sobota, 10 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 15. Pytanie



Ten dzień nie należał do najlepszych. Najpierw spotkanie ze znajomymi na peronie i udawanie, jak to wspaniale spędziło się czas wolny. Potem jazda z nimi w jednym przedziale. Znoszenie głupich rozmów Crabbe’a i Goyle’a, którzy, jak zwykle, zastanawiali się, dlaczego pociąg jedzie po szynach i dlaczego jeszcze nigdy z nich nie zjechał, a całą zasługę przypisywali sprawności maszynisty. Jakby nie mieli lepszych tematów do rozmów. Parkinson okropnie się do niego kleiła i nie rozumiała, co znaczy słowo „nie” i wyjaśnienie „bo nie”. Cały czas w jej głowie roiło się, że okropnie na nią leci i wstydzi się to okazywać. Miał już tego dość. Wstał i wyszedł z przedziału, wzbudzając niemałą sensację. W końcu miał wszystko za sobą. Wszystkich za sobą. Został sam, bez zbędnego towarzystwa. Nie potrzebował ich. Nigdy nikogo nie potrzebował, zawsze potrafił sobie radzić sam. No, może z małą pomocą Vincenta i Gregory’ego, ale w tym momencie nie miało to znaczenia. To on był mózgiem, oni tylko ciałem.
Teraz chciał w końcu mieć odrobinę spokoju. Tylko tyle, nic więcej. Musiał na spokojnie przemyśleć wydarzenia minionych kilku miesięcy. Jak bardzo zmieniło się jego życie! Śmierć ojca, który zawsze był jego idolem, porzucenie przez Emily, jedynej dziewczyny, do której kiedykolwiek cokolwiek poczuł, no i ten chory układ z Weasley… Ta ostatnia nieźle namieszała mu we wszystkich sprawach. I układach z Dumbledorem.
Jego największym marzeniem było nie widzieć jej teraz bardzo długo, ale musiał upewnić się, czy wszystko z nią w porządku. Rozkaz to rozkaz. Dotarł do jej przedziału i zerknął przelotnie przez szybę. Spodziewał się zastać ją z tym fanatycznie oddanym Potterowi szlamą Creeveyem i jedyną w całym tym towarzystwie czystokrwistą – Robins. Znał ją od kilku lat, była na jakimś przyjęciu z okazji czyjejś rocznicy ślubu, na której znalazł się i on z rodziną. Miał wtedy z dziesięć lat. A może i jedenaście? Wybierał się wtedy do Hogwartu, czy tak? Od początku był przekonany, że będzie w Slytherinie. Ona, przeciwnie, twierdziła, że to ostatni dom, do którego chciałaby trafić. Stwierdził wtedy, że nie będzie go pouczać głupia, młodsza o rok smarkula i że nigdy więcej się do niej nie odezwie. A potem Robins zaprzyjaźniła się ze zdrajczynią krwi Weasley, tą Weasley, która zaważyła na jego dalszym życiu, a której z całego serca nienawidził ze względu na pochodzenie. Nie jego wina, że była ładna! Nie jego wina, że znajomi oceniali ją jako jedną z najładniejszych dziewczyn Hogwartu! W zasadzie nie była nie wiadomo jaką pięknością, ale po prostu miała w sobie to coś. I nie jego wina, że pojawiła się w jego życiu w najmniej odpowiednim momencie! Widać los uwielbiał płatać mu figle.
Tak, tym razem spodziewał się zobaczyć ich troje. Ale się przeliczył. W przedziale siedziała sama Robins. A gdzie Creevey? Gdzie Weasley? Wiedziony ciekawością, wszedł do przedziału.
- Czego tu szukasz? – spytała Robins znudzonym głosem. – Zapraszał cię ktoś?
- Ktoś taki jak ja nie potrzebuje zaproszeń, słonko – odpowiedział, siadając w fotelu naprzeciwko niej i rozkładając się wygodnie. – Zastanawiam się, gdzie podział się twój chłoptaś i kochaniutka Weasley?
- A co ci do tego?
Nawet na niego nie spojrzała. Cały czas wpatrywała się w okno.
- Po prostu chciałbym wiedzieć.
