedziała cicho.
Postanowiłam jej posłuchać
i odkryłam, że rzeczywiście jestem bardzo śpiąca. Zaśnięcie było dla mnie
jedynie kwestią kilku sekund.
Kiedy się obudziłam,
leżałam w swoim łóżku. Ktoś musiał mnie tam przenieść. Za oknem było już jasno,
ale nie na tyle jasno, żebym mogła stwierdzić, że jest godzina odpowiednia do
wstania. Dla potwierdzenia zerknęłam na budzik. Było kilka minut przed szóstą,
ale nie czułam się już senna. Z pewnością długo spałam. Podniosłam się na
łokciu i zauważyłam, że pod przeciwległą ścianą jest coś, czego absolutnie nie
powinno tam być - zaścielone łóżko polowe. W dodatku ktoś, głęboko zakopany w
kołdrę, na nim spał. Usiadłam, żeby już po chwili wstać z łóżka. Zakręciło mi
się lekko w głowie, ale to tylko dlatego, że tak długo spałam. Podeszłam pod przeciwległą
ścianę i chwyciłam za kołdrę, żeby lekko ją odchylić. Hermiona miała bardzo
czujny sen, toteż sekundę zabrało jej obudzenie się i wycelowanie we mnie
różdżką. Dyszała ciężko, ale już po chwili schowała różdżkę.
- To ty - powiedziała. -
Przepraszam, poniosło mnie.
- Nie ma sprawy -
powiedziałam, cofając się i siadając na własnym łóżku. - Co ty tu w ogóle
robisz?
Hermiona podniosła się.
Ziewała, co pozwoliło mi myśleć, że się nie wyspała.
- Jak to co, czuwam, gdyby
coś z tobą było nie taa-a-ak. - Ziewnęła. - Strasznie się kręciłaś. Nick
prosił, żeby ciągle ktoś przy tobie był, pomyślałam, dlaczego nie ja? W końcu
jestem ci coś winna.
- Co mi jesteś winna? -
spytałam, podkurczając nogi. - Nie jesteś mi nic winna.
Hermiona pokręciła
przecząco głową i zrobiła przepraszającą minę. Potwierdziła to słowami.
- Ginny, tak strasznie cię
przepraszam - jęknęła. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło, potem czułam się tak
głupio, a ty nie chciałaś mnie już znać...
Teraz to ja pokręciłam
głową.
- Nieprawda, że nie chciałam
cię znać. Gdybyś tylko się do mnie odezwała... Przecież znasz mnie,
wybaczyłabym ci, wybaczyłam nawet bez tego.
Hermiona pociągnęła nosem
i zorientowałam się, że płacze. Nie ruszyłam się jednak z miejsca.
- Tak strasznie cię
przepraszam - szepnęła jeszcze raz. - Czy kiedykolwiek mogłybyśmy znów ze sobą
rozmawiać? Czy mogłybyśmy znów być przyjaciółkami?
Uśmiechnęłam się. Tak na
to czekałam, tak marzyłam o tej chwili... Tyle że w moich marzeniach Hermiona
błagała o wybaczenie, a ja posyłałam ją na drzewo. Teraz jednak wstałam i
podeszłam do niej, żeby ją przytulić.
- No jasne, że tak, jak
mogłaś w to wątpić!
Przesiedziałyśmy tak długi
czas, w ciszy, aż w końcu zadałam pytanie, które nurtowało mnie od długiego
czasu.
- Więc jak... ty i Ron...
to już tak naprawdę poważnie?
Hermiona spłonęła
rumieńcem i utkwiła wzrok w ścianie, żeby skinąć nieznacznie głową. Pisnęłam
cicho.
- Żartujesz. Mój brat? Ty
i mój brat? Będziesz moją bratową?
Hermiona zachichotała
nerwowo.
- No... o małżeństwie nie
było jeszcze mowy, ale może kiedyś... Kocham go. On mówi, że też mnie kocha.
Uśmiechnęłam się, trochę
krzywo.
- Jesteś cholerną szczęściarą,
wiesz? - mruknęłam, po czym westchnęłam. - Jak ja ci zazdroszczę...
Zapatrzyłam się w ścianę.
