Nick otworzył
drzwi mieszkanka na trzecim piętrze. Moje oczy przywitała żółć ścian, na
których porozwieszane były różne fotografie.
- Jesteś pewna,
że tego chcesz? Znamy się dopiero dwa dni, normalnie dziewczyna nigdy by…
- Daj spokój –
machnęłam ręką, wchodząc do środka. Ta żółć napawała mnie optymizmem. – Niby co
miałbyś mi zrobić? W ciąży już jestem.
Zmieszał się.
- No tak, ale…
Na przykład mógłbym być seryjnym mordercą?
Uśmiechnęłam
się.
- Dobrze patrzy
ci z oczu – stwierdziłam i zatrzymałam się na środku przedpokoju.
Przy drzwiach
wejściowych stała wielka szafa na obuwie, okrycia wierzchnie i co tam jeszcze
dusza zapragnie, a także komoda zasłana papierami. Był też telefon. Poczułam
się dumna, że wiem, jak to się nazywa. Po lewej stronie korytarza znajdowało
się dwoje drzwi, tak samo jak po prawej. Na jego końcu również majaczyły drzwi.
Wszystkie były pozamykane.
- Seryjnemu
mordercy też może dobrze patrzeć z oczu – skomentował Nick, wchodząc i zamykając
za sobą drzwi.
Wzruszyłam
ramionami.
- I tak mam w
domu przechlapane za ucieczkę, więc co mi szkodzi umrzeć.
- No zaraz cię
walnę. Jesteś niemożliwa. – Nick rozłożył bezradnie ręce.
- Dziękuję. Ale
upominam, że ciężarnych się nie bije. Gdzie jest toaleta?
Zrezygnowany
Nick wskazał drzwi na końcu korytarza. Tak myślałam, że to tam. Zdjęłam buty
(kurtki akurat nie miałam na sobie, było dość ciepło) i położyłam je we
wskazanym przez gospodarza miejscu, a następnie ruszyłam do łazienki. Czekał
mnie bardzo miły widok – duża, narożna wanna w kształcie muszli, kibelek
schowany za niską ścianką, umywalka, a nad nią ogromne lustro w złoconej ramie.
Wszystko to w otoczeniu ciepłych, brzoskwiniowych kafli. Ach, zapomniałabym o
wgłębieniu w ścianie, które wyglądało jak wnętrze szafy. Mnóstwo puchowych,
beżowych ręczników i kosmetyków na półkach. Ponadto uzupełniające przytulny
wygląd dywaniki (pod umywalką, koło wanny i koło muszli klozetowej). I ten
świeży, morski zapach, unoszący się w powietrzu.
Kiedy wyszłam z
łazienki, Nick nadal stał w przedpokoju, czekając na mnie. Nagle uderzyła mnie
cała dziwność tej sytuacji – oto ciężarna szesnastolatka z dobrego domu, dobrze
wychowana, bez nałogów, nagle ucieka i ma zamiar zatrzymać się na jakiś czas u
poznanego poprzedniego dnia, dwa lata starszego chłopaka. Że prawdopodobnie
całe jego mieszkanie jest cudownie urządzone i ma sporo forsy, chyba że to
tylko na pokaz, o, a na dodatek jest całkiem przystojny, to taki mały
szczególik. I szczególikiem jest także to, że ten chłopak, choć dopiero kilka
miesięcy temu skończył osiemnastkę, już mieszka sam.
Poczułam się
nagle dziwnie nieswojo. To nie tu powinnam być. Powinnam być w domu, z
kochającą rodziną. Problem w tym, że mój brat zaledwie kilka godzin temu
zachował się tak, jak żaden brat nigdy nie powinien był się zachować.
Udowodnił, że nie zasługuje na to, żeby nazywać się moim bratem, a mimo to cały
czas w myślach tak właśnie go określałam. Mam, czego chciałam, uciekając z
domu. Nie powinnam teraz grymasić. Miałam dużo, dużo szczęścia, że Nick
zaproponował mi przeczekanie u siebie kilku dni.
