- … teraz
chwytasz je o tak, robisz dwucentymetrowe nacięcie na liściu, właśnie tak,
uciskasz tę narośl i voila,
otrzymujesz najważniejszy składnik do eliksiru piękności!
Siedziałam
trzecią godzinę w cieplarni numer cztery i starałam się skupić na tym, co mówi
do mnie profesor Sprout. Wychodziło mi różnie, czułam się, jakbym próbowała
nastawić odpowiednią stację w radiu – raz słyszałam ją wyraźnie, a raz po
prostu był to niezrozumiały szum. Nie mogłam dzisiaj zebrać myśli. Jeszcze na
początku dodatkowej lekcji rozumiałam co nieco, ale z każdym kolejnym
kwadransem było coraz gorzej. Byle szmer mnie rozpraszał, a w cieplarni co
chwilę dało się słyszeć różne dźwięki wydawane przez magiczne rośliny. Byłam
bardzo wdzięczna pani Sprout, że poświęca mi swój czas, chociaż wcale nie musi,
ale po prostu za nic nie rozumiałam, o czym w ogóle mówimy.
W końcu, po czterech godzinach, moja
dodatkowa lekcja dobiegła końca. Podziękowałam za pomoc w opanowaniu materiału,
choć tak naprawdę niewiele więcej wiedziałam, i wyszłam na zewnątrz.
Jak ten czas
szybko zleciał! Jeszcze tak niedawno przeprawiałam się przez ogromne zaspy
śnieżne, a teraz? Świeciło mocne, wiosenne słońce, i pewnie gdyby nie chłodny
wiatr, można by było się opalać. Ale nie miałam teraz głowy do myślenia o
takich rzeczach. Powinnam się skupić na nauce i egzaminach, w końcu, jakby nie
patrzeć, nie mogłam zawieść Dumbledore’a, skoro już dał mi szansę. Swoją drogą
dobrze, że wymyślił dla mnie to wcześniejsze opuszczenie Hogwartu, nie wiem,
jakim cudem zniosłabym paradowanie po szkolnych korytarzach z brzuchem, a tak,
najprawdopodobniej, nie będzie jeszcze bardzo widać.
Byłam teraz
ciągle zmęczona. Nie powinnam się przemęczać, uczyć się za dużo, myśleć
intensywnie, jak to uświadomiła mnie pani Pomfrey, ale mimo osłabionej
koncentracji nadal zdobywałam wiedzę i szkoliłam swoje umiejętności. Nie mogłam
inaczej, musiałam zdać jak najlepiej, ale czasem po prostu miałam wszystkiego
dość. Tak jak w tym momencie. Dobrze chociaż, że zostałam zwolniona z
odrabiania prac domowych.
Skierowałam się
do skrzydła szpitalnego. Zawsze tam szłam, kiedy nie czułam się za dobrze.
Polubiłam panią Pomfrey, bo pomimo tego, że była trochę nadgorliwa i
nadopiekuńcza, ona jedyna była w stanie mi pomóc. Posiadała wiedzę, którą z
wielką chęcią chłonęłam, pomagała mi zrozumieć wszystko, co się ze mną teraz
dzieje, a także, co będzie dalej. Wiedziałam więc, że moje dziecko ma już
transportujące krew, bijące szybko serduszko, ma całkowicie wykształcone rączki,
nóżki, główkę i resztę i że jest bardzo delikatne. I że ma około ośmiu
centymetrów. Kiedy się o tym dowiedziałam, poszukałam na zapleczu miarki i
odrysowałam na pergaminie odpowiednią długość. To nie do wiary, że płód jest
taki maleńki! I z tego czegoś ma się rozwinąć dziecko? A jak pomyśleć, że to
wcale nie najmniejszy rozmiar, jaki osiągnął?
Pani Pomfrey
nie zdziwiła się, widząc mnie u drzwi swojego gabinetu. Zacmokała.
- Źle wyglądasz
– stwierdziła. – Za bardzo się męczysz. Przepracowujesz się. Powinnaś odpoczywać.
- Nie mogę –
odparłam, wywracając oczami. – Muszę zdać egzaminy jak najlepiej.
