sobota, 10 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 17. Pożegnanie



Egzaminy. Całe mnóstwo egzaminów. Specjalnie dla mnie zostały ułożone trochę inaczej, niż normalnie. Ze zdawaniem mieściłam się w tydzień, a nie w dwa. Poza tym egzaminy były połączone, teoria i praktyka razem, w sumie zabierając mniej czasu niż normalnie. Niektórzy, jak McGonagall czy Sprout, troszkę mi popuścili i egzaminy były łatwiejsze. Niestety nie każdy wykazał się taką wspaniałomyślnością. Egzamin u Snape’a należał do najtrudniejszych. Dał mi do przyrządzenia prawdopodobnie najgorszy eliksir, jaki był w podręczniku, a widząc na pergaminie kilkadziesiąt niesamowicie trudnych pytań, czułam, jak w mojej głowie wszystko się plącze. Dlaczego egzaminował mnie Snape? Przecież miałam lekcje ze Slughornem! Mieliśmy dwóch mistrzów eliksirów w Hogwarcie w tym roku. Snape był dla bardziej zaawansowanej grupy, Slughorn dla tych przeciętnych. Nie byłam specjalnie dobra z eliksirów, więc wylądowałam w tej drugiej grupie. Nie miałam pojęcia, skąd ten Snape.
Demelza bardzo wspierała mnie w tym ciężkim tygodniu, tak jak i Colin. Siedzieli ze mną wieczorami, pomagając powtarzać potrzebne na następny dzień wiadomości. Za to mój kochany braciszek, Ronald, doprowadzał mnie do łez samym swoim spojrzeniem w moją stronę, przepełnionym wściekłością i bezradnością. Nawet do mnie nie podszedł. Nawet nie zamienił ze mną słowa. Omiatał każdego chłopaka, z którym rozmawiałam, podejrzliwym spojrzeniem, aż spłoszona ofiara umykała i więcej ze mną nie rozmawiała. Z wyjątkiem Malfoya. Nie był na tyle głupi, żeby podchodzić do mnie przy świadkach. Zresztą nadal stosowałam swoją metodę otaczania się ludźmi, bo jego towarzystwo bardzo mnie denerwowało. Nie rozumiałam, co tak nagle wpłynęło na zmianę jego poglądów. Poza tym nie należy zapominać, że nadal jestem zdrajczynią krwi. Małą, brudną Weasley, jak to nie raz się o mnie wyrażał. Gówniarą. Co więc się zmieniło? Jego nastawienie do życia? Poglądy? Szczerze: nie sądzę. Musiał mieć w tym wszystkim jakiś interes, inaczej raczej by się nie przejmował. Kolejna zagadka do rozwiązania.
Mimo moich sprzecznych myśli na jego temat, szukałam go wzrokiem. Co z tego, że jego towarzystwo mnie denerwowało? Przy nim czułam się… bezpieczniej. Z jego wszystkich reakcji wywnioskowałam, że zależy mu na dobru dziecka, więc jeśli cokolwiek byłoby nie tak, na przykład ktoś chciałby zrobić mi krzywdę, ruszyłby mi na pomoc. Nie mogłam być stuprocentowo pewna i nie zamierzałam tego testować, ale tak po prostu czułam. Mimo wszystko.
W końcu nadszedł piątkowy wieczór. Egzaminy były już tylko niemiłym wspomnieniem. Następnego dnia miałam wrócić do domu. To powinno wyglądać tak, że spakuję się, pójdę spać, rano obudzę się, zjem śniadanie, a później zniknę w kominku Dumbledore’a. Dlaczego nigdy nic nie układa się tak, jak bym chciała?
Pierwszym niezliczonym punktem było moje pakowanie się. Demelza chwyciła mnie pod ramię, mówiąc:
- Daj sobie spokój, spakujesz się jutro, wychodzimy.
- Dokąd? – spytałam zdziwiona. Nie miałam zamiaru ruszać się gdziekolwiek tego wieczoru.
- Zrobimy sobie rundkę po zamku i okolicach. Przecież to twój ostatni wieczór tutaj.
Chciałam zaprzeczyć, powiedzieć, że przecież wrócę tu za rok, ale Demelza nie dopuściła mnie do słowa.
