piątek, 9 listopada 2012

Tylko ty jedyny: 11. Rozmowa



Zapadłam w bardzo niespokojny sen, z którego budziłam się co jakiś czas. Może co godzinę, może co dwie, ale tak właściwie to nie wiedziałam. Śniło mi się wciąż i wciąż to samo. Ja, leżąca bezwładnie gdzieś w środku lasu, i stojąca nade mną mama, która trzymała uniesioną różdżkę. Wiłam się z bólu, płakałam, prosiłam, żeby mnie wysłuchała, żeby mnie nie odrzucała. To nie było jej zaklęcie. Ten ktoś stał w cieniu drzew. Właściwie było ich wielu, schowanych, ukrytych. Nie wiedziałam nawet, czy to mężczyźni, czy kobiety. A może jedno i drugie? To stamtąd co rusz wydostawały się iskry, kiedy rzucano kolejne zaklęcia. Bałam się. W lesie drzewa rosły tak gęsto, że słońce, które krążyło gdzieś nade mną, prawie nie miało szans się przebić. Tylko pojedynczy promień padał na twarz mojej mamy.
- Zawiodłam się na tobie, Ginny.
- Mamo, wiem, ja przepraszam, nie chciałam…
- Nie jesteś już moją córką.
Płakałam i krzyczałam z bólu. Wtem mama zniknęła, a przede mną stanął tata.
- Ginevro – przemówił.
Próbowałam się podnieść. Próbowałam choćby oprzeć się na łokciach, ale uniemożliwił mi to dotkliwy ból.
- Przestańcie – krzyknęłam płaczliwie w stronę drzew. Dobiegł mnie śmiech wielu osób.
- Wynieśliśmy twoje rzeczy na podwórko – powiedział tata z surowym wyrazem twarzy.
- Nie, dlaczego? Dlaczego?!
- Nie mieszkasz już z nami. Od teraz radzisz sobie sama.
- Nie, tato, poczekaj!
Tata oddalił się. Zniknął za drzewami, w miejscu, w którym powinni być oni, ci ludzie, którzy mnie krzywdzili. Wtedy, dokładnie z tego samego miejsca wyszedł Bill. Śmiał się. Nie mogłam uwierzyć, że mój najukochańszy brat, ten, który zawsze był ze mną, który zawsze mnie wspierał, teraz szydził ze mnie razem z innymi. Zrozumiałam. To oni wszyscy, cała moja rodzina, to oni byli za drzewami.
- Bill, to nie tak… - zaczęłam, ale brat kręcił tylko głową, nadal się śmiejąc. Zaczął się oddalać. – Bill! – zawołałam za nim. – Pozwól wytłumaczyć, pozwól…!
Wycelował we mnie różdżką.
- Crucio!
Zaczęłam wić się z bólu, rzucać po podłożu, krzyczeć. Wszystko ustało, kiedy Bill zniknął, a przede mną stanął Percy. Trzymał w dłoniach jakiś zwinięty w rulon pergamin i niezwykle długie pióro. Poprawił okulary, żeby nie spadały mu z nosa, po czym chrząknął znacząco i rozwinął rolkę. Sięgała do ziemi.
- Spotkaliśmy się tu w sprawie Ginevry Molly Weasley, która dopuściła się śmierciożerstwa; kradła, torturowała, kłamała, a także brutalnie zabijała – zaczął suchym, rzeczowym tonem.
- To nieprawda! – przerwałam mu, ale już po chwili moje ciało wygięło się nienaturalnie pod wpływem bólu. Krzyknęłam rozdzierająco.
Zza drzew zaczęły wyłaniać się postacie. Byli tam wszyscy: mama, tata, moi bracia, Demelza, Colin, Harry, Diana, Lisbeth, Tina, Jane, Luna, Dominic. Razem siedemnaście osób. Każda z nich uśmiechała się krzywo i unosiła różdżkę.
- Wyrok proponowany: dożywocie w Azkabanie – czytał Percy.
Ale innym to się nie spodobało. Patrzyli na mnie z nienawiścią, a wszyscy mieli czarne jak węgiel oczy, które prześwietlały mnie na wylot.
- Oko za oko – powiedział któryś z zebranych. Nie wiedziałam który, ale wszyscy spojrzeli na Rona. To był on, stwierdziłam, kiedy przemówił ponownie. – Zabiła Hermionę. Teraz czas zabić ją.
