niedziela, 11 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 20. Następny



To był ponury, deszczowy poranek, jednak żadne warunki pogodowe nie były w stanie powstrzymać siódmorocznych od ostatniej wyprawy do Hogsmeade. Szli powoli, w zwartej grupie, zasłaniając głowy kapturami i parasolami. Draco uważał, iż wyglądanie jak zmokła kura jest poniżej jego godności, a poza tym nie miał najmniejszej ochoty w taki dzień opuszczać dormitorium, ale wyjście do Hogsmeade było wspaniałą okazją do załatwienia pewnej zaległej sprawy. Chcąc nie chcąc, spędził pół godziny wśród zmokłego tłumu, krzywiąc się przy każdym wdepnięciu w kałużę, zanim dotarli do pierwszych zabudowań. Zastanawiał się właśnie, czy ktoś zauważyłby jego nagłe zniknięcie i nawet zaczął zwalniać kroku, kiedy ktoś położył rękę na jego ramieniu. Strzepnął ją i przybrał ironiczny wyraz twarzy, zanim spojrzał na rozmówcę.
- Attaway – syknął, kiedy tylko zobaczył, z kim ma do czynienia. Uśmiechnął się drwiąco. – Właśnie się do ciebie wybierałem. Cóż za telepatia.
Poniekąd ucieszył się, że nie będzie musiał szukać go po całym kraju, czy nawet świecie. Któż mógł wiedzieć, gdzie takiego Attawaya wiatr poniesie?
Dominic nie odezwał się ani słowem, póki nie upewnił się, że zostali sami.
- Może przeniesiemy się w bardziej dogodne miejsce do rozmowy? – spytał spokojnie.
Draco wzruszył ramionami. Właściwie nie miał nic przeciwko. Byle tylko nie zabrało mu to zbyt dużo czasu. No a na dodatek zyskał wspaniałą okazję do podenerwowania kogoś. Uwielbiał to.
- Jasne. - Celowo przeciągał sylaby, żeby doprowadzić go tym do szału. Wiedział, jak tego nie znosi.
Jeżeli Nick się zdenerwował, w żaden sposób tego nie okazał; wyraz jego twarzy pozostał niezmienny. Draco bardzo się rozczarował. Zaczął się zastanawiać, co by tu jeszcze zrobić, żeby go rozjuszyć, ale na poczekaniu nie mógł nic wymyślić. Jego myśli kierowały się w zupełnie innym kierunku. Zupełnie nie mógł się skupić.
Nick rozejrzał się.
- Pozwolisz? – spytał, ale tak, jakby nie oczekiwał odpowiedzi.
Draco zdążył jeszcze rzucić ostatnie spojrzenie oddalającym się Hogwartczykom, zanim Dominic ponownie schwycił go za ramię. Okręcili się wokół własnej osi, znikając z trzaskiem z mokrej drogi.

* * *

Pierwszym, co ujrzałam tego dnia, była całkowicie nieprzepuszczająca jakiegokolwiek obrazu szyba. Uzyskała taki efekt dzięki spływającym po niej gęstym kroplom deszczu. Poczułam przemożną chęć pozostania w łóżku, ale akurat tego dnia przypadała moja wizyta w szpitalu św. Munga. Z cichym jękiem podniosłam się do pozycji siedzącej i… to by było na tyle. Następne kilkanaście minut spędziłam z głową ukrytą w dłoniach, rozmyślając o wydarzeniach ostatnich dni. Głupi Malfoy. Głupi, głupi, głupi, naprawdę głupi Malfoy. Naprawdę, jak on mógł…
Ech, mogłam się domyślić, że tak to będzie. Tamtego dnia byłam taka szczęśliwa, ale… Cóż, szczęście, jak to szczęście, szybko przeminęło. Malfoy… właściwie miałam mówić do niego Draco, teraz widzę, że to był głupi pomysł, ale wracając do tematu… Malfoy pojawił się nagle, zaburzając równowagę w moim już dość poukładanym świecie, i po raz kolejny mnie nabrał. Głupia. Jak mogłam być tak łatwowierna? Myślałam, że mu na mnie zależy…? Chociaż przez chwilę. Że jest inny. Przeliczyłam się, jak zawsze. Cholera, to już drugi raz. Drugi raz czułam się tak beznadziejnie wykorzystana. Co ja sobie myślałam? Nie powinnam wpuszczać do serca nadziei.
