- Ginny! Masz
gościa!
Nie brzmiało to
dobrze. Mama krzyczała z dołu, a ton jej głosu świadczył o tym, że była zła. Wygrzebałam
głowę spod kołdry i spojrzałam na zegarek. Jęknęłam. Dopiero dochodziła ósma.
Nie, niby
dlaczego mam wstawać? Zamknęłam oczy i zakryłam się poduszką.
- Ginny,
wstajesz?!
Wymamrotałam
pod nosem kilka przekleństw i usiadłam na łóżku, patrząc półprzytomnie w okno.
Dopiero zaczynało wszystko do mnie docierać. Była sobota, godzina ósma. Na dole
czekał na mnie jakiś gość, a ja dopiero się obudziłam. Po pierwsze – mój
wygląd. Po drugie – co to za gość? Zerwałam się z łóżka, chwyciłam pierwsze
lepsze ubrania i uciekłam do łazienki, nadal rzucając pod nosem obelgi odnośnie
porannego gościa. Nie wiedziałam, kto to może być, ale coś mówiło mi, że to
Nick. Zawsze wcześnie wstawał. Cholera.
Zaplątałam się
w spodnie i od utraty równowagi uratowała mnie umywalka. Wściekła, podciągnęłam
je i próbowałam zapiąć zamek, ale napotkałam opór.
- Co do…? –
wymamrotałam, próbując dopiąć spodnie. Zamek ani drgnął. Wreszcie, wkurzona,
rzuciłam je na podłogę i sięgnęłam po koszulkę. Przemyłam twarz lodowatą wodą,
zebrałam włosy w kucyk i wyskoczyłam z łazienki jak oparzona. Drzwi do pokoju
otworzyłam z trochę większą siłą, niż tego wymagały, więc uderzyły o ścianę
robiąc huk. Zatkałam sobie poniewczasie uszy.
- Ginny? Co ty
tam robisz? – krzyknęła mama.
Kopnęłam w
futrynę, co dało tylko tyle, że rozbolał mnie duży palec u nogi. Odgarnęłam
niesforne kosmyki z czoła i zaczęłam oddychać głęboko, starając się nie za
bardzo denerwować.
- Ginny?
- Zaraz
przyjdę! – krzyknęłam z trochę większą agresją niż trzeba i weszłam do pokoju.
Natychmiast
rzuciłam się do szafy i wyciągnęłam z niej dresy z bardzo luźną gumką. Przynajmniej
nie miałam w nich problemu z zamkiem!
W końcu zeszłam
na dół, z uciekającymi spod gumki włosami, zaspanymi oczami, pogniecioną
koszulką (odkryłam, że jest pognieciona dopiero na schodach) i założonymi jakoś
krzywo, ach, były troszkę przykrótkie, spodniami. Świetnie.
Wchodząc do
kuchni byłam przygotowana zobaczyć stojącego gdzieś uśmiechniętego Nicka, ale
się przeliczyłam. Znieruchomiałam z otwartymi ustami.
- Co… co ty tu
robisz? – wyjąkałam, patrząc na siedzącego przy kuchennym stole blondyna. Jego
widok tutaj był tak nie na miejscu, że aż raziło po oczach.
Malfoy
uśmiechnął się trochę drwiąco. Był bardzo wyluzowany.
- Cóż… mówiłem,
że cię odwiedzę.
Nie mogłam
przestać gapić się z otwartymi ustami. Do parteru sprowadziła mnie mama. Okazało
się, że stoi przy kuchence z bardzo poirytowaną miną.
- Śniadanie –
warknęła, wyciągając ku mnie tacę z kanapkami. Wzięłam dwie kromki chleba z
przeróżnymi warzywami, nie spuszczając wzroku z mojego gościa. Czy mama
wiedziała, że to Malfoy? Musiała wiedzieć. To pewnie dlatego była taka zeźlona.
– Poczęstuj swojego gościa – dodała, wkładając mi do ręki całą tacę. – Idę na
górę.
