I wreszcie ten
upragniony dzień. Upragniony dzień powrotu do Hogwartu. Miałam już po dziurki w
nosie tej całej przerwy świątecznej. Tego całego przymusowego pobytu w domu.
Owszem, większość czasu i tak spędziłam u Nicka, ale to nie zmieniało faktu, że
byłam w domu, w którym na dodatek zaczęto obchodzić się ze mną jak z jajkiem.
Wkurzające. Arrgh. Ciąża to nie choroba, na Merlina! I tak, owszem, mam w
Hogwarcie pielęgniarkę, nie potrzebuję wizyty uzdrowiciela!
Na peronie jak
zwykle szopka z mamą w roli głównej. Nadopiekuńcze gesty. Miałam tego już
powoli dość. W ogóle miałam zły humor. Dlaczego? Hm, pomyślmy… Może przez
brata-idiotę, mowa tu oczywiście o Ronaldzie? A może przez wspaniałą
eks-przyjaciółkę, Hermionę, której nagle zachciało się zwalać na mnie całą winę
za rozpad naszej przyjaźni? Albo przez eks-ukochanego, który myśli, że jak
będzie troskliwy w stosunku do mnie, to… To już nie wiem co! Może po prostu
chce udać, że zawsze był moim kumplem? Pewnie po prostu go na litość wzięło,
jak się dowiedział, że słodziutka mała Ginny jest w ciąży. Och, jakie to szlachetne.
Na domiar złego
moi drodzy bracia Fred i George, z którymi nie widziałam się jeszcze od czasu
ogłoszenia wszem i wobec, że jestem w ciąży, zjawili się na peronie, żeby
pożegnać „mamuśkę”. Ich nowe, ulubione słowo. Chyba zaraz założą nową linię
eliksirów miłosnych „Mamuśka”. Tak przynajmniej podsłuchałam, jak jeden szeptał
do drugiego. Mój koszmar się spełni.
Kiedy tylko
wsiadłam do pociągu, uciekłam jak najszybciej od opiekuńczych spojrzeń Harry’ego,
Rona i Hermiony, wchodząc do pustego przedziału. Po niedługim czasie dołączyli
do mnie Demelza i Colin, jak zwykle nierozłączni.
- No zaraz
wyjdę z siebie i stanę obok – padły pierwsze słowa Demelzy. – Ginny, jak mogłaś
nie odezwać się do mnie ani słowem? Wysłałam do ciebie z dziesięć listów!
- Trzy –
sprostowałam.
Wszystkie trzy
przeczytałam dokładnie poprzedniego wieczoru, a później podarłam na maleńkie
kawałeczki i rozrzuciłam po całym pokoju. Następnie przyszło mi do głowy, że
ktoś, na przykład Fred i George, kiedy przyjdą z następną wizytą, mogą
zainteresować się latającymi szczątkami, więc wyzbierałam wszyściutkie i
wyszłam z nimi na dwór, żeby wrzucić je do rzeki, gdzie też widziałam je po raz
ostatni.
Same w sobie
nie były złe. Demelza po prostu zastanawiała się, co też u mnie słychać i dlaczego
nie odpowiadam. Najgorsze były dopiski. W każdym liście musiała nawiązać do
mojego stanu. I zapytać, co na to moja rodzina. Niby nic? Może, ale
wystarczyło, żeby wyprowadzić mnie z równowagi.
Demelzie nie
spodobało się, że ją poprawiłam.
- Niech ci będzie
– przyznała zirytowanym głosem, siadając w fotelu naprzeciwko mnie.
- Tak w ogóle
to cześć – powiedział Colin z uśmiechem, siadając obok niej i prawie natychmiast
chwytając jej dłoń.
- Cześć –
mruknęłam, odwracając głowę w stronę okna.
Pociąg ruszył.
Nabierał rozpędu, zostawiając stację daleko w tyle. Przed oczami migały mi
rozmaite krajobrazy. Zapatrzyłam się w zieleń pól i lasów, dzięki czemu udało
mi się w miarę uniknąć słuchania rozmów towarzyszy („Znowu masz ten sweter,
Colin, mówiłam ci, że zupełnie nie pasuje do twojej karnacji”, „Gdzie się
podziała nasza kochana Jane?”, „Muszę uwiecznić Hogwart o tej porze roku.
