Ten dzień nie
należał do najlepszych. Najpierw spotkanie ze znajomymi na peronie i udawanie,
jak to wspaniale spędziło się czas wolny. Potem jazda z nimi w jednym
przedziale. Znoszenie głupich rozmów Crabbe’a i Goyle’a, którzy, jak zwykle,
zastanawiali się, dlaczego pociąg jedzie po szynach i dlaczego jeszcze nigdy z
nich nie zjechał, a całą zasługę przypisywali sprawności maszynisty. Jakby nie
mieli lepszych tematów do rozmów. Parkinson okropnie się do niego kleiła i nie
rozumiała, co znaczy słowo „nie” i wyjaśnienie „bo nie”. Cały czas w jej głowie
roiło się, że okropnie na nią leci i wstydzi się to okazywać. Miał już tego dość.
Wstał i wyszedł z przedziału, wzbudzając niemałą sensację. W końcu miał
wszystko za sobą. Wszystkich za sobą. Został sam, bez zbędnego towarzystwa. Nie
potrzebował ich. Nigdy nikogo nie potrzebował, zawsze potrafił sobie radzić
sam. No, może z małą pomocą Vincenta i Gregory’ego, ale w tym momencie nie miało
to znaczenia. To on był mózgiem, oni tylko ciałem.
Teraz chciał w
końcu mieć odrobinę spokoju. Tylko tyle, nic więcej. Musiał na spokojnie
przemyśleć wydarzenia minionych kilku miesięcy. Jak bardzo zmieniło się jego
życie! Śmierć ojca, który zawsze był jego idolem, porzucenie przez Emily,
jedynej dziewczyny, do której kiedykolwiek cokolwiek poczuł, no i ten chory
układ z Weasley… Ta ostatnia nieźle namieszała mu we wszystkich sprawach. I
układach z Dumbledorem.
Jego
największym marzeniem było nie widzieć jej teraz bardzo długo, ale musiał
upewnić się, czy wszystko z nią w porządku. Rozkaz to rozkaz. Dotarł do jej
przedziału i zerknął przelotnie przez szybę. Spodziewał się zastać ją z tym
fanatycznie oddanym Potterowi szlamą Creeveyem i jedyną w całym tym
towarzystwie czystokrwistą – Robins. Znał ją od kilku lat, była na jakimś
przyjęciu z okazji czyjejś rocznicy ślubu, na której znalazł się i on z
rodziną. Miał wtedy z dziesięć lat. A może i jedenaście? Wybierał się wtedy do
Hogwartu, czy tak? Od początku był przekonany, że będzie w Slytherinie. Ona,
przeciwnie, twierdziła, że to ostatni dom, do którego chciałaby trafić.
Stwierdził wtedy, że nie będzie go pouczać głupia, młodsza o rok smarkula i że
nigdy więcej się do niej nie odezwie. A potem Robins zaprzyjaźniła się ze
zdrajczynią krwi Weasley, tą Weasley, która zaważyła na jego dalszym życiu, a
której z całego serca nienawidził ze względu na pochodzenie. Nie jego wina, że
była ładna! Nie jego wina, że znajomi oceniali ją jako jedną z najładniejszych
dziewczyn Hogwartu! W zasadzie nie była nie wiadomo jaką pięknością, ale po
prostu miała w sobie to coś. I nie jego wina, że pojawiła się w jego życiu w
najmniej odpowiednim momencie! Widać los uwielbiał płatać mu figle.
Tak, tym razem
spodziewał się zobaczyć ich troje. Ale się przeliczył. W przedziale siedziała
sama Robins. A gdzie Creevey? Gdzie Weasley? Wiedziony ciekawością, wszedł do
przedziału.
- Czego tu
szukasz? – spytała Robins znudzonym głosem. – Zapraszał cię ktoś?
- Ktoś taki jak
ja nie potrzebuje zaproszeń, słonko – odpowiedział, siadając w fotelu naprzeciwko
niej i rozkładając się wygodnie. – Zastanawiam się, gdzie podział się twój
chłoptaś i kochaniutka Weasley?
- A co ci do
tego?
Nawet na niego
nie spojrzała. Cały czas wpatrywała się w okno.
- Po prostu
chciałbym wiedzieć.
Tak, tak,
nienawidził, kiedy ktoś go ignorował. Po prostu MUSIAŁ być w centrum uwagi.
