Egzaminy. Całe
mnóstwo egzaminów. Specjalnie dla mnie zostały ułożone trochę inaczej, niż
normalnie. Ze zdawaniem mieściłam się w tydzień, a nie w dwa. Poza tym egzaminy
były połączone, teoria i praktyka razem, w sumie zabierając mniej czasu niż
normalnie. Niektórzy, jak McGonagall czy Sprout, troszkę mi popuścili i
egzaminy były łatwiejsze. Niestety nie każdy wykazał się taką
wspaniałomyślnością. Egzamin u Snape’a należał do najtrudniejszych. Dał mi do
przyrządzenia prawdopodobnie najgorszy eliksir, jaki był w podręczniku, a
widząc na pergaminie kilkadziesiąt niesamowicie trudnych pytań, czułam, jak w
mojej głowie wszystko się plącze. Dlaczego egzaminował mnie Snape? Przecież
miałam lekcje ze Slughornem! Mieliśmy dwóch mistrzów eliksirów w Hogwarcie w
tym roku. Snape był dla bardziej zaawansowanej grupy, Slughorn dla tych
przeciętnych. Nie byłam specjalnie dobra z eliksirów, więc wylądowałam w tej
drugiej grupie. Nie miałam pojęcia, skąd ten Snape.
Demelza bardzo
wspierała mnie w tym ciężkim tygodniu, tak jak i Colin. Siedzieli ze mną
wieczorami, pomagając powtarzać potrzebne na następny dzień wiadomości. Za to
mój kochany braciszek, Ronald, doprowadzał mnie do łez samym swoim spojrzeniem
w moją stronę, przepełnionym wściekłością i bezradnością. Nawet do mnie nie
podszedł. Nawet nie zamienił ze mną słowa. Omiatał każdego chłopaka, z którym
rozmawiałam, podejrzliwym spojrzeniem, aż spłoszona ofiara umykała i więcej ze
mną nie rozmawiała. Z wyjątkiem Malfoya. Nie był na tyle głupi, żeby podchodzić
do mnie przy świadkach. Zresztą nadal stosowałam swoją metodę otaczania się
ludźmi, bo jego towarzystwo bardzo mnie denerwowało. Nie rozumiałam, co tak
nagle wpłynęło na zmianę jego poglądów. Poza tym nie należy zapominać, że nadal
jestem zdrajczynią krwi. Małą, brudną Weasley, jak to nie raz się o mnie
wyrażał. Gówniarą. Co więc się zmieniło? Jego nastawienie do życia? Poglądy?
Szczerze: nie sądzę. Musiał mieć w tym wszystkim jakiś interes, inaczej raczej
by się nie przejmował. Kolejna zagadka do rozwiązania.
Mimo moich
sprzecznych myśli na jego temat, szukałam go wzrokiem. Co z tego, że jego
towarzystwo mnie denerwowało? Przy nim czułam się… bezpieczniej. Z jego
wszystkich reakcji wywnioskowałam, że zależy mu na dobru dziecka, więc jeśli
cokolwiek byłoby nie tak, na przykład ktoś chciałby zrobić mi krzywdę, ruszyłby
mi na pomoc. Nie mogłam być stuprocentowo pewna i nie zamierzałam tego
testować, ale tak po prostu czułam. Mimo wszystko.
W końcu
nadszedł piątkowy wieczór. Egzaminy były już tylko niemiłym wspomnieniem. Następnego
dnia miałam wrócić do domu. To powinno wyglądać tak, że spakuję się, pójdę
spać, rano obudzę się, zjem śniadanie, a później zniknę w kominku Dumbledore’a.
Dlaczego nigdy nic nie układa się tak, jak bym chciała?
Pierwszym
niezliczonym punktem było moje pakowanie się. Demelza chwyciła mnie pod ramię,
mówiąc:
- Daj sobie
spokój, spakujesz się jutro, wychodzimy.
- Dokąd? –
spytałam zdziwiona. Nie miałam zamiaru ruszać się gdziekolwiek tego wieczoru.
- Zrobimy sobie
rundkę po zamku i okolicach. Przecież to twój ostatni wieczór tutaj.
Chciałam
zaprzeczyć, powiedzieć, że przecież wrócę tu za rok, ale Demelza nie dopuściła
mnie do słowa.
- Nie możesz
być stuprocentowo pewna, że jeszcze tu wrócisz. Może urlop od nauki tak ci się
spodoba, że nie będziesz chciała go przerywać?