Po chwili już
byliśmy w kuchni sami. Czułam się, jakbym jeszcze śniła. Nie, to się nie dzieje
naprawdę!
- Jadłem
śniadanie – powiedział. – Ale dzięki, że mi proponujesz.
Prychnęłam i
zerknęłam na trzymaną przeze mnie tacę. Odłożyłam ją czym prędzej na blat.
- Pytałam, co
tu robisz – warknęłam. – Co robisz w moim domu.
Wzruszył
ramionami.
- Odpowiedziałem
przecież, odwiedzam cię.
- Ale po co?
- A jak
myślisz?
Podparłam rękę
na boku i przekrzywiłam głowę. W co on grał? Drażnił się ze mną? A może po
prostu był aż tak głupi? Wargi mi drgnęły, kiedy siłą powstrzymałam się od
chichotu na myśl o jego głupocie.
- No dobra,
gadaj, skąd się tu wziąłeś? – spytałam, decydując się usiąść na krześle przy
stole, jak najdalej od niego.
- Kominkiem do
Dziurawego Kotła, a potem teleportacja – odpowiedział.
- Hm, to
niezwykle uprzejmie z twojej strony – stwierdziłam, uśmiechając się do pomidora
na swojej kanapce. Zerkając kątem oka spostrzegłam, że Malfoy nie za bardzo
wie, o co mi chodzi. – Że się teleportowałeś, a nie wylądowałeś u nas w kuchni
– wyjaśniłam.
Prawie się
uśmiechnął.
- Pomyślałem
sobie, że nie będę miło przyjęty u ciebie w domu. I miałem rację. Ale przynajmniej
wszedłem drzwiami.
- Dziwisz się?
Jakkolwiek wejdziesz, nie będziesz tu mile widziany przez nikogo. – Co on w
ogóle sobie myślał, przychodząc do domu Weasleyów?
- Ty też mnie
nie chcesz widzieć? – zapytał, patrząc na mnie przenikliwie. Uniosłam nieco
głowę i napotkałam jego wzrok. Moje serce przyspieszyło bicia. Głupie serce.
- Dostałeś
pozwolenie na opuszczenie szkoły? – zmieniłam temat. Sama nie wiedziałam, co
mogłabym odpowiedzieć na tamto pytanie. Nic już nie wiedziałam.
- Jasne. Drops
nie robił problemów.
- Powiedziałeś
Dumbledore’owi, że…? Czekaj, co dokładnie? – Byłam zła.
- Że proszę o
pozwolenie na opuszczenie szkoły.
- I? –
Wiedziałam, że za tym musi się kryć coś więcej.
- Że powód to
odwiedzenie ciebie.
Zirytowałam
się. No pięknie.
- I?
- No i to
wszystko – stwierdził, rozkładając szeroko ręce.
Spojrzałam na
niego spod byka. Taa, jasne, a Dumbledore tak po prostu go puścił. Już mu
uwierzyłam. Wolałam jednak nie naciskać. Jeszcze okazałoby się, że powiedział
dyrektorowi, iż to on jest ojcem dziecka! O nie, już nigdy więcej nie
pokazałabym się w Hogwarcie.
Otworzyłam
usta, żeby coś powiedzieć, ale uprzedził mnie krzyk mamy.
- Ginny, czy
mogłabyś z łaski swojej nie rozrzucać ubrań po całym domu?
Zaczerwieniłam się.
Hm, znów mi się zapomniało o spodniach z łazienki.
- Może
wyjdziemy? – zaproponowałam. – Zanim mama wpadnie z armatą i przedziurawi ci
głowę?
- Mi? Za co? –
zdziwił się. – Przecież to nie ja zostawiam ubrania gdzie popadnie.
Miał tak
„szczerze” zdziwioną minę, że zachciało mi się trzepnąć go w łeb. Zamiast tego
wywróciłam oczami. Wstałam i pociągnęłam go wolną ręką (w drugiej ciągle miałam
kanapkę), zmuszając do wstania i wyjścia z kuchni.
