niedziela, 11 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 21. Propozycja



Tik-tak, tik-tak, tik-tak.
Nieznośny zegar.
Siedziałam przy kuchennym stole z brodą opartą na dłoniach i wpatrywałam się w wielką - jak dla mnie - wskazówkę, stojącego przede mną budzika.
Jedna sekunda.
Druga sekunda.
Trzecia sekunda.
Tik-tak, tik-tak, tik-tak.
Z transu wybudził mnie głośny trzask. Poderwałam się z krzesła, ale już po pół sekundy opadłam na nie z powrotem. Nie było sensu denerwować przedwcześnie Rona swoim wyglądem. Przysunęłam się bliżej stołu, tak, żeby zakryć brzuch. Żeby się upewnić, że nic nie będzie widać, ułożyłam jeszcze ręce w ten sposób, aby zakryć ewentualne szpary. Nakazałam powiekom otwierać się szerzej niż do tej pory i przybrałam na twarz serdeczny uśmiech. Mimo że nadal byłam odrobinę zła na Rona za jego kwietniowy wybuch i obrażenie mnie i Nicka, wolałam unikać wszelkich kłótni. Nie było mi to do niczego potrzebne, zwłaszcza przez okres ciąży.
Starałam się oddychać miarowo, wypatrując brata. Słyszałam, jak wita się z rodzicami. Zacisnęłam dłonie na krawędzi blatu. Z całych sił starałam się nie zmienić wyrazu twarzy, choć czułam, że zastygłe w uśmiechu usta są nienaturalnie wykrzywione. Cóż, miałam nadzieję, że chociaż wygląda to w miarę przekonująco.
- Przepraszamy, że nie mogliśmy po was wyjść, ale tata ma teraz tyle pracy… - tłumaczyła się mama.
Chwileczkę. Was? Tak mnie to zdziwiło, że aż przestałam zaprzątać sobie głowę podtrzymywaniem uśmiechu. Niemal widziałam oczami wyobraźni, jak kąciki ust opadają mi żałośnie ku dołowi. Moje myśli zaczęły się ścigać z zawrotną prędkością.
Ron przyjechał z kimś, to nie podlegało dyskusji. Pytanie: z kim? Jako pierwszy na myśl nasunął mi się Harry. W końcu byli przyjaciółmi od samego początku Hogwartu. Nie stawiałam na nikogo innego.
To chyba nie był dla mnie problem. Minęło już prawie pół roku i czas zdążył zaleczyć wszystkie rany. Wielka księga zatytułowana „Harry Potter” była już ostatecznie zamknięta, a przyczynił się do tego nie kto inny, jak Draco Malfoy.
Tego typu myśli spowodowały prawdziwą lawinę kolejnych, tym razem o Malfoyu. Do głowy przychodziły mi setki obelg pod jego adresem, jednak zanim zdążyłam się wczuć, moje myśli zeszły na zupełnie inny tor, bo już po chwili usłyszałam tak znajomy mi głos, którego nieczęsto zdarzało mi się ostatnio słyszeć.
- Naprawdę nie szkodzi, pani Weasley, nic się nie stało.
Damski głos.
Hermiona.
- Mamo… - mruknął zniecierpliwiony Ron, najpewniej chcąc już wejść do domu. Nie dziwiłam mu się. Mama przesadziła z tym „powitaniem w drzwiach”, a dokładniej z dziesięć metrów przed drzwiami.
Zaczerpnęłam łapczywie powietrza, jak ryba wyjęta z wody. I tak jak ryba, nie znalazłam tlenu do oddychania. Różnica polegała jednak na tym, że rybę wystarczyło wrzucić z powrotem do wody. A co trzeba było zrobić ze mną?
Uspokój się, powiedziałam sobie, to nic takiego. Tak, łatwo mówić. Nie dość, że czekało mnie spotkanie z bratem, co samo w sobie było dość stresujące, to jeszcze wziął ze sobą dziewczynę. Jakby chciał koniecznie mi dopiec.
- Wchodźcie, wchodźcie – usłyszałam z oddali, jakby głos mamy dochodził zza tafli wody, a nie zza nieszczelnych drzwi. Szumiało mi w głowie, jakbym była nad morzem.
Spanikowałam. Jednak mimo że wszystko ciągnęło mnie w stronę mojego pokoju, trwałam w miejscu. Ponowiłam próbę przybrania radosnej powitalnej miny. Tym razem z o wiele gorszym skutkiem.
