sobota, 6 października 2012

Tylko ty jedyny: 9. Dokuczliwości



- … teraz chwytasz je o tak, robisz dwucentymetrowe nacięcie na liściu, właśnie tak, uciskasz tę narośl i voila, otrzymujesz najważniejszy składnik do eliksiru piękności!
Siedziałam trzecią godzinę w cieplarni numer cztery i starałam się skupić na tym, co mówi do mnie profesor Sprout. Wychodziło mi różnie, czułam się, jakbym próbowała nastawić odpowiednią stację w radiu – raz słyszałam ją wyraźnie, a raz po prostu był to niezrozumiały szum. Nie mogłam dzisiaj zebrać myśli. Jeszcze na początku dodatkowej lekcji rozumiałam co nieco, ale z każdym kolejnym kwadransem było coraz gorzej. Byle szmer mnie rozpraszał, a w cieplarni co chwilę dało się słyszeć różne dźwięki wydawane przez magiczne rośliny. Byłam bardzo wdzięczna pani Sprout, że poświęca mi swój czas, chociaż wcale nie musi, ale po prostu za nic nie rozumiałam, o czym w ogóle mówimy.
   W końcu, po czterech godzinach, moja dodatkowa lekcja dobiegła końca. Podziękowałam za pomoc w opanowaniu materiału, choć tak naprawdę niewiele więcej wiedziałam, i wyszłam na zewnątrz.
Jak ten czas szybko zleciał! Jeszcze tak niedawno przeprawiałam się przez ogromne zaspy śnieżne, a teraz? Świeciło mocne, wiosenne słońce, i pewnie gdyby nie chłodny wiatr, można by było się opalać. Ale nie miałam teraz głowy do myślenia o takich rzeczach. Powinnam się skupić na nauce i egzaminach, w końcu, jakby nie patrzeć, nie mogłam zawieść Dumbledore’a, skoro już dał mi szansę. Swoją drogą dobrze, że wymyślił dla mnie to wcześniejsze opuszczenie Hogwartu, nie wiem, jakim cudem zniosłabym paradowanie po szkolnych korytarzach z brzuchem, a tak, najprawdopodobniej, nie będzie jeszcze bardzo widać.
Byłam teraz ciągle zmęczona. Nie powinnam się przemęczać, uczyć się za dużo, myśleć intensywnie, jak to uświadomiła mnie pani Pomfrey, ale mimo osłabionej koncentracji nadal zdobywałam wiedzę i szkoliłam swoje umiejętności. Nie mogłam inaczej, musiałam zdać jak najlepiej, ale czasem po prostu miałam wszystkiego dość. Tak jak w tym momencie. Dobrze chociaż, że zostałam zwolniona z odrabiania prac domowych.
Skierowałam się do skrzydła szpitalnego. Zawsze tam szłam, kiedy nie czułam się za dobrze. Polubiłam panią Pomfrey, bo pomimo tego, że była trochę nadgorliwa i nadopiekuńcza, ona jedyna była w stanie mi pomóc. Posiadała wiedzę, którą z wielką chęcią chłonęłam, pomagała mi zrozumieć wszystko, co się ze mną teraz dzieje, a także, co będzie dalej. Wiedziałam więc, że moje dziecko ma już transportujące krew, bijące szybko serduszko, ma całkowicie wykształcone rączki, nóżki, główkę i resztę i że jest bardzo delikatne. I że ma około ośmiu centymetrów. Kiedy się o tym dowiedziałam, poszukałam na zapleczu miarki i odrysowałam na pergaminie odpowiednią długość. To nie do wiary, że płód jest taki maleńki! I z tego czegoś ma się rozwinąć dziecko? A jak pomyśleć, że to wcale nie najmniejszy rozmiar, jaki osiągnął?
Pani Pomfrey nie zdziwiła się, widząc mnie u drzwi swojego gabinetu. Zacmokała.
- Źle wyglądasz – stwierdziła. – Za bardzo się męczysz. Przepracowujesz się. Powinnaś odpoczywać.
- Nie mogę – odparłam, wywracając oczami. – Muszę zdać egzaminy jak najlepiej.
- Powinnaś iść do siebie i porządnie się wyspać. No już.