Na dworze było
chłodno, a, oczywiście, nie przewidziałam, że może mi być potrzebna bluza. Z
drugiej strony nie chciałam wracać po nią do pokoju, ponieważ w tamtych
okolicach kręciła się mama, a wolałam poczekać z wyrzutami o pojawieniu się
Malfoya najdłużej, jak się dało.
Odeszliśmy dość
daleko, zanim zdecydowałam się odezwać. Nory nie było już widać, a wokół nas
rozpościerały się łąki. Gdzieś u góry świergotały ptaki. Słońce chowało się za
chmurami. Byłoby zapewne ciepło, gdyby nie chłodny, porywisty wiatr. Zadrżałam.
- To trochę
dziwne widzieć cię tutaj – powiedziałam, nie patrząc na niego. – Nie spodziewałam
się, że dotrzymasz obietnicy, wtedy może bym się nią przejęła.
- Nie doceniasz
mnie – obruszył się. – Naprawdę czuję się niedoceniany.
- Jakie to
przykre – mruknęłam, przystając. Nie zastanawiając się dłużej zboczyłam z drogi
i przysiadłam na kępie wysokiej trawy. Przy ziemi mniej wiało i zrobiło mi się
trochę cieplej. Malfoy po krótkiej chwili wahania przysiadł niedaleko.
Zmarszczyłam brwi. – Nie rozumiem – mruknęłam sfrustrowana.
- Czego nie
rozumiesz? – zdziwił się.
Wyczułam, że
intensywnie mi się przypatruje, ale nie czułam się na siłach, żeby odwzajemnić
spojrzenie. Zastanawiałam się chwilę nad doborem właściwych słów.
- Co… co się
stało. Co się z tobą dzieje.
Utkwiłam wzrok
w bliżej nieokreślonym punkcie. Najchętniej w ogóle bym zniknęła. Nie byłam
dobra w prowadzeniu poważnych rozmów, ale tak mnie dręczyło to pytanie…
Nie usłyszałam
odpowiedzi. Po dłuższym milczeniu zdecydowałam się zerknąć na mojego rozmówcę. Szczęki
miał zaciśnięte i patrzył gdzieś w przestrzeń. Ośmieliło mnie to. Postanowiłam
mówić dalej.
- Wiesz, zawsze
uważałam cię za osobę raczej snobistyczną. Te twoje ciągłe przemowy o czystości
krwi, o honorze czarodzieja, to wyżywanie się na młodszych i słabszych… Cóż,
miałam cię za dupka. Znaczy nadal mam – poprawiłam się – ale, tak jakby trochę…
Hm, zmieniłeś się?
Nie poruszył
się ani o milimetr.
- Bo się
zmieniłeś, prawda? – drążyłam.
Nie chciałam
przeoczyć żadnej jego reakcji, więc już bez wahania zaczęłam się mu przyglądać.
Westchnęłam, nie widząc żadnych zmian.
- Albo i nie –
mruknęłam, spuszczając wzrok.
Na co ja, do
cholery, liczyłam? Że zacznie mi się zwierzać? Że opowie coś o sobie? Da znak,
że jednak zasługuje na czyjekolwiek zainteresowanie? Że jest… dobry?
Jak nazywało
się to uczucie? Ach tak, rozczarowanie. Do oczu napłynęły mi łzy. Po co ja to w
ogóle mówiłam? Nie lepiej było trzymać język za zębami? Starałam się walczyć z
ogarniającym mnie, bezpodstawnym smutkiem, ale bezskutecznie. Równie dobrze
mogłam kazać słońcu wyjrzeć zza chmur. Wpatrywałam się tępo w kawałek ziemi
prześwitującej przez trawy. Byłam beznadziejna.
Drgnęłam,
czując, że odległość dzieląca mnie i Malfoya zmniejszyła się. Niemal w tym
samym momencie poczułam, jak jego dłoń unosi mój podbródek i przekręca lekko
moją głowę tak, żeby mógł spojrzeć mi w oczy. Spanikowana, zaczęłam patrzeć na
wszystko, tylko nie na niego. Łzy nadal zbierały się pod moimi powiekami.