Tak, tak, nienawidził, kiedy ktoś go ignorował. Po prostu MUSIAŁ być w centrum uwagi. Dwie osoby, które w całym jego życiu najbardziej go irytowały? Robins i Weasley. Jak tej drugiej dziwnym trafem potrafił wybaczyć to i owo, tak pierwsza była mistrzynią w doprowadzaniu go do wewnętrznego szału.
- Nie ma jej tu, jak widzisz – zakpiła, zmuszając go do myślenia.
Kogo tu nie było? Czyżby mówiła o Weasley? Czyżby sugerowała, że… CO?!
- Mam oczy i robię z nich użytek. Po co się za nią ciągle szlajasz?
CO?! Nie, przegięła, naprawdę przegięła. Gdyby tylko byli tu Crabbe i Goyle… Zacisnął pięści.
- O kim mówisz? – spytał ironicznie. – Nie pamiętam, żebym za kimś podążał. Mam swoją godność.
- Ty? – zaśmiała się i w końcu na niego spojrzała. Ale nie było to pełne uwielbienia spojrzenie, jakiego oczekiwał. – Ty i godność, jasne. Nie wiedziałam, że masz poczucie humoru.
- Nie chodzę za Weasley – warknął, pochylając się w jej kierunku. Miał ochotę ją nastraszyć, ale niezbyt mu to wychodziło.
- Czyli jednak wiesz, o kim mowa – stwierdziła triumfująco. Musiał natychmiast wymyślić jakąś odpowiedź.
- Nietrudno zgadnąć, twoje myśli nie są zbyt skomplikowane.
Robins zrobiła wielkie oczy.
- Czytałeś mi w myślach?
Punkt dla ciebie, Draco, pogratulował sobie w myślach.
- Może tak, może nie…
- Nie waż się więcej tego robić!
- Bo co?
Wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć. O to chodziło. Doprowadzał swoich rozmówców do szewskiej pasji, przy okazji zachowując twarz pokerzysty. Taki był. Takim siebie lubił.
Pochylali ku sobie głowy, mierząc się nawzajem nienawistnymi spojrzeniami. Milczeli.
- Tylko spróbujesz ją skrzywdzić, a pożałujesz – warknęła w końcu Robins zza zaciśniętych warg.
Wydało mu się to zabawne. Bardziej martwiła się o Weasley niż o swoje niby odkryte myśli. Chyba nigdy nie zrozumie Gryfonów i tej ich głupiej lojalności. Trochę zawiódł się na Robins. Wydawała mu się być mało gryfońska, nie przejmowała się Weasley aż tak bardzo, jak powinna jako przyjaciółka. A przynajmniej nie do tej pory.
- Nie zamierzam robić jej krzywdy, serio – oświadczył.
- Dlaczego ci nie wierzę… - zakpiła. – Powinno mieć dla ciebie jakieś znaczenie to, że będzie matką twojego dziecka.
Oj. Poruszyła zły temat. Nie miał ochoty gadać o tym z kimkolwiek, a tym bardziej z jakąś tam Robins. To nie miało znaczenia, do cholery! Coś huknęło, ale żadne z nich się tym nie przejęło. Pociąg zatrzymał się z piskiem, ale mieli to gdzieś. Patrzyli na siebie ze złością przez kilkanaście minut, aż pociąg ponownie ruszył.
- Co się taka troskliwa zrobiłaś, co? Jakoś nigdy się o nią nie martwiłaś. Uważasz się teraz za wzór… przyjaciółki? – niemal wypluł ostatnie słowo.
- Mam pewne informacje od Dumbledore’a na twój temat – syknęła, mrużąc oczy.
Przeklęty Dumbledore.
- Jeśli tylko wygadasz…
Nie zdążył sformułować groźby, bo właśnie w tym momencie drzwi przedziału otworzyły się gwałtownie i wpadł Creevey.
- Demelza! – wykrzyknął. – Ginny! Awaria w pociągu, Ginny w ciężkim stanie!
Dopiero wtedy dostrzegł Draco. Zmrużył oczy z odrazą, ale nic nie powiedział. Demelza zerwała się z miejsca, nagle dziwnie blada.
- Co z nią? Co się stało?