- Zapraszam do
moich skromnych czterech kątów – zachęcił z uśmiechem, otwierając pierwsze
drzwi na prawo.
Podeszłam, by
zajrzeć mu przez ramię. Moim oczom ukazał się mały pokoik zastawiony całościowo
meblami – szafkami, regałami, biurkiem i kanapą.
- To taki mój
gabinecik. Na ogół tutaj spędzam najwięcej czasu – wyjaśnił. – Chyba podchodzę
pod pracoholika.
- Nie żartuj –
żachnęłam się. – Nie wyglądasz.
Przyjrzałam mu
się uważnie. Wyglądał bardziej na ucznia, niż pracownika. Zero zarostu, wesołe
oczy, młodzieńczy wygląd. Nawet, jeśli uznałabym go za człowieka pracującego,
to na pewno nie za pracoholika. Taki typ kojarzył mi się przede wszystkim z
sińcami pod oczami po nieprzespanej nocy.
- Uznam to za
komplement – zaśmiał się. – A ty nie wyglądasz na dziewczynę po przejściach. W
dodatku w ciąży – zrewanżował się.
- O, dzięki –
mruknęłam. – Jakoś niezbyt mi humor poprawiłeś.
Skrzywił się.
- Przepraszam –
powiedział. – Nie o to mi chodziło, ja tylko…
- Dobra, daj
spokój. – Zmusiłam się do uśmiechu. Nick odetchnął z ulgą.
Okej, to nic
takiego, że sobie zażartował. Nie każda osoba musi być tak przewrażliwiona, jak
ja. Tylko ja mam wiecznie problemy. I pomyśleć, że to wszystko przez takiego
jednego głupiego Malfoya, który musiał pojawić się w nieodpowiednim miejscu, w
nieodpowiednim czasie…
Wydałam z
siebie zduszony okrzyk.
- Co jest? –
zaniepokoił się Nick.
Spojrzałam na
niego, przykładając dłoń do ust. No tak! Jak mogłam tego wcześniej nie
zauważyć? To właśnie o to chodziło! Te blond włosy, ten wzrost, ta postura…
- Nic, nic –
uspokoiłam go. – Po prostu… Kogoś mi przypominasz.
- Kogo? –
zdziwił się.
Zaczęłam
bezsensownie zastanawiać się, jak bym zareagowała, gdyby to on oświadczył mi
coś podobnego.
- Ymm… - Nie
byłam pewna, co mu odpowiedzieć. Może po prostu zmienić temat? Ale nie. Nick
był osobą typu tych, których nie ma się sumienia okłamywać. – Ojca mojego
dziecka.
Teraz to go
naprawdę zdziwiłam.
- To źle? –
spytał zmartwionym głosem.
Roześmiałam
się.
- To nie ma
znaczenia, bo on nic dla mnie nie znaczy – ucięłam rozmowę. – Pokażesz mi następny
pokój?
Skinął głową,
cofnął się i otworzył drzwi naprzeciwko.
- To jest salon
– oświadczył.
Przywitała mnie
zieleń na ścianach i jasny odcień paneli, chyba sosna, a także beżowa, narożna
kanapa i imponujący, duży, płaski telewizor. Z zestawem kina domowego. Przy tym
wszystkim mały, sosnowy stoliczek do kawy nie robił na mnie najmniejszego
wrażenia.
- Łał. – To
jedyne, co mi przyszło do głowy. – Często miewasz gości? – I to także było jedyne,
co mi przyszło do głowy.
- Czasem. Na
ogół przychodzą Angie i Carl. Rzadko znajomi z pracy.
- A gdzie
pracujesz? – spytałam szybko.
- W takim
jednym zakładzie – rzekł wymijająco, uśmiechając się lekko.
-
Psychiatrycznym? – zażartowałam.
- Coś w tym
stylu.
Zachciało mu
się być zagadkowym! Chyba miał zacząć mnie tym doprowadzać do szału. Do osób
cierpliwych to ja raczej nie należałam.