Czy ja go kochałam? Czy kochałam Malfoya? Czy mogłam tak powiedzieć? Nie miałam
pojęcia. Nie wiedziałam, czy to miłość, czy to zwykłe zauroczenie. Ale jedno
było pewne - on nie kochał mnie. Cokolwiek by nie mówił, cokolwiek by zrobił,
wiedziałam, że to nie dla mnie, jeżeli już to dla dziecka. Może gdyby to nie
był Malfoy, gdyby to był ktokolwiek inny...
- Przecież ty masz Nicka?
- zdziwiła się Hermiona. - Jesteś z Nickiem, prawda?
Co? Czy robiłam przy niej
coś, co mogłoby zostać odczytane jako "ja i Nick jesteśmy razem"?
No cóż, jakby się zastanowić,
tak.
Kiedy Hermiona pierwszy
raz widziała Nicka, siedzieliśmy razem przy stole, trzymając się za ręce. Kiedy
Hermiona drugi raz widziała Nicka... no cóż, nie miałam pojęcia, jak to było,
ale z pewnością albo transportował mnie na noszach, albo na rękach, albo nie
wiem jeszcze jak. Kiedy się obudziłam w salonie, wymówiłam jego imię, a on
martwił się o mnie, jak o najważniejszą osobę w jego życiu.
Przeraziłam się. Czy Nick
mógł mnie traktować w ten sposób? Czy obserwacje Angelique miały jakieś odbicie
w rzeczywistości? A co, jeśli ja widziałam przyjaźń, a on widział w tym
zupełnie co innego? Czy powinnam przestać się z nim spotykać? Zanim nie było za
późno?
Hermiona patrzyła na mnie,
wyczekując odpowiedzi. Była ona tak prosta, a tak trudna...
- Nie - szepnęłam. - Nie,
nie jesteśmy razem.
Hermiona zrobiła wielkie
oczy.
- Dlaczego? - spytała. -
Znaczy... On jest taki... Tak się troszczy o ciebie, tak się martwi...
Myślałam... Wszyscy myśleli, ale nikt nie śmiał się pytać...
Świetnie. Wszyscy o mnie
plotkowali.
Spuściłam wzrok. Jeśli
Hermiona miała rację, a Nick czuł coś do mnie... Bylibyśmy idealną parą. Był
tylko jeden problem.
- Ale to nie jego kocham -
wymamrotałam.
- Nie jego? Więc kogo? -
Usłyszałam w jej głosie zaciekawienie, którego nie potrafiła ukryć. Jednak
szybko się opamiętała. - Wiem, że to nie moja sprawa.
Gdyby chodziło o
kogokolwiek innego... To jasne, że bym jej powiedziała. Ale w tej sytuacji, co
mogłam zrobić? "A wiesz, zakochałam się bez wzajemności w Malfoyu, co ty
na to?".
Ciekawe, czy by mnie
zabiła. Albo jego.
- To skomplikowane -
powiedziałam zamiast tego, wzdychając.
- Więc nie jesteś w ciąży
z Nickiem?
- Co?! - wykrzyknęłam. -
Nie, nie, oczywiście, że nie...
No ładnie. Najpierw
Angelique, teraz Hermiona. Kto jeszcze chce się zapisać do fanklubu Nicka?
Miałam nadzieję, że chociaż Demelza poprze Malfoya.
A potem przypomniałam
sobie jeszcze, że Ron i bliźniacy myśleli tak samo. Zazgrzytałam zębami.
Hermiona nie powiedziała
już nic więcej, ale jej mina wyraźnie mówiła: "Więc kto?". Nie mogłam
odpowiedzieć jej na to nieme pytanie, więc po prostu je zignorowałam.
Kiedy zegar wskazał ósmą,
nie mogłam już powstrzymać się od pewnego pytania, które krążyło mi po głowie
od chwili, w której się obudziłam.
- Gdzie jest Nick? -
spytałam.
- U siebie w domu.
- Czy wszystko z nim w
porządku? - Musiałam to wiedzieć, po prostu musiałam. - Czy Bellatriks i ten
drugi... czy nic mu nie zrobili?
Hermiona pokręciła powoli
głową.
- Nie, nic mu nie jest, to
dziwne, ale nawet go nie musnęli.
Coś tu mi się nie zgadzało.
- Przecież dostał
cruciatusem!
- Cruciatusem? -
powtórzyła zdziwiona. - Nic o tym nie mówił...
Zwiesiłam głowę. Wyrzuty
sumienia po prostu mnie zżerały.