- Nie możesz być stuprocentowo pewna, że jeszcze tu wrócisz. Może urlop od nauki tak ci się spodoba, że nie będziesz chciała go przerywać?
Bluzka, którą właśnie usiłowałam złożyć, wypadła mi z ręki. Zdziwiło mnie jej rozumowanie. Kochałam Hogwart, jego korytarze, klasy, kuchnię i Wielką Salę. Błonia, ogromne jezioro, a nawet wielką kałamarnicę. Dlaczego miałabym nie chcieć tu wrócić? Nie, nie byłam w stanie tego zrozumieć. Demelza pośpieszyła z wyjaśnieniami.
- Może… kto wie? Może znajdziesz jakiegoś głupka, który zakocha się w tobie na zabój i będzie miał gdzieś, że jesteś samotną matką? Może Malfoy, co? – zachichotała. – Ostatnio coś podejrzanie często się koło ciebie kręci. Zresztą zawsze się kręcił.
Najpierw chciałam ją zganić za takie myśli, ale kiedy usłyszałam ostatnie zdanie, zapomniałam o wszystkim, o czym do tej pory myślałam.
- Jak to się zawsze kręcił? – spytałam i schyliłam się, żeby podnieść bluzkę. Chciałam w ten sposób zatuszować swoją ciekawość.
- No normalnie. – Demelza chyba nie zauważyła, jak bardzo to mną wstrząsnęło. – Od stycznia. Nie zauważyłaś?
Pokręciłam głową, wbijając wzrok w podłogę. Czy to możliwe? Czyżby interesował się mną już wcześniej? I tylko ja jestem na tyle głupia, żeby niczego nie zauważyć?
- Dlaczego miałby się koło mnie kręcić? Może coś ci się pomyliło?
Za wszelką cenę chciałam ukryć drżenie głosu. Nie wiedziałam, co dokładnie mną tak wstrząsnęło. Może przestraszyłam się, że Malfoy jest psychopatą? Że on cały czas coś kombinował, a ja nawet nie zauważyłam?
Demelza pokręciła stanowczo głową.
- Nie, nie, nie. Nic mi się nie pomyliło.
Skrzywiłam się.
- No dobrze, więc… jeśli ci się nie pomyliło… Jaka jest twoja… teoria? – wydusiłam z siebie.
Demelza przewróciła oczami i usiadła na łóżku, patrząc mi przenikliwie w oczy. Natychmiast spuściłam wzrok i poczułam, że się czerwienię. Miałam tylko nadzieję, że nic nie zauważy.
- Może po prostu mu się podobasz? – zastanawiała się głośno, swobodnym tonem.
Policzki mnie paliły. Po raz drugi upuściłam bluzkę.
- Ginny, co jest? – zaniepokoiła się Demelza, przyglądając mi się uważnie.
I wtedy zauważyła. Nabrała głośno powietrza.
- Zabujałaś się w nim? – spytała cicho, z niedowierzaniem.
- Nie! – wykrzyknęłam, a bluzka, którą właśnie podnosiłam, ponownie wylądowała na podłodze.
Czułam, jak twarz mi płonie. Wzrok Demelzy parzył.
- Jesteś pewna? – spytała, rozsiadając się wygodniej.
Czemu ona mogła zachowywać się tak swobodnie, a ja czerwieniłam się jak głupia? Czemu ona była taka spokojna, kiedy ja nerwowo rozglądałam się, czy nikt nie podsłuchuje, choć byłyśmy same w pokoju? W końcu udało mi się podnieść, złożyć i wsadzić do kufra nieszczęsną bluzkę.
- Przestań – fuknęłam. – To nic z tych rzeczy.
- Chcesz powiedzieć, że ci się nie podoba?
Tym razem potknęłam się o kufer. No tak, zabrakło bluzki do wypuszczenia.
- Przestań – syknęłam, znów rozglądając się nerwowo. – Po prostu ostatnio jest trochę inny… Ale to nie znaczy od razu, że mi się podoba! – dodałam na widok jej triumfującej miny.
- Dobrze, dobrze – powiedziała, rozkładając ręce w geście rezygnacji. – Jak sobie chcesz. Ale ja i tak twierdzę, że ci się podoba.
