Tik-tak, tik-tak, tik-tak.
Nieznośny
zegar.
Siedziałam przy
kuchennym stole z brodą opartą na dłoniach i wpatrywałam się w wielką - jak dla
mnie - wskazówkę, stojącego przede mną budzika.
Jedna sekunda.
Druga sekunda.
Trzecia
sekunda.
Tik-tak, tik-tak, tik-tak.
Z transu
wybudził mnie głośny trzask. Poderwałam się z krzesła, ale już po pół sekundy
opadłam na nie z powrotem. Nie było sensu denerwować przedwcześnie Rona swoim
wyglądem. Przysunęłam się bliżej stołu, tak, żeby zakryć brzuch. Żeby się
upewnić, że nic nie będzie widać, ułożyłam jeszcze ręce w ten sposób, aby
zakryć ewentualne szpary. Nakazałam powiekom otwierać się szerzej niż do tej
pory i przybrałam na twarz serdeczny uśmiech. Mimo że nadal byłam odrobinę zła
na Rona za jego kwietniowy wybuch i obrażenie mnie i Nicka, wolałam unikać
wszelkich kłótni. Nie było mi to do niczego potrzebne, zwłaszcza przez okres
ciąży.
Starałam się
oddychać miarowo, wypatrując brata. Słyszałam, jak wita się z rodzicami.
Zacisnęłam dłonie na krawędzi blatu. Z całych sił starałam się nie zmienić
wyrazu twarzy, choć czułam, że zastygłe w uśmiechu usta są nienaturalnie
wykrzywione. Cóż, miałam nadzieję, że chociaż wygląda to w miarę przekonująco.
- Przepraszamy,
że nie mogliśmy po was wyjść, ale tata ma teraz tyle pracy… - tłumaczyła się
mama.
Chwileczkę.
Was? Tak mnie to zdziwiło, że aż przestałam zaprzątać sobie głowę podtrzymywaniem
uśmiechu. Niemal widziałam oczami wyobraźni, jak kąciki ust opadają mi żałośnie
ku dołowi. Moje myśli zaczęły się ścigać z zawrotną prędkością.
Ron przyjechał
z kimś, to nie podlegało dyskusji. Pytanie: z kim? Jako pierwszy na myśl nasunął
mi się Harry. W końcu byli przyjaciółmi od samego początku Hogwartu. Nie stawiałam
na nikogo innego.
To chyba nie
był dla mnie problem. Minęło już prawie pół roku i czas zdążył zaleczyć
wszystkie rany. Wielka księga zatytułowana „Harry Potter” była już ostatecznie
zamknięta, a przyczynił się do tego nie kto inny, jak Draco Malfoy.
Tego typu myśli
spowodowały prawdziwą lawinę kolejnych, tym razem o Malfoyu. Do głowy
przychodziły mi setki obelg pod jego adresem, jednak zanim zdążyłam się wczuć, moje
myśli zeszły na zupełnie inny tor, bo już po chwili usłyszałam tak znajomy mi
głos, którego nieczęsto zdarzało mi się ostatnio słyszeć.
- Naprawdę nie
szkodzi, pani Weasley, nic się nie stało.
Damski głos.
Hermiona.
- Mamo… -
mruknął zniecierpliwiony Ron, najpewniej chcąc już wejść do domu. Nie dziwiłam
mu się. Mama przesadziła z tym „powitaniem w drzwiach”, a dokładniej z dziesięć
metrów przed drzwiami.
Zaczerpnęłam
łapczywie powietrza, jak ryba wyjęta z wody. I tak jak ryba, nie znalazłam
tlenu do oddychania. Różnica polegała jednak na tym, że rybę wystarczyło
wrzucić z powrotem do wody. A co trzeba było zrobić ze mną?
Uspokój się, powiedziałam sobie, to nic takiego. Tak, łatwo mówić. Nie
dość, że czekało mnie spotkanie z bratem, co samo w sobie było dość stresujące,
to jeszcze wziął ze sobą dziewczynę. Jakby chciał koniecznie mi dopiec.
- Wchodźcie,
wchodźcie – usłyszałam z oddali, jakby głos mamy dochodził zza tafli wody, a
nie zza nieszczelnych drzwi. Szumiało mi w głowie, jakbym była nad morzem.
Spanikowałam.
Jednak mimo że wszystko ciągnęło mnie w stronę mojego pokoju, trwałam w
miejscu. Ponowiłam próbę przybrania radosnej powitalnej miny. Tym razem z o
wiele gorszym skutkiem.
Pierwsza
pojawiła się stopa Rona, otwierająca półprzymknięte drzwi, a następnie ukazała
się cała jego sylwetka. Wstrzymałam oddech i spojrzałam mu prosto w oczy.