- To moja wina. Kazał mi
uciekać, ale ja bałam się teleportować, zwłaszcza w ciąży, i nie mogłam go
zostawić, nie zgodziłam się i... i wtedy go trafiła.
Podczas gdy mówiłam,
obrazy przesuwały się posłusznie w mojej głowie, jakby tylko czekały na swoją
kolej.
- Nick mówił, że
obezwładniłaś Bellatriks.
- Tylko odbiłam jej
zaklęcie - sprostowałam z kwaśną miną. Żałowałam, że nie zrobiłam nic więcej.
Zmusiłam się jednak do
zaprzestania myślenia o Bellatriks. Zakazałam sobie wspominania tamtego
wydarzenia. Miałam ważniejsze sprawy na głowie. Wstałam i, wyrzucając z głowy
twarz śmierciożerczyni, przeszłam przez pokój, żeby otworzyć szafę. Wyciągnęłam
z niej ubrania.
- Co robisz? - spytała
Hermiona.
- Idę do Nicka -
odpowiedziałam po prostu. Hermiona wstała i zastąpiła mi drogę, kiedy kierowałam
się do łazienki.
- Nie możesz iść do Nicka
- zaprotestowała.
Stanęłam w miejscu i
spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Dlaczego?
Widocznie ulżyło jej, że
zatrzymałam się, żeby wysłuchać, co ma do powiedzenia.
- Nie możesz iść tam sama.
Już raz śmierciożercy zaatakowali, całe szczęście, że tylko dwoje, a przecież
byłaś wtedy z Nickiem. Co, jeśli zaatakowaliby ciebie samą? Zresztą, twoja mama
cię nie puści.
Przygryzłam wargi i
opadłam na swoje łóżko.
- No tak, nie
pomyślałam... - wymamrotałam. - Więc jak inaczej mam się z nim skontaktować?
- Po prostu wyślij mu sowę
- podrzuciła Hermiona. - Obiecał, że przybędzie najszybciej, jak się da.
- A skąd wziąć sowę?
Hermiona uśmiechnęła się.
- Zostaw to mnie, nadal
jestem ci coś winna. Idź się wykąp, ubierz, i co tam jeszcze chcesz.
Przyglądając jej się
podejrzliwie, wstałam i wyszłam do łazienki. Kiedy wróciłam, Nick już czekał na
mnie w pokoju. Rzuciłam mu się na szyję i rozpłakałam.
- Tak się martwiłam, że
coś ci się może stać... - załkałam. W odpowiedzi parsknął śmiechem.
- A ja się o ciebie ani
trochę nie martwiłem, zwłaszcza, że przy mnie straciłaś przytomność.
Uśmiechnęłam się lekko
wypuszczając go z objęć. Nie wyglądał najlepiej, cały blady i z sińcami pod
oczami. Ale i tak lepiej niż wczoraj.
Zauważyłam, że Hermiony
przy nas nie ma. Zdecydowałam się powiedzieć coś, co powinnam powiedzieć już
dawno.
- Musimy porozmawiać.
Nick westchnął.
- Tak, wiem. Miałem tylko
nadzieję, że odwlekę to jak najbardziej.
- Miałeś zamiar w ogóle
powiedzieć mi, że jesteś czarodziejem?
Milczenie wydawało mi się wystarczającą
odpowiedzią, ale po kilku sekundach Nick jednak postanowił się odezwać.
- Musiałbym. Cornélie
będzie miała magiczny ślub.
- To dlatego nie chciałeś,
żebym jechała - zironizowałam. Nareszcie coś zrozumiałam. Podeszłam do łóżka i
usiadłam na nim. - Jaka ja byłam głupia... No tak, wydałaby się twoja wielka
tajemnica. Tylko nie rozumiem, po co to ukrywałeś?
Nick podszedł i uklęknął
przede mną. Chwycił moje dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Żeby cię chronić -
powiedział cicho. - Żeby chronić cię najlepiej, jak potrafię.
Nic z tego nie rozumiałam.
Dlaczego żeby mnie chronić ukrywał to, że jest czarodziejem? Czy to miało jakiś
związek?
- Nie rozumiem...
- Nie musisz, naprawdę nie
musisz.
Było jeszcze kilka spraw.
- Angelique jest
czarownicą - bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- Tak.
- A Carl...?
Nick uśmiechnął się.
- Tak, Carl też jest
czarownicą.