Nieprawda! Nigdy mi się nie podobał, nie podoba i nie będzie podobał! Skąd w ogóle mogło jej przyjść coś takiego do głowy? Totalnie niewykonalne! Nie bardzo myśląc, co robię, zaczęłam wkładać wszystko do kufra jak popadnie.
- Oho – usłyszałam głos Demelzy i zorientowałam się, że stoi tuż za mną. – Bez marudzenia, idziemy. Teraz i tak się nie zapakujesz.
Nie chciałam się z nią spierać, więc już bez sprzeciwów dałam się wyprowadzić z dormitorium.
Wyszłyśmy z zamku. Powietrze na błoniach było ciepłe i ciężkie, upajało wonią nadchodzącego lata. Zmierzchało. Przystanęłam, oczarowana. Taki Hogwart chciałam zapamiętać. Takiego Hogwartu będzie mi najbardziej brakować. Beztroskie śmiechy uczniów, rozmowy… Zbliżała się godzina policyjna, ale nikt się nią nie przejmował. Tak samo ja i Demelza. Zresztą nazajutrz i tak miałam opuścić to miejsce na cały rok. Ale, jak słusznie zauważyła Demelza… czy tu wrócę?
Nie musiałam się zakochać, żeby chcieć zostać w domu. Kiedy tak się zastanawiałam, doszłam do wniosku, że trudno będzie mi zostawić maleńkie dziecko bez swojej opieki. I komu mogłabym je powierzyć? Zostawiłabym je z moją mamą? Bez sensu. Tylko przysporzyłabym jej kłopotów. A i moje serce z pewnością wyrywałoby się ku dziecku. Czy mogłabym w takich warunkach skupić się na nauce i zdać dobrze owutemy? Do tej pory podchodziłam do tego bez dystansu. Nie myślałam o dziecku, lecz o sobie. Moim założeniem było wrócić do domu, urodzić dziecko, a potem wrócić do szkoły. Wszystko tylko ja. A gdzie w całym procesie inni?
Egoistka, usłyszałam głos w głowie. Nie jestem egoistką! A może jestem…?
Z drugiej strony, jeśli nie wróciłabym do Hogwartu, gdzie znalazłabym dobrą pracę? Z samymi sumami? Całe życie byłabym na utrzymaniu rodziców. Nie, tego z pewnością nie chciałam. Może lepiej byłoby jednak dokończyć szkołę? Musiałam w końcu zdecydować. Całe szczęście, że miałam calutki rok i nawet trochę więcej na podjęcie ostatecznej decyzji. Postanowiłam nie przejmować się tym w tym momencie. Wolałam pozbierać wspomnienia.
Tu jest wierzba płacząca, pod którą chowają się zakochani. Swego czasu całowałam się tam z Michaelem Cornerem i Deanem Thomasem.
Tam rozłożysty dąb nad jeziorem, pod którym uczniowie odrabiają lekcje. Nie raz sama byłam jedną z nich.
Tutaj płytki brzeg jeziora, gdzie woda zawsze jest cieplejsza, niż w pozostałych miejscach. I tu chlapałam się ze znajomymi. Wydaje się, jakby to było tak dawno temu!
Jeszcze gdzie indziej kilka porozrzucanych kamieni, nazywanych przez wszystkich żartobliwie Stonehenge, ponieważ mają podobne ułożenie.
Tak wiele miejsc godnych zapamiętania! Tak wiele miejsc, z którymi wiążą się wspomnienia! Tak wiele miejsc, których chciałabym już nigdy nie opuszczać!
I właśnie wtedy po raz pierwszy zaczęłam żałować swojej decyzji. Co ja narobiłam? Ile straciłam? Wszystko mogłoby wyglądać tak pięknie! Mogłam zostać w Hogwarcie do końca semestru i zdać egzaminy razem z innymi szóstoklasistami. Mogłam całe wakacje odpoczywać od nauki. Mogłam wrócić tu we wrześniu na siódmy rok, ukończyć normalnie Hogwart, znaleźć dobrą pracę, męża, a później mieć dziecko. Nawet kilka. A moje obecne położenie? Jutro wracam do domu. Wakacje spędzam z gigantycznym brzuchem. W październiku, zamiast już powtarzać do owutemów z innymi, będę rodzić i zajmować się noworodkiem. Zamiast zdawać egzaminy, będę walczyć z pieluchami i brudnymi butelkami. Zamiast pójść do pracy, dalej będę zabieganą mamuśką. Może wrócę do Hogwartu, żeby zaliczyć rok. I nawet jeśli dostanę dobrą posadę, to… Spójrzmy prawdzie w oczy. Kto będzie chciał sflaczałą po ciąży kobietę z dzieckiem na głowie? Chyba tylko kompletny idiota.