Możesz mi pozować?”). Z początku szło mi dobrze, ale po jakichś dwóch godzinach
miałam już tego wszystkiego serdecznie dość. Owszem, sama sobie zasłużyłam na
ignorowanie, lekceważąco patrząc w bok, kiedy się do mnie odwracali, ale nie
zmieniało to faktu, że potwornie mi się nudziło. Wyszłam z przedziału na
wychłodzony korytarz. Jakiś kretyn pootwierał kilka okien, a dzisiejszy dzień
nie należał do ciepłych. Pozamykałam je, kierując się na tył pociągu. Nie
musiałam iść bardzo długo, bowiem razem z Colinem i Demelzą siedzieliśmy w
przedostatnim wagonie. Doszłam do tylnego okna i zaczęłam obserwować tory.
Zawsze mnie to wciągało. Potrafiłam tak patrzeć i patrzeć, i patrzeć, i
patrzeć. Wpadałam wtedy w trans i nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje.
Kusząca perspektywa. Oby tylko przetrwać do końca podróży.
Zaczęło się
ściemniać. Nie wiedziałam, gdzie dokładnie jesteśmy, ale postanowiłam wrócić do
przedziału i przebrać się w szkolne szaty. Ruszyłam przed siebie korytarzem,
nie rozglądając się na boki. Zdążyłam wejść do drugiego wagonu, kiedy poczułam
na twarzy powiew gorąca, a chwilę później ogromna siła przygwoździła mnie do
podłogi. Później wybuch. Jeden, drugi. Cisza. I kolejny. Odruchowo zakryłam
głowę rękoma i skuliłam się. Coś błysnęło tak mocno, że dojrzałam to mimo
zaciśniętych powiek. Rozległ się pisk i odrzuciło mnie do tyłu. Pociąg hamował.
Poczułam, że zaczynam osuwać się w przepaść. Spanikowana otworzyłam oczy i
chwyciłam jakiś wystający kawałek ściany. Ręce zaczęły mnie boleć, kiedy
powstrzymywałam ciało przed bezwładnym wpadnięciem w dziurę. Znów zacisnęłam
powieki. Jakiś ruchy, krzyki. Pociąg stanął.
Podniosłam się
na chwiejnych nogach, rozcierając dłonie. Odwróciłam się, by sprawdzić, co
takiego się stało i znieruchomiałam.
Ostatniego
wagonu nie było.
Znaczy był, ale
dobre kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt metrów dalej. Z wielkiej dziury,
która była drzwiami, dymiło się okropnie. Stał dziwnie przechylony, jakby miał
się zaraz przewrócić. Spanikowani ludzie wewnątrz niego krzyczeli, błagali o
pomoc. Zrobiło mi się słabo, kiedy pomyślałam, że mogłam być akurat na
złączeniu, kiedy… Właśnie, kiedy co? Co właściwie się stało?
Spojrzałam za
siebie z dziwnym przekonaniem, że ktoś mnie obserwuje. Nie pomyliłam się. Na
końcu korytarza stał oparty o ścianę Malfoy. Chciałam krzyknąć do niego o
pomoc, poprosić, żeby pomógł tamtym ludziom, lub wypowiedzieć podobne głupoty,
których i tak by nie posłuchał, ale w tym momencie z przedziałów zaczęli
wysypywać się ludzie. Pełno ludzi. Cała masa ludzi. Każdy chciał wiedzieć, co
się stało, a na celowniku stałam ja. Spojrzałam na siebie. Cała usmolona
dziwnym, czarnym czymś. Próbowałam to strzepnąć, ale bez rezultatu. Przyjrzałam
się uczniom. Zdenerwowała mnie ich reakcja. Dlaczego nie wyszli z tego pociągu,
dlaczego nie pomogli tamtym? I wtedy zrozumiałam. Oni patrzyli na mnie.
Patrzyli na mnie, jako na sprawcę całego zdarzenia.
- To nie, to
nie… - wyjąkałam, widząc te wszystkie wpatrzone we mnie oskarżycielskie spojrzenia.
Nikt mnie nie słuchał. Nikt się nie przejął.
- Co tu się
dzieje? – usłyszałam znajomy głos, należący do profesor McGonagall. Tylko… Co
ona robiła w pociągu?