Pierwsza pojawiła się stopa Rona, otwierająca półprzymknięte drzwi, a następnie ukazała się cała jego sylwetka. Wstrzymałam oddech i spojrzałam mu prosto w oczy. Zatrzymał się. Obserwowałam, jak zmienia się wyraz jego twarzy. Na samym początku wyglądał na zmęczonego, ale ożywił się w ciągu niecałej sekundy. Zdziwienie, oburzenie, coraz większa złość i wreszcie… obojętność. Wypuściłam głośno powietrze i natychmiast nabrałam kolejną jego dawkę. Ron prześlizgnął po mnie wzrokiem, żeby utkwić go gdzieś na prawo ode mnie. Nie zaszczyciwszy mnie ani jednym słowem, przeszedł obok, jakbym była niewidoczna. Spuściłam głowę. Zabolało.
Tuż za Ronem weszła Hermiona, ale nie zwróciłam na nią uwagi. Nie wiedziałam, czy patrzyła na mnie, czy też nie. Zresztą nie obchodziło mnie to. Wstałam, odsuwając gwałtownie krzesło i minęłam ją w drzwiach, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Wargi mi drżały, a oczy zrobiły się dziwnie suche. Tak bardzo chciałam uronić łzę, ale nie mogłam. Nie potrafiłam. Coś we mnie chyba się zablokowało. Mogłam jedynie dławić się powstrzymywanym krzykiem bezsilności.
- Ginny, dokąd idziesz? – spytała zaniepokojona mama.
Nawet nie zauważyłam, kiedy koło niej przeszłam. Nie odezwałam się. Czułam, że jeśli tylko otworzę usta, pogrążę się w głębokiej przepaści bez dna.
- Ginny? – usłyszałam głos taty. Przyspieszyłam. Nie chciałam z nimi rozmawiać. Na szczęście postanowili zostawić mnie w spokoju.
Nie wiedziałam, dokąd kierują mnie nogi, dopóki nie znalazłam się na drodze prowadzącej do miasta. Zatrzymałam się. Nie, to bez sensu. Nie chciałam iść teraz do Nicka. Nie chciałam biegać do niego z każdym problemem. Potrzebowałam go, żeby mnie wysłuchał, owszem, ale nie chciałam pokazywać mu się zawsze od jak najgorszej strony. To było nie w porządku ciągle go napastować. No, może nie napastować, ale… cóż, odnosiłam wrażenie, że trochę mu się narzucam.
Niewiele myśląc zawróciłam i po niedługim czasie zboczyłam z drogi, kierując się ku rzeczce. Temu brudnemu, glonowatemu korytu umiejscowionemu między drzewami. Przystanęłam, opierając się o grubą gałąź, która stanęła mi na drodze. Oparłam o nią policzek, nie przejmując się tym, że jest brudna. Westchnęłam ciężko. Byłam przygotowana na krzyki i wymówki, a nie na ignorowanie. Bardzo rzadko zdarzało się, że byłam przez kogokolwiek ignorowana. A to bolało.
Nikt za mną nie przyszedł. Nikt nie chciał mnie pocieszyć, a tak bardzo tego potrzebowałam. I potrzebowałam Nicka. Potrzebowałam jego pomocy, rady. Coś mnie ciągnęło w jego stronę, ale przecież nie mogłam ulec. Nie mogłam po raz kolejny do niego iść.
Ach, czyżby? odezwał się we mnie głosik. Wcześniej jakoś ci nie przeszkadzało, że się narzucasz. Przyznaj, po prostu się boisz.
To było niedorzeczne. Niby czego miałam się bać? Zacisnęłam usta i złożyłam ręce na piersi, a następnie usiadłam ostrożnie na trawie. Plecami oparłam się o gruby pień drzewa. Przymknęłam oczy, odchylając głowę do tyłu.
Mogłam iść do Nicka.
Przecież byłam już u niego, mieszkałam u niego.
Ale czy wypadało tak ciągle do niego wędrować?
Przestań. Przecież się przyjaźnicie.
Westchnęłam. No dobra, mogłam iść do Nicka. Tylko co by to dało?
Otworzyłam raptownie oczy. Poczułam kopnięcie. Przyłożyłam dłonie do brzucha.
- Tak maleństwo? – wyszeptałam. – Coś się dzieje?
Zamarłam i dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że nasłuchuję. Parsknęłam śmiechem. Jasne, akurat dziecko by mi odpowiedziało.
Poczułam kolejne kopnięcie. Może mylnie to interpretowałam, ale…
- No dobra, idziemy do Nicka.