Pozwolił mi poczuć się szczęśliwą, a potem… Potem po prostu odszedł i nie odezwał się przez kolejnych wiele, wiele dni. Mógłby chociaż przysłać sowę! Rok szkolny miał się skończyć już w przyszłym tygodniu. Starałam się o tym nie myśleć. Bałam się rozczarować po raz kolejny. Podświadomie cały czas łudziłam się, że jednak przyjdzie, że wyjaśni, że… będziemy razem? Nie, to bez sensu. Kiedy tylko przyłapywałam się na tego typu myślach, uderzałam się z całej siły w głowę. Ja i moje głupie pomysły.
Kiedy w końcu wstałam, ubrałam się i zeszłam na dół, mama już czekała na mnie z założonymi rękoma.
- Nie mamy całego dnia – przypomniała mi.
Usiadłam do stołu i zaczęłam jeść owsiankę najszybciej jak potrafiłam. Kiedy skończyłam, odłożyłam miskę do zlewu i stanęłam przed kominkiem. Mama wyciągnęła w moją stronę naczynie z Proszkiem Fiuu, a ja nabrałam pełną garść i wrzuciłam ją w płomienie, które natychmiast zmieniły kolor. Weszłam do paleniska i, wypowiadając nazwę, zaczęłam wirować i wirować, żeby wyjść z płomieni w dużej, jasno oświetlonej sali.
Nie była to główna poczekalnia. Tutaj panowały cisza i spokój, a ławki ustawione pod jedną ze ścian były całkowicie puste. W ogóle było tu pusto. Mogłabym nawet myśleć, że trafiłam do zupełnie innego miejsca, do jakiegoś więzienia czy czegoś, chociaż tak właściwie w więzieniu pewnie królowałaby czerń, a nie biel. No i nie należało zapominać o kratach. Tutaj na szczęście nie było krat. A na dodatek w rogu stało długie, białe biurko, za którym siedziała recepcjonistka. Wyglądała na bardzo zmęczoną i nawet nie podniosła głowy, kiedy wyszłam na białe kafelki. Po chwili dołączyła do mnie mama. Bez słowa ruszyłyśmy w kierunku recepcjonistki, która, jak się okazało, nie tyle była zmęczona, co potwornie znudzona.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – spytała bezbarwnym głosem.
Miała nudne, mysioblond włosy i wyblakłe, brązowe oczy. Kąciki ust wykrzywiła w dziwacznym grymasie. Pod jej oczami dobrze odznaczały się ciemnofioletowe sińce. Miała może ze trzydzieści pięć lat. Z plakietki na jej ubraniu dowiedziałam się, że nazywa się Laryssa.
- Dzień dobry – powiedziała mama swobodnie, niemal radośnie. Mnie chyba nie byłoby stać na taki ton względem tak niechętnej do rozmowy osoby. - Jesteśmy umówione z uzdrowiciel Bone.
- Chwileczkę… - odparła Laryssa, sięgając powoli do położonego przed nią grubego pliku dokumentów. Mrucząc coś pod nosem, od niechcenia zaczęła kartkować papiery. – Nazwisko? – spytała napastliwie, nie podnosząc wzroku znad niezwykle pasjonującej roboty.
Jak na moje oko, skoro praca jej nie satysfakcjonowała, to co ona jeszcze tu robiła? Może powinna wrócić do domu i poważnie zastanowić się nad swoją karierą zawodową i albo z niej zrezygnować, albo wziąć się nareszcie w garść.
- Ginevra Weasley – odpowiedziała mama, nadal przyjaznym tonem. I tutaj po raz kolejny zaczęłam zastanawiać się, czy mnie byłoby stać na coś takiego. Laryssa ewidentnie próbowała zniechęcić do siebie każdego w promieniu dziesięciu kilometrów, nie wierzyłam, że mama mogłaby tego nie zauważyć.
Recepcjonistka pokiwała leniwie głową i dłuższą chwilę zajęło jej znalezienie odpowiedniej kartki. Sięgnęła po długopis, który, jak na moje oko, leżał w za dalekim dla niej kącie biurka, więc wychyliła się po niego z miną, jakby za chwilę miała zamiar nas stąd przegonić. Cóż, z pewnością wkroczyłyśmy z butami w jej osobistą przestrzeń, ale nie musiała przecież aż tak tego okazywać, prawda? Istnieje coś takiego jak dobre maniery. Każdy powinien przestrzegać najważniejszych określonych zasad.