Zatrzymał się. Obserwowałam, jak zmienia się wyraz jego twarzy. Na samym
początku wyglądał na zmęczonego, ale ożywił się w ciągu niecałej sekundy. Zdziwienie,
oburzenie, coraz większa złość i wreszcie… obojętność. Wypuściłam głośno
powietrze i natychmiast nabrałam kolejną jego dawkę. Ron prześlizgnął po mnie
wzrokiem, żeby utkwić go gdzieś na prawo ode mnie. Nie zaszczyciwszy mnie ani
jednym słowem, przeszedł obok, jakbym była niewidoczna. Spuściłam głowę.
Zabolało.
Tuż za Ronem
weszła Hermiona, ale nie zwróciłam na nią uwagi. Nie wiedziałam, czy patrzyła
na mnie, czy też nie. Zresztą nie obchodziło mnie to. Wstałam, odsuwając
gwałtownie krzesło i minęłam ją w drzwiach, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Wargi
mi drżały, a oczy zrobiły się dziwnie suche. Tak bardzo chciałam uronić łzę,
ale nie mogłam. Nie potrafiłam. Coś we mnie chyba się zablokowało. Mogłam
jedynie dławić się powstrzymywanym krzykiem bezsilności.
- Ginny, dokąd
idziesz? – spytała zaniepokojona mama.
Nawet nie
zauważyłam, kiedy koło niej przeszłam. Nie odezwałam się. Czułam, że jeśli
tylko otworzę usta, pogrążę się w głębokiej przepaści bez dna.
- Ginny? –
usłyszałam głos taty. Przyspieszyłam. Nie chciałam z nimi rozmawiać. Na szczęście
postanowili zostawić mnie w spokoju.
Nie wiedziałam,
dokąd kierują mnie nogi, dopóki nie znalazłam się na drodze prowadzącej do
miasta. Zatrzymałam się. Nie, to bez sensu. Nie chciałam iść teraz do Nicka.
Nie chciałam biegać do niego z każdym problemem. Potrzebowałam go, żeby mnie
wysłuchał, owszem, ale nie chciałam pokazywać mu się zawsze od jak najgorszej
strony. To było nie w porządku ciągle go napastować. No, może nie napastować,
ale… cóż, odnosiłam wrażenie, że trochę mu się narzucam.
Niewiele myśląc
zawróciłam i po niedługim czasie zboczyłam z drogi, kierując się ku rzeczce.
Temu brudnemu, glonowatemu korytu umiejscowionemu między drzewami. Przystanęłam,
opierając się o grubą gałąź, która stanęła mi na drodze. Oparłam o nią policzek,
nie przejmując się tym, że jest brudna. Westchnęłam ciężko. Byłam przygotowana
na krzyki i wymówki, a nie na ignorowanie. Bardzo rzadko zdarzało się, że byłam
przez kogokolwiek ignorowana. A to bolało.
Nikt za mną nie
przyszedł. Nikt nie chciał mnie pocieszyć, a tak bardzo tego potrzebowałam. I
potrzebowałam Nicka. Potrzebowałam jego pomocy, rady. Coś mnie ciągnęło w jego
stronę, ale przecież nie mogłam ulec. Nie mogłam po raz kolejny do niego iść.
Ach, czyżby? odezwał się we mnie głosik.
Wcześniej jakoś ci nie przeszkadzało, że
się narzucasz. Przyznaj, po prostu się boisz.
To było
niedorzeczne. Niby czego miałam się bać? Zacisnęłam usta i złożyłam ręce na
piersi, a następnie usiadłam ostrożnie na trawie. Plecami oparłam się o gruby
pień drzewa. Przymknęłam oczy, odchylając głowę do tyłu.
Mogłam iść do
Nicka.
Przecież byłam
już u niego, mieszkałam u niego.
Ale czy
wypadało tak ciągle do niego wędrować?
Przestań. Przecież się przyjaźnicie.
Westchnęłam. No
dobra, mogłam iść do Nicka. Tylko co by to dało?
Otworzyłam
raptownie oczy. Poczułam kopnięcie. Przyłożyłam dłonie do brzucha.
- Tak maleństwo?
– wyszeptałam. – Coś się dzieje?
Zamarłam i
dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że nasłuchuję. Parsknęłam
śmiechem. Jasne, akurat dziecko by mi odpowiedziało.
Poczułam
kolejne kopnięcie. Może mylnie to interpretowałam, ale…
- No dobra,
idziemy do Nicka.