- Colin! – usłyszałam krzyk Demelzy, który wytrącił mnie z rozmyślań. – Jeszcze zobaczy, ja mu dam…
Otrząsnęłam się i zorientowałam, że odeszłyśmy już dość daleko od zamku. Nieopodal stała grupka chłopaków z naszego roku, w tym i Colin, który na wezwanie swojej dziewczyny natychmiast podbiegł do nas. Kapeć.
- Cześć, Ginny – rzucił, całując Demelzę w policzek. – Co chciałaś? – spytał ją.
- Znowu przebywasz z Alanem Yaley – warknęła, obrzucając go gniewnym spojrzeniem. – Co on tam robi? Nie powinien być ze swoimi czystokrwistymi?
Colin zerknął w stronę kolegów, a następnie przeniósł wzrok na dziewczynę. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wzruszył ramionami.
- Dałabyś spokój. Co ci się w nim nie podoba?
- Wszystko.
- Który to? – spytałam, lustrując grupkę.
I tak już domyślałam się odpowiedzi. Jeden z nich się wyróżniał. Postawą, wyrazem twarzy, a przede wszystkim – zielonymi dodatkami na szacie.
- Ten ciemny – wyjaśnił Colin, szczęśliwy, że jak na razie umknął Demelzie. – Stoi koło Lewisa.
Moje przypuszczenia się potwierdziły.
- Ale to Ślizgon – mruknęłam, zdziwiona.
No bo tak, który Ślizgon z własnej, nieprzymuszonej woli przebywałby z Gryfonami? Ten cały Alan musiał być szurnięty jeszcze bardziej, niż Malfoy. Chociaż nie, Malfoya nikt nie pobije.
- No to co. – Colin ponownie wzruszył ramionami. – Równy z niego gość. Ginny, poprzyj mnie.
Uśmiechnęłam się.
- Skoro mówisz, że jest w porządku, to tak chyba jest. Demelzo – zwróciłam się do przyjaciółki, której oczy ciskały błyskawice. – To nie dziewczyna, nie musisz być zazdrosna.
- Nie jestem zazdrosna, ja tylko dbam o jego towarzystwo – odpowiedziała, dumnie unosząc głowę. – I żeby nie było później, że cię nie ostrzegałam – powiedziała do Colina, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, po czym przeszła obok niego.
Uśmiechnęłam się do przyjaciela i ruszyłam za Demelzą. Tego też mi będzie brakować. Zaborczej Demelzy i Pana Pantoflarza vel Kapcia vel Colina.
- Nie stracimy kontaktu, prawda? – spytałam nagle, wbijając wzrok w swoje stopy.
Demelza, która cały czas mruczała pod nosem, jaki to ten Colin jest, a jaki nie jest, przystanęła.
- Co? O czym ty mówisz?
- Hm… no wiesz… - Przygryzłam wargi. Bałam się to wypowiedzieć. Ale to ostatni wieczór i musiałam być szczera. – No bo ty będziesz w przyszłym roku w Hogwarcie, a ja będę zajmować się dzieckiem. Ty będziesz rozkwitać, a ja będę się tylko starzeć. Po co ci taka przyjaciółka?
Ku mojemu zaskoczeniu Demelza roześmiała się. Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Co? – burknęłam.
- Co ty wygadujesz za głupoty? Przestań, bo pomyślę, że przez tę ciążę masz jakieś poważne problemy z logicznym myśleniem.
Nie zrozumiałam, o co jej chodziło. Czyżby jednak potwierdzała moje słowa? Czyżby właśnie stwierdziła, że nie możemy się więcej spotykać?
Nie, to nie to. Ginny, panikaro, uspokój się.
- Ginny – powiedziała poważnie Demelza, patrząc mi prosto w oczy. – Jeśli myślisz, że cię zostawię, to jesteś w błędzie. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz, możesz być tego pewna.
