Przebywając w
domu czułam się, jakbym znów była dzieckiem, jakbym nie miała żadnych, najmniejszych
zmartwień. Zapach domu zawsze jest taki charakterystyczny, znajomy. Wątpię,
żebym kiedykolwiek zapomniała, jak pachnie Nora, nawet kiedy już będę stara i pomarszczona,
cierpiąca na zaawansowaną sklerozę.
Prawie udało mi
się zapomnieć o mojej „misji”, kiedy mama skakała wokół nas, szczęśliwa, że ma
całą rodzinę w domu. Jak dla mnie wcale nie było to dobre, wolałabym mieć spokój
i przestrzeń, poza tym istniało o wiele większe prawdopodobieństwo, że o ciąży
dowie się więcej osób, niż powinno. Świetnie.
Tak, wiem,
wiem, powinnam powiedzieć jej od razu. Ale co mogłam poradzić na to, że nie
miałam odwagi? Tak bałam się, że zepsuję całe święta, że wszystko zepsuję.
Byłam w domu już drugi dzień. Powinnam stanowczo coś z tym zrobić. Ale nie
umiałam, po prostu najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam! Co ja takiego
zrobiłam, za jakie grzechy…
Mimo że czułam
się w domu tak dobrze, uciekałam stąd. Chodziłam na wielogodzinne spacery,
podczas których myślałam nad swoim życiem. Przyznam szczerze, że z daleka od Hogwartu,
zaczęły mnie ogarniać wątpliwości. Bałam się, że nie poradzę sobie w prawdziwym
świecie, że nie poradzę sobie jako matka. Ale z drugiej strony, wszystko tutaj
było takie bardziej realne, możliwe. Tutaj łatwiej mi było we wszystko
uwierzyć.
Tego dnia nogi
zaniosły mnie do miasteczka. Rzadko tu bywałam, wolałam spędzać czas w domu.
Spacerując wąskimi uliczkami, poczułam się bezpieczniejsza niż na wolnej
przestrzeni, ale i bardziej przytłoczona różnymi sprawami. No dobra, jedną
sprawą. Skręcałam właśnie za róg, kiedy na kogoś wpadłam.
- Ojej,
przepraszam, niechcący – wymamrotałam i spojrzałam w twarz potrąconej przeze
mnie osoby. To był chłopak, na oko niewiele starszy ode mnie, ciemnooki,
szczupły blondyn o uśmiechu od ucha do ucha. – Przepraszam – dodałam jeszcze i
chciałam go wyminąć, kiedy przytrzymał mnie za rękę.
- Nic nie
szkodzi, naprawdę. To ja na ciebie wpadłem, zamyśliłem się. Może mógłbym się
jakoś zrewanżować?
Tekst stary jak
świat. Zerknęłam na niego, przechylając głowę. Wyglądał na sympatycznego.
- A w jaki
sposób? – spytałam. Możliwe, że zatrzepotałam też rzęsami, nie miałam pewności,
tak często to kiedyś robiłam, że weszło mi w nawyk. To dziwne, wspominać o tych
„szczęśliwych” czasach. Naprawdę aż tak się różniłam od obecnej Ginny?
- Może ciastko
z bitą śmietaną? – uśmiechnął się rozbrajająco.
W sumie co mi szkodzi, pomyślałam. I tak
nie miałam nic do roboty, a mój rozmówca nie był taki najgorszy. Miał oczy
barwy mlecznej czekolady, ciepłe, miłe i uczciwe. Dlaczego by nie?
- Z chęcią –
odpowiedziałam. – Ale tylko, jeśli bitą śmietanę można wymienić na krem – dodałam
z uśmiechem.
- Jestem Nick –
przedstawił się, wyciągając rękę w moją stronę. – Dominic.
- Ginny. Ginevra
– zrewanżowałam się, ściskając jego rękę. – Więc dokąd idziemy?
- Dwie uliczki
dalej jest taka jedna kawiarenka, „Monalisa”, może znasz?
- Niestety nie,
nie jestem stąd. Prowadź.
Ruszyliśmy
przed siebie.
- Nie jesteś
stąd? – zdziwił się. – Ach, to pewnie dlatego nigdy wcześniej cię nie
widziałem. Nie da się nie zauważyć tak pięknej dziewczyny.