Dwie osoby, które w całym jego życiu najbardziej go irytowały? Robins i
Weasley. Jak tej drugiej dziwnym trafem potrafił wybaczyć to i owo, tak
pierwsza była mistrzynią w doprowadzaniu go do wewnętrznego szału.
- Nie ma jej
tu, jak widzisz – zakpiła, zmuszając go do myślenia.
Kogo tu nie
było? Czyżby mówiła o Weasley? Czyżby sugerowała, że… CO?!
- Mam oczy i
robię z nich użytek. Po co się za nią ciągle szlajasz?
CO?! Nie,
przegięła, naprawdę przegięła. Gdyby tylko byli tu Crabbe i Goyle… Zacisnął
pięści.
- O kim mówisz?
– spytał ironicznie. – Nie pamiętam, żebym za kimś podążał. Mam swoją godność.
- Ty? –
zaśmiała się i w końcu na niego spojrzała. Ale nie było to pełne uwielbienia
spojrzenie, jakiego oczekiwał. – Ty i godność, jasne. Nie wiedziałam, że masz
poczucie humoru.
- Nie chodzę za
Weasley – warknął, pochylając się w jej kierunku. Miał ochotę ją nastraszyć,
ale niezbyt mu to wychodziło.
- Czyli jednak
wiesz, o kim mowa – stwierdziła triumfująco. Musiał natychmiast wymyślić jakąś
odpowiedź.
- Nietrudno
zgadnąć, twoje myśli nie są zbyt skomplikowane.
Robins zrobiła
wielkie oczy.
- Czytałeś mi w
myślach?
Punkt dla
ciebie, Draco, pogratulował sobie w myślach.
- Może tak,
może nie…
- Nie waż się
więcej tego robić!
- Bo co?
Wyglądała, jakby
zaraz miała wybuchnąć. O to chodziło. Doprowadzał swoich rozmówców do szewskiej
pasji, przy okazji zachowując twarz pokerzysty. Taki był. Takim siebie lubił.
Pochylali ku
sobie głowy, mierząc się nawzajem nienawistnymi spojrzeniami. Milczeli.
- Tylko spróbujesz
ją skrzywdzić, a pożałujesz – warknęła w końcu Robins zza zaciśniętych warg.
Wydało mu się
to zabawne. Bardziej martwiła się o Weasley niż o swoje niby odkryte myśli.
Chyba nigdy nie zrozumie Gryfonów i tej ich głupiej lojalności. Trochę zawiódł
się na Robins. Wydawała mu się być mało gryfońska, nie przejmowała się Weasley
aż tak bardzo, jak powinna jako przyjaciółka. A przynajmniej nie do tej pory.
- Nie zamierzam
robić jej krzywdy, serio – oświadczył.
- Dlaczego ci
nie wierzę… - zakpiła. – Powinno mieć dla ciebie jakieś znaczenie to, że będzie
matką twojego dziecka.
Oj. Poruszyła
zły temat. Nie miał ochoty gadać o tym z kimkolwiek, a tym bardziej z jakąś tam
Robins. To nie miało znaczenia, do cholery! Coś huknęło, ale żadne z nich się
tym nie przejęło. Pociąg zatrzymał się z piskiem, ale mieli to gdzieś. Patrzyli
na siebie ze złością przez kilkanaście minut, aż pociąg ponownie ruszył.
- Co się taka
troskliwa zrobiłaś, co? Jakoś nigdy się o nią nie martwiłaś. Uważasz się teraz
za wzór… przyjaciółki? – niemal wypluł ostatnie słowo.
- Mam pewne
informacje od Dumbledore’a na twój temat – syknęła, mrużąc oczy.
Przeklęty
Dumbledore.
- Jeśli tylko
wygadasz…
Nie zdążył
sformułować groźby, bo właśnie w tym momencie drzwi przedziału otworzyły się
gwałtownie i wpadł Creevey.
- Demelza! –
wykrzyknął. – Ginny! Awaria w pociągu, Ginny w ciężkim stanie!
Dopiero wtedy
dostrzegł Draco. Zmrużył oczy z odrazą, ale nic nie powiedział. Demelza zerwała
się z miejsca, nagle dziwnie blada.
- Co z nią? Co
się stało?