Podeszła i chwyciła mnie za ręce, a ja stwierdziłam, że policzki mam mokre od łez. Świetnie.
- Jesteśmy przyjaciółkami, tak? – spytała. – W szczęściu i w nieszczęściu. W zdrowiu i chorobie.
Pociągnęłam nosem.
- Przestań, ślubu z tobą nie brałam – mruknęłam, podnosząc dłoń do twarzy i usiłując wytrzeć łzy.
- I całe szczęście. Jak mi się trafi taki mazgajowaty mąż, to przysięgam, wrzucę go w pierwszy lepszy transport za siedem granic.
- Aż siedem? – Uśmiechnęłam się blado. – Bidulek.
Demelza wzruszyła ramionami.
- Myślałam o siedmiu lasach, siedmiu górach, jeziorach i co tam jeszcze, ale to jednak za blisko.
Ruszyłyśmy w stronę zamku, bo było już prawie całkowicie ciemno. Podziwiałam tym razem niebo. Takie czyste, takie odsłonięte, upstrzone miliardami gwiazd… Myślałam o tym, co przed chwilą sobie powiedziałyśmy. A więc Demelza mnie nie opuści. Nie zostanę sama na tym wielkim, beznadziejnym świecie. To już jakieś pocieszenie, choć małe, zawsze lepsze, niż gdyby nie było go wcale. Sama myśl o wizytach przyjaciółki napawała mnie chęcią do życia. Może wcale nie będzie tak źle? Może przyszłość nie miała być końcem wszystkiego, co do tej pory mnie otaczało? Końcem myśli, nadziei, marzeń? Może przyszłość była obietnicą czegoś nowego? Czegoś lepszego?
Moje rozmyślania zeszły na trochę inne tory. Ślub. Małżeństwo. Która dziewczyna o tym nie marzyła? Chociażby w dzieciństwie? Piękna, biała suknia, długi welon, bukiet kwiatów, pięknie przystrojony kościół i… ON. Ten jeden jedyny, niepowtarzalny. Miłość na całe życie. Do końca świata.
- Demelza?
- Hmm?
Zastanawiałam się chwilę, jak sformułować pytanie.
- A… Colin? Wiążesz z nim przyszłość?
Cisza.
Co? Czy tak to miało wyglądać? Czy miała zamiar się z nim rozstać? Zostawić go, kiedy skończy się Hogwart? A myślałam, że był miłością jej życia! Zawsze razem, nierozłączni, zakochani… On był jej wierny jak pies, kochał ją nad życie. A ona? Jak mogłam nie zauważyć tego wcześniej? To ona zawsze miała jakieś problemy, dla niego przy niej problemy nie istniały…
- Jasne, że wiążę – odpowiedziała po chwili z ociąganiem.
Ale jej ton był taki… Czy była ze mną szczera tym razem?
- No tak, ale… Tą bliższą przyszłość? Czy dalszą też?
Westchnęła.
- Nie wiem – powiedziała cicho. – Nie mam pojęcia.
- Ale… - Byłam zszokowana. Zawsze uważałam ich za parę idealną! Co z tego, że ona nim dyrygowała, a on zawsze jej ulegał? Kochał ją, patrzył na nią jak na oświetlające jego życie słońce, całował ziemię, po której stąpała. A ona? Ona raczyła mu na to pozwolić… - Ja nie rozumiem – ciągnęłam. – Przecież wy zawsze… Co się stało?
Demelza znów westchnęła.
- Wszystko zaczęło się psuć gdzieś w lutym. Byłaś zbyt zajęta, żeby cokolwiek zauważyć. – Mogło to brzmieć jak wyrzut. Ale nie, nie tym razem. To było tylko zwykłe stwierdzenie. Mimo to i tak poczułam się skarcona. – To trochę… Taki związek mnie nie satysfakcjonuje.
- Ale… Dlaczego?
Nadal nie mogłam uwierzyć. Co się dzieje z tym światem?
- On jest… Zero własnych intencji. Wszystko trzeba mu dyktować. To trochę… Na początku było dobrze, ale na dłuższą metę… To trochę wkurzające. – Uważnie dobierała słowa. Doceniłam, że nie chce postawić Colina w złym świetle. Chyba mimo wszystko nadal jej na nim zależało.
- Może powinnaś mu to powiedzieć? – zaproponowałam.