Wszyscy zawtórowali mu.
- Zabić, zabić, zabić.
Najpierw był to niewyraźny pomruk, jednak z każdym powtórzeniem stawał się coraz głośniejszy. Zaczęli krzyczeć. Jeszcze nigdy nie czułam się tak potwornie.
- Nie zabiłam Hermiony! – zaprotestowałam. – To nie ja, nie zabiłabym nikogo!
- Masz dowody? – spytał Percy, krzywiąc się i pierwszy raz patrząc prosto na mnie.
- Nie zabiłam! – zawyłam.
- Dobrze! Więc popatrzysz na śmierć kogoś innego! – odezwał się Dominic. Z jego różdżki posypały się iskry. Wszyscy rozstąpili się. Za ich plecami leżał spętany łańcuchami Malfoy. Miał knebel w ustach. Nie ruszał się, ale oczy miał otwarte.
- Nie, nie Draco, nie Draco! – zaczęłam krzyczeć. Nie spodziewając się, że będę miała dość siły, żeby w ogóle wstać, podbiegłam do niego i zasłoniłam go własnym ciałem. – Nie zabijecie go! Nie pozbawicie mojego dziecka ojca!
- Nie Draco, powiadasz? – zakpił Bill. Zauważyłam, że w jego rękach znajduje się małe zawiniątko. – Zatem ona.
Dziecko zapłakało, kiedy wycelował w nie różdżką.
- Nie! Nie! – krzyknęłam, zalewając się łzami. – Nie moja córeczka! Nie ona! Ona nic wam nie zrobiła! Zabijcie mnie, mnie!
Błysnęło zielone światło, oślepiając wszystkich dookoła. Już po chwili zapadła cisza. Nie było jej, nie było jej już. Bill odrzucił martwe dziecko na ziemię. Bezwładne ciałko mojej córeczki nie poruszyło się więcej.
- Dlaczego?! – zawyłam. – DLACZEGO?!
- Bo ją kochasz najbardziej – powiedział Ron, zwężając z odrazą oczy. – A teraz on – Wskazał na Malfoya.
Ja również na niego spojrzałam. Był cały poturbowany, a w jego oczach widniał strach.
- Przepraszam, nie mogłam, nie dałam rady. Nasza córeczka, nasza córeczka…
Podbiegłam do niego i jednym ruchem wyswobodziłam go z knebla.
- Nic nie mogłaś zrobić. To nie twoja wina.
- Właśnie, że moja!
Nie zwracałam już uwagi na żadnego z zebranych. Tylko Draco, tu był tylko Draco.
- Avada… - usłyszałam czyjś nienawistny głos.
- Nie! – krzyknęłam, odwracając się do tych, których uważałam za rodzinę. Ale było już za późno. Nic nie mogłam zrobić.
- Kocham cię – szepnął w tym samym momencie Draco.
- … Kedavra!
Błysk. Zielony błysk. Huk. I jego martwa dłoń w mojej dłoni. Zostałam sama, zupełnie sama. Nie miałam już nikogo. Nie miałam już nic.
Pył opadł. Siedemnaście par oczu patrzyło na mnie. Wycelowali we mnie różdżkami. Zaklęcie uśmiercające wydobyło się z siedemnastu ust. A potem już nic.
I znów budziłam się z krzykiem. Znów starałam się jak najszybciej stłumić go w sobie. Nikt nie przychodził. Nikt nie słyszał…?

* * *

Była szósta czternaście, kiedy wstałam z łóżka. Dowlokłam się do szafy i wyjęłam w miarę ładną bluzkę, zieloną, z falbankami przy rękawach i przy odcinanym pod biustem dole. Ponoć zielony był moim kolorem. Kiedyś. Sięgnęłam jeszcze po czarne dżinsy i bieliznę i skierowałam się w stronę łazienki. Wzięłam długą kąpiel, podczas której zastanawiałam się nad różnymi sprawami. Nie rozumiałam, czemu ten sen przyśnił mi się akurat dzisiaj, ani dlaczego śnił mi się kilka razy z rzędu. I co miał niby oznaczać?! To było aż śmieszne, żebym wstawiała się za Malfoyem. Ale jego słowa? Czy on kiedykolwiek kogoś kochał? Jak mógłby kochać… mnie?