- A dokładniej?
- Dokładniej to
idziemy do kuchni.
Wyszłam za nim
z pokoju, żeby podejść do drzwi obok tych prowadzących do gabinetu. Za nimi ujrzałam
jedną z najwspanialszych kuchni świata.
- Ja chcę tu
zostać – oświadczyłam rozmarzona, siadając na drewnianym krześle przy drewnianym
stole.
Mojej mamie z
pewnością też by się tu spodobało. Kuchnia była niby urządzona staroświecko (te
meble, prawdziwie drewniane!), a jednak pełna była świeżości i techniki (przykładem
był chociażby pochłaniacz, której to nazwy nauczyłam się niegdyś od Hermiony,
nad błyszczącą kuchenką). Kremowe kafle na ścianie przecinał rządek z wzorkami.
Najwięcej wśród nich było owoców.
- To moje
ulubione pomieszczenie – oznajmił Nick, nadal stojąc w drzwiach. – Nawet licząc
gabinet. To mój świat. – Uśmiechnął się.
- Lubisz
gotować – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- Bardzo.
- To może mnie
nauczysz? Ja mam w kuchni dwie lewe ręce – wyznałam, przyglądając się swoim
dłoniom.
- Nie może być
aż tak źle – stwierdził, rozbawiony.
- Uwierz, jest
gorzej niż myślisz. To jak będzie?
Udał, że się
zastanawia.
- Dobra, umowa
stoi. Ale zanim osiądziesz tu na całą wieczność, chodź obejrzeć moją sypialnię.
Twój tymczasowy pokój – dodał.
No tak, nadal
nie wiedziałam, gdzie będę spać. Wiedziona ciekawością, wyszłam za nim z
kuchni, choć wcześniej złożyłam samej sobie przysięgę, że już tu zostanę. Widok
sypialni był dla mnie szokiem. Zaczynając od długich, beżowych firan,
opadających łagodnie aż do podłogi, a kończąc na ogromnym łóżku ze śnieżnobiałą
pościelą i baldachimem. Włączając po drodze śnieżnobiałe ściany, beżowy dywan i
telewizor na ścianie. I dwa obrazy nad łóżkiem, przedstawiające krajobrazy. A
także ogromną, białą szafę z lustrem na całym froncie.
- Zmieniłam
zdanie – zakomunikowałam. – Zostaję tutaj.
- Droga wolna,
możesz sobie wskoczyć na łóżko, ma niezłe sprężyny.
- Co? –
wybuchłam śmiechem. – Mam skakać na łóżko?
- Czemu nie, ja
ciągle to robię – stwierdził, wzruszając ramionami, a następnie wziął rozbieg
i… podskoczył wysoko w górę, odbijając się od materaca, a przy tym
pozostawiając w nieładzie całą pościel.
Musiałam oprzeć
się o futrynę, żeby nie upaść ze śmiechu.
- Chętnie bym z
tobą poskakała – oświadczyłam – ale nie jestem pewna, czy mi wolno.
- A, no tak –
Nick zeskoczył z łóżka lekko. Myślałam, że tupnie o podłogę nieco głośniej. –
Trzeba tu pościelić – powiedział z uśmiechem i już po chwili doprowadził
pościel do stanu pierwotnego, czym wprawił mnie w podziw.
- Kolejna
rzecz, której musisz mnie nauczyć. Łóżek też nie umiem ścielić – stwierdziłam.
* *
*
Przekręcałam
się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Łóżko Nicka było bardzo wygodne, ale
jednak nie było to moje własne. Może było twardsze. Może mniejsze. Może stare.
Ale nic nie zmieniało faktu, że należało do mnie. Tutaj czułam się obca.