Podniosłam się
z ziemi i rozejrzałam wkoło. Poczułam coś bardzo dziwnego. Zdawało mi się, że…
ktoś mnie obserwował. Właśnie przed chwilą. Zmarszczyłam brwi. To dziwne, nikogo
przecież nie było widać. Starałam się zignorować to dziwne uczucie i przeszłam
kilka kroków. Znowu to nieprzyjemne uczucie. Spojrzałam szybko za siebie, ale
była tam tylko rzeczka. Ogarnął mnie nagle strach. Nie miałam przy sobie
różdżki. Szybko zorientowałam się, że to bardzo głupi pomysł iść gdziekolwiek
bez niej, ale przecież nie mogłam teraz wrócić do domu… Modląc się, żeby nie
była mi potrzebna, weszłam na drogę główną, co chwila oglądając się za siebie.
Zawahałam się jeszcze chwilę. Nie było mi dobrze w tej sytuacji. Czułam się
taka bezbronna, taka krucha. Skuliłam się, przykładając równocześnie dłonie do
brzucha. Malec też był niespokojny. Kopał lekko w równych odstępach czasu.
Nabrałam powietrza i nakazałam się sobie uspokoić. Fakt, to była skrajna
głupota ruszać się z domu bez różdżki. O ile dobrze pamiętałam, nadal
spoczywała pod moją poduszką. A gdyby tak zakraść się po cichu, wejść po rynnie
i… Zganiłam samą siebie za ten totalnie głupi pomysł. Po rynnie w ciąży? Nie ma
to jak odpowiedzialność. Przeklinając własną głupotę zrobiłam krok w stronę
miasteczka. Miałam nadzieję, że szczęście mi dopisze.
Właściwie
odetchnęłam głęboko dopiero przed drzwiami Nicka. Cały czas, aż do miasteczka,
miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Dopiero wśród cywilizacji przestałam to
odczuwać, ale nadal byłam niespokojna. Nacisnęłam dzwonek.
Nick otworzył
drzwi bardzo szybko, jakby właśnie stał w przedpokoju. Miał lekko zdenerwowaną
minę.
- Zwariowałaś?
– syknął, kiedy otworzyłam już usta, żeby się przywitać. Natychmiast je
zamknęłam. Cóż, mogłam to przewidzieć. Nie powinnam tu przychodzić. Ponownie
otworzyłam usta.
- Cóż, skoro
nie chcesz mnie widzieć, to sobie pójdę.
- Nie, nie –
zaprzeczył szybko, otwierając szerzej drzwi i rozglądając się nerwowo. – Wchodź.
Przyglądając mu
się podejrzliwie minęłam próg. Natychmiast zatrzasnął i pozamykał na zamki
drzwi. Mruczał też coś do siebie, ale tak cicho, że nie usłyszałam, co.
Wpatrywałam się w niego uważnie, dopóki nie odwrócił się do mnie. Wtedy
spuściłam wzrok.
- Przepraszam –
wymamrotałam. – Niepotrzebnie przychodziłam. Tylko robię ci kłopot.
Zapadła cisza.
Bałam się na niego spojrzeć, żeby zobaczyć, jaką ma minę. Jedno wiedziałam na
pewno: nie byłam tu mile widziana. Żałowałam, że w ogóle tu przyszłam. W końcu
Nick odezwał się. Tonem, jakiego się nie spodziewałam: przepraszającym.
- Och, zrobiło
ci się przykro… Nie to miałem na myśli. Chodzi mi o twoje bezpieczeństwo.
Zbił mnie z
tropu. Uniosłam lekko głowę, żeby spojrzeć na niego ukradkiem. Miał minę
winnego. Nic już nie rozumiałam.
- Moje
bezpieczeństwo? – powtórzyłam.
- Nie powinnaś
chodzić sama.
- Dlaczego?
Odważyłam się
wreszcie podnieść głowę. Nabierałam powoli przekonania, że jednak nie ma nic
przeciwko mojej osobie. Jego mina upewniła mnie w tym przekonaniu. Wyglądał na
zaniepokojonego. Ale już nie na zdenerwowanego.
- Jest
niebezpiecznie – powiedział z naciskiem i wydawało mi się, że mruknął jeszcze
pod nosem „zwłaszcza dla ciebie”. Nie dodał już nic więcej, tylko zaprosił mnie
do kuchni na herbatę. Przystałam na to z chęcią, bo było mi trochę chłodno. Ale
nie zamierzałam dać za wygraną.
- Nie za bardzo
rozumiem, o co ci chodzi – powiedziałam z gorącym kubkiem w dłoniach i upiłam
łyk. – Dlaczego coś miałoby mi grozić?