Jezu, Ginny, o czym ty myślisz? To tylko sen, tylko głupi sen. We śnie nawet Dumbledore może biegać po błoniach w stringach.
Ale rodzina, moja rodzina. Nie rozumiałam, co się stało. Nie wiedziałam, dlaczego. Czy naprawdę zabiłam Hermionę? Nie, to głupie. Nie zabiłabym jej. To brzmiało groteskowo.
No i znowu ta świadomość, że przecież to wszystko było snem. Czasem tak łatwo się z nich wyrwać…
Pozostawała jeszcze kwestia dziecka. To było moje dziecko. Dziewczynka. To akurat odzwierciedlenie moich pragnień. Tak, bardzo chciałam, żeby to była córeczka. Czy to możliwe? Czy moje marzenie miało szansę się spełnić? Chociaż to jedno? Tak łatwo było uwierzyć, że to prawda, a tak ciężko zejść później na ziemię.
To tylko sen.
Wyszłam z wanny i zaczęłam się ubierać. Przeżyłam szok, kiedy zorientowałam się, że mam problem z zapięciem zamka od dżinsów. Nie, to niemożliwe! Nie nosiłam tych spodni przez jakiś czas, zawsze były idealnie dopasowane, w przeciwieństwie do innych – tamte na ogół były trochę zbyt szerokie. Przytyłam? Już? Rzuciłam się do lustra. Nie dostrzegłam żadnych zmian w swojej budowie. Może po prostu dżinsy skurczyły się w praniu? Spróbowałam jeszcze raz dopiąć zamek. Stawiał opór, ale udało mi się. Jeszcze tylko guzik i po krzyku.
Nie, spodnie mnie cisnęły. Napięte do granic możliwości, opinały mój brzuch bardziej, niż zwykle. Ale chwila, teraz najważniejsze pytanie. Czy przytyłam, bo ciąża zaczynała być widoczna, czy może dlatego, że ostatnio dużo jadłam? To chyba to drugie…
Ale nagle przypomniałam sobie coś. Kiedy wyszłam ze skrzydła szpitalnego, po tym incydencie w Pokoju Życzeń, byłam wychudzona. Pamiętam, że denerwowałam się, że ubrania wiszą na mnie jeszcze bardziej niż zwykle. Tych spodni nie miałam ze sobą w Hogwarcie, zapomniałam zabrać je ze sobą po Bożym Narodzeniu z domu. Wtedy na mnie pasowały. Skoro później strasznie schudłam, to czy teraz mogłam gwałtownie utyć? Nie, takie wyliczanki to nie dla mnie.
Wiedziona dziwnym przeczuciem, wróciłam do swojego pokoju, rozpinając jednak po drodze zamek, żeby iść swobodniej. Wyciągnęłam z kufra dwie pary spodni i zaniosłam je do łazienki. Przymierzyłam pierwsze z nich, te, które zawsze były odrobinkę przyduże. Chciałam sprawdzić, czy aby na pewno czarne dżinsy się nie skurczyły. Zawiodłam się, gdy i te ledwo dopięłam. Sięgnęłam po kolejne spodnie, jasne sztruksy, które zawsze zjeżdżały mi z tyłka. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że pasują jak ulał.
Sięgnęłam po ostatnią deskę ratunku – starą wagę spod wanny. Stanęłam na niej i ze strachem przyglądałam się wskaźnikowi. Pięćdziesiąt pięć. Przełknęłam głośno ślinę, odstawiłam wagę na miejsce i usiadłam na zamkniętej desce od muszli klozetowej. Ukryłam twarz w dłoniach.
Przytyłam pięć kilogramów, odkąd ostatnio się ważyłam. To możliwe? To przez ciążę? Przecież byłam taka chudziutka, kiedy opuściłam skrzydło szpitalne, kiedy nic nie jadłam. Musiałam faktycznie w dwa i pół miesiąca przytyć więcej, niż te pięć kilogramów. Ile? Z osiem? Może jeszcze więcej? Merlinie, czy to przez zmianę diety? Tak się nie powinno dziać! To nie mogło tak być przez ciążę samą w sobie!
A więc przytyłam. Jestem w czwartym miesiącu ciąży i już przytyłam. Boję się, co będzie dalej. Pierwszy raz ogarnął mnie strach, taki strach spowodowany dziwną próżnością. Jak ja będę wyglądać, kiedy już urodzę? Ponoć kobiety traciły w ten sposób swoje nienaganne figury. Czy dołączę do ich grona? Czy będę gruba? Czy moje ciało nieodwracalnie się zniszczy? Ach, ile bym dała, żeby umieć przewidywać przyszłość!