- Odczepił się ostatni wagon. Ginny była za blisko, dostała czymś w głowę. Jest nieprzytomna, podsłuchałem, jak roztrzęsiona McGonagall mówiła Dumbledore’owi, że nie przeżyje.
O nie! Gdzie on był? Miał na nią uważać! Teraz dopiero mu się dostanie… Wyleciał z przedziału bez słowa i wypadł prosto na pełen ludzi korytarz. Weasley, blada jak ściana pod warstwą czarnego pyłu, była przenoszona na noszach. Miała obandażowaną głowę, a biel materiału w jednym miejscu ustępowała krwawej plamie.
Nie mógł tego tak zostawić! Tak nie mogło być! Wymacał pod szatą chłodną, małą klepsydrę. Zmieniacz czasu. Miał używać go tylko w ostateczności. Nie powinien tak ingerować w życie. Ale musiał! Nie miał wyjścia! Czy to nie była ostateczność? Niewiele myśląc, przekręcił klepsydrę.
Wszystko zaczęło się cofać. Stanął sam w pustym korytarzu. Przez chwilę nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje, ale usłyszał swój głos dobiegający z pobliskiego przedziału. Spanikowany, rzucił na siebie opanowane niedawno zaklęcie niewidzialności. Miało ono niestety pewne ograniczenia – jeśli ktoś naprawdę chciał go zobaczyć, widział go, pomimo zaklęcia. Pocieszał się tylko myślą, że niewielu ludzi pragnie go ujrzeć w tym właśnie momencie.
Jego wcielenie sprzed pół godziny wyszło z przedziału i poszło przed siebie, mijając go bez najmniejszych podejrzeń. Bezszelestnie podążył za sobą. Głupi! Mógł się cofnąć jeszcze o jakieś pół godziny i powstrzymać Weasley przed wyjściem z przedziału! Ale wtedy nie miałby po co używać zmieniacza czasu i nigdy nie wróciłby do swojego ciała. Starał się nie myśleć o tym, że prawdopodobnie i tak to się stanie. Jeśli uratuje Weasley od śmierci, nie będzie miał powodu cofać czasu. I co wtedy?
Zatrzymał się, gdy tylko doszedł do przedostatniego wagonu. Już niedługo wszystko powinno się zacząć. Ale gdzie jest Weasley? Gdzie ona, do cholery, się podziała?!
Minuty mijały powoli. Wreszcie zobaczył ją, wchodzącą do wagonu od drugiej strony. Serce podskoczyło mu do gardła. To już! To już teraz! Coś śmignęło mu koło policzka. Zareagował błyskawicznie, rzucając tarczę przed Weasley. Nie miał wątpliwości, że to zły urok, nie wiedział tylko jaki, ale nie mógł pozwolić, żeby jej się coś stało! Czy to już? Już koniec? Czy teraz nie dojdzie do katastrofy?
Ale wtedy poczuł koło siebie znacznie mocniejsze zaklęcie. Chyba miało ono rozwalić łączenie. I przy okazji Weasley. Wypowiedział szybko pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy, lżejsze i szybsze od tego obok, ciężkiego. Udało mu się przygwoździć Weasley do podłogi. W ten sposób nie dostanie w głowę.
Ciężkie zaklęcie trafiło w łączenie i spowodowało prawdziwą tragedię. Ostatni wagon odczepił się. Cieszył się faktem, ze Weasley była na tyle mądra, żeby zakryć głowę rękoma. Już po wszystkim, już po krzyku!
Ale wtedy pociąg zaczął hamować, rzucając ją do tyłu. Już wszystko stracone, nie da rady jej uratować! Nie zdąży dobiec do niej, nie zdąży podać jej ręki! Wtedy stała się rzecz niesamowita – udało jej się utrzymać i nie wypaść na tory. Pociąg stanął na dobre. Odetchnął z ulgą. Już po wszystkim. Po wszystkim! Weasley wstała o własnych siłach. Była cała i zdrowa, choć umazana czymś czarnym.