Westchnęłam, odgarnęłam kołdrę i spuściłam nogi na miękki dywan. Podeszłam do
okna. Dopiero teraz zauważyłam, że jest tu też balkon. Ale ja jestem
spostrzegawcza! Otworzyłam okno, które okazało się bardziej drzwiami, i wyszłam
na zewnątrz. Przywitało mnie chłodne, nocne powietrze. Ubrana jedynie w luźną
piżamę, zadrżałam z zimna. Starałam się ignorować chłód przenikający moje nagie
stopy. Podeszłam do barierki i spojrzałam w dół. Asfaltowa droga, o tej porze
nieuczęszczana przez nikogo, chodnik po obu jej stronach, świecące
pomarańczowym światłem lampy. A dalej bloki. Niedaleko poruszane przez wiatr,
ciemne korony drzew, zagadkowe, straszne. Jakiś samotny pies przechodził
właśnie przez ulicę. Spojrzałam w górę. To gwiazdy wolałam oglądać. Nie było
widać ich tak dobrze, jak w moim domu czy w Hogwarcie. To przez to oświetlenie.
Niebo było bezchmurne, a księżyc spoglądał na mnie w całej swojej okazałości.
Pogoda w sam raz do refleksyjnych rozmyślań. Ale ja nie chciałam myśleć.
Wolałam uciec od tego wszystkiego. Najchętniej zasnęłabym i nie myślała już o
niczym. Lubiłam sen. Wtedy nie musiałam niczego czuć. Jak na złość, właśnie
dzisiaj, kiedy najbardziej chciałam pozbyć się niechcianych wspomnień, sen nie
przychodził. Było już dobrze po pierwszej. Nick już dawno spał na kanapie w
swoim gabinecie. Byłam sama. Tylko ten mały kundelek na dole, który zaczął z
żalem wyć do księżyca… Tylko on mnie rozumiał.
Przemarzłam na
kość, zanim zdecydowałam się wrócić do łóżka. Wiem, że nie powinnam stać na
chłodzie. Wiem, że powinnam bardziej o siebie dbać. Nie nadaję się na matkę.
Jestem totalnie nieodpowiedzialna i porywcza. Jakby dołowanie siebie w
czymkolwiek miało mi pomóc.
Znów wierciłam
się ze dwie godziny. Kiedy w końcu zasnęłam, miałam bardzo dziwny sen. W
zasadzie nawet nie był on składny, takie pojedyncze, niepołączone ze sobą
scenki. Nick spadający z konia. Mama płacząca nad moim grobem. Wyjący do
księżyca wilk. Krzyczący Ron, rzucający śmiercionośne zaklęcie na Malfoya,
który nagle zamienia się w Nicka. Tłukące się o podłogę naczynia.
Tłukące się o podłogę naczynia?
Otworzyłam
oczy. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem, ale szybko przypomniałam sobie
wydarzenia z poprzedniego dnia. Wstałam z łóżka, po czym zarzuciłam na siebie
szlafrok i wyszłam z pokoju, przecierając po drodze zaspane oczy. Musiałam
zajrzeć do kuchni.
- Nick?
Kuchnia na
pierwszy rzut oka była pusta. Ale przecież słyszałam! Weszłam dalej i… znieruchomiałam.
Nick leżał na
podłodze bez oznak życia, a wokół niego leżały rozbite talerze.
- Nick!
Spanikowałam,
nie wiedziałam, co zrobić. Nikt nigdy nie przygotowywał mnie do takich
sytuacji. Stałam tak, bezradnie patrząc na przyjaciela. Tak, przyjaciela. Tym niewątpliwie stał się
przez tak krótki czas naszej znajomości.
Bez
zastanowienia podbiegłam do niego i uklękłam. W oczach miałam łzy. Nie wiedziałam,
co się stało. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Coś mówiło mi, że powinnam
przyłożyć ucho do jego klatki piersiowej. Wydawało mi się, że Hermiona mówiła
kiedyś coś na ten temat. Chwila niepewności i… Tak! Nick oddychał! Odetchnęłam
z ulgą, ale już po chwili ponownie naszły mnie złe myśli. W takim razie co się
stało?