Laryssa, z wielkim bólem malującym się na twarzy, napisała coś w jednej z rubryczek, po czym przekazała kartę mamie.
- Piętro szóste, na samą górę po schodach… – Zerknęła na mnie przelotnie – Mamy do dyspozycji też windy. Drzwi na prawo i do końca korytarza.
Aż wzbudziła we mnie podziw swoim doinformowaniem. No kto by pomyślał, że coś niecoś potrafi…
- Dziękuję – powiedziała nadal niemalże radośnie mama, po czym chwyciła mnie pod ramię i poprowadziła do wind.
- Mamo, możesz mnie puścić – syknęłam cicho. Nie moja wina, że recepcjonistka zepsuła mi humor. Chociaż może nie wywarłoby to na mnie aż tak wielkiego wrażenia, gdyby nie wcześniejsze rozmyślania o Malfoyu, którego na powrót musiałam teraz zacząć wywalać z głowy. Świetnie. Jakbym nie miała dość wyrzutów sumienia, że wyżywam się na niewinnych osobach. Tak naprawdę jedynym człowiekiem, któremu teraz z wielką chęcią bym napyskowała, a może i nawet go uderzyła, był właśnie Malfoy. – Umiem chodzić.
- Przecież wiem – powiedziała mama, patrząc na mnie z troską i wypuszczając na wolność. – Ale ty jesteś taka młoda… - dodała po chwili, z cichym westchnieniem.
- Nie jestem dzieckiem – powiedziałam z naciskiem. – Już za dwa miesiące będę pełnoletnia. Poza tym zostaniesz babcią.
Mama wzdrygnęła się na te słowa. Widziałam w jej oczach, jak martwi się o mnie, ale nie mogłam dłużej na nią patrzeć, bo zaczęła narastać we mnie panika. Zupełnie bezpodstawna. Chociaż może, zwarzywszy na to, że po raz pierwszy szłam na takie „prawdziwe” badanie do szpitala, właśnie miała podstawy?
Wsiadłyśmy do windy i pojechałyśmy na samą górę, a później, zgodnie z zaleceniami Laryssy, weszłyśmy za drzwi na prawo i poszłyśmy do samego końca korytarza. W połowie drogi zorientowałam się, że jest to cały oddział dla kobiet ciężarnych. Drzwi do niektórych pomieszczeń były otwarte i ukazywały przykute do łóżek przyszłe matki. Wzdrygnęłam się, modląc się w duchu, żeby nie trafić na taki oddział. Miałam nadzieję, że moje dziecko będzie zdrowe i do szpitala zawitam dopiero w dniu porodu. Gdzieś z końca korytarza, zza otwartych szeroko, oszklonych drzwi, dobiegły do nas przeraźliwe krzyki. Przebiegły mnie dreszcze. Poród? Dopiero teraz byłam przerażona.
Zmusiłam się do zajrzenia za te otwarte drzwi, choć nie miałam na to najmniejszej ochoty, i moim ukazał się kolejny korytarz. Kolejne krzyki. Mój oddech stał się urywany i całą siłą woli musiałam się powstrzymać od wybuchnięcia płaczem. Cofnęłam głowę najszybciej jak mogłam. Tyle po moim opanowaniu.
Weszłyśmy do małej poczekalni. Na ustawionych po bokach białych, plastikowych krzesełkach, siedziało pięć osób. Jedną z nich była wymizerowana kobieta w zaawansowanej ciąży, która opierała głowę o ramię siedzącego przy niej mężczyzny, najprawdopodobniej jej męża. Przykładała dłonie do wzdętego brzucha, gładząc go lekko. Skrzywiłam się na myśl, że już niedługo sama będę wyglądać podobnie. Taka… napowietrzona, tylko takie określenie przychodziło mi do głowy. Może nie do końca słuszne, ale co poradzić. Musiałam się jakoś uspokoić, więc próbowałam doszukiwać się choć odrobinkę zabawnych porównań. Niestety moje próby były żałosne. To, że kobieta ma zamiast brzucha wielki balon, jakoś mnie nie rozluźniło, przeciwnie, poczułam wyrzuty sumienia, że jestem taka bezduszna.