Rzadko kiedy mnie wyganiała, ale bardzo często wspominała, jak też źle wyglądam. Nie próbowałam jej się sprzeciwiać, robiłam wszystko, jak chciała, byle tylko chronić jak najlepiej maleństwo. Teraz też bez marudzenia poszłam do dormitorium, położyłam się i zasunęłam zasłony wokół łóżka, pozostawiając tylko małą szparkę, przez którą widziałam niebo za oknem. Słońce zachodziło, robiło się coraz ciemniej. Dobrze, że nie było nikogo w dormitorium, uwielbiałam te chwile ciszy i samotności. Mogłam wtedy spokojnie pomyśleć.
Ile bym dała za normalny, spokojny sen! Jak na złość do mojej głowy cisnęło się stanowczo za dużo myśli. Za często też myślałam o pewnej osobie. A o innej za rzadko. Chodziło oczywiście o Malfoya i Harry’ego. Ten drugi jeszcze tak niedawno był obiektem mojej wielkiej miłości, ale teraz zastanawiałam się, czy to w ogóle była miłość. Może po prostu przyzwyczaiłam się do myślenia, że go kocham? Może tak naprawdę czepiałam się kurczowo tego, że jesteśmy sobie przeznaczeni? Jak to głupio brzmiało teraz, kiedy już nic do niego nie czułam! Prawie wcale o nim nie myślałam. Nie interesował mnie on. Może rzeczywiście to wszystko było niczym? Wyłącznie głupim złudzeniem?
Z kolei Malfoy stale gościł w moich myślach. Nie mogłam zapomnieć tamtego spojrzenia. Czułam się winna, że zostawiłam go wtedy samego. Nie wiedzieć czemu wydawało mi się, że powinnam z nim porozmawiać. Ale to wszystko bez sensu. Niby dlaczego miał się zwierzać akurat mi, dziewczynie, przez którą znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji nastoletniego ojca? Znaczy owszem, miał już siedemnaście lat, był dorosły, mógł robić, co mu się żywnie podobało, ale faktem pozostawało to, że jeszcze się uczył. Ja z resztą też, ale sobą w tym momencie nie przejmowałam się aż tak bardzo. Mimo iż to ja bardziej ucierpiałam na całej tej sytuacji, to on był w o wiele gorszym stanie. Sięgając pamięcią wstecz, jak już dostatecznie mocno się skupiłam, doszłam do wniosku, że on już od kilku miesięcy nie wygląda najlepiej, a wszystko nasiliło się w styczniu. Zaczęłam wracać do swoich wspomnień. Wtedy, gdy wpadł do Pokoju Życzeń, kiedy wyglądał tak okropnie… Musiało się coś stać. Nie miałam pojęcia, co takiego, ani też nie zamierzałam go o to pytać, ale fakt pozostawał faktem: stało się coś, z czym nie mógł sobie poradzić.
Myślałam o nim stanowczo za dużo w czasie ostatnich kilku dni. Patrzyłam na niego za często. Nie powinnam.
Nawet kiedy już zrobiło się całkowicie ciemno, a moje współlokatorki poszły spać, ja nie mogłam usnąć. Wciąż i wciąż widziałam jego twarz. Nie, nie sądziłam, żeby znaczył dla mnie więcej, niż powinien, ale prawda była taka, że coś niewiadomego ciągnęło mnie do niego. Może to świadomość, że zaważył na moim życiu bardziej, niż powinien.

* * *

To spadło na mnie niespodziewanie. Otóż usłyszałam przypadkiem, stojąc w kolejce do cieplarni, fragment rozmowy o świętach. Święta! Święta! Jak ja mogłam zapomnieć! Mamie bardzo zależało, żebyśmy wszyscy byli w domu na Wielkanoc, mówiła to już w grudniu. Bała się, że któremuś członkowi rodziny coś się stanie i nigdy w życiu nie daruje sobie, gdyby nie było tego kogoś na świętach. Sprawa przesądzona – musiałam pojechać do domu. Niestety, mama na pewno zauważyłaby, że czasem mam nieznośne wprost nudności. I zdarza mi się być kompletnie wykończoną i nienadającą się do niczego. Pewnie, mogłabym zwalić to na stres przed egzaminami, ale… A skoro mowa o egzaminach, przydałoby się powiedzieć mamie, że wracam do domu już za miesiąc, a nie, jak wszyscy, za ponad dwa. Kilka dni temu wymyśliłam sobie, że najlepiej byłoby napisać o wszystkim w liście, a rodzice będą mieli dość czasu na przetrawienie wieści. A tu taka klapa! Owszem, mogłam wysłać list teraz, ale mieli tylko tydzień na przyzwyczajenie się do myśli, że zostaną dziadkami. To stanowczo za krótki czas. Wyglądało na to, że będę się musiała zmierzyć z tym osobiście – powiedzieć im twarzą w twarz. Cudownie, ale przecież takie miałam założenie początkowe, prawda?