Bluzka, którą
właśnie usiłowałam złożyć, wypadła mi z ręki. Zdziwiło mnie jej rozumowanie.
Kochałam Hogwart, jego korytarze, klasy, kuchnię i Wielką Salę. Błonia, ogromne
jezioro, a nawet wielką kałamarnicę. Dlaczego miałabym nie chcieć tu wrócić?
Nie, nie byłam w stanie tego zrozumieć. Demelza pośpieszyła z wyjaśnieniami.
- Może… kto
wie? Może znajdziesz jakiegoś głupka, który zakocha się w tobie na zabój i
będzie miał gdzieś, że jesteś samotną matką? Może Malfoy, co? – zachichotała. –
Ostatnio coś podejrzanie często się koło ciebie kręci. Zresztą zawsze się
kręcił.
Najpierw chciałam
ją zganić za takie myśli, ale kiedy usłyszałam ostatnie zdanie, zapomniałam o
wszystkim, o czym do tej pory myślałam.
- Jak to się
zawsze kręcił? – spytałam i schyliłam się, żeby podnieść bluzkę. Chciałam w ten
sposób zatuszować swoją ciekawość.
- No normalnie.
– Demelza chyba nie zauważyła, jak bardzo to mną wstrząsnęło. – Od stycznia.
Nie zauważyłaś?
Pokręciłam
głową, wbijając wzrok w podłogę. Czy to możliwe? Czyżby interesował się mną już
wcześniej? I tylko ja jestem na tyle głupia, żeby niczego nie zauważyć?
- Dlaczego
miałby się koło mnie kręcić? Może coś ci się pomyliło?
Za wszelką cenę
chciałam ukryć drżenie głosu. Nie wiedziałam, co dokładnie mną tak wstrząsnęło.
Może przestraszyłam się, że Malfoy jest psychopatą? Że on cały czas coś kombinował,
a ja nawet nie zauważyłam?
Demelza
pokręciła stanowczo głową.
- Nie, nie,
nie. Nic mi się nie pomyliło.
Skrzywiłam się.
- No dobrze,
więc… jeśli ci się nie pomyliło… Jaka jest twoja… teoria? – wydusiłam z siebie.
Demelza
przewróciła oczami i usiadła na łóżku, patrząc mi przenikliwie w oczy. Natychmiast
spuściłam wzrok i poczułam, że się czerwienię. Miałam tylko nadzieję, że nic
nie zauważy.
- Może po
prostu mu się podobasz? – zastanawiała się głośno, swobodnym tonem.
Policzki mnie
paliły. Po raz drugi upuściłam bluzkę.
- Ginny, co
jest? – zaniepokoiła się Demelza, przyglądając mi się uważnie.
I wtedy
zauważyła. Nabrała głośno powietrza.
- Zabujałaś się
w nim? – spytała cicho, z niedowierzaniem.
- Nie! –
wykrzyknęłam, a bluzka, którą właśnie podnosiłam, ponownie wylądowała na podłodze.
Czułam, jak
twarz mi płonie. Wzrok Demelzy parzył.
- Jesteś pewna?
– spytała, rozsiadając się wygodniej.
Czemu ona mogła
zachowywać się tak swobodnie, a ja czerwieniłam się jak głupia? Czemu ona była
taka spokojna, kiedy ja nerwowo rozglądałam się, czy nikt nie podsłuchuje, choć
byłyśmy same w pokoju? W końcu udało mi się podnieść, złożyć i wsadzić do kufra
nieszczęsną bluzkę.
- Przestań –
fuknęłam. – To nic z tych rzeczy.
- Chcesz
powiedzieć, że ci się nie podoba?
Tym razem potknęłam
się o kufer. No tak, zabrakło bluzki do wypuszczenia.
- Przestań –
syknęłam, znów rozglądając się nerwowo. – Po prostu ostatnio jest trochę inny…
Ale to nie znaczy od razu, że mi się podoba! – dodałam na widok jej
triumfującej miny.
- Dobrze, dobrze
– powiedziała, rozkładając ręce w geście rezygnacji. – Jak sobie chcesz. Ale ja
i tak twierdzę, że ci się podoba.
Nieprawda!
Nigdy mi się nie podobał, nie podoba i nie będzie podobał! Skąd w ogóle mogło
jej przyjść coś takiego do głowy? Totalnie niewykonalne! Nie bardzo myśląc, co
robię, zaczęłam wkładać wszystko do kufra jak popadnie.