Nadal byłam
bezradna. Wiedziona niewytłumaczalnym instynktem wstałam i odkręciłam kurek, a
z kranu popłynęła woda, którą napełniłam stojącą na suszarce szklankę. Niewiele
myśląc, wylałam wszystko na twarz Nicka, który zaczął prychać i kaszleć. Okazał
nareszcie oznaki życia. Dzięki ci, Merlinie!
- Nick, Nick,
co się stało? Nic ci nie jest? Ale mnie nastraszyłeś…
Dopadłam do
niego, pomogłam mu usiąść i poklepałam lekko po plecach. Kamień spadł mi z
serca. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo byłam spanikowana. Zaczęłam
płakać.
- To… nic…
takiego – wycharczał. – Tylko… wody… daj mi… wody.
Podniosłam się
błyskawicznie i napełniłam ponownie szklankę wodą, tym razem z czajnika, i
podałam ją Nickowi, który wypił łapczywie zawartość. Obserwowałam wszystko, płacząc.
Ostatnio ciągle płakałam. Chłopak spojrzał na mnie.
- No już,
przestań, to nic takiego – powiedział cicho. – Czasem mi się zdarza.
- Czasem? –
spytałam piskliwym głosem. – Czasem? Jak to czasem? Jak to ci się zdarza? –
histeryzowałam.
- Najpierw się
uspokój – powiedział. – Nie powinnaś się denerwować.
Uśmiechnęłam
się lekko.
- Rzeczywiście,
nie powinnam. Ale jak mam tego nie robić, jak wywijasz mi takie numery?
Teraz to on się
uśmiechnął.
- Zapomnij o
moim małym wypadku.
- Niby jak? –
zadrwiłam.
- Po prostu.
Mówiłem, zdarza mi się.
Wywróciłam
oczami. I on mówił o tym z takim spokojem, kiedy ja przez moment byłam pewna,
że nie żyje? Przyznam nawet, iż przez chwilę bałam się, że to sprawka
Voldemorta. Rodzice zaszczepili we mnie strach przed nim.
- Powinnam się
na ciebie obrazić – oświadczyłam.
- Ale?
- Ale nie
potrafię. Na miłość boską, powiesz mi w końcu, o co tu chodzi, czy nie?
Mina mu
zrzedła. Czyżby chciał coś ukryć? Możliwe. Nie znałam go w końcu aż tak dobrze,
żeby wiedzieć o nim wszystko.
- Nie możesz po
prostu zapomnieć?
Pokręciłam
głową. Westchnął.
- Może kiedyś
ci opowiem.
- Może powinien
wiedzieć o tym lekarz?
- Lekarz wie.
- Więc…
- Ginny,
naprawdę, przestań się już zamartwiać, bo głupio mi się robi.
Podniósł się i
stanął chwiejnie na nogach, a już po chwili wyprostował się pewnie.
- Później tu
posprzątam. – Obrzucił wzrokiem pomieszczenie i wyszedł, zostawiając mnie samą,
z setką myśli kłębiących się w mojej głowie.
Nie znałam go.
Dotarło do
mnie, że nic o nim nie wiem. Nic o stanie jego zdrowia. O potrzebach. O życiu.
Wszystko, co mi opowiedział, było niczym. Mówił o nieważnych rzeczach, zgrabnie
omijając to, co najważniejsze. Poczułam się oszukana. Dlaczego nie zauważyłam
tego wcześniej?
A może nie chciałam zauważyć?