Uczniowie
rozstąpili się, a McGonagall przeszła do przodu. Stanęła jak wryta, widząc to,
co się stało, a także mnie, samą, na środku. Jej twarz przybrała kolor wiśni.
Zwęziła niebezpiecznie wargi, a nozdrza jej drżały.
- Panno
Weasley, czy możesz mi wyjaśnić, co właściwie się tu wydarzyło? – spytała jadowicie,
mrużąc oczy.
Zrobiłam krok w
tył, zapominając, że za mną nie ma już podłogi i ledwo udało mi się nie wypaść
na tory.
- To nie ja, to
nie ja – mamrotałam pod nosem, niczym treść jakiegoś głupawego przedstawienia.
- Czy ktoś wie,
co się tu wydarzyło? – spytała McGonagall, mierząc groźnym wzrokiem uczniów.
Nikt się nie
odezwał. Nikt nie wiedział. Chwila ciszy, bezruchu i nagle wiele głów odwróciło
się w stronę Malfoya.
- Panie Malfoy?
– spytała gniewnie. – Wie pan coś na ten temat?
Malfoy, nadal
oparty o ścianę, przyglądał się wszystkiemu leniwie spod półprzymkniętych
powiek. Wydawał się być w ogóle nieporuszonym całą sytuacją. Wzruszył
ramionami.
- Dobrze, w
takim razie… - Nie zdziwiłabym się, gdyby z nozdrzy McGonagall zaczął wydobywać
się ogień. – Panie Malfoy, panno Weasley, zapraszam do siebie – oznajmiła
chłodno i ruszyła na przód pociągu.
Na drżących
nogach powlokłam się za nią. Chwilę później dołączył do nas Malfoy. Nagle
dotarło coś do mnie. Co on tu robił? Przecież w chwili, kiedy opuszczaliśmy
Hogwart, wyskoczył z pociągu. Przecież widziałam! Jakim cudem znalazł się więc
w drodze powrotnej? Czy nie spędził całej przerwy świątecznej w szkole?
Zerkałam na niego z ukosa. Nie był ani odrobinę przejęty. Gdybym tylko ja
umiała tak nad sobą panować…
Profesor
McGonagall otworzyła przed nami jakieś drzwi. Weszliśmy do środka i usiedliśmy
na wskazanych siedzeniach w całkiem normalnym przedziale.
- Nigdy…
Powtarzam: nigdy, nie spotkałam się jeszcze z taką sytuacją. Co to ma znaczyć?
Co to było?
- Pani
profesor, co z tamtymi ludźmi? – spytałam cicho.
Przez chwilę
wyglądała, jakby chciała się na mnie rzucić i odgryźć mi głowę, ale w porę się
powstrzymała.
- Już pomagają
im inni profesorowie.
- To inni też
są w pociągu? – Nie mogłam pohamować swojej ciekawości.
McGonagall
jeszcze bardziej, o ile to możliwe, zwęziła usta.
- Tak.
- Dlaczego?
Nigdy wcześniej…
- Weasley, czy
ty nie widzisz, co się dzieje? – wtrącił się Malfoy swoim przeciągającym sylaby
głosem. – Przecież to oczywiste, że
są w pociągu, żeby chronić uczniów przed ewentualnym atakiem Sama-Wiesz-Kogo.
- Dziękuję za
informacje – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Do usług –
odpowiedział równie niemiło, patrząc na mnie dziwnie.
- Skończcie
już! – wykrzyknęła profesor McGonagall. – Chcę natychmiast wiedzieć, co się
wydarzyło! Panno Weasley. – Skinęła na mnie głową.
Coś przekręciło
mi się w brzuchu. I nie miało to najmniejszego związku z ciążą. Zrozumiałam
nagle, w jak poważnych tarapatach się znalazłam. Po tonie głosu i spojrzeniu
McGonagall wnioskowałam, że jest bliska wyrzucenia mnie ze szkoły. Pocieszał
mnie jedynie fakt, że i tak za niecały miesiąc ją opuszczam. Nabrałam
powietrza.
- Pani
profesor, ja… Ja nie mam pojęcia, co się stało, ja tylko…
- Do rzeczy.