- Powinnaś iść
do siebie i porządnie się wyspać. No już.
Rzadko kiedy
mnie wyganiała, ale bardzo często wspominała, jak też źle wyglądam. Nie
próbowałam jej się sprzeciwiać, robiłam wszystko, jak chciała, byle tylko
chronić jak najlepiej maleństwo. Teraz też bez marudzenia poszłam do
dormitorium, położyłam się i zasunęłam zasłony wokół łóżka, pozostawiając tylko
małą szparkę, przez którą widziałam niebo za oknem. Słońce zachodziło, robiło
się coraz ciemniej. Dobrze, że nie było nikogo w dormitorium, uwielbiałam te
chwile ciszy i samotności. Mogłam wtedy spokojnie pomyśleć.
Ile bym dała za
normalny, spokojny sen! Jak na złość do mojej głowy cisnęło się stanowczo za
dużo myśli. Za często też myślałam o pewnej osobie. A o innej za rzadko.
Chodziło oczywiście o Malfoya i Harry’ego. Ten drugi jeszcze tak niedawno był
obiektem mojej wielkiej miłości, ale teraz zastanawiałam się, czy to w ogóle
była miłość. Może po prostu przyzwyczaiłam się do myślenia, że go kocham? Może
tak naprawdę czepiałam się kurczowo tego, że jesteśmy sobie przeznaczeni? Jak
to głupio brzmiało teraz, kiedy już nic do niego nie czułam! Prawie wcale o nim
nie myślałam. Nie interesował mnie on. Może rzeczywiście to wszystko było
niczym? Wyłącznie głupim złudzeniem?
Z kolei Malfoy
stale gościł w moich myślach. Nie mogłam zapomnieć tamtego spojrzenia. Czułam
się winna, że zostawiłam go wtedy samego. Nie wiedzieć czemu wydawało mi się,
że powinnam z nim porozmawiać. Ale to wszystko bez sensu. Niby dlaczego miał
się zwierzać akurat mi, dziewczynie, przez którą znalazł się w tak
beznadziejnej sytuacji nastoletniego ojca? Znaczy owszem, miał już siedemnaście
lat, był dorosły, mógł robić, co mu się żywnie podobało, ale faktem pozostawało
to, że jeszcze się uczył. Ja z resztą też, ale sobą w tym momencie nie
przejmowałam się aż tak bardzo. Mimo iż to ja bardziej ucierpiałam na całej tej
sytuacji, to on był w o wiele gorszym stanie. Sięgając pamięcią wstecz, jak już
dostatecznie mocno się skupiłam, doszłam do wniosku, że on już od kilku
miesięcy nie wygląda najlepiej, a wszystko nasiliło się w styczniu. Zaczęłam
wracać do swoich wspomnień. Wtedy, gdy wpadł do Pokoju Życzeń, kiedy wyglądał
tak okropnie… Musiało się coś stać. Nie miałam pojęcia, co takiego, ani też nie
zamierzałam go o to pytać, ale fakt pozostawał faktem: stało się coś, z czym
nie mógł sobie poradzić.
Myślałam o nim
stanowczo za dużo w czasie ostatnich kilku dni. Patrzyłam na niego za często.
Nie powinnam.
Nawet kiedy już
zrobiło się całkowicie ciemno, a moje współlokatorki poszły spać, ja nie mogłam
usnąć. Wciąż i wciąż widziałam jego twarz. Nie, nie sądziłam, żeby znaczył dla
mnie więcej, niż powinien, ale prawda była taka, że coś niewiadomego ciągnęło
mnie do niego. Może to świadomość, że zaważył na moim życiu bardziej, niż
powinien.
* * *
To spadło na
mnie niespodziewanie. Otóż usłyszałam przypadkiem, stojąc w kolejce do
cieplarni, fragment rozmowy o świętach. Święta! Święta! Jak ja mogłam zapomnieć!