Poczułam się
mile zaskoczona. Dawno nikt nie powiedział mi, że jestem ładna. I chyba lekko
się zaczerwieniłam. Nie uważałam siebie za ładną, od jakiegoś czasu nie
malowałam się, nie zwracałam uwagi na ubrania, bo i po co. Zdałam sobie sprawę,
że pod cienkim płaszczykiem, który prezentował się w miarę dobrze, miałam
luźną, spraną bluzę z kapturem. Chyba Nick miał zmienić zdanie o mnie w
najbliższym czasie.
- Nie
przesadzaj – bąknęłam.
- Kiedy ja
mówię prawdę – uśmiechnął się szczerze. – Więc skąd jesteś? Przyjechałaś do znajomej,
może do rodziny…?
- Jestem spoza
miasteczka, kilka kilometrów polną drogą. Nieczęsto tu bywam – wyjaśniłam.
- Ach, teraz
rozumiem. I co, przyszłaś tu piechotą?
- Tak, dlaczego
by nie? – wzruszyłam ramionami. - To nie jest aż tak daleko. Może półtorej
godziny normalnym tempem.
O dziwo gadało
mi się z nim całkiem dobrze i przede wszystkim bardzo swobodnie. To dziwne, że
zdarzają się takie zbiegi okoliczności – wpadam na kogoś, a później nawiązuję z
tym kimś znajomość.
- Może kiedyś
cię odwiedzę? – spytał.
- Może –
odparłam. – Ale nie wiem, czy znajdziesz drogę.
- Więc mnie
zaprowadzisz – roześmiał się.
- Zabawne –
stwierdziłam, patrząc mu prosto w oczy.
Nie sprawiało
mi to najmniejszego problemu. Po prostu patrzyłam mu w oczy, wielkie rzeczy.
Ciągle jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że kogoś mi przypomina. Nie
wiedziałam tylko kogo.
- Jesteśmy.
Stanęliśmy
przed oszklonymi drzwiami, nad którymi wisiała tabliczka „Monalisa”. Po bokach
były wielkie okna, osłonięte na brzegach żółtymi zasłonami w brązowe wzorki.
Dało się przez nie zobaczyć ludzi, siedzących przy drewnianych, okrągłych
stolikach.
Weszliśmy.
Przywitał mnie zapach parzonej kawy i słodkości wystawionych w oszklonych
gablotach. Podeszliśmy do lady. Przy okazji rozglądałam się na boki. Było tu
ciepło i przytulnie, żółte ściany miały ten sam odcień, co zasłony, i idealnie
komponowały się z drewnianą podłogą. Tu i ówdzie wisiały obrazy przedstawiające
różne wyroby cukiernicze. Po wnętrzu rozsiane były okrągłe stoliki, nad którymi
wisiały lampy z brązowymi kloszami. Mogłam szczerze to przyznać – kawiarnia
miała klasę.
Na ścianie za
ladą wisiało podświetlone menu, ozdobione zdjęciami różnych deserów. Dominic
stwierdził, że dla siebie oprócz ciastka z kremem weźmie gorącą czekoladę i
zapytał, co ja sobie życzę. Dziwnie się czułam z myślą, że będzie za mnie
płacił, więc poprosiłam o najtańsze jakie tylko znalazłam ciastko z budyniem.
Nie chciałam naciągać go na nic do picia, ale uparł się i już po chwili
siedziałam przy jednym ze stolików z parującym kubkiem słodkiej, białej
czekolady. Nick sprawiał wrażenie, jakby nie liczył się w ogóle z pieniędzmi.
Beztrosko wyjmował z portfela banknoty i, jak zauważyłam, zostawił spory
napiwek. Moje wyrzuty sumienia trochę zmalały. A może to był tylko jego
podstęp, żebym się tak nie przejmowała?
- Ile masz lat?
– spytałam, może trochę bezczelnie, kiedy zajmował krzesło naprzeciwko mnie.
- Osiemnaście –
odpowiedział bez cienia zdziwienia, czy zażenowania. – A ty?
- Niedługo
skończę siedemnaście. Chodzisz do szkoły w miasteczku?
- Nie, ja już
skończyłem...
- Aha.
To dziwne. Czy
chciał powiedzieć, że już zakończył edukację? Jeśli tak, to przecież nie ma się
czego wstydzić, może już gdzieś pracuje?