Żeby zagłuszyć coraz bardziej dramatyczne myśli, wróciłam do pokoju i zaczęłam się uczyć z transmutacji. Trudne teorie były tym, czego potrzebowałam – momentalnie zapomniałam o swoim małym problemie. W ten sposób upłynęło trochę czasu, w każdym razie wystarczająco, żebym mogła zejść na dół na śniadanie. W kuchni zastałam już mamę i Billa. Rozmawiali o czymś cicho, a kiedy do nich podeszłam, zamilkli.
- Cześć, siostrzyczko – przywitał mnie Bill, uśmiechając się szeroko. – Co tam ci się dzisiaj śniło? Strasznie gadatliwa byłaś.
Zaczerwieniłam się. Może coś wygadywałam przez sen? A może chodziło mu tylko o moje krzyki? Chociaż, znając go, mógł sobie po prostu zażartować.
- Już nie pamiętam, co mi się śniło – stwierdziłam, siadając na krześle. – Dzień dobry, mamo – dodałam.
Mama łypnęła na mnie dziwnie zmartwiona. O co im wszystkim chodziło?
- Jesteś głodna? – spytała opiekuńczo. – Jak chcesz, mogę ci zrobić kanapki, twoi bracia jeszcze śpią, co może długo potrwać.
- Tak, poproszę – powiedziałam, zdziwiona. Na ogół mama nie proponowała mi kanapek. Zwykle sama sobie musiałam robić, miałam już te swoje prawie siedemnaście lat.
Bill pochylił się w moją stronę.
- Po śniadaniu zabieram cię na spacer, musimy porozmawiać – położył nacisk na ostatnich dwóch słowach.
Poczułam ucisk w żołądku. Pokiwałam tylko głową i sięgnęłam po dzbanek z herbatą, który mama postawiła przed chwilą na stole. Nalałam jej sobie do szklanki, której także jeszcze przed chwilą nie było. Sącząc powoli napój, próbowałam uspokoić kołatanie serca. Nie trudno chyba się domyślić, o czym w tym momencie myślałam. Tak, że wszystko się wydało, że wszyscy już wiedzą i że zaraz wywalą mnie z domu. Trochę psychiczne, prawda? Wiem, ale nie mogłam nic na to poradzić.
- Bill, a wracając do naszej rozmowy – zaczęła mama. Hm, czyżby nie gadali o mnie, zanim weszłam? – Masz jakieś wiadomości od Fleur?
O, tak, Fleur. Ciągle zapominałam, że już prawie rok była moją bratową. No i rzadko ją widywałam. Przesiadywali z Billem w tej swojej Muszelce. Nie powiem, trochę im zazdrościłam – wymarzony dom, wymarzony ślub, wymarzone życie… No po prostu raj na ziemi. Fleur jest piękna, Bill przystojny. Ich dzieci pewnie też będą zjawiskowe. A jeśli już mowa o dzieciach… Ciekawe, jak będzie wyglądać moje dziecko. Wciąż o tym myślałam. Najlepiej byłoby, gdyby miało brązowe oczy i rude włosy. Chociaż z drugiej strony, po tym całym dzisiejszym śnie… Tamta dziewczynka miała jasne włoski. Wyglądała jak aniołek. Nie mogłam patrzeć, jak leży tak bez życia na ziemi, ale musiałam przyznać, że była śliczna. Tylko jak wytłumaczyć wszystkim, dlaczego dziecko ma włosy tak charakterystyczne dla Malfoya? Nie, nie, ona nie może być blondynką. Ono. Ciągle ponosiła mnie wyobraźnia, a przecież wcale nie było wiadomo, czy to chłopiec, czy dziewczynka.
- Tak, dostałem sowę od Fleur wczoraj wieczorem. Gabrielle ma chłopaka – uśmiechnął się złośliwie, zerkając na mnie. Ciekawe, o ilu moich chłopakach doniósł mu Ron.
- Pisała, kiedy wraca?