Mamie bardzo zależało, żebyśmy wszyscy byli w domu na Wielkanoc, mówiła to już
w grudniu. Bała się, że któremuś członkowi rodziny coś się stanie i nigdy w
życiu nie daruje sobie, gdyby nie było tego kogoś na świętach. Sprawa
przesądzona – musiałam pojechać do domu. Niestety, mama na pewno zauważyłaby,
że czasem mam nieznośne wprost nudności. I zdarza mi się być kompletnie
wykończoną i nienadającą się do niczego. Pewnie, mogłabym zwalić to na stres
przed egzaminami, ale… A skoro mowa o egzaminach, przydałoby się powiedzieć mamie,
że wracam do domu już za miesiąc, a nie, jak wszyscy, za ponad dwa. Kilka dni
temu wymyśliłam sobie, że najlepiej byłoby napisać o wszystkim w liście, a
rodzice będą mieli dość czasu na przetrawienie wieści. A tu taka klapa! Owszem,
mogłam wysłać list teraz, ale mieli tylko tydzień na przyzwyczajenie się do
myśli, że zostaną dziadkami. To stanowczo za krótki czas. Wyglądało na to, że
będę się musiała zmierzyć z tym osobiście – powiedzieć im twarzą w twarz.
Cudownie, ale przecież takie miałam założenie początkowe, prawda?
Profesor
McGonagall przyszła z listą, na którą mieli się wpisać ci, co zostają. Korciło
mnie, żeby do niej podejść, ale powstrzymałam się. Chyba rodzice nie zareagują
gorzej, niż Malfoy? Chociaż z drugiej strony na Malfoyu mi nie zależy, więc nie
przejęłam się aż tak bardzo jego reakcją. Gorzej z rodzicami, którzy byli
najważniejszymi osobami w moim życiu.
Przez cały
tydzień maksymalnie skupiałam się na tym, co mówią do mnie profesorowie. Przez
ferie miałam zamiar studiować podręczniki. Pod koniec dnia byłam wyczerpana,
choć nie powinnam się przemęczać, ale dało się to znieść. Pozostawało mi coraz
mniej dni do egzaminów. Jeszcze tylko kilka tygodni i będę wolna.
Nie za bardzo
zauważałam, co się wokół mnie dzieje, ale pewnego dnia podsłuchałam niechcąco
rozmowę Lisbeth i Diany.
- Słyszałaś
najnowsze plotki?
Nadstawiłam
uszu. Nie byłam na bieżąco z życiem towarzyskim Hogwartu, a od nich dowiadywałam
się zawsze najwięcej.
- Które, te o
Seamusie? Że spotyka się z kimś w tajemnicy?
- Nie, te o
Draconie.
- O Draconie?
O mało nie
zakrztusiłam się własną śliną. Diana i Lisbeth najwidoczniej myślały, że śpię,
kiedy ja tylko odpoczywałam z zamkniętymi oczami. Zapomniałam, że Malfoy nie ma
na imię Malfoy.
- Podobno… -
Lisbeth ściszyła głos. – Podobno jego ojciec nie żyje, a on bardzo to przeżywa.
- Nie żartuj –
powiedziała Diana. – Malfoy przeżywa śmierć ojca?
Malfoy przeżywa
śmierć ojca? To o to chodzi? To dlatego jest taki dziwny? Nie, to nie może być…
A może…?
- Ja nic takiego
nie zauważyłam, a wierz mi, wpatruję się w niego dość często. – Diana zachichotała.
- Przecież to
Ślizgon – ofuknęła ją Lisbeth.
- Ale jest
przystojny. To już nie mogę patrzeć na czarne charaktery?
Usłyszałam, jak
Lisbeth wzdycha. Diana najwyraźniej uznała, że rozmowa jest zakończona, ale jej
przyjaciółka uważała inaczej.
- I nie tylko
to – stwierdziła. – Słyszałam, jak Emily Torres ze Slytherinu śmiała się, jaki
z niego naiwniak. Chodziła z nim – wyjaśniła szybko, zanim Diana zdążyła o
cokolwiek zapytać.
- Przecież to
Draco zawsze wybiera sobie dziewczyny.
- I właśnie o
to chodzi. Nie przewidział tylko jednego: że to ona tym razem wybrała sobie
jego, a on był na tyle głupi, żeby myśleć, że to tylko i wyłącznie jego wybór i
że robi jej wielką łaskę, czy coś.