Profesor McGonagall przyszła z listą, na którą mieli się wpisać ci, co zostają. Korciło mnie, żeby do niej podejść, ale powstrzymałam się. Chyba rodzice nie zareagują gorzej, niż Malfoy? Chociaż z drugiej strony na Malfoyu mi nie zależy, więc nie przejęłam się aż tak bardzo jego reakcją. Gorzej z rodzicami, którzy byli najważniejszymi osobami w moim życiu.
Przez cały tydzień maksymalnie skupiałam się na tym, co mówią do mnie profesorowie. Przez ferie miałam zamiar studiować podręczniki. Pod koniec dnia byłam wyczerpana, choć nie powinnam się przemęczać, ale dało się to znieść. Pozostawało mi coraz mniej dni do egzaminów. Jeszcze tylko kilka tygodni i będę wolna.
Nie za bardzo zauważałam, co się wokół mnie dzieje, ale pewnego dnia podsłuchałam niechcąco rozmowę Lisbeth i Diany.
- Słyszałaś najnowsze plotki?
Nadstawiłam uszu. Nie byłam na bieżąco z życiem towarzyskim Hogwartu, a od nich dowiadywałam się zawsze najwięcej.
- Które, te o Seamusie? Że spotyka się z kimś w tajemnicy?
- Nie, te o Draconie.
- O Draconie?
O mało nie zakrztusiłam się własną śliną. Diana i Lisbeth najwidoczniej myślały, że śpię, kiedy ja tylko odpoczywałam z zamkniętymi oczami. Zapomniałam, że Malfoy nie ma na imię Malfoy.
- Podobno… - Lisbeth ściszyła głos. – Podobno jego ojciec nie żyje, a on bardzo to przeżywa.
- Nie żartuj – powiedziała Diana. – Malfoy przeżywa śmierć ojca?
Malfoy przeżywa śmierć ojca? To o to chodzi? To dlatego jest taki dziwny? Nie, to nie może być… A może…?
- Ja nic takiego nie zauważyłam, a wierz mi, wpatruję się w niego dość często. – Diana zachichotała.
- Przecież to Ślizgon – ofuknęła ją Lisbeth.
- Ale jest przystojny. To już nie mogę patrzeć na czarne charaktery?
Usłyszałam, jak Lisbeth wzdycha. Diana najwyraźniej uznała, że rozmowa jest zakończona, ale jej przyjaciółka uważała inaczej.
- I nie tylko to – stwierdziła. – Słyszałam, jak Emily Torres ze Slytherinu śmiała się, jaki z niego naiwniak. Chodziła z nim – wyjaśniła szybko, zanim Diana zdążyła o cokolwiek zapytać.
- Przecież to Draco zawsze wybiera sobie dziewczyny.
- I właśnie o to chodzi. Nie przewidział tylko jednego: że to ona tym razem wybrała sobie jego, a on był na tyle głupi, żeby myśleć, że to tylko i wyłącznie jego wybór i że robi jej wielką łaskę, czy coś.
Wyobraziłam sobie, jak Lisbeth wywraca oczami.
- Ale… co to ma wspólnego z… - zaczęła Diana, ale Lisbeth szybko jej przerwała.
- Nie skończyłam jeszcze. Ponoć Emily złamała mu serce, czy coś w tym stylu. Uważa, że w końcu odpłaciła mu za to, że jej przyjaciółka, Angela, przez dłuższy czas nie mogła się pozbierać po tym, jak ją rzucił.
- Pewnie tylko tak mówiła…
- Tak, też tak sądzę. Robi z siebie wielką miss, a tak naprawdę nie ma nic, czym mogłaby się poszczycić.
Reszta rozmowy dziewczyn nie za bardzo mnie interesowała: zajęły się tym, co kochają najbardziej, czyli obgadywaniem wszystkich dookoła. Zastanawiałam się nad tym, co usłyszałam. Czy to możliwe, żeby ta cała Emily była przyczyną jego dziwactw? Albo, że zmarł jego ojciec? Naprawdę mógł umrzeć?
Doszłam już do wniosku, że nie za bardzo mnie to wszystko obchodzi, kiedy usłyszałam swoje imię. Powstrzymałam się, żeby nie otworzyć oczu i nie spytać, o co chodzi.