- Nie
zastanawiajmy się nad moją przeszłością – szepnął, a chwilę później westchnął.
– Spójrz na mnie.
Mimo iż coś we
mnie się buntowało, niemal machinalnie skierowałam na niego wzrok. Obraz był
lekko rozmazany przez cisnące mi się do oczu łzy, ale udało mi się dostrzec
jego zatroskaną minę. A może po prostu zaczynałam mieć zwidy.
- Nie płacz –
powiedział, marszcząc czoło. – Dlaczego płaczesz? – chciał wiedzieć. – Co się
stało?
Zorientowałam
się, że łzy spłynęły mi już po policzkach. Zanim podniosłam dłoń, żeby je
wytrzeć, on to zrobił. Zdumiona, znieruchomiałam. Moje serce trzepotało, chcąc
wyrwać się na zewnątrz. Krew napłynęła mi do policzków. Straciłam kontrolę nad
swoim ciałem. Przez mój umysł przelatywało tysiące myśli, a każda tak szybko
przemijała, że nie mogłam się na żadnej z nich skupić. Merlinie, pomyślałam, co
się dzieje?
Aż nagle
przyszło rozwiązanie. Tak proste, że aż otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.
Demelza miała
rację.
Powinnam go
nienawidzić. Powinnam kazać mu odejść, zostawić mnie w spokoju i nigdy więcej
nie pokazywać mi się na oczy. Ale nie mogłam tego zrobić. Zapomnieć o Malfoyu
to tak, jakby zapomnieć o cząstce siebie. Może gdyby nie dziecko, może wtedy
byłoby prościej? Może byłabym w stanie odrzucić każdą niechcianą myśl,
zapomnieć, że istnieje ktoś taki jak on, ale prawda była taka, że nie
zrobiłabym tego.
Nie
nienawidziłam go, choć powinnam. Chociażby za to, jak zachowywał się w stosunku
do mojej rodziny, w stosunku do Rona, do innych moich braci. Za to, jak wyzywał
Colina, jak sprawiał niejednokrotnie, że odechciewało mu się czegokolwiek. Jak
szydził z Demelzy i z tego, że spędza czas z takimi jak my, szlamą i zdrajczynią krwi. Powinnam go nienawidzić. Więc
dlaczego tego nie robiłam? Dlaczego nie potrafiłam odrzucić myśli o nim?
Kilka miesięcy
wcześniej nienawidziłam go całym sercem i nie sprawiało mi to problemów. Więc
czemu teraz nie umiałam tak po prostu znów zacząć go nienawidzić?
Odpowiedź była
prosta.
Bo czułam do
niego coś więcej, niż powinnam.
I wcale nie
było mi z tego powodu lepiej.
Milczałam
uparcie, nie przestając wpatrywać się w jego piękne, jasne oczy. Jak kiedykolwiek
mogłam myśleć o nich jako o bezlitosnych? Znienawidzonych? Pozostawało to dla
mnie niepojęte.
Uświadomiłam
sobie, że z chwilą, w której zamieniłam z nim pierwsze szczere słowo, mój świat
uległ gwałtownej zmianie. Wszystko runęło, żeby odbudować się na nowo, ale
zupełnie inaczej, niż stało poprzednio. Klucz do odpowiedzi był tylko jeden.
Pokój Życzeń.
Słyszałam
kiedyś, że tam mogą spełniać się marzenia.
Nigdy nie
marzyłam o tym, żeby zbliżyć się do Malfoya, broń Boże. Ale czy nie właśnie
takie było moje życzenie? Czy nie chciałam właśnie tego? Marzyłam o miłości. O
wielkiej, prawdziwej miłości. Marzyłam o osobie, która byłaby dla mnie
wszystkim. Wszystkim, co mam, i wszystkim, czego potrzebuję. Całym moim
światem. Osobie, która kochałaby mnie bezwarunkowo, nie dlatego, że to czy
tamto, ale dlatego, że jestem jaka jestem. Która nie kochałaby mnie za coś, ale
za nic. I, co najważniejsze – żebym ja ją kochała. Przypomniałam sobie moje
myśli sprzed pięciu miesięcy.