* *
*
Z Nickiem na
sto procent było coś nie tak. On sam nie był zły. On był dobrym, uczciwym
człowiekiem. Uszanowałam to, że niektóre rzeczy przede mną zataja, jak
stwierdził, dla mojego własnego dobra. Nadal byłam okropnie ciekawa, ale nie
zamierzałam wypytywać go na siłę. Nie chciał mówić o zdrowiu. Nie chciał mówić
o życiu codziennym. Nie chciał mówić o pracy, znajomych. Jedynym wyjątkiem byli
Carl i Angelique. Często powracali w naszych rozmowach, tak samo jak Harry,
Hermiona, Colin i Demelza. Uświadomiłam sobie, że nie odezwałam się ani słowem
do tej ostatniej, chociaż obiecałam jej zdać relację z domu. Oczywiście z
reakcji mojej rodziny na wieść o ciąży. Zapomniałam. Zapomniałam o wszystkim
niezwiązanym z teraźniejszością. Już nawet zapominałam, gdzie naprawdę
mieszkam. Święta spędziłam u Nicka. Cały czas razem spędzaliśmy. Nie zostawiał
mnie samej ani na chwilę. Razem wychodziliśmy na zakupy, na spacery. Razem
oglądaliśmy filmy. Razem obsługiwaliśmy mugolskie urządzenia. Muszę przyznać,
że byłam dumna z siebie, że znam wszystkie ich nazwy. Nick nauczył mnie
perfekcyjnie ścielić łóżko, a także lekko podszkolił mnie w gotowaniu. Umiałam
już nie podpalić jajecznicy!
Pozostał tylko
jeden dzień do powrotu do Hogwartu. Powinnam wracać już do domu. Nick także był
tego zdania. Chyba miał też dar, oprócz rozgryzania ludzi, do odkrywania ich
ukrytych pragnień. W tym przypadku miał absolutną rację. Musiałam, co
ważniejsze - chciałam wrócić do domu. I to nastąpiło tego właśnie dnia.
Mierzenie się z własnymi słabościami. Jakoś ostatnio często to robię.
Czy patrząc na
zbliżającą się sylwetkę Nory, poczułam się w końcu lepiej? Nie. Bałam się tego,
co mnie czeka. Bałam się reakcji rodziny. Może już zdążyli oswoić się z myślą,
że będę miała dziecko, ale jakim kosztem? Nie miałam pojęcia, czy nie czeka
mnie jeszcze gorsza konfrontacja. Ta moja ucieczka… To była głupota. Owszem,
miło spędziłam czas u Nicka, ale czy to coś zmieniło? Uciekanie od problemów
nie jest dobrym rozwiązaniem. Trzeba wychodzić im naprzeciw. Tego właśnie
ostatnio się uczyłam. Robiłam coś wbrew sobie, bo wiedziałam, że tak właśnie
powinnam postąpić. Pokonywanie strachu i te rzeczy. Okropnie stresujące.
Niezbyt przyjemne, nawet bardzo nieprzyjemne. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś
wejdzie mi w nawyk i przestanę to odczuwać.
Czułam się taka
strasznie na widoku, kiedy przechodziłam przez podwórko. Jak to się mówi, na
talerzu. Tutaj każdy mógł mnie zobaczyć. Każdy mógł zrobić cokolwiek, podbiec,
krzyknąć, rzucić zaklęcie… No dobrze, może przesadziłam. Mimo wszystkich moich
wykroczeń, wątpię, żeby ktoś z rodziny miał we mnie trafić zaklęciem. Przede
wszystkim nie powinnam za bardzo być nastawiona na atakujące mnie zaklęcia, to źle
wpływa na dziecko. A oni o tym wiedzą. W każdym razie powinni.
Ginny, o czym ty właściwie myślisz? Opanuj
się, idiotko.
Nogi miałam jak
z ołowiu – ciężkie i trudno było nad nimi zapanować. Jakimś cudem w końcu
dotarłam do drzwi. I co teraz? Zapukać? A może po prostu wejść?
Chwila.
Przypomniał mi
się ulubiony zegarek mamy, tak zwany przez nas wszystkich „kapuś”. Cóż, Fred i
George nie raz próbowali go zaczarować tak, żeby mama nie dowiedziała się o
niektórych rzeczach. Na przykład o nocnym wymykaniu się z domu. Na ogół im nie
wychodziło. Zresztą, co to miało wspólnego z obecną sytuacją? Miałam na myśli
raczej to, że mama pewnie już i tak wiedziała, że stoję za drzwiami. Moja
wskazówka nareszcie wróciła na „dom”. Ciekawe, gdzie była do tej pory?