- Odczepił się
ostatni wagon. Ginny była za blisko, dostała czymś w głowę. Jest nieprzytomna,
podsłuchałem, jak roztrzęsiona McGonagall mówiła Dumbledore’owi, że nie
przeżyje.
O nie! Gdzie on
był? Miał na nią uważać! Teraz dopiero mu się dostanie… Wyleciał z przedziału
bez słowa i wypadł prosto na pełen ludzi korytarz. Weasley, blada jak ściana
pod warstwą czarnego pyłu, była przenoszona na noszach. Miała obandażowaną
głowę, a biel materiału w jednym miejscu ustępowała krwawej plamie.
Nie mógł tego
tak zostawić! Tak nie mogło być! Wymacał pod szatą chłodną, małą klepsydrę.
Zmieniacz czasu. Miał używać go tylko w ostateczności. Nie powinien tak
ingerować w życie. Ale musiał! Nie miał wyjścia! Czy to nie była ostateczność?
Niewiele myśląc, przekręcił klepsydrę.
Wszystko
zaczęło się cofać. Stanął sam w pustym korytarzu. Przez chwilę nie wiedział,
gdzie dokładnie się znajduje, ale usłyszał swój głos dobiegający z pobliskiego
przedziału. Spanikowany, rzucił na siebie opanowane niedawno zaklęcie
niewidzialności. Miało ono niestety pewne ograniczenia – jeśli ktoś naprawdę
chciał go zobaczyć, widział go, pomimo zaklęcia. Pocieszał się tylko myślą, że
niewielu ludzi pragnie go ujrzeć w tym właśnie momencie.
Jego wcielenie
sprzed pół godziny wyszło z przedziału i poszło przed siebie, mijając go bez
najmniejszych podejrzeń. Bezszelestnie podążył za sobą. Głupi! Mógł się cofnąć
jeszcze o jakieś pół godziny i powstrzymać Weasley przed wyjściem z przedziału!
Ale wtedy nie miałby po co używać zmieniacza czasu i nigdy nie wróciłby do swojego
ciała. Starał się nie myśleć o tym, że prawdopodobnie i tak to się stanie.
Jeśli uratuje Weasley od śmierci, nie będzie miał powodu cofać czasu. I co
wtedy?
Zatrzymał się,
gdy tylko doszedł do przedostatniego wagonu. Już niedługo wszystko powinno się
zacząć. Ale gdzie jest Weasley? Gdzie ona, do cholery, się podziała?!
Minuty mijały
powoli. Wreszcie zobaczył ją, wchodzącą do wagonu od drugiej strony. Serce
podskoczyło mu do gardła. To już! To już teraz! Coś śmignęło mu koło policzka.
Zareagował błyskawicznie, rzucając tarczę przed Weasley. Nie miał wątpliwości,
że to zły urok, nie wiedział tylko jaki, ale nie mógł pozwolić, żeby jej się
coś stało! Czy to już? Już koniec? Czy teraz nie dojdzie do katastrofy?
Ale wtedy
poczuł koło siebie znacznie mocniejsze zaklęcie. Chyba miało ono rozwalić łączenie.
I przy okazji Weasley. Wypowiedział szybko pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu
do głowy, lżejsze i szybsze od tego obok, ciężkiego. Udało mu się przygwoździć
Weasley do podłogi. W ten sposób nie dostanie w głowę.
Ciężkie
zaklęcie trafiło w łączenie i spowodowało prawdziwą tragedię. Ostatni wagon odczepił
się. Cieszył się faktem, ze Weasley była na tyle mądra, żeby zakryć głowę
rękoma. Już po wszystkim, już po krzyku!
Ale wtedy
pociąg zaczął hamować, rzucając ją do tyłu. Już wszystko stracone, nie da rady
jej uratować! Nie zdąży dobiec do niej, nie zdąży podać jej ręki! Wtedy stała
się rzecz niesamowita – udało jej się utrzymać i nie wypaść na tory. Pociąg
stanął na dobre. Odetchnął z ulgą. Już po wszystkim. Po wszystkim! Weasley
wstała o własnych siłach. Była cała i zdrowa, choć umazana czymś czarnym.