Z życzeniami
trzeba uważać. Może lepiej byłoby, gdybym o niczym nie marzyła. Żebym nie
myślała. Czy tak właśnie chciał pokarać mnie los?
Boże, stało
się. Ale dlaczego teraz? Dlaczego w tak nieodpowiednim etapie mojego życia?
Nie, to nie
było tamto życzenie. Nie miałam osoby, która by mnie kochała. Nie miałam
nikogo, kto martwiłby się o mnie, wspierał. To działało tylko w jedną stronę.
Tylko że nadal nie potrafiłam pojąć, co takiego się stało, ani dlaczego.
- Co się stało?
– Malfoy powtórzył miękko pytanie. Wstrzymałam oddech, czując, że serce zaraz
wyskoczy mi z piersi.
- J-ja… – zająknęłam
się. Nie wiedziałam, co chcę powiedzieć.
Po policzkach
popłynęło mi więcej łez. Pokręciłam głową.
Nie mogłam tego
zaakceptować. Musiałam się stąd zmyć, zanim wszystko posunęłoby się za daleko.
Musiałam się wycofać, zanim nie będę miała odwrotu. Musiałam uciec.
Zerwałam się
nagle na równe nogi, spłoszona. Zaczęłam się wycofywać. Zdziwił się. Przez
chwilę nie był w stanie się poruszyć, ale nim się spostrzegłam, na jego twarzy
pojawiło się zrozumienie. Wstał.
Cały czas był
za blisko. Nie byłam w stanie powiedzieć, do czego jestem zdolna. Nowo odkryta,
gorzka prawda o sobie paliła mnie od środka. To właśnie tak to wyglądało. To właśnie
tak wszystko się przedstawiało. Zabrnęłam za daleko. Nie powinnam tego ciągnąć.
Już i tak było mi ciężko.
- N-nie podchodź
– wysapałam przestraszona. – Nie zbliżaj się.
Cofnęłam się
jeszcze kilka kroków. Nie przejął się moimi słowami. Nadal szedł w moją stronę,
znacznie szybciej, niż ja się poruszałam. Podbródek zaczął mi drgać. Opanowałam
przemożną chęć opadnięcia na trawę i oplecenia kolan ramionami.
Serce nadal
waliło mi jak młotem, a on nadal się zbliżał. Z mojego gardła wydobył się cichy
szloch. Zalałam się łzami. Poddałam się.
Malfoy
doskoczył do mnie w kilka sekund i objął ramieniem, kołysząc się lekko. Nie
chciałam tego. Bałam się. A równocześnie tak bardzo pragnęłam…
- Ginny –
mruknął mi do ucha. To był najwspanialszy dźwięk, jaki kiedykolwiek usłyszałam.
Zadrżałam. – Masz rację, zmieniłem się. Zmieniłem się, ty mnie zmieniłaś. Daj
sobie pomóc. Nie uciekaj.
Jeśli to wyznanie
miało mnie uspokoić, to mu się to nie udało.
- Dlaczego? –
załkałam w jego bluzę. – Czemu mi to robisz? Nie możesz po prostu mnie zostawić?
Nie możesz zniknąć?
W odpowiedzi
objął mnie mocniej.
- Nie zamierzam
się stąd ruszać, musisz przyjąć to do wiadomości.
- Dlaczego? –
spytałam ponownie. To wszystko nie mieściło mi się w głowie. – Dlaczego?
Dlaczego? Dlaczego? – powtarzałam jak mantrę.