- Oho –
usłyszałam głos Demelzy i zorientowałam się, że stoi tuż za mną. – Bez
marudzenia, idziemy. Teraz i tak się nie zapakujesz.
Nie chciałam
się z nią spierać, więc już bez sprzeciwów dałam się wyprowadzić z dormitorium.
Wyszłyśmy z
zamku. Powietrze na błoniach było ciepłe i ciężkie, upajało wonią nadchodzącego
lata. Zmierzchało. Przystanęłam, oczarowana. Taki Hogwart chciałam zapamiętać.
Takiego Hogwartu będzie mi najbardziej brakować. Beztroskie śmiechy uczniów,
rozmowy… Zbliżała się godzina policyjna, ale nikt się nią nie przejmował. Tak
samo ja i Demelza. Zresztą nazajutrz i tak miałam opuścić to miejsce na cały
rok. Ale, jak słusznie zauważyła Demelza… czy tu wrócę?
Nie musiałam
się zakochać, żeby chcieć zostać w domu. Kiedy tak się zastanawiałam, doszłam
do wniosku, że trudno będzie mi zostawić maleńkie dziecko bez swojej opieki. I
komu mogłabym je powierzyć? Zostawiłabym je z moją mamą? Bez sensu. Tylko
przysporzyłabym jej kłopotów. A i moje serce z pewnością wyrywałoby się ku
dziecku. Czy mogłabym w takich warunkach skupić się na nauce i zdać dobrze
owutemy? Do tej pory podchodziłam do tego bez dystansu. Nie myślałam o dziecku,
lecz o sobie. Moim założeniem było wrócić do domu, urodzić dziecko, a potem
wrócić do szkoły. Wszystko tylko ja. A gdzie w całym procesie inni?
Egoistka, usłyszałam głos w głowie. Nie
jestem egoistką! A może jestem…?
Z drugiej
strony, jeśli nie wróciłabym do Hogwartu, gdzie znalazłabym dobrą pracę? Z
samymi sumami? Całe życie byłabym na utrzymaniu rodziców. Nie, tego z pewnością
nie chciałam. Może lepiej byłoby jednak dokończyć szkołę? Musiałam w końcu
zdecydować. Całe szczęście, że miałam calutki rok i nawet trochę więcej na
podjęcie ostatecznej decyzji. Postanowiłam nie przejmować się tym w tym
momencie. Wolałam pozbierać wspomnienia.
Tu jest wierzba
płacząca, pod którą chowają się zakochani. Swego czasu całowałam się tam z
Michaelem Cornerem i Deanem Thomasem.
Tam rozłożysty
dąb nad jeziorem, pod którym uczniowie odrabiają lekcje. Nie raz sama byłam
jedną z nich.
Tutaj płytki
brzeg jeziora, gdzie woda zawsze jest cieplejsza, niż w pozostałych miejscach.
I tu chlapałam się ze znajomymi. Wydaje się, jakby to było tak dawno temu!
Jeszcze gdzie
indziej kilka porozrzucanych kamieni, nazywanych przez wszystkich żartobliwie
Stonehenge, ponieważ mają podobne ułożenie.
Tak wiele
miejsc godnych zapamiętania! Tak wiele miejsc, z którymi wiążą się wspomnienia!
Tak wiele miejsc, których chciałabym już nigdy nie opuszczać!
I właśnie wtedy
po raz pierwszy zaczęłam żałować swojej decyzji. Co ja narobiłam? Ile
straciłam? Wszystko mogłoby wyglądać tak pięknie! Mogłam zostać w Hogwarcie do
końca semestru i zdać egzaminy razem z innymi szóstoklasistami. Mogłam całe
wakacje odpoczywać od nauki. Mogłam wrócić tu we wrześniu na siódmy rok,
ukończyć normalnie Hogwart, znaleźć dobrą pracę, męża, a później mieć dziecko.
Nawet kilka. A moje obecne położenie? Jutro wracam do domu. Wakacje spędzam z
gigantycznym brzuchem. W październiku, zamiast już powtarzać do owutemów z
innymi, będę rodzić i zajmować się noworodkiem. Zamiast zdawać egzaminy, będę
walczyć z pieluchami i brudnymi butelkami. Zamiast pójść do pracy, dalej będę
zabieganą mamuśką. Może wrócę do Hogwartu, żeby zaliczyć rok. I nawet jeśli
dostanę dobrą posadę, to… Spójrzmy prawdzie w oczy. Kto będzie chciał sflaczałą
po ciąży kobietę z dzieckiem na głowie? Chyba tylko kompletny idiota.