Nick zmieszał
się i spojrzał w okno. Nie spuszczałam z niego wzroku. Nabierałam co do niego
coraz więcej podejrzeń. W końcu jego była dziewczyna, a aktualnie przyjaciółka,
była czarownicą. Czy on o tym wiedział? Wydawało mi się, że tak. Chociaż kto go
tam wie…
Nick uparcie milczał,
a ja intensywnie myślałam. Coś było nie tak.
- Dlaczego się
na mnie zdenerwowałeś? – drążyłam.
Spojrzał na
mnie.
- Nie
denerwowałem się na ciebie. Po prostu… mogło ci się coś stać.
- Jakoś nigdy
wcześniej nie miałeś takich problemów – przypomniałam. Równocześnie zdziwiłam
się. Nie miałam zielonego pojęcia, o co może mu chodzić.
Odchrząknął.
- Eee… Miałem.
Ale… no nic nie mówiłem.
Przyjrzałam mu
się podejrzliwie. Niezbyt mnie to przekonało.
- Jakoś ci nie
wierzę – powiedziałam, po czym udałam, że się zastanawiam. – Ciekawe dlaczego?
- Ginny –
jęknął. – Nie rozumiesz? Przecież… przecież jest niebezpiecznie.
Nadal nie
miałam pojęcia, o co mu chodzi. Owszem, gdzieś tam był Voldemort, ale co innego
mogło mi grozić, poza przypadkowym atakiem śmierciożerców? Który był tak prawdopodobny
jak to, że pogodzę się z Hermioną?
- Nie wiem, o
czym mówisz – stwierdziłam, spoglądając do środka swojego kubka. – Ja nie widzę
żadnych niebezpieczeństw. Może mnie oświecisz?
Ale nagle coś
do mnie dotarło. Nick nigdy nie robił mi wyrzutów, że narażam się na niebezpieczeństwo,
bo i cały czas czułam się całkowicie bezpiecznie. A dzisiaj… dzisiaj było
inaczej. Dzisiaj się bałam. Czy Nick mógł o tym wiedzieć? Czy to właśnie
dlatego się zdenerwował? Bo martwił się, że coś mi się mogło stać?
A skąd mógł
wiedzieć, że się bałam? Tyle pytań…
Nick wywrócił
oczami i uśmiechnął się. Chyba próbował obrócić wszystko w żart.
- Wszędzie czai
się zło. Na przykład mógłby potrącić cię samochód.
Uśmiechnęłam
się niepewnie i wypiłam kilka łyków herbaty. Jeśli wcześniej miałam wątpliwości,
teraz już się ich pozbyłam. Chciał odwrócić moją uwagę i tyle. Co takiego
ukrywał? Najchętniej spytałabym go wprost, czy jest, lub ma jakiekolwiek
pojęcie o czarodziejach, ale bałam się, że może złamię zasadę tajności, jeśli
jednak nic nie wie. A nie miałam głowy do wymyślania intryg. Nie wiedziałam,
jak zapytać go nie wprost. Zamiast tego zadałam pierwsze pytanie, jakie
przyszło mi do głowy – dość głupie zresztą.
- Co u
Angelique?
Tak, tak. Tylko
uderzyć się mocno w głowę. Ale to właśnie ona kojarzyła mi się z czarami. No i
tak jakoś wyszło…
- U Angelique?
– zdziwił się i zamrugał.
- No tak, co u
niej? – spytałam. Jak już zaczęłam, to musiałam dalej w to brnąć. A zresztą co
takiego dziwnego było w pytaniu o osobę, którą jakiś czas temu się poznało?
- U Angie
wszystko w porządku – powiedział Nick, ostrożnie dobierając słowa. – Właśnie
wybiera się do siostry do Paryża, na ślub.
Pokiwałam
głową.
- Ach tak –
mruknęłam i nagle dotarło do mnie, że Nick mógł to odebrać jako niedowierzanie.
– To znaczy, łał. Paryż. – Starałam się brzmieć dość naturalnie, ale chyba mi
nie wyszło. Wciąż myślałam o jego prawdomówności. A może… może cały czas mnie
okłamywał? Postanowiłam być bardziej ostrożna na to, co mówi.
- Taa. Byłem
tam kiedyś. Niesamowite miasto.
- Byłeś w
Paryżu? – uczepiłam się kurczowo jego wypowiedzi. Nareszcie jakiś pewniejszy
temat. – I jak tam jest?
Nick zaczął
opowiadać o jego wycieczce do Francji, a ja słuchałam w milczeniu. Pozwoliło mi
to zebrać myśli. Jednym uchem go słuchałam, a jednocześnie zastanawiałam się
nad wydarzeniami ostatnich miesięcy. Nagle nasze spotkanie wydało mi się
dziwne. Zaprzyjaźniliśmy się, jasne, ale…
Chwila.