- Przestań - skarciłam go
i trzepnęłam lekko w ramię, ale nie wytrzymałam i zachichotałam.
Nick został na śniadaniu i
na obiedzie, podczas których wszyscy bacznie mi się przyglądali. Wykręcił się
tylko z kolacji, bo musiał załatwić "ważną służbową sprawę", którą
nie zajął się wczoraj.
Jeszcze tak wielu rzeczy o
nim nie wiedziałam.
* * *
Draco rozsiadł się
wygodnie na pniu ściętego drzewa. Wychodził z założenia, że powaga sytuacji nie
pozwala mu wejść na gałąź, ale jak szaleć to szaleć, więc nawet wyczarował
sobie poduszkę, żeby było mu wygodniej. Był ciekaw, co też Attaway ma mu tym
razem do zakomunikowania. Poniekąd już wiedział - wiązało się to ze złamaniem
przez niego zakazu.
Prychnął. Zakazu. Jakby
jemu, Draconowi Malfoyowi, można było czegoś zakazać. Zawsze robił to, na co
miał ochotę, i nikt się w to nie wtrącał. Po raz pierwszy ktoś mu się
przeciwstawił i jeszcze śmiał narzucać mu warunki! Tego było już za wiele. Musiał
utrzeć Attawayowi nosa. I miał gdzieś jego zakazy, nie zamierzał się do nich
stosować.
Huknęło i nagle przed nim
pojawił się Dominic. Draco stwierdził, że wygląda, jakby właśnie wyrwał się ze
świata zmarłych, co bardzo go cieszyło. Uśmiechnął się kpiąco. Cóż takiego się
wydarzyło, że Attaway prezentował się właśnie tak?
Ale uśmieszek szybko
zszedł mu z twarzy, gdy uświadomił sobie, że tylko jedna osoba mogła
doprowadzić Attawaya do takiego stanu.
Ginny.
- Ach, Malfoy, już jesteś,
doskonale, bałem się, że będę musiał przywlec cię siłą.
Choć Attaway wyglądał, jak
wyglądał, jego głos pozostał bez zmian. Wywrócił oczami.
- Słowo Malfoya to
największa obietnica - wyrecytował. - Zdaje się, że o tym zapomniałeś. A teraz
mów szybko, bo nie mam zbyt wiele czasu.
- Zapewniam cię, że nie
mam zamiaru owijać w bawełnę. Widziałeś się z Ginny.
Draco uśmiechnął się
szeroko. Attaway był tak przewidywalny...
- Masz z tym jakiś
problem? - spytał. - Bo ja nie.
- Zabroniłem ci.
- Ach, zabroniłeś. Uważaj,
bo się przejmę.
Wciąż pamiętał dokładnie
zapach jej włosów, jej uśmiech i błyszczące od łez oczy. Miałby z tego
zrezygnować? Niedoczekanie.
Dominic podszedł bliżej.
- Chcesz powtórki z
rozrywki? Znów cię pokonam - zapewnił.
- W twoich snach -
stwierdził Draco. - Tamto było z zaskoczenia. Nie liczy się.
- Więc w pojedynkach nie
można korzystać z elementów zaskoczenia. Ciekawa reguła. A wiesz, wszyscy
chętnie się do niej zastosują.
Draco zmrużył oczy. Nie
miał zamiaru słuchać głupich uwag pod swoim adresem, zwłaszcza od takiej ofiary
losu.
- Skończyłeś? Czeka na
mnie kolacja. Z Pierrem Vangottem, bardzo ważnym urzędnikiem z ministerstwa.
- A tak, zapomniałem,
szukasz pracy. Muszę cię rozczarować. Vangott nie ma aż tak wielkich wpływów,
żaby załatwić ci ciepłą, miłą posadkę, w której dobrze płacą, do samego końca
twojej niewątpliwie wielkiej kariery.
Draco zacisnął dłonie w
pięści, ale nie miał zamiaru dać się sprowokować.
- To wszystko?
Nick zlustrował go od góry
do dołu z politowaniem na twarzy. Prawdziwym politowaniem. Draco poczuł, jak
krew w nim wrze. Mało brakowało, a byłby wstał i skopał przyjemniaczkowi du...
- Nie. Zbliżaj. Się. Do
niej. Po raz ostatni ostrzegam - warknął niespodziewanie Nick. - Przestań
mieszać jej w głowie. I bez tego ma problemy.
- Tak? - Draco skrzywił się.