Fleur siedziała we Francji, u swojej rodziny. Jej rodzice mieli trzydziestą rocznicę ślubu, na którą zjeżdżała się cała wielka familia Delacour, a także ta druga, od strony matki Fleur. Nigdy nie mogłam zapamiętać, jak mieli na nazwisko. Bill nie pojechał z nią, ponieważ miał jakiś ciężki okres w pracy. Na szczęście, już go zażegnał.
- Za tydzień. Twierdzi, że francuskie powietrze dobrze wpływa na jej cerę. Nigdy tego nie zrozumiem – pożalił się.
Zachichotałam.
- A ty z czego się śmiejesz?
Przybrałam poważną minę.
- Ja? Czy ja się z czegokolwiek śmieję?
Mama postawiła przede mną talerz z kanapkami. Zaczęłam jeść, a Bill przypatrywał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nienawidziłam, gdy ktoś patrzył, jak jem. Czułam się okropnie skrępowana, a on doskonale o tym wiedział. Uratowała mnie sowa, która wpadła przez szeroko otwarte okno z egzemplarzem Proroka Codziennego przywiązanym do nóżki.
- Jest coś ciekawego? – spytał Bill, kiedy mama zapłaciła sówce i rozwinęła gazetę. Spojrzałam na nią.
- Maggie Sileo zabita najprawdopodobniej przez śmierciożerców, a jej mąż, Richard, zesłany do Azkabanu – odparła mama.
- Sileo? Ta aurorka?
- Tak.
Bill wyglądał na wstrząśniętego. Ja nie znałam tej rodziny.
- Ona miała córkę, prawda? Co się z nią stało? – drążył temat.
- Poczekaj, doczytam – skarciła go mama, zagłębiając się w lekturze. Bill wciąż wpatrywał się w nią uparcie. W końcu odłożyła gazetę na parapet, wzdychając.
- I co?
- Aleś ty ciekawski! Ciekawe, po kim to masz.
- Ja też to mam – wtrąciłam z uśmiechem. – Więc?
Naprawdę mnie to zainteresowało. Może dlatego, że szukałam jakiejś myśli, tak innej od tych, które krążyły po mojej głowie. Cóż, tonący brzytwy się chwyta.
- Nie napisali o niej. Ale chyba zostanie w domu. Jest już w końcu pełnoletnia.
- No tak, zapomniałem. Ciągle pamiętam ją jako stawiającego pierwsze kroki berbecia. Bawiłaś się z nią – wskazał na mnie palcem.
- Jakoś nieszczególnie pamiętam – mruknęłam, niewzruszona, wracając do mojego śniadania.
- Mamo, jak ona miała na imię? – spytał Bill.
Mama zamyśliła się.
- Chyba… Emily, czy jakoś tak. Nie wiem, to było tak dawno temu…
- Nie, nie Emily. Jakoś inaczej – drążył.
- Poczekaj, daj mi pomyśleć.
Plasterek ogórka na mojej kanapce mrugał do mnie zachęcająco, jakby mówiąc: „Zjedz mnie, zjedz mnie!”. A może nie? Może jego przekazem było: „Trzymaj się z daleka”? W każdym razie, gdy tak dłużej się w niego wpatrywałam, ześlizgnął się z mojej kanapki i wylądował na podłodze. No to problem z głowy.
- Chyba Eliza… - myślała mama, ale wciąż jej głos nie brzmiał pewnie.
- Nie – zaprzeczył Bill. – Jeżeli już, to Elissa.
- Elissa! – wykrzyknęła triumfalnie mama. – No właśnie!
- A… ten Richard? Za co go wsadzili do Azkabanu?
- Uważają, że pomógł w zabójstwie żony – odpowiedziała mama, prychając. – Jakoś nie bardzo w to wierzę. Po prostu udają, że cokolwiek robią.
- A jeśli nie? Jeśli naprawdę pomógł?
- Bill, znałam Richarda. Nawet mijałam się z nim na Pokątnej dwa tygodnie temu. On prawdziwie kochał Maggie, nigdy nie pomógłby jej zamordować.
- Istnieją różne zaklęcia.
- Sprawdziliby, czy działał pod wpływem Imperius.
- Więc złapali go za nic?
Mama machnęła ręką, dając do zrozumienia, że z moim bratem nie da się pogadać. Przez czas ich rozmowy skończyłam jeść. Wstałam, podziękowałam, odstawiłam naczynia do zlewu, i już chciałam wracać do siebie na górę, kiedy Bill zawołał za mną.