Wyobraziłam
sobie, jak Lisbeth wywraca oczami.
- Ale… co to ma
wspólnego z… - zaczęła Diana, ale Lisbeth szybko jej przerwała.
- Nie
skończyłam jeszcze. Ponoć Emily złamała mu serce, czy coś w tym stylu. Uważa,
że w końcu odpłaciła mu za to, że jej przyjaciółka, Angela, przez dłuższy czas
nie mogła się pozbierać po tym, jak ją rzucił.
- Pewnie tylko
tak mówiła…
- Tak, też tak
sądzę. Robi z siebie wielką miss, a tak naprawdę nie ma nic, czym mogłaby się
poszczycić.
Reszta rozmowy
dziewczyn nie za bardzo mnie interesowała: zajęły się tym, co kochają
najbardziej, czyli obgadywaniem wszystkich dookoła. Zastanawiałam się nad tym,
co usłyszałam. Czy to możliwe, żeby ta cała Emily była przyczyną jego dziwactw?
Albo, że zmarł jego ojciec? Naprawdę mógł umrzeć?
Doszłam już do
wniosku, że nie za bardzo mnie to wszystko obchodzi, kiedy usłyszałam swoje
imię. Powstrzymałam się, żeby nie otworzyć oczu i nie spytać, o co chodzi.
- Zachowuje się
bardzo dziwnie. Czasem po prostu mnie przeraża.
- Zmieniła się.
Straszna z niej dziwaczka. Najpierw beczy po kątach, a później próbuje
zachowywać się, jakby nic się nie stało. Na moje oko to ona jest zazdrosna o
Parvati. Też chciałaby mieć narzeczonego.
Uśmiechnęłam
się lekko. Owszem, na początku jej zazdrościłam, ale nie z powodu, że chcę mieć
narzeczonego, tylko dlatego, że tym narzeczonym właśnie jest Harry. Ale
przeszło mi. Gdyby powiedziały to ze dwa, trzy miesiące wcześniej, może i bym
się przejęła.
- Co ją tak
napadło na naukę? Nagle zachciała być genialna?
- Może się skumpluje
z cnotką Tiną.
- Też z niej
taka wielka cnotka.
Nie
wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem. Skoro już się wydałam, otworzyłam oczy. Diana
i Lisbeth patrzyły na mnie, trochę zszokowane. Warto było zobaczyć ich miny.
- Rada na
przyszłość: nie obgadujcie ludzi w ich obecności, dobra?
Ich rozmowa
była tym, czego potrzebowałam. Dostałam ważne informacje o Malfoyu i nie
zamierzałam tego tak zostawić. A może i zamierzałam. Nie wiem, co za bohaterka
się ze mnie robiła, wszystkich bym tylko wysłuchiwała i pocieszała. Nie, nic
mnie on nie obchodził.
* * *
W noc przed
wyjazdem do domu nie mogłam spać. Kręciłam się z boku na bok i ciągle było mi
niewygodnie. Mimo, że oczy same mi się kleiły, co chwilę je otwierałam. Pościel
mi przeszkadzała – prześcieradło się przesuwało, a kołdra przy najmniejszym
ruchu plątała. Na dodatek poduszka była jakaś dziwna, strasznie niewygodna,
wygnieciona i nagrzana. Przez szparę w zasłonach, która wychodziła na
oświetlony blaskiem księżyca kawałek podłogi, widziałam, jak przesuwają się cienie.
Nie żartuję! Na początku byłam pewna, że mi się przewidziało i odwróciłam się
na drugi bok, a później szybko o tym zapomniałam. Wszystko wróciło, gdy znów
zrobiło mi się niewygodnie i powróciłam do poprzedniej pozycji. Znów cienie.
Podtrzymałam zasłonkę, żeby spojrzeć na okno i zorientować się, co też powoduje
te cienie, ale nic nie zobaczyłam. Po omacku wyplątałam się z pościeli i już po
chwili siedziałam na parapecie, wypatrując czegokolwiek niezwykłego. Jak można
było się spodziewać, nie znalazłam nic niepokojącego, a więc to tylko
wyobraźnia płatała mi figle. Wstałam, żeby wrócić do łóżka (chociaż w sumie nie
wiedziałam, jaki to ma sens, skoro i tak nie zasnę), kiedy kątem oka zauważyłam
jakiś ruch. Zerknęłam za okno i… aż otworzyłam usta ze zdumienia.