Opiekunka
Gryffindoru zawsze była surowa, ale żeby aż tak? Czy to naprawdę aż tak poważna
sprawa? Czy będę miała ogromne kłopoty?
- Szłam
korytarzem, kiedy nagle coś przygwoździło mnie do podłogi. Nic nie widziałam, naprawdę,
zobaczyłam ten wagon w tyle dopiero, kiedy wszystko się już uspokoiło.
- A jak
wyjaśnisz swój wygląd? – McGonagall lustrowała moje pobrudzone ubranie nieustępliwym
wzrokiem.
- Ja… ja nie
wiem, ja…
- Po prostu
była blisko miejsca wybuchu – przerwał mi Malfoy znudzonym tonem.
Ale chwila. Czy
on mnie… bronił?
- A co pan widział, panie Malfoy? – McGonagall
odwróciła głowę w jego stronę.
Odetchnęłam
tymczasowo z ulgą. Pod jej czujnym spojrzeniem traciłam całą pewność siebie.
Byłam przekonana, że gdyby Malfoya tu nie było, byłabym gotowa przyznać się do
wszystkiego, pomimo mojej niewinności. Poczułam nagle coś dziwnego.
Zaciekawienie? Idąc za przykładem profesorki wbiłam wzrok w Ślizgona.
- Przechadzałem
się korytarzami – powiedział spokojnie, jakby to nie jego dotyczyła cała
sprawa. – W pewnym momencie usłyszałem koło ucha jakiś świst. Chyba zaklęcie.
Obejrzałem się, ale nikogo za mną nie było. Ruszyłem dalej i po kilku sekundach
znalazłem się w tym samym wagonie, co… ona. – Kiwnął głową w moją stronę, nie
patrząc na mnie. – Zobaczyłem tylko, jak ląduje na podłodze, usłyszałem kilka
huków, a na złączeniu wagonów pojawił się jakiś dym. Później ostatni wagon się
odczepił.
- I błysnęło –
wtrąciłam.
Wbił we mnie
wzrok i zmrużył lekko oczy, jakby chciał mi coś przekazać. Nie, to głupota.
Chyba muszę się komuś pożalić, że mam zwidy.
- Tak, błysnęło
– potwierdził tym samym spokojnym, znudzonym głosem.
- Czy panna
Weasley miała w ręku różdżkę? – spytała surowo McGonagall.
Malfoy
przeniósł na nią wzrok.
- Nie miała –
powiedział cicho.
Nie wiedzieć czemu, odetchnęłam z ulgą. Co
ja sobie myślałam? Że skłamie? Że powie, że tak, widział mnie z różdżką, a
także że to właśnie ja jestem sprawczynią całego zdarzenia? Nie, do tego chyba
by się nie posunął… Prawda?
- A pan, panie
Malfoy?
- Też nie.
- Miał? –
McGonagall spojrzała tym razem na mnie.
Zamyśliłam się.
Nie wydawało mi się, żeby trzymał różdżkę, ale… kiedy na niego spojrzałam,
chował coś do kieszeni. Czy to była różdżka? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z
jednej strony, owszem, dokopałabym mu. No i to on byłby na celowniku, bo to on
miał w ręku różdżkę, a nie ja. Jednak z drugiej strony… Cóż, on mnie nie
pogrążył. Znając go, mógł wywinąć tysiąc różnych numerów, żeby tylko mi dopiec,
ale nie zrobił tego. To chyba do czegoś zobowiązuje…
- Nie, nie miał
– powiedziałam z przekonaniem, patrząc jej prosto w oczy.
Czy skłamałam?
Czy to było kłamstwo? Wolałabym, żeby to była prawda. Miałabym czyste sumienie,
no i nie patrzyłabym do końca życia na Malfoya jak na terrorystę.
- Widzieliście
kogoś jeszcze? A może jakieś wydarzenie? Jakieś znaki?
Pokręciłam
przecząco głową, wbijając wzrok w podłogę. Chociaż… Zmarszczyłam brwi.
- Coś uderzyło
mnie w twarz. Jakiś powiew. Później dziwna siła przygwoździła mnie do podłogi.