Podniosłam się z ziemi i rozejrzałam wkoło. Poczułam coś bardzo dziwnego. Zdawało mi się, że… ktoś mnie obserwował. Właśnie przed chwilą. Zmarszczyłam brwi. To dziwne, nikogo przecież nie było widać. Starałam się zignorować to dziwne uczucie i przeszłam kilka kroków. Znowu to nieprzyjemne uczucie. Spojrzałam szybko za siebie, ale była tam tylko rzeczka. Ogarnął mnie nagle strach. Nie miałam przy sobie różdżki. Szybko zorientowałam się, że to bardzo głupi pomysł iść gdziekolwiek bez niej, ale przecież nie mogłam teraz wrócić do domu… Modląc się, żeby nie była mi potrzebna, weszłam na drogę główną, co chwila oglądając się za siebie. Zawahałam się jeszcze chwilę. Nie było mi dobrze w tej sytuacji. Czułam się taka bezbronna, taka krucha. Skuliłam się, przykładając równocześnie dłonie do brzucha. Malec też był niespokojny. Kopał lekko w równych odstępach czasu. Nabrałam powietrza i nakazałam się sobie uspokoić. Fakt, to była skrajna głupota ruszać się z domu bez różdżki. O ile dobrze pamiętałam, nadal spoczywała pod moją poduszką. A gdyby tak zakraść się po cichu, wejść po rynnie i… Zganiłam samą siebie za ten totalnie głupi pomysł. Po rynnie w ciąży? Nie ma to jak odpowiedzialność. Przeklinając własną głupotę zrobiłam krok w stronę miasteczka. Miałam nadzieję, że szczęście mi dopisze.
Właściwie odetchnęłam głęboko dopiero przed drzwiami Nicka. Cały czas, aż do miasteczka, miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Dopiero wśród cywilizacji przestałam to odczuwać, ale nadal byłam niespokojna. Nacisnęłam dzwonek.
Nick otworzył drzwi bardzo szybko, jakby właśnie stał w przedpokoju. Miał lekko zdenerwowaną minę.
- Zwariowałaś? – syknął, kiedy otworzyłam już usta, żeby się przywitać. Natychmiast je zamknęłam. Cóż, mogłam to przewidzieć. Nie powinnam tu przychodzić. Ponownie otworzyłam usta.
- Cóż, skoro nie chcesz mnie widzieć, to sobie pójdę.
- Nie, nie – zaprzeczył szybko, otwierając szerzej drzwi i rozglądając się nerwowo. – Wchodź.
Przyglądając mu się podejrzliwie minęłam próg. Natychmiast zatrzasnął i pozamykał na zamki drzwi. Mruczał też coś do siebie, ale tak cicho, że nie usłyszałam, co. Wpatrywałam się w niego uważnie, dopóki nie odwrócił się do mnie. Wtedy spuściłam wzrok.
- Przepraszam – wymamrotałam. – Niepotrzebnie przychodziłam. Tylko robię ci kłopot.
Zapadła cisza. Bałam się na niego spojrzeć, żeby zobaczyć, jaką ma minę. Jedno wiedziałam na pewno: nie byłam tu mile widziana. Żałowałam, że w ogóle tu przyszłam. W końcu Nick odezwał się. Tonem, jakiego się nie spodziewałam: przepraszającym.
- Och, zrobiło ci się przykro… Nie to miałem na myśli. Chodzi mi o twoje bezpieczeństwo.
Zbił mnie z tropu. Uniosłam lekko głowę, żeby spojrzeć na niego ukradkiem. Miał minę winnego. Nic już nie rozumiałam.
- Moje bezpieczeństwo? – powtórzyłam.
- Nie powinnaś chodzić sama.
- Dlaczego?
Odważyłam się wreszcie podnieść głowę. Nabierałam powoli przekonania, że jednak nie ma nic przeciwko mojej osobie. Jego mina upewniła mnie w tym przekonaniu. Wyglądał na zaniepokojonego. Ale już nie na zdenerwowanego.
- Jest niebezpiecznie – powiedział z naciskiem i wydawało mi się, że mruknął jeszcze pod nosem „zwłaszcza dla ciebie”. Nie dodał już nic więcej, tylko zaprosił mnie do kuchni na herbatę. Przystałam na to z chęcią, bo było mi trochę chłodno. Ale nie zamierzałam dać za wygraną.
- Nie za bardzo rozumiem, o co ci chodzi – powiedziałam z gorącym kubkiem w dłoniach i upiłam łyk. – Dlaczego coś miałoby mi grozić?