- A ty? –
zrewanżował się.
- Chodzę do
szkoły z internatem – odpowiedziałam bez mrugnięcia. No cóż, nie skłamałam.
- Nie gorąco
ci? – zauważył sprytnie. Oczywiście, wszyscy goście pozbyli się okryć
wierzchnich.
Owszem, było mi
trochę gorąco, ale mogłam wytrzymać, żeby tylko nie pokazywać się tutaj w tej
koszmarnej bluzie. Niepostrzeżenie podwinęłam ją trochę, żeby odkryć kawałek
pleców. Dzięki temu zrobiło mi się odrobinkę chłodniej.
- Nie bardzo.
Straszny ze mnie zmarźluch – skłamałam i wzięłam w ręce gorący kubek. Świetnie,
teraz to się ugotuję. Odstawiłam go na miejsce i sięgnęłam po łyżeczkę, żeby
zacząć jeść. Może przez ten czas czekolada ostygnie.
- Przyjechałaś
na święta do domu? – spytał.
- Owszem.
- Więc już
niedługo wracasz do szkoły? Kiedy?
- Za pięć dni.
- A więc
zdążymy się jeszcze spotkać?
Zbił mnie z
tropu. Zamarłam z łyżeczką w połowie drogi do ust, patrząc na niego. Zrobił
unik - spojrzał w dół i chwycił własną łyżeczkę.
- Możliwe –
odparłam wymijająco.
Chciał się
jeszcze ze mną spotkać? Albo była to dziwna nachalność, albo po prostu mu się
spodobałam i chce podtrzymać znajomość…
- Może jeszcze
raz na ciebie wpadnę? Będziesz się mniej wahać? – zażartował.
Uśmiechnęłam
się.
- Nie, no co
ty, nie chodzi o to, że nie chcę, po prostu nie wiem, czy nadarzy się okazja.
Nie wiem, czy będę jeszcze w miasteczku – wyjaśniłam.
Zmarkotniał.
- Szkoda.
Bardzo miło się z tobą gada.
- Och, dziękuję
– stwierdziłam. – Z tobą także.
- Więc dlaczego
nie chcesz?
Pokręciłam
głową z uśmiechem. Kiedy tak patrzył na mnie ze smutkiem, przeżuwając kawałek
ciasta, wyglądał jak małe dziecko, któremu rodzic odmawia kupna zabawki.
- Oj, od razu
nie chcę. Po prostu nie wiem, czy znajdę czas.
- Aha –
stwierdził.
Nie mając
innego pomysłu, skierowałam w końcu łyżeczkę do ust. Ciasto było przepyszne,
naprawdę. Prawie tak dobre, jak wypieki mojej mamy, które uważałam za najlepsze
na świecie. Nick wiedział, gdzie mnie zaprowadzić.
Siedzieliśmy
tak jeszcze długo, rozmawiając o różnych sprawach: o rodzeństwie, zwierzętach,
planach na przyszłość, znajomych, przeszłości. Dowiedziałam się, że Nick jest
jedynakiem. Przyjaźnił się ze swoją byłą, Angelique, a także z jej obecnym
chłopakiem, Carlem. Dziwny układ.
Zrobiło się
późno i musiałam wracać do domu. Mama pewnie miała zamiar odchodzić od zmysłów
już za jakąś godzinę, musiałam się więc pośpieszyć. Pożegnałam się z Nickiem i,
po jego namowach, umówiliśmy się na następny dzień w parku, a następnie
pognałam do domu. Zdążyłam akurat na kolację.
- Gdzieś ty
była? – spytała zamiast powitania mama. – Martwiliśmy się o ciebie! Znikasz na
całe dnie, może stać ci się krzywda! Przecież wiesz, że to niebezpiecznie zapuszczać
się gdzieś samej, kiedy Sama-Wiesz-Kto może zaatakować. Prawda? – zwróciła się
z prośbą o poparcie do reszty, która właśnie zasiadała przy stole. Każdy, bojąc
się jej groźnego spojrzenia, skinął głową. – Gdyby tata nie musiał pójść do
pracy, o, to byś dostała wykład o bezpieczeństwie.
Wywróciłam
oczami. Akurat.