Czy to
normalne, że dwoje ludzi wpada na siebie przypadkiem na ulicy, po czym zostają
przyjaciółmi?
Nie bardzo.
Cholera. O co
tu chodzi?
Zanim
zorientowałam się, co robię, wstałam od stołu. Wpatrywałam się w milczeniu w
mojego towarzysza.
- … i wyobraź
sobie, kiedy byliśmy już pod wieżą Eiffla, Carl stwierdził, że ma lęk wysokości,
więc Angelique… Ginny?
Dopiero teraz
zorientowałam się, co robię.
- Aa… eee…
j-ja… - próbowałam się wytłumaczyć, ale niezbyt mi to wychodziło. Zrobiłam
zbolałą minę i usiadłam z powrotem. Odetchnęłam głęboko, zamykając oczy, i w
końcu udało mi się trochę pozbierać. – Byłeś w Paryżu z Carlem i Angelique?
Otworzyłam
oczy, ale lekko je zmrużyłam. Zauważyłam, że Nick nie wie, o co mi chodzi.
Właściwie sama nie wiedziałam, o co mi chodzi.
- Eee… tak?
Potrząsnęłam
głową.
- A… Nic, nic,
mów dalej, przepraszam.
Nick przyglądał
mi się podejrzliwie, ale kontynuował swoją opowieść. A ja myślałam. Czy to
prawda? Czy to był przypadek? Znaczy owszem, akurat mogło tak być, ale to by
było... dziwne. Zresztą nic już nie wiedziałam.
Prawie
podskoczyłam na dźwięk dzwonka. Nick przerwał w pół zdania i zrobił zdziwioną
minę. Zapewne nie oczekiwał żadnych gości. Rzucił mi przepraszające spojrzenie
i wyszedł do przedpokoju. Byłam ciekawa, kto przyszedł. Z natury byłam
ciekawska, a na dodatek teraz wydawało mi się, że to coś ważnego. Wytężyłam
słuch.
- Nicky! –
usłyszałam radosny, melodyjny alt. Czyżby to…
- Cześć, Angie
– odpowiedział cicho Nick, jakby trochę zawstydzony. O wilku mowa.
Hmm, Nick
powiedział, że Angelique wybiera się do Paryża… No cóż, może jeszcze nie teraz?
Albo może kłamał? Próbowałam przypomnieć sobie dokładnie jego słowa. Nie, nie
mówił, że już jest w Paryżu. Na pewno
nie. To tylko ja wyciągnęłam złe wnioski.
Usłyszałam dwa
cmoknięcia. Z pewnością Angelique ucałowała Nicka w policzki.
- Zapodziałam
gdzieś moje czerwone kolczyki, może są u ciebie? Potrzebuję ich na ślub, pasują
idealnie do mojej sukienki… - świergotała.
Odetchnęłam z
ulgą. Nie przyłapałam Nicka na kłamstwie. Miał szczęście.
Chociaż w sumie
po co miałby kłamać w kwestii Angelique?
- Są w kuchni –
powiedział Nick grobowym głosem. Nie tylko ja to zauważyłam.
- Nicky, co się
stało? Wyglądasz jakbyś… No nie wiem, coś nie tak?
W tym czasie
rozejrzałam się po kuchni. Nie dostrzegłam kolczyków ani na stole, ani na
żadnym z blatów, ani nawet na parapecie. Nick musiał gdzieś je schować.
Nawiedziła mnie nagle myśl, że zaraz Angelique wejdzie do kuchni. Ciekawa
byłam, czy bardzo się zdziwi. Poprawiłam się na krześle. No cóż, usiadłam…
prościej.
- Nie, w
porządku – odpowiedział Nick, intonując, jakby chciał dać coś do zrozumienia rozmówczyni.
Zdziwiłam się. Mieli jakiś swój system znaków, czy coś?
- Jesteś pewny?
– spytała z powątpiewaniem Angelique. I ja nagle zainteresowałam się nastrojem
Attawaya. Od kiedy otworzył dziewczynie drzwi, wyraźnie zmarkotniał.
- Tak, tak –
odparł szybko. Wydawało mi się, że za szybko. – Po prostu mam gościa. Wejdź
proszę.
Czułam jak
każda sekunda przedłuża się w godzinę. Czekałam, aż staną oboje na progu
kuchni. Jedna godzina, dwie godziny…
- Ginny, cześć!
– Angelique aż krzyknęła na mój widok. Uśmiechając się szeroko podeszła do mnie
i, jak Nicka, ucałowała w dwa policzki. – Jeju, wciąż rośniesz – zażartowała,
patrząc na mój brzuch.