Nie mogłam
uwierzyć, że cały świat nie stanął na głowie. Że całe życie toczyło się tak,
jak dawniej. Ptaki nadal śpiewały nad naszymi głowami. Od niedalekiego pasma
drzew dobiegał stukot dzięcioła. Gdzieś za wzgórzem szczekał pies. To wszystko
żyło tak, jak powinno. To tylko w moim sercu działo się coś, czego nie powinno
być.
- Bo zmieniłaś
cały mój świat. Bo jesteś powodem, dla którego moje życie wygląda zupełnie
inaczej, niż powinno. Bo zmieniłaś mój pogląd na wiele spraw. Bo… – Zaśmiał się
cicho. – Bo jest coś, o czym nikt nie powinien się dowiedzieć, nawet ty.
Wymieniać dalej?
Przytuliłam się
do niego mocniej. Jak on cudownie pachniał! Dlaczego nigdy wcześniej nie
zauważyłam, że jest taki wyjątkowy? Że nie ma nikogo, kto potrafiłby go
zastąpić?
Uspokoiłam się.
Łzy przestały spływać mi po policzkach. Ufałam sobie na tyle, żeby oderwać
głowę od jego ramienia i spojrzeć mu w oczy. Zobaczyłam w nich to, co sama
czułam. Zagubienie, strach, ale i szczęście.
- Co dalej
będzie? – spytałam drżącym głosem. Czułam, że coś się zmieni. Wiedziałam, że
teraz nastąpią zmiany. Ale jakie?
Uśmiechnął się
lekko.
- Teraz… -
Pochylił się nade mną, celowo przeciągając ciszę. – Teraz cię pocałuję.
Zanim
zorientowałam się, co właściwie się dzieje, jego usta zbliżyły się do moich.
Bałam się tego, potwornie się bałam, ale nie wyobrażałam sobie, żeby teraz coś
mi przeszkodziło. To było to, czego podświadomie pragnęłam od dawien dawna. Od
chwili, gdy całowałam go po raz pierwszy i, jak się okazało, nie ostatni. Nie
byłam w stanie myśleć inaczej. Tak właśnie to wszystko postrzegałam. Nie mogło
być inaczej.
W chwili, gdy
nasze usta się złączyły, cały mój świat zawirował. Czułam się taka szczęśliwa,
tak niesamowicie szczęśliwa! Krew wrzała w moich żyłach, a w brzuchu trzepotały
motylki. Nigdy wcześniej czegoś tak intensywnego nie czułam, choć nie było to
pierwszy pocałunek mojego życia. To było jak objawienie. Jak grom z jasnego
nieba. Promyk słońca wyjrzał zza chmur, żeby przypatrzeć się naszej dwójce. Nie
pasowaliśmy do siebie ani odrobinę, ale pragnęłam go bardziej, niż kogokolwiek
innego.
I nagle
poczułam coś dziwnego.
Odskoczyłam z
krzykiem, łapiąc się za brzuch. Spanikowana, osunęłam się na ziemię. Zamknęłam
oczy, żeby móc się skoncentrować. Co to było? Co się stało?
Kiedy
otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą zmartwioną twarz Malfoya. W jego oczach
czaiło się pytanie.
- T-to… - wyjąkałam.
– Nie jestem pewna, ale…
Jakim cudem
mogłam być pewna? Do cholery, byłam w ciąży po raz pierwszy, czy tak?!
Pogładziłam brzuch. Przełknęłam ślinę, żeby zyskać na czasie, ale w końcu
musiałam to powiedzieć.
- Wydaje mi
się… Wydaje mi się, że dziecko właśnie… kopnęło.
Uśmiechnęłam
się krzywo. Malfoy wyglądał na skołowanego.
- Czekaj, bo
nie rozumiem. Mam się śmiać czy płakać?
Roześmiałam się
serdecznie.
- To chyba
dobrze – stwierdziłam. – Tak właśnie powinno być. Czytałam o tym. Ale nigdy nie
pomyślałabym, że to może być takie dziwne…
Zamyśliłam się
i aż podskoczyłam, kiedy wyczułam kolejne kopnięcie. Nie potrafiłam powstrzymać
śmiechu. Byłam taka szczęśliwa! Malfoy przyglądał mi się podejrzliwie.