- Colin! –
usłyszałam krzyk Demelzy, który wytrącił mnie z rozmyślań. – Jeszcze zobaczy,
ja mu dam…
Otrząsnęłam się
i zorientowałam, że odeszłyśmy już dość daleko od zamku. Nieopodal stała grupka
chłopaków z naszego roku, w tym i Colin, który na wezwanie swojej dziewczyny
natychmiast podbiegł do nas. Kapeć.
- Cześć, Ginny
– rzucił, całując Demelzę w policzek. – Co chciałaś? – spytał ją.
- Znowu
przebywasz z Alanem Yaley – warknęła, obrzucając go gniewnym spojrzeniem. – Co
on tam robi? Nie powinien być ze swoimi czystokrwistymi?
Colin zerknął w
stronę kolegów, a następnie przeniósł wzrok na dziewczynę. Uśmiech nie schodził
z jego twarzy. Wzruszył ramionami.
- Dałabyś
spokój. Co ci się w nim nie podoba?
- Wszystko.
- Który to? –
spytałam, lustrując grupkę.
I tak już
domyślałam się odpowiedzi. Jeden z nich się wyróżniał. Postawą, wyrazem twarzy,
a przede wszystkim – zielonymi dodatkami na szacie.
- Ten ciemny –
wyjaśnił Colin, szczęśliwy, że jak na razie umknął Demelzie. – Stoi koło Lewisa.
Moje
przypuszczenia się potwierdziły.
- Ale to
Ślizgon – mruknęłam, zdziwiona.
No bo tak, który
Ślizgon z własnej, nieprzymuszonej woli przebywałby z Gryfonami? Ten cały Alan
musiał być szurnięty jeszcze bardziej, niż Malfoy. Chociaż nie, Malfoya nikt
nie pobije.
- No to co. –
Colin ponownie wzruszył ramionami. – Równy z niego gość. Ginny, poprzyj mnie.
Uśmiechnęłam
się.
- Skoro mówisz,
że jest w porządku, to tak chyba jest. Demelzo – zwróciłam się do przyjaciółki,
której oczy ciskały błyskawice. – To nie dziewczyna, nie musisz być zazdrosna.
- Nie jestem
zazdrosna, ja tylko dbam o jego towarzystwo – odpowiedziała, dumnie unosząc
głowę. – I żeby nie było później, że cię nie ostrzegałam – powiedziała do
Colina, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, po czym przeszła obok niego.
Uśmiechnęłam
się do przyjaciela i ruszyłam za Demelzą. Tego też mi będzie brakować.
Zaborczej Demelzy i Pana Pantoflarza vel Kapcia vel Colina.
- Nie stracimy
kontaktu, prawda? – spytałam nagle, wbijając wzrok w swoje stopy.
Demelza, która
cały czas mruczała pod nosem, jaki to ten Colin jest, a jaki nie jest, przystanęła.
- Co? O czym ty
mówisz?
- Hm… no wiesz…
- Przygryzłam wargi. Bałam się to wypowiedzieć. Ale to ostatni wieczór i
musiałam być szczera. – No bo ty będziesz w przyszłym roku w Hogwarcie, a ja
będę zajmować się dzieckiem. Ty będziesz rozkwitać, a ja będę się tylko
starzeć. Po co ci taka przyjaciółka?
Ku mojemu
zaskoczeniu Demelza roześmiała się. Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Co? –
burknęłam.
- Co ty
wygadujesz za głupoty? Przestań, bo pomyślę, że przez tę ciążę masz jakieś
poważne problemy z logicznym myśleniem.
Nie
zrozumiałam, o co jej chodziło. Czyżby jednak potwierdzała moje słowa? Czyżby
właśnie stwierdziła, że nie możemy się więcej spotykać?
Nie, to nie to. Ginny, panikaro, uspokój
się.
- Ginny –
powiedziała poważnie Demelza, patrząc mi prosto w oczy. – Jeśli myślisz, że cię
zostawię, to jesteś w błędzie. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz, możesz być
tego pewna.
Podeszła i
chwyciła mnie za ręce, a ja stwierdziłam, że policzki mam mokre od łez. Świetnie.