Druga kobieta miała brzuch niewielkich rozmiarów, chyba nawet trochę mniejszy niż mój. Uśmiechała się promiennie, trzymając za rękę swojego partnera. Patrząc na nich, zrobiło mi się smutno, że sama nie mam kogoś, kto przyszedłby ze mną. Oczywiście miałam mamę, ale… Cóż, marzyłam, żeby to był ktoś, z kim spędzę życie. Wzdrygnęłam się na myśl, że mogłabym tu przyjść z Malfoyem. Totalna głupota. On by tu nawet nie pasował.
Trzecia kobieta siedziała w kącie sama i wystraszona. Zdawała się wciskać w ścianę. Miała może ze dwadzieścia lat. Nie było widać jej brzucha. Zaczęłam zastanawiać się, kim jest i co tu robi. Może była tak samo zagubiona jak ja? Może nie miała nikogo, kto mógłby tu z nią przyjść i trzymać ją za rękę? Może nikt nie aprobował tego, że zostanie matką?
Usiadłam na jednym z krzeseł i utkwiłam wzrok w suficie. Mama usiadła obok mnie, spuszczając wzrok.
- Jak się czujesz? – spytała cicho. – Może skoczyć do bufetu i coś ci przynieść?
- Nie trzeba – odpowiedziałam.
- Może jednak?
- Naprawdę nie trzeba.
Mama westchnęła.
- Gdybyś jednak czegoś potrzebowała…
Zamknęłam oczy.
- Mamo, nie bądź dla mnie taka dobra. Przecież wiem, że sobie zasłużyłam.
Nie mogłam znieść tego, że byłam tak niewdzięczną córką, a mimo to mama nadal mnie kochała, nawet kiedy udawała obrażoną, jak to było podczas wizyty Tonks i Lupina.
Wyczułam, że się poruszyła.
- Zasłużyłaś? – spytała zdziwiona. – Na co sobie zasłużyłaś?
Otworzyłam oczy i zdecydowałam się na nią popatrzeć. Znów musiałam walczyć ze łzami.
- Mamusiu, przepraszam… - mruknęłam. Powinnam była zrobić to już dawno. Kolejny powód do wyrzutów sumienia. – Przepraszam, że jestem dla ciebie kłopotem i wiecznie masz ze mną problemy. Przepraszam, nie powinnam ciebie w to w ogóle mieszać, powinnam się wyprowadzić, powinnam…
- Ginny. – Moje imię w ustach mamy brzmiało jak kołysanka. Objęła mnie, a moja głowa opadła na jej ramię. Zaczęła się lekko kołysać. – Moja mała dziewczynka. Skarbie, nie zadręczaj się, co się stało, to się nie odstanie.
- Jestem złą córką – wychlipałam. – Tak bardzo cię przepraszam.
Mama nic nie odpowiedziała, tylko nadal tuliła mnie do siebie. Miałam nadzieję, że nikt nie zwraca na nas uwagi. Musiało to wyglądać dziwacznie.
Kolejka powoli się zmniejszała. Kobieta w zaawansowanej ciąży wraz z mężem opuściła już oddział. Ta z mniejszym brzuchem zniknęła w gabinecie, a ta, po której nie było nic widać, nadal wciskała się w ścianę z zamkniętymi oczami. W pewnym momencie wydawało mi się, że dostrzegłam spływającą po jej policzku pojedynczą łzę, ale już po chwili kropla zniknęła, więc nie mogłam być pewna.
Drzwi gabinetu otworzyły się i kobieta z mniejszym brzuchem wraz z mężem wrócili do poczekalni. Rozmawiając cicho i uśmiechając się do siebie, wyszli na korytarz.
- Następny! – odezwał się głos zza drzwi. Samotna kobieta poderwała się z miejsca i szybko zniknęła za drzwiami.
Zaczęły zżerać mnie nerwy. Do poczekalni, jak na złość, weszło jeszcze jedno małżeństwo. Super, jakbym nie miała powodów do smutku i zadręczania się, dlaczego mi się tak nie poszczęściło i nie jestem jedną z tych szczęśliwych mężatek oczekujących z wielką radością na potomka. Owszem, sama byłam sobie winna, ale…
Drzwi gabinetu otworzyły się i wyszła z nich pacjentka, już nie kryjąc łez. Szybko wybiegła na korytarz. Zrobiło mi się jej żal, ale tylko przez moment, bo już za chwilę usłyszałam to przerażające słowo.