- Wszystko w
porządku? – spytał.
- Jak
najbardziej – rozchichotałam się. Wstałam. – Chce mi się tańczyć, chce mi się
śpiewać! – wykrzyknęłam, wpatrując się w chmury. Znów się roześmiałam.
Pokręcił z
niedowierzaniem głową.
- Najpierw
płaczesz, teraz się śmiejesz… Nie rozumiem cię.
W przypływie
nagłej radości doskoczyłam do niego i pocałowałam przelotnie.
- Jestem taka
szczęśliwa!
Zaczęłam
obracać się w miejscu.
- Wariatka –
skwitował. – Jesteś wariatką.
Spojrzałam na
niego spod rzęs.
- I co z tego?
– sprowokowałam go. – Czy to coś zmienia?
Uśmiechnął się.
- Lubię
wariatki. A teraz dam wariatce bluzę, żeby się wariatka nie przeziębiła.
Nie mogłam
marzyć o niczym innym. Bluza była przesiąknięta jego zapachem, a mi zrobiło się
rozkosznie ciepło. Opadłam na trawę, wpatrując się w niebo. Czy wcześniej byłam
zła na chmury? Przecież one były takie piękne! Malfoy położył się obok mnie i
chwycił mnie za rękę. Wszystko było takie nowe, takie inne. Jakbym odrodziła
się z popiołów.
Splótł swoje
palce z moimi. Przyszła mi do głowy pewna bardzo dziwna myśl. Od kiedy tylko
pamiętałam, zwracałam się do niego po nazwisku. A imię?
- Przecież ty
masz imię! – zdziwiłam się.
- Łał, czy ty
właśnie odkryłaś Amerykę, Ginny? – rzucił kąśliwie.
Przymknęłam
oczy. Przecież lubiłam ten jego ironiczny ton głosu. Jak mogłam wcześniej tego
nie zauważyć? Zebrałam w sobie wszystkie siły. Ciężko było mi wymówić to słowo.
- Draco –
szepnęłam.
Spojrzał na
mnie z zapytaniem w oczach. O co pytał tym razem? Czy zastanawiał się, dlaczego
tak trudno było mi to powiedzieć? A może zareagował odruchowo na wołanie?
- Draco –
powtórzyłam. – To jest twoje imię. Teraz tak będę do ciebie mówić – wymamrotałam.
Wywrócił
oczami.
- Niech
wariatka zamknie oczy i zastanowi się, czy wszystko u niej w porządku, a potem
podzieli się ze mną spostrzeżeniami.
Wykonałam
prośbę bez sprzeciwu. Teraz wiedziałam, że poszłabym i na koniec świata, gdyby
mi kazał. Byłam zakochana.
* * *
Tej nocy nie
mogłam zasnąć. Wciąż i wciąż wracały do mnie wspomnienia z łąki. Kręciłam się
niespokojnie. Chociaż wtedy było mi tak dobrze, teraz powróciły do mnie
wszystkie obawy. Co teraz? Co teraz będzie? Nie byłam w stanie udawać, że nic
się nie wydarzyło, ale przyjęcie tego do wiadomości również było trudne. Byłam
tak zagubiona, jak jeszcze nigdy wcześniej. Przyszedł tutaj, przecząc wszystkim
przyjętym prawom, postawił całe moje życie na głowie, po raz drugi z resztą, a
potem odszedł. Czułam się taka bezbronna, opuszczona. Chciałabym, żeby został.
Dawał mi irracjonalne poczucie bezpieczeństwa. Nie powinnam była nigdy obdarzać
go jakimkolwiek uczuciem, a mimo to po prostu to zrobiłam. Byłam niemożliwa.
Teraz coś miało
się zmienić. Nie przypuszczałam jednak, że aż tak wiele.
Iii <3! Oby wiecej tego typu rodzialow. Oby jak najmniej Nicka ;).
OdpowiedzUsuń