- Hej, wracaj tu! – zaśmiał się. – Zabieram cię w pewne miejsce.
A już myślałam, że zapomniał. Cofnęłam nogę ze stopnia i powlokłam się do drzwi kuchennych. Bill poszedł za mną. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, wysforował się na prowadzenie.
- Dokąd idziemy? – spytałam zrezygnowana.
- Tylko kawałeczek, nad rzeczkę.
Nad rzeczkę. To niedaleko, może z pół kilometra, w każdym razie około pięciu minut drogi. Właściwie dumnym mianem rzeczki określamy niesamowicie brudne, pełne glonów czy innych zielonych rzeczy koryto wodne, umiejscowione między drzewami. Na ogół z braćmi siadamy gdzieś pod jednym z nich. Nie wiem dlaczego, tak się już przyjęło. Jak ktoś chce o czymś pogadać, zabiera tę drugą osobę nad rzeczkę. Bardzo możliwe, że zwyczaj ten wszedł w życie, jeszcze zanim ja pojawiłam się na świecie.
Usiedliśmy na trawie. Ziemia była jeszcze trochę chłodna, ale ten drobny szczegół nam nie przeszkadzał. Spojrzałam wyczekująco na Billa. Odchrząknął.
- Ginny, mama opowiedziała mi, że wczoraj bardzo dziwnie się zachowywałaś. Możesz mi to wyjaśnić? Dlaczego stwierdziłaś, że nie chcesz wracać w przyszłym roku do Hogwartu?
Westchnęłam. Jemu mogłam chyba powiedzieć. Chyba tak. I chyba nawet dałabym radę. Po tym porannym cyrku ze spodniami byłam zbyt osłabiona psychicznie, żeby kręcić.
- Jestem w ciąży – powiedziałam prosto z mostu, zanim zdążyłam zastanowić się, co właściwie plotę.
Bill zamrugał.
- Że co? - Spojrzał szybko na mój brzuch, a później przeniósł wzrok na moją twarz. - Chyba żartujesz.
Pokręciłam przecząco głową.
- Oto cała filozofia.
- Dumbledore wie?
- Tak, rozmawiałam z nim. To on mi załatwił tę przerwę w nauce.
- Rozumiem.
Choć Bill był oszołomiony i marszczył brwi, zastanawiając się, nie zareagował jakoś specjalnie agresywnie. Niepotrzebnie obawiałam się jego reakcji. Może mama też miała nie być na mnie aż tak bardzo zła? A poza tym… w końcu komuś powiedziałam. Powinnam chyba być z siebie dumna, a już przede wszystkim odczuwana przeze mnie ulga była ogromna.
- Nie, nie rozumiem… Jak do tego doszło? Jak to się stało?
Zachichotałam. Sama dziwiłam się swoim reakcjom, więc Bill także miał prawo wyglądać na całkowicie oszołomionego.
- Nie mów mi, że nie praktykujesz z Fleur tego typu…
- Dobra, dobra, no przecież wiem! – przerwał mi, zatykając uszy, co sprawiło, że roześmiałam się na dobre. – Chodzi mi raczej o to… W Hogwarcie? Gdzie? Jak?
- Zapewniam cię, nie chcesz tego słuchać – powiedziałam, nadal chichocząc.
- No ale gdzie?
- Tajemnica.
- Z kim?
- Tajemnica.
- Jak mogłaś… wpadłaś? Dzieciak z ciebie.
Wystawiłam mu język.
- Oczywiście mamie jeszcze nie powiedziałaś? – Przyjrzał mi się uważnie. Zmarkotniałam.
- Niby jak? Kiedy? Bill, ja nie dam rady – zajęczałam.
- Co byś powiedziała na… teraz?
Wstał z ziemi i zaczął się otrzepywać. Patrzyłam na niego ze strachem.
- Nie, to zły pomysł – stwierdziłam.
- Nie marudź, tylko chodź. – Wyciągnął do mnie rękę i pomógł mi wstać. Świetnie, dałam się w to wrobić.
- Jesteś pewny? Bo wiesz, jak mama mnie zabije, nie będziesz już miał swojej siostrzyczki…
- Nie zabije – stwierdził, wzruszając ramionami. Chwilę później uśmiechnął się wrednie. – Poza tym, trzeba powiedzieć jeszcze całej reszcie. Już nie mogę się doczekać, co na to Fred i George.
Jęknęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)