- Mamo, nie
jestem małym dzieckiem. Umiem dbać o siebie. Noszę przy sobie różdżkę. Poza tym
byłam w miasteczku, a nie w środku lasu. I nic mi się nie stało, więc dałabyś
już spokój.
- Ginny, razem
z ojcem martwimy się o ciebie. Proszę, uważaj na siebie, na świecie naprawdę
nie jest bezpiecznie.
- Wiem –
mruknęłam, siadając do stołu i uznając rozmowę za skończoną.
Wtedy do kuchni
wpadł Ron. Dosłownie wpadł, bo potknął się o ostatni stopień schodów i
wylądował na brzuchu. Podniósł się szybko.
- Dostałem
odpowiedź od Harry’ego i Hermiony. Przyjadą jutro po obiedzie.
Zakrztusiłam
się. Słucham? No świetnie, po prostu wspaniale. Nie dość, że jeszcze nie
oznajmiłam wszystkim radosnej nowiny, to mieli się o tym dowiedzieć Harry – mój
były ukochany, do którego chyba jeszcze coś czułam, a także Hermiona – moja eks
przyjaciółka, która ma mnie totalnie gdzieś. No po prostu cudownie!
- To wspaniale!
Muszę ugotować coś specjalnego – oznajmiła mama, kiedy Fred poklepywał mnie po
plecach. – Muszę się zastanowić, co by tu… - Mama, mrucząc pod nosem, ulotniła
się z kuchni. Z pewnością nogi zaniosły ją do naszej skromnej biblioteczki w
salonie.
Ron usiadł koło
mnie i nałożył sobie na talerz sporą porcję ziemniaków.
- A ty nie
jesz? – spytał, patrząc na mnie. Na szczęście już udało mi się powstrzymać
kaszel.
- Nie jadam
ziemniaków na kolację – oświadczyłam, siedząc sztywno na krześle.
Ron wzruszył
ramionami i nałożył sobie kawał mięcha.
- Jak sobie
chcesz. Ale nie wiesz, co tracisz.
- To jak Ginny,
gdzie byłaś? – George przechylił się w moją stronę, prawie wsadzając łokieć w
talerz Freda.
- Mówiłam, w
mieście – powiedziałam ze sztuczną obojętnością. W rzeczywistości wszystko we
mnie krzyczało. Nie, nie, nie!
George wyglądał
na zawiedzionego.
- Myślałem, że
tak tylko powiedziałaś mamie. Nie wdałaś się w prawdziwych Weasleyów. – Wypiął
dumnie pierś, równocześnie tworząc łokciem imponującą dziurę w ziemniakach Freda.
- Ekhm… George?
Mógłbyś nie wsadzać części ciała do mojej kolacji?
George spojrzał
na wyrządzone przez siebie szkody i powrócił na swoje miejsce.
- Ciesz się, że
to tylko łokieć, a nie na przykład…
- George, nikt
nie chce słuchać o twoich pośladkach – stwierdził Charlie z niesmakiem. – Wybacz,
ale mógłbyś nam to darować przy jedzeniu.
- Okej, okej.
W tym momencie
zza futryny wyjrzała twarz mamy.
- Ginny, nie
masz nic przeciwko, żeby Hermiona zamieszkała u ciebie w pokoju, prawda?
Czy nie mam?
Oczywiście, że mam!
- Ale…
- Bez dyskusji.
To się nazywa
dyktatura. Chyba.
Sięgnęłam po
kubek z kompotem domowej roboty. Przydadzą mi się jakieś płyny. Wypiłam kilka
łyków i stwierdziłam, że powinnam też coś zjeść. Dla dobra dziecka. Nałożyłam
sobie trochę ziemniaków i surówki, na mięso po prostu nie miałam ochoty.
Zanurzyłam się we własnych myślach. Świetnie. Zapowiada się wspaniały dzień.
Dobrze chociaż, że spotkam się z Nickiem.
Odeszłam od
stołu z głową jeszcze bardziej przepełnioną myślami, niż gdy zaczęłam jeść.