- Jesteśmy
przyjaciółkami, tak? – spytała. – W szczęściu i w nieszczęściu. W zdrowiu i chorobie.
Pociągnęłam
nosem.
- Przestań,
ślubu z tobą nie brałam – mruknęłam, podnosząc dłoń do twarzy i usiłując
wytrzeć łzy.
- I całe
szczęście. Jak mi się trafi taki mazgajowaty mąż, to przysięgam, wrzucę go w
pierwszy lepszy transport za siedem granic.
- Aż siedem? –
Uśmiechnęłam się blado. – Bidulek.
Demelza
wzruszyła ramionami.
- Myślałam o
siedmiu lasach, siedmiu górach, jeziorach i co tam jeszcze, ale to jednak za blisko.
Ruszyłyśmy w
stronę zamku, bo było już prawie całkowicie ciemno. Podziwiałam tym razem
niebo. Takie czyste, takie odsłonięte, upstrzone miliardami gwiazd… Myślałam o
tym, co przed chwilą sobie powiedziałyśmy. A więc Demelza mnie nie opuści. Nie
zostanę sama na tym wielkim, beznadziejnym świecie. To już jakieś pocieszenie,
choć małe, zawsze lepsze, niż gdyby nie było go wcale. Sama myśl o wizytach
przyjaciółki napawała mnie chęcią do życia. Może wcale nie będzie tak źle? Może
przyszłość nie miała być końcem wszystkiego, co do tej pory mnie otaczało?
Końcem myśli, nadziei, marzeń? Może przyszłość była obietnicą czegoś nowego?
Czegoś lepszego?
Moje
rozmyślania zeszły na trochę inne tory. Ślub. Małżeństwo. Która dziewczyna o
tym nie marzyła? Chociażby w dzieciństwie? Piękna, biała suknia, długi welon,
bukiet kwiatów, pięknie przystrojony kościół i… ON. Ten jeden jedyny,
niepowtarzalny. Miłość na całe życie. Do końca świata.
- Demelza?
- Hmm?
Zastanawiałam
się chwilę, jak sformułować pytanie.
- A… Colin?
Wiążesz z nim przyszłość?
Cisza.
Co? Czy tak to
miało wyglądać? Czy miała zamiar się z nim rozstać? Zostawić go, kiedy skończy
się Hogwart? A myślałam, że był miłością jej życia! Zawsze razem, nierozłączni,
zakochani… On był jej wierny jak pies, kochał ją nad życie. A ona? Jak mogłam
nie zauważyć tego wcześniej? To ona zawsze miała jakieś problemy, dla niego
przy niej problemy nie istniały…
- Jasne, że
wiążę – odpowiedziała po chwili z ociąganiem.
Ale jej ton był
taki… Czy była ze mną szczera tym razem?
- No tak, ale…
Tą bliższą przyszłość? Czy dalszą też?
Westchnęła.
- Nie wiem –
powiedziała cicho. – Nie mam pojęcia.
- Ale… - Byłam
zszokowana. Zawsze uważałam ich za parę idealną! Co z tego, że ona nim
dyrygowała, a on zawsze jej ulegał? Kochał ją, patrzył na nią jak na
oświetlające jego życie słońce, całował ziemię, po której stąpała. A ona? Ona
raczyła mu na to pozwolić… - Ja nie rozumiem – ciągnęłam. – Przecież wy zawsze…
Co się stało?
Demelza znów
westchnęła.
- Wszystko
zaczęło się psuć gdzieś w lutym. Byłaś zbyt zajęta, żeby cokolwiek zauważyć. –
Mogło to brzmieć jak wyrzut. Ale nie, nie tym razem. To było tylko zwykłe
stwierdzenie. Mimo to i tak poczułam się skarcona. – To trochę… Taki związek
mnie nie satysfakcjonuje.
- Ale…
Dlaczego?
Nadal nie
mogłam uwierzyć. Co się dzieje z tym światem?
- On jest… Zero
własnych intencji. Wszystko trzeba mu dyktować. To trochę… Na początku było
dobrze, ale na dłuższą metę… To trochę wkurzające. – Uważnie dobierała słowa.
Doceniłam, że nie chce postawić Colina w złym świetle. Chyba mimo wszystko
nadal jej na nim zależało.
- Może powinnaś
mu to powiedzieć? – zaproponowałam.