Wzruszyłam
ramionami i odwzajemniłam uśmiech. Nie dało się inaczej.
- Za to ty ani
odrobinę się nie zmieniłaś. Och, jak ja ci zazdroszczę – jęknęłam teatralnie. Zaśmiała
się.
Zauważyłam, że
dołączył do nas Nick. Utkwiłam w nim wzrok, kiedy ruszył w stronę lodówki i
sięgnął do góry. Kiedy się do nas odwrócił, trzymał dwa błyszczące, czerwone kolczyki.
- Proszę –
powiedział ze zniecierpliwieniem, wyciągając rękę w stronę Angelique. Odwróciła
się do niego, żeby wziąć zgubę, ale już po chwili znów patrzyła na mnie.
Usiadła na krześle obok. Zauważyłam, jak Nick przewraca oczami. To ma być
gościnność? Spiorunowałam go wzrokiem. Wzruszył ramionami i powrócił na
zajmowane przez siebie miejsce.
- Słyszałam, że
jedziesz do Paryża – powiedziałam. Chciałam się tylko upewnić…
- Tak, do
siostry. Nie widziałyśmy się trzy lata, dasz wiarę? A tu nagle przychodzi
zaproszenie na ślub. A właśnie… - Odwróciła się do Nicka. – Cornélie słynie z
hucznych imprez. Na tej będzie tylko ze dwieście osób. Pisała, że mogę zabrać paru
przyjaciół. Carl już się zgodził. Jedziesz z nami?
Utkwiłam w nim
wzrok. Wyraźnie zerknął w moją stronę. Zmieszał się, widząc, że na niego
patrzę.
- No nie wiem…
- powiedział z ociąganiem.
- A co cię
zatrzymuje? No chyba mi nie powiesz, że masz wiele ciekawych zajęć, co?
- Yhm…
Właściwie to nie wiem, czy dostanę urlop…
Znów zerknął w
moją stronę. Nie wiedziałam, o co chodzi. Tak jakby przesyłał jakieś znaki.
Pytaniem pozostawało, czy do mnie, czy do Angelique. Ale chyba do niej, bo ja
nic z tego nie rozumiałam.
- No daj
spokój. – Angelique była pewna swoich racji. – Chyba może cię zastąpić ten
drugi, prawda?
Nick wyraźnie
się naburmuszył.
- To nie
najlepszy pomysł. Herbaty?
Angelique
mierzyła go przez chwilę wzrokiem z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Chętnie –
powiedziała. – Z cytryną – dodała, kiedy Nick wstał.
Machnął ręką,
jakby mówiąc: „jasne”. Usatysfakcjonowana Angelique odwróciła się w moją
stronę.
- A może ty byś
chciała pojechać? – spytała. – Skoro Nick nie chce…
- Tego nie
powiedziałem – wtrącił.
Angelique go
zignorowała.
- Skoro Nick
nie chce, to może chociaż ty?
- Ja? –
zdziwiłam się. Byłam nastawiona dość sceptycznie. – To chyba nienajlepszy
pomysł.
- Dlaczego?
Dlaczego? Po
pierwsze, ledwo mnie znała. Dlaczego proponowała mi wspólny wyjazd? W dodatku
do siostry? Której nie widziała trzy lata? Po drugie, jechał Carl, do którego
jakoś dziwnym trafem miłością nie zapałałam. Ciekawe dlaczego… Po trzecie,
byłam w ciąży. Czy powinnam w tym stanie podróżować? Znaczy, owszem, mogłam,
ale… Hm, no cóż, z pewnością był to wzmożony stres czy coś tam, co raczej nie
wpływało dodatnio na… na coś. Na coś z pewnością. Układ nerwowy dziecka? Może?
Dobijała mnie myśl, że wiem tak haniebnie mało. Po czwarte, nie miałam
pieniędzy na podróże. Już i tak mojej rodzinie było ciężko. A po piąte i
najważniejsze, mama nigdy, przenigdy by mnie nie puściła.
Widząc, że
Angelique czeka na odpowiedź, wybrałam powód, który wydał mi się najbardziej
istotny.
- No cóż,
jestem w ciąży. Co, jeśli coś by mi się stało? Gdzie bym się zwróciła?
- To nie
problem, naprawdę. Jak się postarasz, to wszystko załatwisz – powiedziała
radośnie Angelique. Spojrzałam na nią spod byka.
- Nie mam
pieniędzy – stwierdziłam cicho.
Wzruszyła
ramionami.
- Nie musisz
mieć. Moja siostra wszystko funduje. Wychodzi za jakiegoś milionera.
Nadal mnie nie
przekonała.
- Ale ja jej
nie znam. Mam się tak po prostu pojawić na jej ślubie?