Zastanawiałam się nawet, czy by nie wyjechać do jakiejś znajomej na resztę
przerwy świątecznej, ale stwierdziłam, że mama tego nie kupi. Poza tym musiałam
uporać się ze wszystkimi problemami, stawić im czoła, a nie uciekać. Musiałam
nauczyć się walczyć ze swoimi słabościami. Postanowiłam, że właśnie teraz pójdę
do mamy i powiem jej o wszystkim. Taki nagły przypływ odwagi. Ciekawe, co z
tego wyjdzie. Pewnie nic dobrego, jak zawsze w moim przypadku.
W salonie nie
zastałam mamy, wydedukowałam więc, że pewnie wyszła na dwór po pranie, które
zostawiła rozwieszone na sznurze. I rzeczywiście, wyglądając przez okno,
zauważyłam ciemną sylwetkę wymachującą różdżką. Wybiegłam z domu i podbiegłam
do niej.
- Pomóc ci w
czymś? – spytałam.
- Już właściwie
kończę, ale dzięki – odpowiedziała. Zerknęła na mnie. – Czego chcesz?
- Ja? Ja
niczego nie chcę, to już nie można bezinteresownie zapytać własną matkę, czy
jej w czymś nie pomóc? – udałam zdziwienie.
Mama
westchnęła.
- Jakoś w to
nie wierzę. No dobra, mów, co przeskrobałaś.
Nabrałam
powietrza.
- Bo, eee, jest
taka sprawa…
Zagapiłam się
na białą koszulę Freda albo George’a, lewitującą ze sznura i składającą się w
powietrzu. Kiedy upadła do miski, przełknęłam głośno ślinę.
- Cóż… ja tak
tylko… eee… - Aaa! Słowa, słowa, brak mi
słów, co mam mówić?!
- No mów.
Nie, nie
mogłam, strach mnie tłamsił, dławił. Nie miałam siły, nie potrafiłam. Ale czy
kiedykolwiek będę umieć? Spróbowałam jeszcze raz.
- Cóż, chodzi o
Hogwart… - Kurczę, jak tu to tak pięknie wyjaśnić? Co powiedzieć najpierw?
- Wywalili cię?
– Mama zaczęła przypatrywać mi się podejrzliwie. – Błagam, nie mów, że cię
wywalili! Już mamy w rodzinie dwóch takich, co to edukację mają gdzieś. Nie
powiesz mi chyba, że chcesz pracować w ich sklepie?
Pokręciłam
przecząco głową. Mama trochę się uspokoiła.
- No to co w
takim razie?
- Ja… Yyy… Ja
tylko po prostu… Tak myślę sobie i tak sobie wymyśliłam, że może by tak nie
brać wszystkiego na raz, tak, bo jestem trochę przemęczona, eee, trochę z nauką
nie nadążam, no i eee, jestem w tyle, ale tak sobie myślę, czy by nie nadrobić
zaległości i, no nie wiem, może trochę zwolnić, i…
- Do rzeczy –
przerwała mama mój słowotok. Trochę byłam jej wdzięczna, nienawidziłam tych
chwil, kiedy plotłam trzy po trzy.
Nabrałam
powietrza.
- Nie wracam w
przyszłym roku do Hogwartu – powiedziałam na wydechu, zamykając oczy i czekając
na skutki swojej wypowiedzi.
- A to
dlaczego? – usłyszałam zdziwiony głos mamy. Coś trzepnęło mnie po głowie. Uświadomiłam
sobie, że to składane przez mamę ubranie.
- Bo, hm, chcę
zrobić sobie przerwę – wyjaśniłam.
- Nadal nie
rozumiem dlaczego. Przecież masz dobre wyniki w nauce, o czym ty w ogóle
mówisz? Jesteś przemęczona? Może chora?
Poczułam jej
rękę na swoim czole. Zebrałam siły, otworzyłam oczy i odepchnęłam ją lekko.
- Tak, masz
rację, chyba jestem chora. Pójdę do siebie.
Spanikowałam.
Wycofałam się i pobiegłam do pokoju. A było już tak blisko! Mogłam powiedzieć,
wszystko mogłam mieć już z głowy, nie denerwować się kolejną rozmową!
Tchórz.
Rzuciłam się na
swoje łóżko i zaczęłam płakać.
Tchórzofretka,
jak to dwa lata temu rozprzestrzeniła się ksywka Malfoya.
Uśmiechnęłam
się gorzko do siebie, myśląc o dziecku. Biedactwo, tchórzliwości to ono będzie
miało aż zanadto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)