- Następny!
Zbladłam. Przez chwilę miałam zamiar zostać tu i nie ruszać się, ale przypomniałam sobie, że przecież muszę iść. Wstałam i na chwiejnych nogach ruszyłam ku drzwiom.

* * *

Trzasnęło i nagle pojawili się na mokrej ścieżce. Draco rozejrzał się. Wszędzie rosły drzewa. Byli w gęstym lesie. Światło słoneczne, jeśli słońce gdzieś tam jeszcze chowało się za ciemnoszarymi chmurami, ledwo oświetlało okolicę. Draco musiał wytężyć wzrok, żeby dobrze widzieć twarz Dominica. Nie dał po sobie poznać, ba, nawet nie chciał się przyznać przed samym sobą, że czuje się trochę nieswojo w takiej sytuacji, w nieznanym miejscu. Zamiast tego zdobył się na kąśliwość.
- Ładne miejsce, Attaway. Mieszkasz tu? – zakpił.
- Nie, ale myślałem nad tym. – Nick był całkowicie opanowany. Od jego wyprostowanej postaci biła pewność siebie. - A teraz przejdźmy do rzeczy.
- Na to czekam – wtrącił Draco.
Nie podobało mu się to miejsce. Było całkowicie poza cywilizacją, a znalezienie się w lesie bez ostrzeżenia nie należało do najmilszych wrażeń. Powstrzymał nerwowe wzdrygnięcie się i zmrużył oczy. Denerwowało go, że nie widzi dokładnie rozmówcy. Wolałby mieć go jak na dłoni.
- Wkraczasz na mój teren – syknął Nick. Draco doskonale go słyszał, bo wokół panowała całkowita cisza. Nie przejął się ostrzeżeniem.
- Jaki teren? – udał zdziwienie. W rzeczywistości dokładnie wiedział, o co mu chodzi. Przeklęty Attaway, zawsze musiał sprawiać kłopoty.
- Twój teren jest w Hogwarcie i jego okolicach, tylko i wyłącznie tam. Wolałbym nie musieć ci tego więcej przypominać.
Draco roześmiał się. Za nic nie mógł przyznać, że ociupeńkę, malusieńką ociupineczkę się bał. No, może nie tyle bał, co lekko denerwował. Udawanie, że się tym nie przejmuje, jednak wyszło mu całkiem całkiem. Zawsze miał dobrze rozwinięte umiejętności aktorskie.
- Nie wiedziałem, że w umowie jest coś o zajmowanych terytoriach. Jeśli chcesz, mogę nie zbliżać się więcej do miejsca twojego zamieszkania, jeśli tak bardzo ci to przeszkadza, ale…
- Chodzi mi o Ginny – przerwał mu spokojnie, aczkolwiek stanowczo. Podszedł krok bliżej. Był trochę wyższy od Draco, co mu się nie spodobało. – Nie waż się do niej zbliżać.
- A co, bronisz mi? – Draco uśmiechnął się kpiąco. Działał mu na nerwy, po prostu działał mu na nerwy. Nie mógł się zająć swoimi sprawami?
- Owszem, bronię.
- To przygotuj się na rozczarowania, Attaway, bo ja nie zamierzam sobie odpuścić. Prosisz mnie o zbyt wiele.
Draco Malfoy nie rzuca tego, co raz zaczął, nie bez powodu…
- Ależ ja ciebie nie proszę – powiedział Nick, cały czas spokojnym tonem. – Ja żądam.
Naprawdę działał mu już tym na nerwy. Chciał jak najszybciej zetrzeć ten uśmieszek z jego twarzy, sprawić, że straci panowanie nad sobą. I zamierzał to osiągnąć.
- Słuchaj, Attaway, nie będziesz mi mówił, co mam robić, a czego nie. Nie zamierzam zawierać z tobą jakichkolwiek układów, to sprawa tylko i wyłącznie między mną a Dumbledorem.
- Zgadzając się na współpracę z Dumbledorem, zgodziłeś się też na współpracę ze mną, Malfoy.