- Tak, jasne –
burknęła. – Mam podejść do niego i po prostu mu to w twarz powiedzieć? Że jest
zbyt uległy?
- No… tak. Ja
nie widzę przeszkody.
- Ale Ginny!
To bez sensu.
Udzielam komuś rady, choć sama nie potrafię poradzić sobie ze swoim życiem. Najmniej
odpowiednią osobą do radzenia w tym momencie byłam ja.
Ale może
Demelza wcale nie potrzebowała rady? Może chciała po prostu się komuś zwierzyć?
Ja też miewałam takie chwile. Ja też nie potrzebowałam porad. Choć to właśnie
mi były potrzebne. Ale to bez sensu. I tak bym się do nich nie stosowała.
Zawsze taka byłam.
- Ja mu tego
nie powiem – stwierdziła z uporem. – I ty też nie próbuj – dodała, widząc, że
otwieram usta.
- Co ty, ja
wcale nie to chciałam…
- Owszem, to.
No dobra,
rozgryzła mnie. Rzeczywiście chciałam powiedzieć, że w takim razie ja z nim
mogę pogadać. Ale nie mogłam tak po prostu się do tego przyznać!
- Chciałam
tylko spytać, czy jego też wysłałabyś za siedem granic – powiedziałam zamiast tego.
- Och. –
Demelza zmarszczyła czoło. – Ja… nie… Hmm. W sumie…
Chrząknęłam
znacząco i spojrzała na mnie, rozgniewana, ale natychmiast udało jej się złożyć
zdanie.
- Nie, za
bardzo mi na nim zależy.
Wywróciłam
oczami.
- Co? –
spytała.
- Nic, tylko… -
Zdecydowałam kolejny raz się odkryć. Jak na razie nie wyszło mi to na złe. –
Zrozum, jesteś cholerną szczęściarą. A ja? Popatrz tylko! – Odsłoniłam kawałek
brzucha.
Demelza
uśmiechnęła się.
- Przecież to
jest szczęście – powiedziała. – Będziesz matką.
- Ale za jaką
cenę – burknęłam.
Uśmiechnęła się
jeszcze szerzej. Ja nie widziałam żadnego powodu do szczerzenia się.
- Będzie dobrze
– stwierdziła. – Musi być.
Powtarzając
sobie w myślach jej słowa, weszłam po schodach do zamku, po raz ostatni.
* * *
Kolejnym moim
niezliczonym punktem było pójście spać. Miałam zamiar zasnąć o normalnej
godzinie i się wyspać, ale dziewczynom zebrało się na plotki. Lisbeth, Diana,
które od jakiegoś czasu patrzyły na mnie krzywo, a nawet Tina, która nie pałała
do mnie przesadną miłością, chciały spędzić wspólnie mój ostatni wieczór. Choć
wracając do dormitorium po spacerze z Demelzą miałam nadzieję spakować się do
końca, musiałam się pożegnać z tymi planami. Plotkowałyśmy o wszystkim i o
niczym aż do trzeciej nad ranem, kiedy to ze strachem spojrzałam na zegarek i
stwierdziłam, że muszę się choć trochę przespać.
Następnym
punktem było wstanie i pójście na śniadanie. Niestety, kiedy mój budzik zadzwonił
o ósmej, szurnęłam go na podłogę i tyle go słyszałam. Obudziłam się przed
dziesiątą i spanikowana wyskoczyłam z łóżka. Ubrałam się i zaczęłam pakować
wszystko do kufra w tempie błyskawicznym, bo już w południe miałam być w
gabinecie Dumbledore’a, a chciałam jeszcze zjeść ostatnie śniadanie. Biegając
po całym dormitorium w tę i z powrotem, potknęłam się o dywan i runęłabym jak
nic na podłogę, gdybym w ostatniej chwili nie przytrzymała się zasłonki łóżka
Tiny, ale… No cóż, niestety zasłonka okazała się zbyt słaba i wylądowałam na
czworakach, owinięta materiałem i przerażona, że mój upadek mógł zrobić coś
dziecku. Taki wstrząs! A jeśli coś się stało? Czułam łzy pod powiekami. Pani
Pomfrey! Muszę do pani Pomfrey!
Narobiłam
niezłego huku, więc wszystkie moje współlokatorki stanęły na równe nogi. Wygrzebałam
się spod zasłonki, ledwo powstrzymująca się od płaczu i czerwona z zażenowania.