- Tak, jasne – burknęła. – Mam podejść do niego i po prostu mu to w twarz powiedzieć? Że jest zbyt uległy?
- No… tak. Ja nie widzę przeszkody.
- Ale Ginny!
To bez sensu. Udzielam komuś rady, choć sama nie potrafię poradzić sobie ze swoim życiem. Najmniej odpowiednią osobą do radzenia w tym momencie byłam ja.
Ale może Demelza wcale nie potrzebowała rady? Może chciała po prostu się komuś zwierzyć? Ja też miewałam takie chwile. Ja też nie potrzebowałam porad. Choć to właśnie mi były potrzebne. Ale to bez sensu. I tak bym się do nich nie stosowała. Zawsze taka byłam.
- Ja mu tego nie powiem – stwierdziła z uporem. – I ty też nie próbuj – dodała, widząc, że otwieram usta.
- Co ty, ja wcale nie to chciałam…
- Owszem, to.
No dobra, rozgryzła mnie. Rzeczywiście chciałam powiedzieć, że w takim razie ja z nim mogę pogadać. Ale nie mogłam tak po prostu się do tego przyznać!
- Chciałam tylko spytać, czy jego też wysłałabyś za siedem granic – powiedziałam zamiast tego.
- Och. – Demelza zmarszczyła czoło. – Ja… nie… Hmm. W sumie…
Chrząknęłam znacząco i spojrzała na mnie, rozgniewana, ale natychmiast udało jej się złożyć zdanie.
- Nie, za bardzo mi na nim zależy.
Wywróciłam oczami.
- Co? – spytała.
- Nic, tylko… - Zdecydowałam kolejny raz się odkryć. Jak na razie nie wyszło mi to na złe. – Zrozum, jesteś cholerną szczęściarą. A ja? Popatrz tylko! – Odsłoniłam kawałek brzucha.
Demelza uśmiechnęła się.
- Przecież to jest szczęście – powiedziała. – Będziesz matką.
- Ale za jaką cenę – burknęłam.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ja nie widziałam żadnego powodu do szczerzenia się.
- Będzie dobrze – stwierdziła. – Musi być.
Powtarzając sobie w myślach jej słowa, weszłam po schodach do zamku, po raz ostatni.

* * *

Kolejnym moim niezliczonym punktem było pójście spać. Miałam zamiar zasnąć o normalnej godzinie i się wyspać, ale dziewczynom zebrało się na plotki. Lisbeth, Diana, które od jakiegoś czasu patrzyły na mnie krzywo, a nawet Tina, która nie pałała do mnie przesadną miłością, chciały spędzić wspólnie mój ostatni wieczór. Choć wracając do dormitorium po spacerze z Demelzą miałam nadzieję spakować się do końca, musiałam się pożegnać z tymi planami. Plotkowałyśmy o wszystkim i o niczym aż do trzeciej nad ranem, kiedy to ze strachem spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że muszę się choć trochę przespać.
Następnym punktem było wstanie i pójście na śniadanie. Niestety, kiedy mój budzik zadzwonił o ósmej, szurnęłam go na podłogę i tyle go słyszałam. Obudziłam się przed dziesiątą i spanikowana wyskoczyłam z łóżka. Ubrałam się i zaczęłam pakować wszystko do kufra w tempie błyskawicznym, bo już w południe miałam być w gabinecie Dumbledore’a, a chciałam jeszcze zjeść ostatnie śniadanie. Biegając po całym dormitorium w tę i z powrotem, potknęłam się o dywan i runęłabym jak nic na podłogę, gdybym w ostatniej chwili nie przytrzymała się zasłonki łóżka Tiny, ale… No cóż, niestety zasłonka okazała się zbyt słaba i wylądowałam na czworakach, owinięta materiałem i przerażona, że mój upadek mógł zrobić coś dziecku. Taki wstrząs! A jeśli coś się stało? Czułam łzy pod powiekami. Pani Pomfrey! Muszę do pani Pomfrey!
Narobiłam niezłego huku, więc wszystkie moje współlokatorki stanęły na równe nogi. Wygrzebałam się spod zasłonki, ledwo powstrzymująca się od płaczu i czerwona z zażenowania.