Nick zmieszał się i spojrzał w okno. Nie spuszczałam z niego wzroku. Nabierałam co do niego coraz więcej podejrzeń. W końcu jego była dziewczyna, a aktualnie przyjaciółka, była czarownicą. Czy on o tym wiedział? Wydawało mi się, że tak. Chociaż kto go tam wie…
Nick uparcie milczał, a ja intensywnie myślałam. Coś było nie tak.
- Dlaczego się na mnie zdenerwowałeś? – drążyłam.
Spojrzał na mnie.
- Nie denerwowałem się na ciebie. Po prostu… mogło ci się coś stać.
- Jakoś nigdy wcześniej nie miałeś takich problemów – przypomniałam. Równocześnie zdziwiłam się. Nie miałam zielonego pojęcia, o co może mu chodzić.
Odchrząknął.
- Eee… Miałem. Ale… no nic nie mówiłem.
Przyjrzałam mu się podejrzliwie. Niezbyt mnie to przekonało.
- Jakoś ci nie wierzę – powiedziałam, po czym udałam, że się zastanawiam. – Ciekawe dlaczego?
- Ginny – jęknął. – Nie rozumiesz? Przecież… przecież jest niebezpiecznie.
Nadal nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Owszem, gdzieś tam był Voldemort, ale co innego mogło mi grozić, poza przypadkowym atakiem śmierciożerców? Który był tak prawdopodobny jak to, że pogodzę się z Hermioną?
- Nie wiem, o czym mówisz – stwierdziłam, spoglądając do środka swojego kubka. – Ja nie widzę żadnych niebezpieczeństw. Może mnie oświecisz?
Ale nagle coś do mnie dotarło. Nick nigdy nie robił mi wyrzutów, że narażam się na niebezpieczeństwo, bo i cały czas czułam się całkowicie bezpiecznie. A dzisiaj… dzisiaj było inaczej. Dzisiaj się bałam. Czy Nick mógł o tym wiedzieć? Czy to właśnie dlatego się zdenerwował? Bo martwił się, że coś mi się mogło stać?
A skąd mógł wiedzieć, że się bałam? Tyle pytań…
Nick wywrócił oczami i uśmiechnął się. Chyba próbował obrócić wszystko w żart.
- Wszędzie czai się zło. Na przykład mógłby potrącić cię samochód.
Uśmiechnęłam się niepewnie i wypiłam kilka łyków herbaty. Jeśli wcześniej miałam wątpliwości, teraz już się ich pozbyłam. Chciał odwrócić moją uwagę i tyle. Co takiego ukrywał? Najchętniej spytałabym go wprost, czy jest, lub ma jakiekolwiek pojęcie o czarodziejach, ale bałam się, że może złamię zasadę tajności, jeśli jednak nic nie wie. A nie miałam głowy do wymyślania intryg. Nie wiedziałam, jak zapytać go nie wprost. Zamiast tego zadałam pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy – dość głupie zresztą.
- Co u Angelique?
Tak, tak. Tylko uderzyć się mocno w głowę. Ale to właśnie ona kojarzyła mi się z czarami. No i tak jakoś wyszło…
- U Angelique? – zdziwił się i zamrugał.
- No tak, co u niej? – spytałam. Jak już zaczęłam, to musiałam dalej w to brnąć. A zresztą co takiego dziwnego było w pytaniu o osobę, którą jakiś czas temu się poznało?
- U Angie wszystko w porządku – powiedział Nick, ostrożnie dobierając słowa. – Właśnie wybiera się do siostry do Paryża, na ślub.
Pokiwałam głową.
- Ach tak – mruknęłam i nagle dotarło do mnie, że Nick mógł to odebrać jako niedowierzanie. – To znaczy, łał. Paryż. – Starałam się brzmieć dość naturalnie, ale chyba mi nie wyszło. Wciąż myślałam o jego prawdomówności. A może… może cały czas mnie okłamywał? Postanowiłam być bardziej ostrożna na to, co mówi.
- Taa. Byłem tam kiedyś. Niesamowite miasto.
- Byłeś w Paryżu? – uczepiłam się kurczowo jego wypowiedzi. Nareszcie jakiś pewniejszy temat. – I jak tam jest?
Nick zaczął opowiadać o jego wycieczce do Francji, a ja słuchałam w milczeniu. Pozwoliło mi to zebrać myśli. Jednym uchem go słuchałam, a jednocześnie zastanawiałam się nad wydarzeniami ostatnich miesięcy. Nagle nasze spotkanie wydało mi się dziwne. Zaprzyjaźniliśmy się, jasne, ale…
Chwila.