- Ja… j-ja
przepraszam – wyjąkałam, widząc groźny wzrok Tiny. Świetnie, a dopiero wczoraj
zakopałyśmy topór wojenny.
Podniosłam się
szybko i chwyciłam za swoją różdżkę, żeby naprawić zasłonkę. Już po chwili była
jak nowa. Zatrzasnęłam kufer i, odprowadzana spojrzeniami całej czwórki, wybiegłam
z pokoju. Przebiegłam cały pokój wspólny, nie patrząc na innych, po czym
pchnęłam z całych sił Grubą Damę i wpadłam na kogoś. Tym kimś okazał się
Malfoy.
- Co ty tu
robisz? – warknęłam. Wkurzyło mnie to, że kolejny raz prawie upadłam, że on
mnie złapał, i że teraz trzymał mocno, w razie gdybym miała się przewrócić. –
Puść mnie!
Zaczęłam się
wyrywać, ale trzymał mnie nadal, nie robiąc sobie nic z mojego nakazu.
- Żebyś wpadła
na ścianę? – spytał z lekkim uśmiechem. – Nie ma mowy.
I wtedy się
rozpłakałam. Jak małe dziecko.
- Co się stało?
– zdziwił się. – Ja tylko żartowałem, przecież wiem, że nie wpadniesz na ścianę.
Ale ja tylko
płakałam dalej. Zesztywniał, nie wiedząc co robić. W końcu lekko poklepał mnie
po plecach.
- Bo ja jestem
beznadziejna, nic mi nie wychodzi, mam tego dość, nie nadaję się do tego, nie
chcę być w ciąży. – Z moich ust wylał się potok słów, a z oczu spływało coraz
więcej łez. – Ja nie mam siły, nie dam rady…
Pewną
satysfakcję sprawiała mi reakcja Malfoya, czy raczej jej brak. Nie miał
pojęcia, co robić. Ale to była tylko maleńka cząsteczka mnie. Tak bardzo
cieszyłam się, że to właśnie na niego wpadłam, że nie na swojego brata, czy
głupka Pottera. Tak, to dziwne. Jeszcze miesiąc temu gotowa byłabym miotnąć w
niego zaklęciem, a teraz?
Powoli
przestawałam płakać, kiedy przypomniałam sobie powód mojego wybiegnięcia na
korytarz.
- Ja… ja muszę…
- wyjąkałam. – Muszę iść do pani Pomfrey.
Chciałam się od
niego odsunąć, ale nie pozwolił mi na to.
- Po co? –
spytał. – Przecież niedawno u niej byłaś.
- Skąd wiesz? –
zdziwiłam się. – Nie mówiłam ci.
Wzruszył
ramionami.
- Wiem i tyle.
Więc po co chcesz do niej iść?
Dopiero się
uspokoiłam, a już znowu zaczęłam ryczeć. Ciekawe, ile jeszcze tego dnia przepłaczę.
- Bo ja… ja się
przewróciłam i boję się, że coś mogło się stać – zaszlochałam. – Muszę
sprawdzić, czy wszystko dobrze.
Nie
zorientowałam się, kiedy to się stało, ale nagle stwierdziłam, że przytulam się
do Malfoya, a on obejmuje mnie lekko. Natychmiast oblałam się czerwienią i
delikatnie wyswobodziłam z jego objęć.
- No to chodźmy
– powiedział, nie patrząc na mnie.
Odsunęłam się
na bezpieczną odległość, bo korciło mnie, żeby znów poczuć jego ciepło. I
zapach. Ten zapach! Od razu czuć było, że ma kasę i klasę.
Ruszyliśmy.
Dziwnie czułam się przemierzając korytarze ramię w ramię z nim. Wszyscy na nas
patrzyli, ale pocieszałam się myślą, że i tak już opuszczam Hogwart, więc nie
zdążę znaleźć się w świetle plotek.
Mimo wszystko
cieszyłam się, że jest ze mną. Czy mogłam powiedzieć, że jest dla mnie
oparciem? Tak, jak powinien wspierać ojciec dziecka matkę? Może to troszkę za
dużo powiedziane. Może przesadzam takim stwierdzeniem. Ale niezaprzeczalne było
to, że bardzo zmienił się jego stosunek do mnie i maleństwa. Może nie darzył
nas wielkim uczuciem. Może nie był wzorem ojca. Ale był przy mnie, gdy tego
potrzebowałam, i nie potępiał. To wystarczyło.