- Ma jeszcze coś do roztrząsania oprócz tego, jaki to jestem boski?
Własne słowa go bolały.
Mówił, jak bardzo mu na niej nie zależy. Mówił, jak nic a nic go nie obchodzi.
Widział ból w jej oczach, gdy powiedział, że zależy mu tylko na dziecku. Nie
dał rady tak po prostu wyrzucić tego z głowy. Wszystko, co ją bolało, bolało i
jego, a w szczególności jego własne słowa.
Zerknął na zegarek.
- O, jaka szkoda. Muszę
już iść.
Wstał i wziął swoją
poduszkę, ale zanim zdążył się wyprostować, usłyszał słowa Nicka.
- Twoja cioteczka o mało
jej nie zabiła. Wiedziałeś o tym?
Znieruchomiał. Ciotka?
Ciotka Bellatriks? Czy ona zbliżała się do...
- Nie... - mruknął. -
Niemożliwe...
- Pewny jesteś?
Wyprostował się szybko i
odwrócił do Nicka, który był śmiertelnie poważny. Na jego twarzy malowała się
złość i niedowierzanie. Szybko skojarzył fakty. Musiał obrócić to wszystko na
swoją korzyść. Musiał.
Zacmokał.
- No, no, no, na twoim
terytorium, kto by pomyślał? - uśmiechnął się drwiąco. Powstrzymywał się przed
padnięciem na kolana i błaganiem, żeby Nick powiedział, że nic jej nie jest. -
Gdybym to ja był z nią, nikt nie ośmieliłby się...
- Tylko dlatego, że
wszyscy myślą, że sam ją wykończysz, czy nie tak? Poza tym Bellatriks nie
ośmieliłaby się podnieść ręki na swojego siostrzeńca.
Draco uśmiechnął się.
- Sam widzisz, ile
korzyści... - Rozłożył szeroko ręce, chcąc pokazać, jak wiele ich jest.
- W ogóle cię to nie
interesuje - zarzucił Nick. - Masz gdzieś, czy ona żyje, czy nie. Nawet nie
zapytałeś, czy wszystko w porządku, i jak udało jej się uciec.
Bach, bach, bach. Zarzuty
uderzały w niego jak diabelnie mocne zaklęcia. Czuł przemożną chęć skulenia się
i schowania przed nimi.
- Jak? - spytał zamiast
tego spokojnie.
Nick mierzył go wściekle
wzrokiem, ale postanowił jednak odpowiedzieć.
- Odbiła cruciatusa.
Draco pobladł jeszcze
bardziej niż zwykle.
- Niemożliwe - powiedział
z niedowierzaniem. - To zaawansowana magia, nie mogła...
- A jednak. Co, nie
zdawałeś sobie sprawy, ile twoja... podopieczna... umie?
Draco zorientował się, że
za bardzo zagłębił się w temat, a przecież był zimnym draniem, którego Weasley
nic a nic nie obchodzi. Odchrząknął.
- Więc jak, następny
tydzień jest mój?
Nick poczerwieniał w ciągu
sekundy.
- W następnym tygodniu
Ginny jedzie, czy też leci, ze mną do Paryża.
- Do Paryża? - Draco udał
zdziwionego. W rzeczywistości był wkurzony. A już liczył na to, że jednak nie
pojadą! - Ulala, a nie boisz się, że zła Bellatriks zaatakuje?
- Nie - odpowiedział Nick
hardo. - A ty nawet nie próbuj się wkręcić. Ja już się domyślam, co ci tam łazi
po głowie.
Draco powziął błyskawiczną
decyzję. Przecież nie będzie się słuchał tej szumowiny.
- Spodziewaj się mnie na
weselu - powiedział, kiedy Nick już odwrócił się do niego tyłem.
- Nie dostałeś zaproszenia
- stwierdził spokojnie Nick.
Ale Draco już powiedział,
że będzie, i nie zamierzał zmieniać zdania. Żałował, że nie widzi miny
Attawaya.
- Ma się te znajomości. -
Uśmiechnął się, wyobrażając sobie, co też się dzieje w mózgu Nicka. O ile coś
takiego w ogóle istnieje.
Nick odwrócił się do
niego. Na jego twarzy widniało niedowierzanie.
- Nie ośmielisz się...
Draco przygotował się do
teleportacji i pomachał mu wesoło.
- Do zobaczenia w Paryżu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)