To musiało być zaklęcie, wątpię, żeby tak samo z siebie…
W mojej głowie
zaświtała przedziwna myśl. Wręcz niemożliwa. Spojrzałam na Malfoya i
przekrzywiłam lekko głowę, zastanawiając się. A może to on sprawił, że
znalazłam się na podłodze? W takim razie musiałby ocalić mi życie…
Drzwi
przedziału otworzyły się i ujrzałam niecodzienny widok. Dumbledore wszedł do
środka, jakby nigdy nic, ale wyglądał tu tak nie na miejscu, jak Hagrid
gdziekolwiek. Zajął jedno z siedzeń.
- Albusie, czy…
- zaczęła McGonagall, ale dyrektor uciszył ją jednym ruchem ręki.
- Wagon został
naprawiony. Za chwilę ruszymy.
Jak na potwierdzenie
jego słów rozległ się gwizdek, po którym pociąg leniwie zaczął toczyć się po
torach.
- Czy komuś coś
się stało? Czy…?
McGonagall
nareszcie przestała wyglądać na tak strasznie zezłoszczoną, a na jej twarzy
odbiło się zatroskanie.
- Wszystko w
porządku. Myślę też, że Ginny i Draco mogą już wrócić do swoich przyjaciół. To
nie ich wina, że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
- Albusie,
jesteś pewien?
- Jak
najbardziej, Minerwo.
Dumbledore
popatrzył na mnie i Malfoya.
- Możecie już
iść – powiedział, uśmiechając się lekko.
Malfoy wstał
gwałtownie z siedzenia i nie oglądając się za siebie wyszedł dumnie z przedziału.
Niewiele myśląc zerwałam się na równe nogi i pognałam do drzwi. Wymamrotałam
jakieś do widzenia i wypadłam na korytarz. Rozejrzałam się. Na prawo mignęły mi
plecy Malfoya.
- Malfoy! –
krzyknęłam za nim, ale się nie zatrzymał.
Trudno, nie
będę za nim biegła. Mam jeszcze trochę godności. Z wysoko podniesioną głową
poszłam w lewo. Ludzie wyglądający ze swoich przedziałów przyglądali mi się
dziwnie, ale że coś jest nie tak, zorientowałam się dopiero po jakimś czasie.
No oczywiście! Nadal byłam umazana tym czarnym czymś! Sięgnęłam w popłochu po
różdżkę, ale nie było jej w kieszeni. Z pewnością zostawiłam ją w przedziale.
Całkowicie czerwona na twarzy, dotarłam w końcu na miejsce i stanęłam jak
wryta.
W przedziale
siedział Malfoy.
W moim
przedziale siedział Malfoy.
Skąd on się
wziął w moim przedziale?
Nie, chwila, to
niemożliwe.
Zamrugałam, ale
on nadal tam siedział. Dobrze, gdyby był sam, to może jeszcze dałoby się to
wytłumaczyć, ale on siedział z Demelzą. Colin gdzieś zniknął. Malfoy i Demelza
pochylali ku sobie głowy, rozmawiając przyciszonymi głosami. Nagle spojrzeli na
mnie oboje w tym samym momencie. Demelza wyglądała na zdziwioną, za to wyraz
twarzy Malfoya nie zmienił się ani odrobinę. Po prostu wstał, minął mnie w
drzwiach i wyszedł, a ja stałam tak jeszcze dobrą chwilę, niezdolna do
najmniejszego ruchu.
Ale jak to?
Malfoy tu był.
Malfoy rozmawiał
z Demelzą.
Malfoy tu… Skąd
on się tu wziął? Przecież szedł w drugą stronę, a pociąg nie jest okrągły!
- Ginny, jak ty
wyglądasz! – wykrzyknęła Demelza, przykładając dłoń do ust.
No nie, aż tak
tragicznie przecież nie było. Jednym susem znalazłam się przy swojej różdżce,
którą zostawiłam na siedzeniu. Machnęłam nią, mrucząc pod nosem zaklęcie, i już
po chwili byłam czysta.
- Co on tu
robił? – spytałam zdziwiona.
Mój mózg
pracował na zwolnionych obrotach. Aż za bardzo. Denerwowało mnie to.
- Nic – Demelza
wzruszyła ramionami.
Przyjrzałam się
jej uważnie. Unikała mojego wzroku. Co jest grane? Czułam, jakby… Jakby wszyscy
coś przede mną ukrywali! Tylko… co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)