Czy to normalne, że dwoje ludzi wpada na siebie przypadkiem na ulicy, po czym zostają przyjaciółmi?
Nie bardzo.
Cholera. O co tu chodzi?
Zanim zorientowałam się, co robię, wstałam od stołu. Wpatrywałam się w milczeniu w mojego towarzysza.
- … i wyobraź sobie, kiedy byliśmy już pod wieżą Eiffla, Carl stwierdził, że ma lęk wysokości, więc Angelique… Ginny?
Dopiero teraz zorientowałam się, co robię.
- Aa… eee… j-ja… - próbowałam się wytłumaczyć, ale niezbyt mi to wychodziło. Zrobiłam zbolałą minę i usiadłam z powrotem. Odetchnęłam głęboko, zamykając oczy, i w końcu udało mi się trochę pozbierać. – Byłeś w Paryżu z Carlem i Angelique?
Otworzyłam oczy, ale lekko je zmrużyłam. Zauważyłam, że Nick nie wie, o co mi chodzi. Właściwie sama nie wiedziałam, o co mi chodzi.
- Eee… tak?
Potrząsnęłam głową.
- A… Nic, nic, mów dalej, przepraszam.
Nick przyglądał mi się podejrzliwie, ale kontynuował swoją opowieść. A ja myślałam. Czy to prawda? Czy to był przypadek? Znaczy owszem, akurat mogło tak być, ale to by było... dziwne. Zresztą nic już nie wiedziałam.
Prawie podskoczyłam na dźwięk dzwonka. Nick przerwał w pół zdania i zrobił zdziwioną minę. Zapewne nie oczekiwał żadnych gości. Rzucił mi przepraszające spojrzenie i wyszedł do przedpokoju. Byłam ciekawa, kto przyszedł. Z natury byłam ciekawska, a na dodatek teraz wydawało mi się, że to coś ważnego. Wytężyłam słuch.
- Nicky! – usłyszałam radosny, melodyjny alt. Czyżby to…
- Cześć, Angie – odpowiedział cicho Nick, jakby trochę zawstydzony. O wilku mowa.
Hmm, Nick powiedział, że Angelique wybiera się do Paryża… No cóż, może jeszcze nie teraz? Albo może kłamał? Próbowałam przypomnieć sobie dokładnie jego słowa. Nie, nie mówił, że już jest w Paryżu. Na pewno nie. To tylko ja wyciągnęłam złe wnioski.
Usłyszałam dwa cmoknięcia. Z pewnością Angelique ucałowała Nicka w policzki.
- Zapodziałam gdzieś moje czerwone kolczyki, może są u ciebie? Potrzebuję ich na ślub, pasują idealnie do mojej sukienki… - świergotała.
Odetchnęłam z ulgą. Nie przyłapałam Nicka na kłamstwie. Miał szczęście.
Chociaż w sumie po co miałby kłamać w kwestii Angelique?
- Są w kuchni – powiedział Nick grobowym głosem. Nie tylko ja to zauważyłam.
- Nicky, co się stało? Wyglądasz jakbyś… No nie wiem, coś nie tak?
W tym czasie rozejrzałam się po kuchni. Nie dostrzegłam kolczyków ani na stole, ani na żadnym z blatów, ani nawet na parapecie. Nick musiał gdzieś je schować. Nawiedziła mnie nagle myśl, że zaraz Angelique wejdzie do kuchni. Ciekawa byłam, czy bardzo się zdziwi. Poprawiłam się na krześle. No cóż, usiadłam… prościej.
- Nie, w porządku – odpowiedział Nick, intonując, jakby chciał dać coś do zrozumienia rozmówczyni. Zdziwiłam się. Mieli jakiś swój system znaków, czy coś?
- Jesteś pewny? – spytała z powątpiewaniem Angelique. I ja nagle zainteresowałam się nastrojem Attawaya. Od kiedy otworzył dziewczynie drzwi, wyraźnie zmarkotniał.
- Tak, tak – odparł szybko. Wydawało mi się, że za szybko. – Po prostu mam gościa. Wejdź proszę.
Czułam jak każda sekunda przedłuża się w godzinę. Czekałam, aż staną oboje na progu kuchni. Jedna godzina, dwie godziny…
- Ginny, cześć! – Angelique aż krzyknęła na mój widok. Uśmiechając się szeroko podeszła do mnie i, jak Nicka, ucałowała w dwa policzki. – Jeju, wciąż rośniesz – zażartowała, patrząc na mój brzuch.