I wtedy
spojrzała w jego stronę. Poczuł, jak przeszywa go wzrokiem. Nie, to niemożliwe,
żeby go widziała… Poczuł, jak zaklęcie zaczyna się ulatniać. Już za chwilę
będzie całkowicie widoczny! Użył tego zaklęcia poza ćwiczeniami, tak naprawdę,
dopiero drugi raz, a stało się dokładnie to samo, co za pierwszym. Wtedy
zaklęcie też zostało przerwane, ale przypisał to niedostatecznym
umiejętnościom. Czy to możliwe, żeby wtedy też go widziała? Czy ona teraz go
widziała?
Korytarz zaczął
napełniać się ludźmi. Przyszła też McGonagall i zabrała go i Weasley do swojego
przedziału. Nie skupiał się za bardzo na rozmowie. Myślał bardziej o tym, jak
sprawić, żeby jego wcześniejsze ja użyło zmieniacza czasu. Nie widział innego
wyjścia. Musiał zrobić to sam. Kiedy tylko udało mu się wydostać z przedziału,
teleportował się na koniec pociągu. Ponownie rzucił na siebie zaklęcie, tym
razem kameleona, którego Weasley na pewno go nie pozbawi, i ukrył się w kącie.
Musiał jakoś wywabić siebie samego z przedziału. Tylko jak? Zmartwiał, gdy do
wagonu weszła Weasley. Zapomniał o niej! Przecież ona wejdzie do przedziału i
zobaczy go, rozmawiającego z Robins! Co on sam jej powie? Przecież wtedy nie
wiedział o całym wydarzeniu z ostatnim wagonem. A jeśli Weasley do tego nawiąże?
Przylgnął do
szyby przedziału, gotowy zainterweniować, gdy zrobi się gorąco. Nawet był w
stanie rzucić na siebie samego Imperius, żeby tylko wyszedł z przedziału. Ale
nie musiał. Jego wcześniejsze ja samo wyszło na korytarz, nie wypowiedziawszy
ani słowa. Bez chwili zwlekania rzucił się na siebie samego i przekręcił
klepsydrę. Odetchnął z ulgą. Wszystko się udało.
* * *
- Lisbeth,
jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie wyjdziesz z łazienki, obiecuję, rozwalę
drzwi bombardą, rzucę w ciebie upiorogackiem, posiekam na maleńkie kawałeczki,
wrzucę do wrzącego eliksiru rozdymającego, wyleję cię w błoto, zdepczę i
lewituję do jeziora, żeby pożarła cię kałamarnica. Ja nie żartuję! – Demelza od
kilku ładnych minut dobijała się do drzwi, ale Lisbeth, jak widać, nic sobie
nie robiła z jej ponaglania. Aż do teraz.
- No już
wychodzę! – dobiegł nas jej poirytowany głos i sekundę później ujrzałyśmy ją w
otwartych drzwiach.
- Na Merlina,
dziewczyno, chcesz sprzątać kałużę? – Demelza wyminęła ją szybko, wypchnęła i
zatrzasnęła za sobą drzwi.
W ciągu tej
chwili nic w pokoju się nie poruszyło – ani studiująca podręcznik do transmutacji
Tina, ani malująca paznokcie Diana, ani obserwująca wszystko spod
półprzymkniętych powiek ja. Lisbeth bąknęła pod nosem coś, co brzmiało jak
„przecież muszę dobrze wyglądać” i opadła na swoje łóżko, sięgając po leżącą na
szafce nocnej Diany gazetę. Już po chwili zerwała się energicznie na równe nogi
i przygładziła falbaniastą, chabrową bluzkę, pasującą wręcz idealnie do jej
oczu, które były dokładnie tego samego koloru.
- Coś nie tak?
– mruknęłam, otwierając szerzej oczy.
- Bluzka mi się
pogniecie – warknęła, jakbym to ja była wszystkiemu winna.
Postała jeszcze
z pół minuty, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, po czym niemalże w
podskokach dotarła do szafy i wyciągnęła z niej niebieski płaszczyk. Ulotniła
się z pokoju tak szybko, że ledwo w ogóle to zarejestrowałam. Byłam okropnie
zmęczona. Nie, nie byłam śpiąca, to nie ten rodzaj zmęczenia, po prostu byłam
cała obolała. Tak już się dzisiaj obudziłam i chyba nie miało mi to szybko
przejść. To chyba zakwasy po wczorajszych ćwiczeniach poleconych przez panią
Pomfrey. Wykonywanych pod jej czujnym okiem. Okropność, ale ponoć ma mi to
pomóc w ciąży. Wzmocnienie mięśni i tym podobne. Najgorsze było to, że
poprzedniego dnia zauważyłam małą wypukłość na brzuchu. Oto i wszystko się
zaczynało. Zrozpaczona, wywaliłam z szafy wszystkie ubrania i zaczęłam je
przymierzać. Niektóre już nie pasowały. Za bardzo opinały mój ledwo widoczny,
ale jednak, brzuszek. Musiałam przestawić się na luźniejsze bluzy i bluzki.