Zobrazowałam
pokrótce całą sytuację pielęgniarce, a ona tylko się roześmiała.
- Ginny,
przyszłaś tu z taką miną, jakby ktoś po tobie skakał, uspokój się, nic się nie
stało, w twoim brzuchu dziecko jest bezpieczne.
Nadal nie byłam
przekonana, więc pani Pomfrey musiała mnie przebadać.
- I widzisz?
Wszystko w porządku – powiedziała. – Niepotrzebnie się martwiłaś. A teraz
zmykaj i uważaj na siebie.
Malfoy, który
został na zewnątrz, posłał mi pytające spojrzenie.
- Wszystko w
porządku – mruknęłam. – Fałszywy alarm.
Pokiwał głową.
- To dobrze.
Zastanawiałam
się chwilę nad jego zachowaniem. Znów na mnie nie patrzył, a z jego twarzy nie
byłam w stanie nic odczytać. Byłam taka ciekawa, o czym myśli. A najbardziej frustrowało
mnie to, że nie mogłam po prostu zapytać. Byliśmy sobie obcy.
Tak blisko, a
tak daleko.
Przez krótką
chwilę myślałam, że to możliwe, żebyśmy stali się rodziną dla naszego dziecka.
Przez chwilę myślałam, że nasza córeczka, czy też synek, będzie miał oboje
rodziców, będzie dorastać szczęśliwie.
Nie, nie
myślałam o tym, żeby związać się z Malfoyem, czy coś w tym stylu. Nie pasowalibyśmy
do siebie. Staliśmy tak, naprzeciwko, tak bardzo różni, tak bardzo odlegli.
Może gdyby nie przepaść pochodzeniowa? Gdybyśmy byli w tym samym domu?
Przebywali w tym samym towarzystwie? Czy wtedy byłoby to możliwe?
Nie.
Nic nie zmieni
faktu, że on i ja to dwa różne światy. Co w ogóle podkusiło mnie do tego typu
rozmyślań? Jak mogło mi w ogóle przyjść do głowy, że… Że co właśnie?
Zmusiłam się do
wrócenia pamięcią do stycznia. Teraz reagowałam na to wszystko inaczej.
Zupełnie inaczej. Może to było nam po prostu przeznaczone? Może każdy jest na
świecie po to, żeby wypełnić swoje przeznaczenie? Może wszystko jest z góry
ustawione? Może ktoś wiele, wiele lat temu zdecydował, że to wszystko potoczy
się właśnie tak, że to wszystko spotka właśnie nas?
Obcy ludzie.
Gdyby nie to,
nigdy nie zauważylibyśmy się nawzajem. A co miało być dalej? Czy już nigdy
więcej go nie zobaczę? Może po prostu blefował z tym całym ojcostwem? Zrobił
sobie eksperyment, jak zareaguję na tego typu oświadczenie? Nie spytałam. Nie
umiałam. Za wiele nas dzieliło.
- No to… no to
do widzenia – wymamrotałam, patrząc gdzieś w bok.
- Do zobaczenia
– powiedział cicho, również nie patrząc na mnie.
I to już. Już
wszystko.
* * *
- Ginny, tak
trudno mi sobie wyobrazić Hogwart bez ciebie! – Demelza rozszlochała się w moje
ramię. – Co ja teraz zrobię? Zostawiasz mnie samą z Dianą i Lisbeth i Tiną i…
- Demelzo. –
Uśmiechnęłam się, poklepując ją po plecach. – Dziwnie mi to mówić, ale uspokój
się. Wyluzuj. Oddychaj głęboko. Wszystko będzie dobrze. Kto mi wczoraj wciskał
taką gadkę?
Demelza
uśmiechnęła się przez łzy.
- Sama nie
jesteś wyluzowana – odgryzła się, patrząc na moje załzawione policzki. – No,
idź już, bo kompletnie się rozkleję.
- Będę beczeć
jeszcze ze trzy godziny – zapewniłam, ściskając ją po raz ostatni. – Colin,
chodź tu do nas – powiedziałam do czającego się nieopodal chłopaka i jego też
wyściskałam. – Kurczę, jak ja będę za wami tęsknić!
Ostatnie
spojrzenie. Ostatni uśmiech. Ostatnia łza.
- Nora! –
powiedziałam, stając w płomieniach.
Gabinet
Dumbledore’a zawirował mi przed oczami.
I to już
wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)