Wzruszyłam ramionami i odwzajemniłam uśmiech. Nie dało się inaczej.
- Za to ty ani odrobinę się nie zmieniłaś. Och, jak ja ci zazdroszczę – jęknęłam teatralnie. Zaśmiała się.
Zauważyłam, że dołączył do nas Nick. Utkwiłam w nim wzrok, kiedy ruszył w stronę lodówki i sięgnął do góry. Kiedy się do nas odwrócił, trzymał dwa błyszczące, czerwone kolczyki.
- Proszę – powiedział ze zniecierpliwieniem, wyciągając rękę w stronę Angelique. Odwróciła się do niego, żeby wziąć zgubę, ale już po chwili znów patrzyła na mnie. Usiadła na krześle obok. Zauważyłam, jak Nick przewraca oczami. To ma być gościnność? Spiorunowałam go wzrokiem. Wzruszył ramionami i powrócił na zajmowane przez siebie miejsce.
- Słyszałam, że jedziesz do Paryża – powiedziałam. Chciałam się tylko upewnić…
- Tak, do siostry. Nie widziałyśmy się trzy lata, dasz wiarę? A tu nagle przychodzi zaproszenie na ślub. A właśnie… - Odwróciła się do Nicka. – Cornélie słynie z hucznych imprez. Na tej będzie tylko ze dwieście osób. Pisała, że mogę zabrać paru przyjaciół. Carl już się zgodził. Jedziesz z nami?
Utkwiłam w nim wzrok. Wyraźnie zerknął w moją stronę. Zmieszał się, widząc, że na niego patrzę.
- No nie wiem… - powiedział z ociąganiem.
- A co cię zatrzymuje? No chyba mi nie powiesz, że masz wiele ciekawych zajęć, co?
- Yhm… Właściwie to nie wiem, czy dostanę urlop…
Znów zerknął w moją stronę. Nie wiedziałam, o co chodzi. Tak jakby przesyłał jakieś znaki. Pytaniem pozostawało, czy do mnie, czy do Angelique. Ale chyba do niej, bo ja nic z tego nie rozumiałam.
- No daj spokój. – Angelique była pewna swoich racji. – Chyba może cię zastąpić ten drugi, prawda?
Nick wyraźnie się naburmuszył.
- To nie najlepszy pomysł. Herbaty?
Angelique mierzyła go przez chwilę wzrokiem z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Chętnie – powiedziała. – Z cytryną – dodała, kiedy Nick wstał.
Machnął ręką, jakby mówiąc: „jasne”. Usatysfakcjonowana Angelique odwróciła się w moją stronę.
- A może ty byś chciała pojechać? – spytała. – Skoro Nick nie chce…
- Tego nie powiedziałem – wtrącił.
Angelique go zignorowała.
- Skoro Nick nie chce, to może chociaż ty?
- Ja? – zdziwiłam się. Byłam nastawiona dość sceptycznie. – To chyba nienajlepszy pomysł.
- Dlaczego?
Dlaczego? Po pierwsze, ledwo mnie znała. Dlaczego proponowała mi wspólny wyjazd? W dodatku do siostry? Której nie widziała trzy lata? Po drugie, jechał Carl, do którego jakoś dziwnym trafem miłością nie zapałałam. Ciekawe dlaczego… Po trzecie, byłam w ciąży. Czy powinnam w tym stanie podróżować? Znaczy, owszem, mogłam, ale… Hm, no cóż, z pewnością był to wzmożony stres czy coś tam, co raczej nie wpływało dodatnio na… na coś. Na coś z pewnością. Układ nerwowy dziecka? Może? Dobijała mnie myśl, że wiem tak haniebnie mało. Po czwarte, nie miałam pieniędzy na podróże. Już i tak mojej rodzinie było ciężko. A po piąte i najważniejsze, mama nigdy, przenigdy by mnie nie puściła.
Widząc, że Angelique czeka na odpowiedź, wybrałam powód, który wydał mi się najbardziej istotny.
- No cóż, jestem w ciąży. Co, jeśli coś by mi się stało? Gdzie bym się zwróciła?
- To nie problem, naprawdę. Jak się postarasz, to wszystko załatwisz – powiedziała radośnie Angelique. Spojrzałam na nią spod byka.
- Nie mam pieniędzy – stwierdziłam cicho.
Wzruszyła ramionami.
- Nie musisz mieć. Moja siostra wszystko funduje. Wychodzi za jakiegoś milionera.