- Ja… j-ja przepraszam – wyjąkałam, widząc groźny wzrok Tiny. Świetnie, a dopiero wczoraj zakopałyśmy topór wojenny.
Podniosłam się szybko i chwyciłam za swoją różdżkę, żeby naprawić zasłonkę. Już po chwili była jak nowa. Zatrzasnęłam kufer i, odprowadzana spojrzeniami całej czwórki, wybiegłam z pokoju. Przebiegłam cały pokój wspólny, nie patrząc na innych, po czym pchnęłam z całych sił Grubą Damę i wpadłam na kogoś. Tym kimś okazał się Malfoy.
- Co ty tu robisz? – warknęłam. Wkurzyło mnie to, że kolejny raz prawie upadłam, że on mnie złapał, i że teraz trzymał mocno, w razie gdybym miała się przewrócić. – Puść mnie!
Zaczęłam się wyrywać, ale trzymał mnie nadal, nie robiąc sobie nic z mojego nakazu.
- Żebyś wpadła na ścianę? – spytał z lekkim uśmiechem. – Nie ma mowy.
I wtedy się rozpłakałam. Jak małe dziecko.
- Co się stało? – zdziwił się. – Ja tylko żartowałem, przecież wiem, że nie wpadniesz na ścianę.
Ale ja tylko płakałam dalej. Zesztywniał, nie wiedząc co robić. W końcu lekko poklepał mnie po plecach.
- Bo ja jestem beznadziejna, nic mi nie wychodzi, mam tego dość, nie nadaję się do tego, nie chcę być w ciąży. – Z moich ust wylał się potok słów, a z oczu spływało coraz więcej łez. – Ja nie mam siły, nie dam rady…
Pewną satysfakcję sprawiała mi reakcja Malfoya, czy raczej jej brak. Nie miał pojęcia, co robić. Ale to była tylko maleńka cząsteczka mnie. Tak bardzo cieszyłam się, że to właśnie na niego wpadłam, że nie na swojego brata, czy głupka Pottera. Tak, to dziwne. Jeszcze miesiąc temu gotowa byłabym miotnąć w niego zaklęciem, a teraz?
Powoli przestawałam płakać, kiedy przypomniałam sobie powód mojego wybiegnięcia na korytarz.
- Ja… ja muszę… - wyjąkałam. – Muszę iść do pani Pomfrey.
Chciałam się od niego odsunąć, ale nie pozwolił mi na to.
- Po co? – spytał. – Przecież niedawno u niej byłaś.
- Skąd wiesz? – zdziwiłam się. – Nie mówiłam ci.
Wzruszył ramionami.
- Wiem i tyle. Więc po co chcesz do niej iść?
Dopiero się uspokoiłam, a już znowu zaczęłam ryczeć. Ciekawe, ile jeszcze tego dnia przepłaczę.
- Bo ja… ja się przewróciłam i boję się, że coś mogło się stać – zaszlochałam. – Muszę sprawdzić, czy wszystko dobrze.
Nie zorientowałam się, kiedy to się stało, ale nagle stwierdziłam, że przytulam się do Malfoya, a on obejmuje mnie lekko. Natychmiast oblałam się czerwienią i delikatnie wyswobodziłam z jego objęć.
- No to chodźmy – powiedział, nie patrząc na mnie.
Odsunęłam się na bezpieczną odległość, bo korciło mnie, żeby znów poczuć jego ciepło. I zapach. Ten zapach! Od razu czuć było, że ma kasę i klasę.
Ruszyliśmy. Dziwnie czułam się przemierzając korytarze ramię w ramię z nim. Wszyscy na nas patrzyli, ale pocieszałam się myślą, że i tak już opuszczam Hogwart, więc nie zdążę znaleźć się w świetle plotek.
Mimo wszystko cieszyłam się, że jest ze mną. Czy mogłam powiedzieć, że jest dla mnie oparciem? Tak, jak powinien wspierać ojciec dziecka matkę? Może to troszkę za dużo powiedziane. Może przesadzam takim stwierdzeniem. Ale niezaprzeczalne było to, że bardzo zmienił się jego stosunek do mnie i maleństwa. Może nie darzył nas wielkim uczuciem. Może nie był wzorem ojca. Ale był przy mnie, gdy tego potrzebowałam, i nie potępiał. To wystarczyło.