- Nicka i Carla
też nie zna.
- Czy mówiłem,
że się zgadzam? – wtrącił Nick burkliwie. Nie potrzebowałam powiększających
szkieł, żeby stwierdzić, że nie chce ani sam jechać, ani żebym ja jechała. Nie
wiedziałam tylko, dlaczego.
- Ale się
zgodzisz – odpowiedziała mu Angelique. – Pojedź dla mnie… - zawiesiła głos i zatrzepotała
rzęsami.
Zabrakło mi
tchu. Nie uważałam jej za oszołamiającą piękność, ale z pewnością nie była
brzydka. A kiedy zrobiła taką minę… Jak mogłam inaczej ją określić? Była
piękna. Dziwiłam się Nickowi, że po prostu ją olał. Ja bym nie mogła. Nie z
takim spojrzeniem wbitym prosto w siebie. Ale widocznie lata praktyki
wystarczyły. Niezadowolona Angelique ponownie zwróciła na mnie swoją uwagę.
- No daj
spokój, pojedziesz z nami, rozerwiesz się…
- Naprawdę nie
wiem… - zaczęłam po raz kolejny się wykręcać, ale Angelique mi przerwała.
- Naprawdę nie
rozumiem, w czym rzecz. Nie mów mi, że nie chciałabyś zobaczyć Paryża!
Przygryzłam
wargi. Czy nie chciałam? Jasne, że chciałam. Najgorsze było to, że podobała mi
się ta wizja. Ale z Nickiem, Angelique… z Carlem? Przecież Carl mnie
nienawidził!
Hm, no dobra,
może przesadziłam. A może po prostu źle to wszystko wtedy odebrałam?
- No nie wiem…
- Zgódź się,
zgódź! – błagała. – Naprawdę, Nickowi będzie raźniej!
Nick miał
jednak coś do powiedzenia.
- Nie
przypominam sobie, żebym…
- Oj, daj
spokój – przerwała mu. – Oczywiście, że pojedziesz. Więc jak? – zwróciła się do
mnie.
Spojrzałam
błagalnie na Nicka, ale ten tylko wzruszył ramionami. Dzięki za pomoc.
- Może…
- Wiedziałam,
że się zgodzisz! – Angelique aż przyklasnęła w ręce, po czym zerwała się z
miejsca. – Nick, powiedz Ginny co i jak, ja już muszę lecieć. Pa!
Ucałowała nas,
po czym wyleciała z kuchni.
- Kolczyki! –
zawołał za nią Nick.
Wróciła się i
zabrała ze stołu zgubę, po czym wybiegła. Nick rozłożył ramiona, patrząc
wymownie w sufit, a gdy dobiegło nas trzaśnięcie drzwiami, wyszedł do
przedpokoju, żeby zamknąć te wszystkie zamki. Zagapiłam się w swój kubek i
dopiero po dłuższej chwili zauważyłam, że Nick przystanął w progu i mi się
przyglądał.
- Co? –
spytałam, pożerana przez wyrzuty sumienia. – Wiem, że nie powinnam się zgadzać,
zresztą nawet się nie zgodziłam, ale…
Nick zaśmiał
się. Urwałam w pół zdania i spojrzałam na niego buntowniczo.
- Z czego się
śmiejesz?
- Gdybyś
widziała swoją minę!
I nadal się
śmiał. Postanowiłam być obrażona i nie zwracać na niego uwagi, lecz, niestety,
okazało się to niewykonalne, kiedy usiadł na swoim krześle i powiedział:
- Angelique
zapomniała o herbacie.
Nie byłam
pewna, czy się roześmiać, więc tylko spojrzałam na niego.
- Jesteś na
mnie zły? – spytałam cicho.
- Ja? – zdziwił
się. – Niby za co? Właśnie miałem Ci podziękować! Będę spokojniejszy, jeśli
będziesz blisko. Znaczy… - odchrząknął. – No, wiesz, mogłoby ci się coś stać…
- Nie rozumiem…
- Zmarszczyłam czoło. – O co ci chodzi z tym bezpieczeństwem?
Nie
odpowiedział od razu. Wyglądał, jakby się zastanawiał, a gdy zabrał głos,
brzmiał, jakby głęboko nad czymś rozmyślał.
- Po prostu…
Zależy mi na tobie.
Spojrzał mi
prosto w oczy. Pod wpływem tych brązowych tęczówek zadrżałam. Był taki… pewny
tego, co mówi…
- Ja już pójdę
– powiedziałam powoli, wstając od stołu. Nie wiedziałam, co mnie do tego
skłoniło, ale coś kazało mi wracać już do domu.