Nadal mnie nie przekonała.
- Ale ja jej nie znam. Mam się tak po prostu pojawić na jej ślubie?
- Nicka i Carla też nie zna.
- Czy mówiłem, że się zgadzam? – wtrącił Nick burkliwie. Nie potrzebowałam powiększających szkieł, żeby stwierdzić, że nie chce ani sam jechać, ani żebym ja jechała. Nie wiedziałam tylko, dlaczego.
- Ale się zgodzisz – odpowiedziała mu Angelique. – Pojedź dla mnie… - zawiesiła głos i zatrzepotała rzęsami.
Zabrakło mi tchu. Nie uważałam jej za oszołamiającą piękność, ale z pewnością nie była brzydka. A kiedy zrobiła taką minę… Jak mogłam inaczej ją określić? Była piękna. Dziwiłam się Nickowi, że po prostu ją olał. Ja bym nie mogła. Nie z takim spojrzeniem wbitym prosto w siebie. Ale widocznie lata praktyki wystarczyły. Niezadowolona Angelique ponownie zwróciła na mnie swoją uwagę.
- No daj spokój, pojedziesz z nami, rozerwiesz się…
- Naprawdę nie wiem… - zaczęłam po raz kolejny się wykręcać, ale Angelique mi przerwała.
- Naprawdę nie rozumiem, w czym rzecz. Nie mów mi, że nie chciałabyś zobaczyć Paryża!
Przygryzłam wargi. Czy nie chciałam? Jasne, że chciałam. Najgorsze było to, że podobała mi się ta wizja. Ale z Nickiem, Angelique… z Carlem? Przecież Carl mnie nienawidził!
Hm, no dobra, może przesadziłam. A może po prostu źle to wszystko wtedy odebrałam?
- No nie wiem…
- Zgódź się, zgódź! – błagała. – Naprawdę, Nickowi będzie raźniej!
Nick miał jednak coś do powiedzenia.
- Nie przypominam sobie, żebym…
- Oj, daj spokój – przerwała mu. – Oczywiście, że pojedziesz. Więc jak? – zwróciła się do mnie.
Spojrzałam błagalnie na Nicka, ale ten tylko wzruszył ramionami. Dzięki za pomoc.
- Może…
- Wiedziałam, że się zgodzisz! – Angelique aż przyklasnęła w ręce, po czym zerwała się z miejsca. – Nick, powiedz Ginny co i jak, ja już muszę lecieć. Pa!
Ucałowała nas, po czym wyleciała z kuchni.
- Kolczyki! – zawołał za nią Nick.
Wróciła się i zabrała ze stołu zgubę, po czym wybiegła. Nick rozłożył ramiona, patrząc wymownie w sufit, a gdy dobiegło nas trzaśnięcie drzwiami, wyszedł do przedpokoju, żeby zamknąć te wszystkie zamki. Zagapiłam się w swój kubek i dopiero po dłuższej chwili zauważyłam, że Nick przystanął w progu i mi się przyglądał.
- Co? – spytałam, pożerana przez wyrzuty sumienia. – Wiem, że nie powinnam się zgadzać, zresztą nawet się nie zgodziłam, ale…
Nick zaśmiał się. Urwałam w pół zdania i spojrzałam na niego buntowniczo.
- Z czego się śmiejesz?
- Gdybyś widziała swoją minę!
I nadal się śmiał. Postanowiłam być obrażona i nie zwracać na niego uwagi, lecz, niestety, okazało się to niewykonalne, kiedy usiadł na swoim krześle i powiedział:
- Angelique zapomniała o herbacie.
Nie byłam pewna, czy się roześmiać, więc tylko spojrzałam na niego.
- Jesteś na mnie zły? – spytałam cicho.
- Ja? – zdziwił się. – Niby za co? Właśnie miałem Ci podziękować! Będę spokojniejszy, jeśli będziesz blisko. Znaczy… - odchrząknął. – No, wiesz, mogłoby ci się coś stać…
- Nie rozumiem… - Zmarszczyłam czoło. – O co ci chodzi z tym bezpieczeństwem?
Nie odpowiedział od razu. Wyglądał, jakby się zastanawiał, a gdy zabrał głos, brzmiał, jakby głęboko nad czymś rozmyślał.
- Po prostu… Zależy mi na tobie.
Spojrzał mi prosto w oczy. Pod wpływem tych brązowych tęczówek zadrżałam. Był taki… pewny tego, co mówi…
- Ja już pójdę – powiedziałam powoli, wstając od stołu. Nie wiedziałam, co mnie do tego skłoniło, ale coś kazało mi wracać już do domu.