- Zachowuje się bardzo dziwnie. Czasem po prostu mnie przeraża.
- Zmieniła się. Straszna z niej dziwaczka. Najpierw beczy po kątach, a później próbuje zachowywać się, jakby nic się nie stało. Na moje oko to ona jest zazdrosna o Parvati. Też chciałaby mieć narzeczonego.
Uśmiechnęłam się lekko. Owszem, na początku jej zazdrościłam, ale nie z powodu, że chcę mieć narzeczonego, tylko dlatego, że tym narzeczonym właśnie jest Harry. Ale przeszło mi. Gdyby powiedziały to ze dwa, trzy miesiące wcześniej, może i bym się przejęła.
- Co ją tak napadło na naukę? Nagle zachciała być genialna?
- Może się skumpluje z cnotką Tiną.
- Też z niej taka wielka cnotka.
Nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem. Skoro już się wydałam, otworzyłam oczy. Diana i Lisbeth patrzyły na mnie, trochę zszokowane. Warto było zobaczyć ich miny.
- Rada na przyszłość: nie obgadujcie ludzi w ich obecności, dobra?
Ich rozmowa była tym, czego potrzebowałam. Dostałam ważne informacje o Malfoyu i nie zamierzałam tego tak zostawić. A może i zamierzałam. Nie wiem, co za bohaterka się ze mnie robiła, wszystkich bym tylko wysłuchiwała i pocieszała. Nie, nic mnie on nie obchodził.

* * *

W noc przed wyjazdem do domu nie mogłam spać. Kręciłam się z boku na bok i ciągle było mi niewygodnie. Mimo, że oczy same mi się kleiły, co chwilę je otwierałam. Pościel mi przeszkadzała – prześcieradło się przesuwało, a kołdra przy najmniejszym ruchu plątała. Na dodatek poduszka była jakaś dziwna, strasznie niewygodna, wygnieciona i nagrzana. Przez szparę w zasłonach, która wychodziła na oświetlony blaskiem księżyca kawałek podłogi, widziałam, jak przesuwają się cienie. Nie żartuję! Na początku byłam pewna, że mi się przewidziało i odwróciłam się na drugi bok, a później szybko o tym zapomniałam. Wszystko wróciło, gdy znów zrobiło mi się niewygodnie i powróciłam do poprzedniej pozycji. Znów cienie. Podtrzymałam zasłonkę, żeby spojrzeć na okno i zorientować się, co też powoduje te cienie, ale nic nie zobaczyłam. Po omacku wyplątałam się z pościeli i już po chwili siedziałam na parapecie, wypatrując czegokolwiek niezwykłego. Jak można było się spodziewać, nie znalazłam nic niepokojącego, a więc to tylko wyobraźnia płatała mi figle. Wstałam, żeby wrócić do łóżka (chociaż w sumie nie wiedziałam, jaki to ma sens, skoro i tak nie zasnę), kiedy kątem oka zauważyłam jakiś ruch. Zerknęłam za okno i… aż otworzyłam usta ze zdumienia.
Za oknem stał Malfoy.
Nie, Malfoy nie mógł stać za oknem, bo było ciut za wysoko. Mógł najwyżej stać w powietrzu, ale…
Przetarłam oczy i już go nie było. Przywidziało mi się? Nie, nie sądzę. Chociaż z drugiej strony, gdzie niby się podział? Wróciłam na parapet. Nie, nie jestem wariatką, on tu był, jestem tego pewna!
Jedna minuta.
Druga minuta.
Piąta minuta.
Dziesiąta minuta.
No dalej, Malfoy, nie rób ze mnie idiotki!
Wreszcie… pojawił się. Stłumiłam śmiech. Jaka ja byłam głupia! Niby jak on mógł stać w powietrzu? Niemożliwe. On po prostu latał w tę i z powrotem na miotle. A po co tak latał, to już zupełnie inna sprawa.