Draco prychnął. Jak ktoś pokroju Attawaya śmiał mówić mu takie rzeczy? Zwłaszcza, że nie było w tym ani krzty prawdy?
- Na nic się nie zgadzałem – warknął.
- Ach, czyżby? – Nick uniósł brwi. – Jakoś nie przypominam sobie, żebyś odmówił Dumbledore’owi. Zresztą nie miałeś wyjścia. Sam się w to wszystko wpakowałeś, trzeba było nie wskakiwać do łóżka z…
- To nie twoja sprawa – wydusił zza zaciśniętych zębów. I wtedy przyszedł mu do głowy wspaniały pomysł. Po prostu go olśniło. – Co, może zazdrościsz? Zastanawiasz się, jak by to było, gdybyś mnie uprzedził? Jak to jest być z Weasley?
- Nie, nie zastanawiam.
Draco ze złością stwierdził, że w głosie Nicka nie zaszła żadna zmiana. Tak jakby jego uwagi po prostu spływały po nim jak po kaczce. Zazgrzytał zębami. Nie taki był jego cel, a po prostu musiał dowieść, że ma rację.
- Kłamiesz. Widać po twoich oczach, że…
- Nie sprowadziłem cię tu po to, żebyś roztrząsał, co widzisz, a czego nie widzisz, tylko po to, żeby uświadomić cię, że nie masz prawa zbliżać się do Ginny.
 Nareszcie.
- I tu cię mam – powiedział, mrużąc oczy. W końcu znalazł słaby punkt Nicka i zamierzał to dobrze wykorzystać. – Co, czyżbyś się zakochał, Attaway?
Tak, tak! Nick cofnął się lekko, a przez jego twarz przeszedł cień złości. Właśnie o to chodziło.
- I co, nie umiesz tego wykorzystać? – ciągnął, udając wielki żal. Zacmokał. – To źle, to bardzo źle. A kochana Weasley woli mnie…
- To wychodzi poza ten konkretny temat. – W głosie Nicka zabrzmiało w końcu zdenerwowanie. Draco triumfował.
- Ależ nie, to jest ściśle ze sobą powiązane. – Zrobił minę niewiniątka, choć w duchu śmiał się bezlitośnie. – Przecież to po to mnie tu sprowadziłeś. Żeby pozbyć się niewygodnego przeciwnika.
- Sprowadziłem cię tu, żeby powiedzieć ci, że jeśli jeszcze raz zbliżysz się zanadto do Ginny, pożałujesz – warknął Nick. Nie zostało już nic z jego opanowania. – Nie pozwolę, żeby kolejny raz przez ciebie cierpiała. Gdybyś wiedział, jak ona wyglądała, kiedy pierwszy raz z nią rozmawiałem… Człowieku, pobudka! To TY ją do tego doprowadziłeś!
Może i miał rację, ale nie zamierzał mu jej przyznawać. A przede wszystkim nie mógł dopuścić do siebie niechcianych myśli o Weasley.
- Cały czas cię to uwiera, prawda? Cały czas nie możesz sobie wybaczyć, że jesteś taki beznadziejny, że nawet nie umiesz utrzymać jej przy sobie. Przykro mi, ale ja ci w tym nie pomogę, bo, widzisz, mam pewne plany co do Weasley…
Nick w jednej chwili sięgnął do kieszeni spodni i wyjął różdżkę. Wycelował nią w pierś Draco.
- Spróbuj ją skrzywdzić, a pożałujesz – syknął.
Sekundę później Draco celował już w niego swoją różdżką. Miał świetny refleks i całkowicie nad sobą panował.
- Taki jesteś pewny?

* * *

Uzdrowiciel Bone była przemiłą, starszą panią w prostokątnych okularach. Pachniało od niej lawendą. Zmarszczki na jej twarzy nie szpeciły jej, lecz dodawały niezaprzeczalnego uroku. Pani Bone na swój sposób była bardzo ładna.
- Widzisz główkę? – zaszczebiotała, przesuwając różdżką po moim brzuchu.
Czarno-biały hologram na ścianie ukazywał moje dziecko.
- Jest takie… dziwne… - szepnęłam, przypatrując się mu.
Pani Bone zaśmiała się.