- Nie, poczekaj – Nick spojrzał na mnie błagalnie. – Nie idź.
Zawahałam się, ale nie zmieniłam zdania.
- Pewnie mama się o mnie martwi…
- Nie martwi.
- Skąd wiesz? Skąd możesz mieć taką pewność?
Zezłościł mnie swoimi słowami. Nie umiałam powiedzieć dokładnie dlaczego, ale mnie zezłościł. Zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi.
- Proszę – szepnął.
- Muszę już wracać – pisnęłam spanikowana i rzuciłam się do przedpokoju, zakładać buty. Nick wypadł za mną.
- Ty niczego nie rozumiesz.
- Rozumiem, że masz przede mną jakieś sekrety i to mnie wkurza! – wykrzyknęłam, wstając. – Co przede mną ukrywasz?
Patrzył tylko na mnie, nie wypowiadając słowa. Zaciskał szczęki. Oddychałam ciężko, właściwie to dyszałam. Niewiele mi było do wybuchnięcia płaczem.
- Odprowadzę cię - powiedział po chwili.
- Nie, dziękuję - warknęłam, podchodząc do drzwi. - Poradzę sobie sama.
Dotknęłam klamki i odskoczyłam jak oparzona. Kopnęło mnie coś w rodzaju prądu. Syknęłam i przyjrzałam się swojej ręce.
- Co to było? - spytałam, obrzucając go zezłoszczonym, albo zdumionym spojrzeniem. Nie miałam pewności.
Nick zmieszał się.
- Taki… taki rodzaj ochrony…
- Ochrony? - wybuchłam. - Ochrony?! Chcesz mnie zabić?!
- Przesadzasz.
- Nie, nie przesadzam! Wypuść mnie!
I wtedy to się stało. Rozpłakałam się. Niewiele widząc, zezłoszczona, zaczęłam przecierać oczy. Tylko tego mi brakowało. Dlaczego płakałam zawsze w nieodpowiednich momentach? Nie wiedziałam, czy krzyczeć, czy rzucić się do drzwi, czy stać po prostu w miejscu…
I wtedy Nick podszedł do mnie i objął mnie opiekuńczo ramieniem.
- Przepraszam - wyszeptał mi do ucha. - Przepraszam - powtórzył.
A ja dalej płakałam.
- Nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało.
- Nie stanie - zapłakałam. - Nic mi się nie stanie.
- Bo będę przy tobie.
Nie miałam sił roztrząsać wszystkiego, co mówi. Chciałam po prostu… Nie wiem, czego chciałam.
- To nie wystarczy - jęknęłam. - Jestem chodzącą bombą zegarową, nie wiem, kiedy po prostu wybuchnę…
- O czym ty bredzisz? - zdziwił się. - Jaką znowu bombą?
- Zegarową - parsknęłam śmiechem. - Bombą zegarową.
Zachłannie ścisnęłam Nicka najmocniej, jak mogłam. Przylgnęłam do jego koszuli i zamknęłam oczy. Próbowałam się uspokoić.
- Cii, jestem przy tobie - szeptał.
Starałam się o tym nie zapomnieć. Ale nie zapomniałam też, że mam iść do domu.
- Mama będzie się martwić - powiedziałam po raz drugi.
Nick zmieszał się, ale nic nie powiedział.
- Już pójdę - mruknęłam, wyswobadzając się z jego objęć.
Podeszłam z wahaniem do drzwi, ale tym razem nic mnie nie kopnęło. Śmiało przekręciłam klucz w zamku i nacisnęłam klamkę. Wyszłam na korytarz, nie oglądając się za siebie.
- Na pewno nie chcesz, żebym cię odprowadził? - spytał jeszcze raz Nick.
Zatrzymałam się, ale nie odwróciłam.
- Nie trzeba - mruknęłam pod nosem. Zeszłam dwa schodki w dół, przecierając ostatnie łzy.
- Ślub jest za dwa tygodnie - usłyszałam. - Na pewno chcesz jechać?
Dopiero teraz się odwróciłam. Uśmiechnęłam się smutno.
- Pewnie i tak mama mnie nie puści.
Nick zmarszczył czoło, jakby się zastanawiał.
- Poczekaj chwilę - powiedział, po czym zniknął we wnętrzu domu. Wrócił po chwili, już w butach. - Idę z tobą - oświadczył.
Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się, żeby zejść jeszcze kilka schodków w dół.
- Uparciuch - wymruczałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)