- Nie, poczekaj
– Nick spojrzał na mnie błagalnie. – Nie idź.
Zawahałam się,
ale nie zmieniłam zdania.
- Pewnie mama
się o mnie martwi…
- Nie martwi.
- Skąd wiesz?
Skąd możesz mieć taką pewność?
Zezłościł mnie
swoimi słowami. Nie umiałam powiedzieć dokładnie dlaczego, ale mnie zezłościł.
Zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi.
- Proszę –
szepnął.
- Muszę już
wracać – pisnęłam spanikowana i rzuciłam się do przedpokoju, zakładać buty.
Nick wypadł za mną.
- Ty niczego
nie rozumiesz.
- Rozumiem, że
masz przede mną jakieś sekrety i to mnie wkurza! – wykrzyknęłam, wstając. – Co
przede mną ukrywasz?
Patrzył tylko
na mnie, nie wypowiadając słowa. Zaciskał szczęki. Oddychałam ciężko, właściwie
to dyszałam. Niewiele mi było do wybuchnięcia płaczem.
- Odprowadzę
cię - powiedział po chwili.
- Nie, dziękuję
- warknęłam, podchodząc do drzwi. - Poradzę sobie sama.
Dotknęłam
klamki i odskoczyłam jak oparzona. Kopnęło mnie coś w rodzaju prądu. Syknęłam i
przyjrzałam się swojej ręce.
- Co to było? -
spytałam, obrzucając go zezłoszczonym, albo zdumionym spojrzeniem. Nie miałam
pewności.
Nick zmieszał
się.
- Taki… taki
rodzaj ochrony…
- Ochrony? -
wybuchłam. - Ochrony?! Chcesz mnie zabić?!
- Przesadzasz.
- Nie, nie
przesadzam! Wypuść mnie!
I wtedy to się
stało. Rozpłakałam się. Niewiele widząc, zezłoszczona, zaczęłam przecierać
oczy. Tylko tego mi brakowało. Dlaczego płakałam zawsze w nieodpowiednich
momentach? Nie wiedziałam, czy krzyczeć, czy rzucić się do drzwi, czy stać po
prostu w miejscu…
I wtedy Nick
podszedł do mnie i objął mnie opiekuńczo ramieniem.
- Przepraszam -
wyszeptał mi do ucha. - Przepraszam - powtórzył.
A ja dalej
płakałam.
- Nie chcę,
żeby cokolwiek ci się stało.
- Nie stanie -
zapłakałam. - Nic mi się nie stanie.
- Bo będę przy
tobie.
Nie miałam sił
roztrząsać wszystkiego, co mówi. Chciałam po prostu… Nie wiem, czego chciałam.
- To nie
wystarczy - jęknęłam. - Jestem chodzącą bombą zegarową, nie wiem, kiedy po
prostu wybuchnę…
- O czym ty
bredzisz? - zdziwił się. - Jaką znowu bombą?
- Zegarową -
parsknęłam śmiechem. - Bombą zegarową.
Zachłannie
ścisnęłam Nicka najmocniej, jak mogłam. Przylgnęłam do jego koszuli i zamknęłam
oczy. Próbowałam się uspokoić.
- Cii, jestem
przy tobie - szeptał.
Starałam się o
tym nie zapomnieć. Ale nie zapomniałam też, że mam iść do domu.
- Mama będzie
się martwić - powiedziałam po raz drugi.
Nick zmieszał
się, ale nic nie powiedział.
- Już pójdę -
mruknęłam, wyswobadzając się z jego objęć.
Podeszłam z
wahaniem do drzwi, ale tym razem nic mnie nie kopnęło. Śmiało przekręciłam
klucz w zamku i nacisnęłam klamkę. Wyszłam na korytarz, nie oglądając się za
siebie.
- Na pewno nie
chcesz, żebym cię odprowadził? - spytał jeszcze raz Nick.
Zatrzymałam
się, ale nie odwróciłam.
- Nie trzeba -
mruknęłam pod nosem. Zeszłam dwa schodki w dół, przecierając ostatnie łzy.
- Ślub jest za
dwa tygodnie - usłyszałam. - Na pewno chcesz jechać?
Dopiero teraz
się odwróciłam. Uśmiechnęłam się smutno.
- Pewnie i tak
mama mnie nie puści.
Nick zmarszczył
czoło, jakby się zastanawiał.
- Poczekaj
chwilę - powiedział, po czym zniknął we wnętrzu domu. Wrócił po chwili, już w
butach. - Idę z tobą - oświadczył.
Wzruszyłam
ramionami i odwróciłam się, żeby zejść jeszcze kilka schodków w dół.
- Uparciuch -
wymruczałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)