I wtedy spojrzała w jego stronę. Poczuł, jak przeszywa go wzrokiem. Nie, to niemożliwe, żeby go widziała… Poczuł, jak zaklęcie zaczyna się ulatniać. Już za chwilę będzie całkowicie widoczny! Użył tego zaklęcia poza ćwiczeniami, tak naprawdę, dopiero drugi raz, a stało się dokładnie to samo, co za pierwszym. Wtedy zaklęcie też zostało przerwane, ale przypisał to niedostatecznym umiejętnościom. Czy to możliwe, żeby wtedy też go widziała? Czy ona teraz go widziała?
Korytarz zaczął napełniać się ludźmi. Przyszła też McGonagall i zabrała go i Weasley do swojego przedziału. Nie skupiał się za bardzo na rozmowie. Myślał bardziej o tym, jak sprawić, żeby jego wcześniejsze ja użyło zmieniacza czasu. Nie widział innego wyjścia. Musiał zrobić to sam. Kiedy tylko udało mu się wydostać z przedziału, teleportował się na koniec pociągu. Ponownie rzucił na siebie zaklęcie, tym razem kameleona, którego Weasley na pewno go nie pozbawi, i ukrył się w kącie. Musiał jakoś wywabić siebie samego z przedziału. Tylko jak? Zmartwiał, gdy do wagonu weszła Weasley. Zapomniał o niej! Przecież ona wejdzie do przedziału i zobaczy go, rozmawiającego z Robins! Co on sam jej powie? Przecież wtedy nie wiedział o całym wydarzeniu z ostatnim wagonem. A jeśli Weasley do tego nawiąże?
Przylgnął do szyby przedziału, gotowy zainterweniować, gdy zrobi się gorąco. Nawet był w stanie rzucić na siebie samego Imperius, żeby tylko wyszedł z przedziału. Ale nie musiał. Jego wcześniejsze ja samo wyszło na korytarz, nie wypowiedziawszy ani słowa. Bez chwili zwlekania rzucił się na siebie samego i przekręcił klepsydrę. Odetchnął z ulgą. Wszystko się udało.

* * *

- Lisbeth, jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie wyjdziesz z łazienki, obiecuję, rozwalę drzwi bombardą, rzucę w ciebie upiorogackiem, posiekam na maleńkie kawałeczki, wrzucę do wrzącego eliksiru rozdymającego, wyleję cię w błoto, zdepczę i lewituję do jeziora, żeby pożarła cię kałamarnica. Ja nie żartuję! – Demelza od kilku ładnych minut dobijała się do drzwi, ale Lisbeth, jak widać, nic sobie nie robiła z jej ponaglania. Aż do teraz.
- No już wychodzę! – dobiegł nas jej poirytowany głos i sekundę później ujrzałyśmy ją w otwartych drzwiach.
- Na Merlina, dziewczyno, chcesz sprzątać kałużę? – Demelza wyminęła ją szybko, wypchnęła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
W ciągu tej chwili nic w pokoju się nie poruszyło – ani studiująca podręcznik do transmutacji Tina, ani malująca paznokcie Diana, ani obserwująca wszystko spod półprzymkniętych powiek ja. Lisbeth bąknęła pod nosem coś, co brzmiało jak „przecież muszę dobrze wyglądać” i opadła na swoje łóżko, sięgając po leżącą na szafce nocnej Diany gazetę. Już po chwili zerwała się energicznie na równe nogi i przygładziła falbaniastą, chabrową bluzkę, pasującą wręcz idealnie do jej oczu, które były dokładnie tego samego koloru.
- Coś nie tak? – mruknęłam, otwierając szerzej oczy.
- Bluzka mi się pogniecie – warknęła, jakbym to ja była wszystkiemu winna.
Postała jeszcze z pół minuty, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, po czym niemalże w podskokach dotarła do szafy i wyciągnęła z niej niebieski płaszczyk. Ulotniła się z pokoju tak szybko, że ledwo w ogóle to zarejestrowałam. Byłam okropnie zmęczona. Nie, nie byłam śpiąca, to nie ten rodzaj zmęczenia, po prostu byłam cała obolała. Tak już się dzisiaj obudziłam i chyba nie miało mi to szybko przejść. To chyba zakwasy po wczorajszych ćwiczeniach poleconych przez panią Pomfrey. Wykonywanych pod jej czujnym okiem. Okropność, ale ponoć ma mi to pomóc w ciąży. Wzmocnienie mięśni i tym podobne. Najgorsze było to, że poprzedniego dnia zauważyłam małą wypukłość na brzuchu. Oto i wszystko się zaczynało. Zrozpaczona, wywaliłam z szafy wszystkie ubrania i zaczęłam je przymierzać. Niektóre już nie pasowały. Za bardzo opinały mój ledwo widoczny, ale jednak, brzuszek. Musiałam przestawić się na luźniejsze bluzy i bluzki. Nikt nie mógł się o niczym dowiedzieć!