Patrzyłam, jak w pędzie zamienia się w rozmazaną smugę. Nurkował ku ziemi z taką prędkością, jakby jego marzeniem było skręcić sobie kark. Przykleiłam nos do szyby, żeby dokładnie widzieć. Tuż nad murawą poderwał się w górę, zwalniając. Zaczął zataczać koła, które po niedługim czasie stały się ósemkami. Równocześnie wznosił się coraz wyżej. Wyglądało to trochę jak balet, wirował tak pewnie i tak szybko, jakby nic oprócz tego nie istniało, jakby było to całe jego życie. Wyglądało to też trochę strasznie, przy takiej prędkości najmniejszy błąd mógł sprawić, że spadnie z miotły i zabije się przy kontakcie z ziemią, ale on najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. Wystrzelił jak korkociąg w górę i zniknął gdzieś wysoko, poza zasięgiem mojego wzroku. Wypatrywałam go jeszcze jakiś czas, ale już się nie pojawił. Męczona setką pytań, wróciłam do łóżka. Co dziwne, jakoś zasnęłam.
Rano z trudem zwlokłam się z łóżka. Wiedziałam, że ta nieprzespana noc odbije się na moim wyglądzie. Stojąc przed łazienkowym lustrem, nie miałam zielonego pojęcia, co zrobić, żeby nie wyglądać tak żałośnie – blada, zmęczona twarz i głębokie, szare sińce pod oczami. Wyglądałam trochę jakbym była ciężko chora. Nie pomogła długa, odprężająca kąpiel plus olejek różany, podkręcone na końcach za pomocą różdżki włosy, które, przyznam, prezentowały się dzisiaj bardzo ładnie, ani nawet lekki makijaż. Potrzebowałam jakiegoś dobrego zaklęcia. Wiedziałam, że szukanie godzinami w bibliotece nie jest tym, na czym aktualnie najbardziej mi zależało, ale chyba nie miałam wyboru – jeszcze rok temu bez najmniejszych obaw poprosiłabym o pomoc Hermionę, ale tak się złożyło, że nie odzywałyśmy się do siebie. Mogłam też odwiedzić panią Pomfrey, ale z pewnością nie spodobałoby się jej to, co widzi. Chcąc uniknąć bury, zdecydowałam się jednak na bibliotekę.
Udało mi się nie spotkać nikogo znajomego, kiedy przemykałam przez pokój wspólny, a później korytarzami. Wolałam, żeby w tym stanie nikt mnie nie oglądał. Odetchnęłam z ulgą, kiedy przekroczyłam próg biblioteki. Nie przyszło mi tylko do głowy, że zastanę tam właśnie Hermionę. Chciałam schować się za regałem, zanim mnie zauważy, ale na chceniu się skończyło. Jej wzrok prześlizgnął się po całej mojej twarzy. Wyglądała na trochę zmartwioną, ale równie dobrze mogło mi się przywidzieć, bo nie miała powodów, żeby się martwić. Miała w końcu swojego wiernego przyjaciela Harry’ego i wspaniałego chłopaka Rona - chociaż z tym wspaniałym to bym się sprzeczała. No i nie odzywałyśmy się do siebie od dawien dawna. Umknęłam w końcu za regał.
No tak, i co dalej? Powinnam szukać chyba jakiegoś działu porad zdrowotnych czy urody. Nie byłam aż tak częstym bywalcem w bibliotece, żeby wiedzieć, gdzie to dokładnie jest. Zdecydowałam się więc przejrzeć wszystkie rzędy w poszukiwaniu właściwego. Po około półgodzinnych poszukiwaniach wreszcie znalazłam odpowiedni regał. Wspięłam się na palcach, żeby sięgnąć po księgę zatytułowaną „Piękna cera od A do Z”. Cóż, potrzebowałam zaklęcia, a nie porad, ale może jakieś miało się tam znaleźć… Zakręciło mi się w głowie. Natychmiast stanęłam prosto i podparłam się delikatnie ręką o regał. Zamknęłam oczy, czekając, aż zawroty miną. Wydawało mi się, że podłoga wiruje. Na szczęście już po chwili wszystko było w porządku i mogłam spokojnie sięgnąć po książkę. Idąc do pustego stolika gdzieś w głębi biblioteki, nadal czułam się trochę słabo. Wszystko przez ten głupi brak snu. Cieszyłam się trochę, że zobaczyłam wtedy za oknem Malfoya. W końcu dzięki niemu udało mi się zasnąć. Coś jakby mnie zahipnotyzował. Dziwne, ale prawdziwe.