Nabrałam
powietrza, zapukałam delikatnie i weszłam do środka kuchennymi drzwiami. Od
razu uderzył mnie zapach pieczarek. Czyżby moja ulubiona zupa? Omiotłam
wzrokiem pomieszczenie. Tak, wskazówka zegara na swoim miejscu. Stół idealnie
wysprzątany. O ile idealny można odnieść do trwałych uszkodzeń, jak na przykład
lakier zdarty na boku, w miejscu, gdzie zwykle siada Ron. Zawsze się zastanawiałam,
co on z tym stołem wyprawia. Bulgoczący gar z zupą na kuchence. To z niego wydobywał
się zapach. Pieczarkowa, jak nic pieczarkowa.
- Ginny! –
usłyszałam płaczliwy krzyk z nutą radości.
Ze schodów
zbiegała właśnie mama. Podbiegła do mnie i uściskała, trochę słabiej niż zwykle,
prawdopodobnie mając na uwadze dziecko, ale i tak rozbolała mnie szyja.
- Ginny,
skarbie, jak mogłaś nam to zrobić? – spytała z wyrzutem, ponownie wieszając mi
się na szyi. Nagle odskoczyła jak oparzona. – Przepraszam – powiedziała. – Po
prostu nie mogę się powstrzymać.
Miała łzy w
oczach, ale uśmiechała się.
- Córciu,
obiecaj, że nigdy więcej tego nie zrobisz, dobrze? Obiecaj. Martwiliśmy się o
ciebie.
- Obiecuję –
szepnęłam, spuszczając głowę.
- Siadaj,
skarbie, zaraz nałożę ci zupy, pewnie jesteś głodna?
Szczerze
mówiąc, jadłam obiad jakieś dwie godziny temu, nie potrzebowałam zaspokajać
głodu, ale tylko uśmiechnęłam się nieśmiało i usiadłam na swoim zwykłym
miejscu. Wpatrując się w plecy mamy, kiedy nakładała mi zupę, zdałam sobie
sprawę, że coś mi tu nie gra. Mama nie histeryzowała. Nie wypytywała mnie o to,
gdzie byłam, co robiłam, co sobie myślałam, czy nic złego się nie stało. To
było dziwne, zupełnie nie w jej stylu.
- Proszę –
powiedziała, stawiając przede mną głęboki talerz z parującą zupą. – Ron, Harry,
Hermiona, obiad!
Zatkałam uszy,
ale, niestety, za późno. Mama potrafiła nieźle krzyczeć.
Już po chwili
dało się słyszeć trzy pary stóp zbiegających po schodach, a także strzępki
rozmowy, czy raczej kłótni, między Ronem i Hermioną. Nic nowego. Mama wyszła na
podwórze, a ja czekałam w napięciu, aż cała trójka pojawi się w kuchni. Co
zrobią? Przywitają się? Staną jak wryci? Ron zacznie na mnie krzyczeć? A
Hermiona? Czy chociaż da po sobie poznać, że widzi byłą przyjaciółkę? A Harry?
Odezwie się chociaż do mnie?
Niby czemu miałby się do ciebie nie odezwać,
głupia, skarciłam się w myślach. To
ty tu byłaś załamana, bo sobie ułożył życie, nie on. On nic do ciebie nie ma.
I nagle… Nagle
było już. Troje nastolatków, czy już raczej pełnoletnich czarodziejów, weszło
jakby nigdy nic do kuchni, podchodząc do stołu.
- Och Ginny,
tak się martwiłam!
To Hermiona
podbiegła do mnie, żeby mnie uściskać. Wróć. Hermiona? HERMIONA?!
- Eee,
Hermiono… Co ty…?
Ale nic mi nie
odpowiedziała, tylko odsunęła się ode mnie i usiadła niedaleko.
Harry
odchrząknął.
- Cześć, Ginny
– powiedział. – Dobrze cię widzieć.
- Ciebie też –
odpowiedziałam, uśmiechając się. Odwzajemnił uśmiech, siadając obok Hermiony.