Lisbeth wybiegła w podskokach z pokoju. Tego dnia mijało pół roku, od kiedy zaczęła chodzić ze swoim obecnym chłopakiem, Philipem Gordonem. To chyba jej nowy rekord. Umówili się na spacer po błoniach. Ale romantyczne!
No dobra, tak naprawdę, zazdrościłam im. Byłam w ciąży. Dziesiątego października miałam termin porodu. A później? Dożywotnia praca samotnej matki. Gdybym tylko miała kogoś do pomocy! Pomyślałam o Nicku. Byłby idealną osobą, ale… Problem w tym, że nic a nic do niego nie czułam. Najprawdopodobniej on do mnie też. Byliśmy tylko przyjaciółmi. Nawet nie miałam prawa fantazjować w ten sposób. Tak, owszem, na pewno potrafiłby się zająć mną i dzieckiem. Ironia losu – dziecko pewnie byłoby nawet trochę do niego podobne, przecież on sam troszeczkę przypominał biologicznego ojca.
Nie nadążałam za własnymi myślami. Zrobiłam się ostatnio dziwna. Może to przez tę nerwówkę przez zbliżające się egzaminy? I całą sprawę pociągową? Ludzie naprawdę wierzyli, że to moja wina. Ile ja się natłumaczyłam! A przyniosło to jakieś skutki? Nie.
Była piękna, słoneczna sobota. Diana też się ulotniła, tłumacząc się spotkaniem ze swoim chłopakiem od miesiąca, Adamem Moseley. Dużo tej miłości wokół, oj dużo. Co ta wiosna robi z ludźmi!
Tina też wyszła. Na szczęście nie do chłopaka, a do biblioteki. Zostałam sama z Demelzą. Musiałyśmy poplotkować.
Kilka godzin później razem zeszłyśmy na kolację. To dziwne, że ani razu nie wspomniała o Colinie. Czyżby się pokłócili? Wolałam nie wnikać, bo wiedziałam, czym to się skończy. Oczywiście bezsensowną kłótnią. Nie wiedziałam tylko, jaki tym razem powód do sprzeczki wybierze Demelza. Może zbytnie wtrącanie się? Może zrobi się zazdrosna, że pytam o jej chłopaka? Czasem naprawdę dziwnie się zachowywała, a tego dnia nie miała zbytnio humoru. Zatem się pokłócili. Musieli. Ciekawe o co. Planowałam wypytać Colina szczegółowo przy najbliższej okazji.
Podczas kolacji zauważyłam, że Malfoy patrzy się w naszą stronę. On też zrobił się ostatnio dziwny. Może trochę mniej wredny i jakby zatroskany. Nadal nie rozgryzłam, o co chodziło z tym nagłym pojawianiem się i znikaniem w pociągu. I zastanawiałam się, czy przypadkiem sobie go nie wyobraziłam. Chyba zaczynałam mieć na jego punkcie jakąś obsesję. Ciągle szukałam go wzrokiem. Ciągle o nim myślałam. To chore!
Kiedy wychodziłam z sali z Demelzą, wyraźnie czułam na sobie czyjś wzrok. Starałam się tym nie przejmować. Przy drzwiach, oparty o futrynę, stał Colin, który natychmiast podszedł do Demelzy z miną zbitego psa i zaczął ją przepraszać. Usunęłam się, nie chcąc być niechcianym świadkiem.
- Widzimy się później – powiedziałam do Demelzy i wspięłam się po schodach. Przeszłam dwa korytarze z uczuciem, że jestem śledzona.
- Ginny, możemy pogadać? – usłyszałam znajomy głos.
Odwróciłam się. Za mną stał Malfoy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)