Nikt nie mógł się o niczym dowiedzieć!
Lisbeth
wybiegła w podskokach z pokoju. Tego dnia mijało pół roku, od kiedy zaczęła
chodzić ze swoim obecnym chłopakiem, Philipem Gordonem. To chyba jej nowy
rekord. Umówili się na spacer po błoniach. Ale romantyczne!
No dobra, tak
naprawdę, zazdrościłam im. Byłam w ciąży. Dziesiątego października miałam
termin porodu. A później? Dożywotnia praca samotnej matki. Gdybym tylko miała
kogoś do pomocy! Pomyślałam o Nicku. Byłby idealną osobą, ale… Problem w tym,
że nic a nic do niego nie czułam. Najprawdopodobniej on do mnie też. Byliśmy
tylko przyjaciółmi. Nawet nie miałam prawa fantazjować w ten sposób. Tak,
owszem, na pewno potrafiłby się zająć mną i dzieckiem. Ironia losu – dziecko
pewnie byłoby nawet trochę do niego podobne, przecież on sam troszeczkę
przypominał biologicznego ojca.
Nie nadążałam
za własnymi myślami. Zrobiłam się ostatnio dziwna. Może to przez tę nerwówkę
przez zbliżające się egzaminy? I całą sprawę pociągową? Ludzie naprawdę
wierzyli, że to moja wina. Ile ja się natłumaczyłam! A przyniosło to jakieś
skutki? Nie.
Była piękna,
słoneczna sobota. Diana też się ulotniła, tłumacząc się spotkaniem ze swoim
chłopakiem od miesiąca, Adamem Moseley. Dużo tej miłości wokół, oj dużo. Co ta
wiosna robi z ludźmi!
Tina też
wyszła. Na szczęście nie do chłopaka, a do biblioteki. Zostałam sama z Demelzą.
Musiałyśmy poplotkować.
Kilka godzin
później razem zeszłyśmy na kolację. To dziwne, że ani razu nie wspomniała o
Colinie. Czyżby się pokłócili? Wolałam nie wnikać, bo wiedziałam, czym to się
skończy. Oczywiście bezsensowną kłótnią. Nie wiedziałam tylko, jaki tym razem
powód do sprzeczki wybierze Demelza. Może zbytnie wtrącanie się? Może zrobi się
zazdrosna, że pytam o jej chłopaka? Czasem naprawdę dziwnie się zachowywała, a
tego dnia nie miała zbytnio humoru. Zatem się pokłócili. Musieli. Ciekawe o co.
Planowałam wypytać Colina szczegółowo przy najbliższej okazji.
Podczas kolacji
zauważyłam, że Malfoy patrzy się w naszą stronę. On też zrobił się ostatnio
dziwny. Może trochę mniej wredny i jakby zatroskany. Nadal nie rozgryzłam, o co
chodziło z tym nagłym pojawianiem się i znikaniem w pociągu. I zastanawiałam
się, czy przypadkiem sobie go nie wyobraziłam. Chyba zaczynałam mieć na jego
punkcie jakąś obsesję. Ciągle szukałam go wzrokiem. Ciągle o nim myślałam. To
chore!
Kiedy
wychodziłam z sali z Demelzą, wyraźnie czułam na sobie czyjś wzrok. Starałam
się tym nie przejmować. Przy drzwiach, oparty o futrynę, stał Colin, który natychmiast
podszedł do Demelzy z miną zbitego psa i zaczął ją przepraszać. Usunęłam się,
nie chcąc być niechcianym świadkiem.
- Widzimy się
później – powiedziałam do Demelzy i wspięłam się po schodach. Przeszłam dwa
korytarze z uczuciem, że jestem śledzona.
- Ginny, możemy
pogadać? – usłyszałam znajomy głos.
Odwróciłam się.
Za mną stał Malfoy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)