- Wygląda dokładnie tak, jak powinno wyglądać. Chcesz poznać płeć?
Przygryzłam wargę. Czy chciałam wiedzieć, czy moje dziecko będzie dziewczynką, czy chłopcem? Z jednej strony owszem, było to jakieś ułatwienie w dobieraniu ubranek czy mebelków, ale z drugiej strony bałam się wiedzy. Marzyłam o córce. A co, jeśli okazałoby się, że to chłopiec? Może nie chciałabym wtedy dziecka? Nie byłam w stanie przewidzieć swoich reakcji. Sama dla siebie byłam w ostatnich czasach bardzo dziwna. No i w moich myślach zamajaczył ten zakład z Malfoyem… Chyba wolałam rozstrzygnąć go dopiero w ostateczności.
- Nie – mruknęłam. – Nie, nie chcę.
Pani Bone zdziwiła się, ale nic nie powiedziała. Mama, która ściskała mnie za rękę, także.
- Z dzieckiem wszystko w porządku, bardzo ładnie się rozwija. Zgłoś się do mnie w razie pytań czy wątpliwości, a jeśli nie będzie trzeba, to do zobaczenia na następnej wizycie – mówiła, kiedy podnosiłam się z głębokiego fotela.
- Dziękuję – powiedziałam. – Do widzenia.
Z wielką ulgą wyszłam z gabinetu. Tak się cieszyłam, że wszystko jest w porządku! Mimo zapewnień pani Pomfrey, nadal bałam się, że coś może być nie tak. Pani Bone ostatecznie rozwiała moje wątpliwości, a także potwierdziła termin porodu. Pozostało mi tylko czekać od wizyty do wizyty, a później do porodu.
Droga do wind, a później do tej jasnej sali z kominkami, minęła mi bardzo szybko. Kiedy mijałam Laryssę, wydawało mi się, że minęło dopiero kilka sekund. Już po chwili wrzucałam garść Proszku Fiuu do kominka i znikałam w płomieniach. Wyszłam na posadzkę w kuchni, podeszłam do stołu i przysiadłam na jednym z krzeseł. Chyba nadszedł czas na rozpoczęcie zakupów, zarówno dla siebie (brzuch nadal rósł jak na drożdżach), jak i dla maleństwa. Tylko gdyby chociaż przestało padać!
Wzdrygnęłam się, kiedy z kominka wyszła mama. Z zaaferowania zapomniałam o niej.

* * *

W tym momencie nie było Draco Malfoya i Nicka Attawaya. W tym momencie byli oni dla siebie jedynie bezimiennymi przeciwnikami. Celowali do siebie różdżkami, obaj z zaciśniętymi szczękami, obaj miotający spojrzeniami błyskawice. Draco nie mógł uwierzyć, jak jedna, mała Weasley, mogła doprowadzić do takiej sytuacji.
- Lepiej zrezygnuj, póki możesz, Attaway, nie zmuszaj mnie, żebym zrobił ci krzywdę – syknął.
- Żartujesz. To z ciebie zostanie kupka popiołu – odgryzł się Nick.
Zaczęli się powoli okrążać. Każdy z nich myślał, jakie zaklęcie najpierw rzucić na tego drugiego. Przypominali sobie najgorsze klątwy, jakie kiedykolwiek poznali.
Krok w prawo. Krok w prawo. Krok w prawo. Draco miał już dość.
- Nie zapomnij, że znam wiele zaklęć, o jakich ci się nawet nie śniło – ostrzegł. Nie blefował. Naprawdę dużo umiał i był pewny zwycięstwa.
Ale Nick umiał nie mniej. Miał więcej doświadczenia w pojedynkach, a wiedza praktyczna była tu bardziej potrzebna niż teoria. Zaśmiał się.
- Malfoy, czy naprawdę sądzisz, że mnie pokonasz?
- Tak – odpowiedział hardo. – Tak właśnie myślę.
- Zobaczymy.
Mierzyli się w ciszy może jeszcze ze trzy sekundy, po czym równocześnie podnieśli różdżki.
- Somnium! – ryknął Nick, o ułamek sekundy szybciej, niż Draco.
Intensywny niebieski promień pomknął od różdżki Nicka z zawrotną prędkością i ugodził Draco w pierś. W pierwszym momencie nic się nie stało i Draco pomyślał, że Nick pewnie pomylił coś w zaklęciu. Ale już po chwili przekonał się, jak bardzo się mylił.