Zobrazowałam pokrótce całą sytuację pielęgniarce, a ona tylko się roześmiała.
- Ginny, przyszłaś tu z taką miną, jakby ktoś po tobie skakał, uspokój się, nic się nie stało, w twoim brzuchu dziecko jest bezpieczne.
Nadal nie byłam przekonana, więc pani Pomfrey musiała mnie przebadać.
- I widzisz? Wszystko w porządku – powiedziała. – Niepotrzebnie się martwiłaś. A teraz zmykaj i uważaj na siebie.
Malfoy, który został na zewnątrz, posłał mi pytające spojrzenie.
- Wszystko w porządku – mruknęłam. – Fałszywy alarm.
Pokiwał głową.
- To dobrze.
Zastanawiałam się chwilę nad jego zachowaniem. Znów na mnie nie patrzył, a z jego twarzy nie byłam w stanie nic odczytać. Byłam taka ciekawa, o czym myśli. A najbardziej frustrowało mnie to, że nie mogłam po prostu zapytać. Byliśmy sobie obcy.
Tak blisko, a tak daleko.
Przez krótką chwilę myślałam, że to możliwe, żebyśmy stali się rodziną dla naszego dziecka. Przez chwilę myślałam, że nasza córeczka, czy też synek, będzie miał oboje rodziców, będzie dorastać szczęśliwie.
Nie, nie myślałam o tym, żeby związać się z Malfoyem, czy coś w tym stylu. Nie pasowalibyśmy do siebie. Staliśmy tak, naprzeciwko, tak bardzo różni, tak bardzo odlegli. Może gdyby nie przepaść pochodzeniowa? Gdybyśmy byli w tym samym domu? Przebywali w tym samym towarzystwie? Czy wtedy byłoby to możliwe?
Nie.
Nic nie zmieni faktu, że on i ja to dwa różne światy. Co w ogóle podkusiło mnie do tego typu rozmyślań? Jak mogło mi w ogóle przyjść do głowy, że… Że co właśnie?
Zmusiłam się do wrócenia pamięcią do stycznia. Teraz reagowałam na to wszystko inaczej. Zupełnie inaczej. Może to było nam po prostu przeznaczone? Może każdy jest na świecie po to, żeby wypełnić swoje przeznaczenie? Może wszystko jest z góry ustawione? Może ktoś wiele, wiele lat temu zdecydował, że to wszystko potoczy się właśnie tak, że to wszystko spotka właśnie nas?
Obcy ludzie.
Gdyby nie to, nigdy nie zauważylibyśmy się nawzajem. A co miało być dalej? Czy już nigdy więcej go nie zobaczę? Może po prostu blefował z tym całym ojcostwem? Zrobił sobie eksperyment, jak zareaguję na tego typu oświadczenie? Nie spytałam. Nie umiałam. Za wiele nas dzieliło.
- No to… no to do widzenia – wymamrotałam, patrząc gdzieś w bok.
- Do zobaczenia – powiedział cicho, również nie patrząc na mnie.
I to już. Już wszystko.

* * *

- Ginny, tak trudno mi sobie wyobrazić Hogwart bez ciebie! – Demelza rozszlochała się w moje ramię. – Co ja teraz zrobię? Zostawiasz mnie samą z Dianą i Lisbeth i Tiną i…
- Demelzo. – Uśmiechnęłam się, poklepując ją po plecach. – Dziwnie mi to mówić, ale uspokój się. Wyluzuj. Oddychaj głęboko. Wszystko będzie dobrze. Kto mi wczoraj wciskał taką gadkę?
Demelza uśmiechnęła się przez łzy.
- Sama nie jesteś wyluzowana – odgryzła się, patrząc na moje załzawione policzki. – No, idź już, bo kompletnie się rozkleję.
- Będę beczeć jeszcze ze trzy godziny – zapewniłam, ściskając ją po raz ostatni. – Colin, chodź tu do nas – powiedziałam do czającego się nieopodal chłopaka i jego też wyściskałam. – Kurczę, jak ja będę za wami tęsknić!
Ostatnie spojrzenie. Ostatni uśmiech. Ostatnia łza.
- Nora! – powiedziałam, stając w płomieniach.
Gabinet Dumbledore’a zawirował mi przed oczami.
I to już wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)