Przejrzałam uważnie spis treści i kiedy już traciłam nadzieję, że znajdę coś ciekawego, moją uwagę przykuł ostatni dział: przydatne zaklęcia i uroki. Odszukałam wybraną stronę i zaczęłam szukać. W końcu natrafiłam na coś ciekawego: zaklęcie przywracające świeży, promienny wygląd. Zapisałam je na pomiętym kawałku pergaminu, który znalazłam w mojej kieszeni, odstawiłam książkę na odpowiednią półkę i skierowałam się ku wyjściu z biblioteki. Jednak w drzwiach spotkała mnie wielka niespodzianka – drogę zatarasował mi Malfoy. Uniosłam lekko kącik warg, powstrzymując niewytłumaczalny i niewybaczalny uśmiech. Tak, on też wyglądał na bardzo zmęczonego, w końcu nic dziwnego, skoro większość nocy przelatał na miotle. Chyba mnie nie zauważył, w każdym razie patrzył gdzieś ponad moją głową. Wyminęłam go szybko, nie patrząc na niego więcej.
Wstąpiłam do pierwszej łazienki, jaką mijałam. Wypróbowałam zaklęcie. Trochę się bałam, że wyrosną mi czułki, czy coś w ten deseń, ale na szczęście moje przypuszczenia były bezpodstawne. Już po chwili z lustra patrzyła na mnie całkiem ładna dziewczyna o rumianej twarzy. Zadziwiające, co też zaklęcie, makijaż i fryzura mogą zdziałać…
Znów zakręciło mi się w głowie. Zacisnęłam zęby ze złością i wyszłam na korytarz. Postanowiłam pójść do kuchni na śniadanie, może to w ten sposób moje ciało reagowało na głód. I rzeczywiście, nie pomyliłam się: po zjedzeniu dość sytego posiłku poczułam się znacznie lepiej.
Wróciłam jeszcze na górę, żeby sprawdzić, czy na pewno wszystko zapakowałam. Nadszedł czas, aby schodzić na dół. Zdziwiłam się, kiedy w drzwiach dormitorium stanął jakiś skrzat z wiadomością, że z polecenia Dumbledore’a weźmie mój kufer. Zrobiło mi się bardzo miło, że dyrektor miał czas, żeby o mnie pomyśleć. Chociaż z drugiej strony, ile jest w Hogwarcie ciężarnych uczennic? Nie mógł raczej o mnie zapomnieć.
Jeszcze tylko podróż dorożką, przesiadka do pociągu i zajęcie przedziału, razem z Demelzą, Colinem, Luną i Jane. Oto zaczynała się kilkugodzinna wycieczka, której, gdybym tylko mogła, nigdy bym nie kończyła, bowiem na dworcu czekali na mnie rodzice, którym już niedługo miałam sprawić tak wielką przykrość.
Pociąg ruszył. Najpierw sunął powoli, a później miał zacząć poruszać się coraz szybciej, szybciej i szybciej. Siedziałam najbliżej okna, więc zapatrzyłam się na góry otaczające zamek. Szczerze mówiąc, bardzo chętnie bym tu została. Przykleiłam nos do szyby. Myślałam, że nie zobaczę nic niezwykłego, naprawdę, przecież to zwykła podróż. Ale nie, ktoś, jak to mu się ostatnio zdarzało, pokrzyżował moje plany. Zanim pociąg zdążył się rozpędzić, usłyszałam trzask otwieranych gwałtownie drzwi i już po chwili moim oczom ukazał się najprawdziwszy Malfoy, który wysiadł sobie z pociągu. Właściwie to wyskoczył. Jak gdyby nigdy nic otrzepał się, schował ręce w kieszeniach i ruszył przed siebie – w stronę zamku. Jeszcze długo patrzyłam za oddalającą się sylwetką, nawet kiedy pociąg znacznie przyspieszył i widok przesłoniły mi góry.
Kilka godzin i już byłam na miejscu. Wysiadłam na peronie dziewięć i trzy czwarte, wypatrując rodziców. Nie było trudno ich zauważyć – oboje rudzi i piegowaci. Podbiegłam do niech z uśmiechem. Nie sądziłam, że aż tak bardzo za nimi tęskniłam. Mama wyciągnęła ręce, żeby pochwycić mnie w ramiona. Ona też bardzo za mną tęskniła. Poczułam w powietrzu miłość, prawdziwą miłość. Moi rodzice kochali mnie tak mocno, jak tylko można kochać swoje dziecko. Jak mogłam mieć obawy, że wyrzucą mnie z domu? Muszę powiedzieć im jak najszybciej o ciąży. Kiedy tylko nadarzy się sposobność. Ale jeszcze nie teraz.


<- WSTECZ                          SPIS TREŚCI                          DALEJ ->

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)