Przed oczami zrobiło mu się całkowicie niebiesko. Zniknął las. Zniknęła droga. Zniknęło nikłe światło słoneczne. Zniknął Dominic. Gdzie, do cholery, to wszystko się podziało?
I wtedy zobaczył wszystko to, czego od dłuższego czasu świadomie unikał.
- Nie! Niee! – krzyknął, kuląc się i zasłaniając głowę rękoma, jakby w ten sposób mógł odgonić od siebie majaki. Czuł się tak, jakby stanął oko w oko z dementorem.
Emily Torres mówiąca mu, że go wykorzystała.
Martwe ciało ojca.
Ciemny las pełen dementorów.
Voldemort uśmiechający się w ciemnościach.
I wiele, wiele innych.
I nagle, niespodziewanie, wszystko ustało. Draco podniósł się szybko do pozycji stojącej i wypowiedział pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy.
- Metus!
Potrząsnął głową, żeby ostatecznie pozbyć się majaków, i zaczął napawać się strachem wymalowanym na twarzy Nicka. Wiedział, co się z nim dzieje. Rzucił zaklęcie, które ukazało osobę, na której najbardziej mu zależało. W jak najgorszym świetle. Jeśli się nie mylił, Nick widział właśnie Ginny, zabijającą inną bliską mu osobę. A może nawet i jego samego. Taka wizja natychmiast zalęgła się w jego podświadomości. Znów potrząsnął głową. Nie chciał na to patrzeć.
Kiedy zaklęcie przestało działać, nie dał się zaskoczyć. Szybko wypowiedział następną formułkę.
- Dolo!
Las wypełniły krzyki Nicka, który teraz czuł się tak, jakby ktoś odrąbywał mu ręce i nogi. Po dłuższym czasie stało się to bardzo nużące, toteż Draco cofnął zaklęcie i namyślił się nad następnym. Dominic nadal drżał na całym ciele, skulony. Wycelował, szybciej niż Draco, który niesłusznie z góry założył, że Nick nie jest w stanie teraz obmyślić nic skutecznego.
- Ignis!
Dookoła Draco pojawiły się płomienie. Powoli sięgały do niego, pochłaniały. Przerażony, wycelował w nie strumień wody, ale tylko pogorszył swoją sytuację, bo płomienie gwałtownie urosły. Czuł buchające od nich ciepło. Pochłaniały go, ale nie uszkadzały. Parzyły, powodując ogromny ból, ale nie pozostawiały śladów na ciele. Zrobiło mu się gorąco, kropelki potu wstąpiły mu na czoło. Zaczął krztusić się dymem. Zaczął się dusić. Ogień parzył niemiłosiernie. Opadł na ziemię, na skraju przytomności. Niczego nie pragnął jak tego, żeby wszystko się skończyło. Nie śmiał jednak o to prosić. Zacisnął usta, nie pozwalając sobie na najcichszy okrzyk bólu.
Nareszcie.
Nick cofnął zaklęcie.
- Masz dość? – spytał.
- Nigdy! Radiatus!
Do Nicka pomknęły oślepiające promienie. Zamrugał oczami bez źrenic. Stracił wzrok na około pięć minut. Zezłoszczony, machnął różdżką, nie wypowiadając formuły zaklęcia. Ogromna siła ugodziła Draco w głowę. Poczuł ból tak potworny, jakiego jeszcze nigdy nie czuł, no może poza cruciatusem. Czaszka mu pękała. Różdżka wypadła z ręki. Choć dopiero wstał, padł na ścieżkę i zaczął się wić i krzyczeć.
Kiedy ból ustał, Nickowi wrócił wzrok. Draco podniósł się szybko, w roztargnieniu zapominając o różdżce. Nick przywołał ją do siebie prostym zaklęciem, śmiejąc się szyderczo. Draco nie mógł uwierzyć, że dał się tak łatwo pokonać.
- Pojedynek skończony, Malfoy. Wygrałem – syknął. – I lepiej pamiętaj, że masz się trzymać z daleka od Ginny – pogroził.
Rzucił Draco jego różdżkę, a sam okręcił się wokół własnej osi i zniknął.

1 komentarz:

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)