A więc został
już tylko Ron, któremu nie było spieszno się odezwać. Przenosił ciężar ciała z
nogi na nogę, gapiąc się w podłogę. To otwierał, to zamykał usta. Utkwiłam w
nim wzrok. Wreszcie zdobył się na to, żeby na mnie popatrzeć.
- Ginny… ja… przepraszam
– wydukał.
Wywróciłam
oczami.
- Żeby później
znowu zrobić mi scenę? Nie, dziękuję – stwierdziłam, skupiając całą swoją uwagę
na zupie. Zaczęłam jeść, a Ron nadal stał w jednym miejscu. Zauważyłam kątem
oka, jak Hermiona ciągnie go za rękaw. Odchrząknął.
- Właśnie ja w
tej sprawie… Ja… Myślę, że już nie będę.
- Jaaasne –
zakpiłam, nie odrywając wzroku od jedzenia.
Wreszcie ruszył
się i podszedł do swojego krzesła – do swojego krzesła naprzeciwko mnie.
- Ale ja
naprawdę… Głupio mi.
- Mi też by
było.
- Przepraszam!
- A kto ci
broni?
- Ginny –
powiedziała spokojnie Hermiona. – Uważam, że powinnaś go wysłuchać.
Zmierzyłam ją
wściekłym spojrzeniem. I ona będzie mi udzielać rad? Ona? Moja „przyjaciółka”,
którą już dawno przestała być?
- Smacznego –
mruknął Harry.
- Ty uważasz? –
pisnęłam. – Ty uważasz? A wiesz, co ja uważam?
Uważam, że to nie twoja sprawa!
- Albo i nie
smacznego – stwierdził Harry.
- Ginny, jak
możesz? – Oczy Hermiony wypełniły się łzami. – Mam już dość tego unikania
siebie. Byłyśmy przyjaciółkami, co się z nami stało?
Po prostu się
roześmiałam. Roześmiałam się jej w twarz. Ona ma czelność pytać mnie, co się z
nami stało? ONA?
- Chyba
powinnaś doskonale wiedzieć – odpowiedziałam lodowato, nabierając łyżkę zupy.
- Że co, że
powiedziałam ci kilka niemiłych słów? Obrazisz się na wieczność? Ginny, dorośnij!
Zwłaszcza, że masz dawać dobry przykład. – Obrzuciła krótkim spojrzeniem mój
brzuch. Coś we mnie pękło. Wstałam.
Głowy Harry’ego
i Rona wędrowały ode mnie do Hermiony i z powrotem.
- Nie waż się
udzielać mi rad. Nie jesteś moją
przyjaciółką, pogódź się z tym.
- Ale Ginny… -
Łzy poleciały jej po policzkach. – Tyle lat, tyle wspólnych lat…
- Dziękuję –
powiedziałam, biorąc swoją miskę do ręki i idąc z nią do zlewu. A później uciekłam
na górę, żeby móc się uspokoić.
Nie dane mi
było jednak pobyć w samotności, gdyż przed samym wejściem do swojego pokoju
wpadłam na Billa.
- Ginny! –
ucieszył się i uściskał mnie. – Już jesteś!
- Co? –
spytałam.
„Już jesteś”? A
gdzie: „Co się z tobą działo?”, „Gdzie się podziewałaś?”, „Czy wszystko w
porządku?”. Dlaczego o to nie spytał?
Bill wyminął
mnie ze słowem wytłumaczenia i zszedł na dół na jedzenie. Nie wiem, jak długo
stałam tak, osłupiała. Kiedy tylko weszłam do swojego pokoju, przysiadłam na
krawędzi łóżka. Błądziłam nieprzytomnie wzrokiem po wnętrzu otwartej na oścież
szafy, której nie zdążyłam zamknąć, uciekając z domu.
O co im
wszystkim chodziło? Nie martwili się o mnie? Nie chcieli wiedzieć, gdzie byłam?
To tak, jakby… wiedzieli wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)