Za oknem stał
Malfoy.
Nie, Malfoy nie
mógł stać za oknem, bo było ciut za wysoko. Mógł najwyżej stać w powietrzu, ale…
Przetarłam oczy
i już go nie było. Przywidziało mi się? Nie, nie sądzę. Chociaż z drugiej
strony, gdzie niby się podział? Wróciłam na parapet. Nie, nie jestem wariatką,
on tu był, jestem tego pewna!
Jedna minuta.
Druga minuta.
Piąta minuta.
Dziesiąta
minuta.
No dalej,
Malfoy, nie rób ze mnie idiotki!
Wreszcie…
pojawił się. Stłumiłam śmiech. Jaka ja byłam głupia! Niby jak on mógł stać w
powietrzu? Niemożliwe. On po prostu latał w tę i z powrotem na miotle. A po co
tak latał, to już zupełnie inna sprawa.
Patrzyłam, jak
w pędzie zamienia się w rozmazaną smugę. Nurkował ku ziemi z taką prędkością,
jakby jego marzeniem było skręcić sobie kark. Przykleiłam nos do szyby, żeby
dokładnie widzieć. Tuż nad murawą poderwał się w górę, zwalniając. Zaczął
zataczać koła, które po niedługim czasie stały się ósemkami. Równocześnie
wznosił się coraz wyżej. Wyglądało to trochę jak balet, wirował tak pewnie i
tak szybko, jakby nic oprócz tego nie istniało, jakby było to całe jego życie.
Wyglądało to też trochę strasznie, przy takiej prędkości najmniejszy błąd mógł
sprawić, że spadnie z miotły i zabije się przy kontakcie z ziemią, ale on najwyraźniej
nic sobie z tego nie robił. Wystrzelił jak korkociąg w górę i zniknął gdzieś
wysoko, poza zasięgiem mojego wzroku. Wypatrywałam go jeszcze jakiś czas, ale
już się nie pojawił. Męczona setką pytań, wróciłam do łóżka. Co dziwne, jakoś zasnęłam.
Rano z trudem
zwlokłam się z łóżka. Wiedziałam, że ta nieprzespana noc odbije się na moim
wyglądzie. Stojąc przed łazienkowym lustrem, nie miałam zielonego pojęcia, co
zrobić, żeby nie wyglądać tak żałośnie – blada, zmęczona twarz i głębokie,
szare sińce pod oczami. Wyglądałam trochę jakbym była ciężko chora. Nie pomogła
długa, odprężająca kąpiel plus olejek różany, podkręcone na końcach za pomocą
różdżki włosy, które, przyznam, prezentowały się dzisiaj bardzo ładnie, ani
nawet lekki makijaż. Potrzebowałam jakiegoś dobrego zaklęcia. Wiedziałam, że
szukanie godzinami w bibliotece nie jest tym, na czym aktualnie najbardziej mi
zależało, ale chyba nie miałam wyboru – jeszcze rok temu bez najmniejszych obaw
poprosiłabym o pomoc Hermionę, ale tak się złożyło, że nie odzywałyśmy się do
siebie. Mogłam też odwiedzić panią Pomfrey, ale z pewnością nie spodobałoby się
jej to, co widzi. Chcąc uniknąć bury, zdecydowałam się jednak na bibliotekę.
Udało mi się
nie spotkać nikogo znajomego, kiedy przemykałam przez pokój wspólny, a później
korytarzami. Wolałam, żeby w tym stanie nikt mnie nie oglądał. Odetchnęłam z
ulgą, kiedy przekroczyłam próg biblioteki. Nie przyszło mi tylko do głowy, że
zastanę tam właśnie Hermionę. Chciałam schować się za regałem, zanim mnie
zauważy, ale na chceniu się skończyło. Jej wzrok prześlizgnął się po całej
mojej twarzy. Wyglądała na trochę zmartwioną, ale równie dobrze mogło mi się
przywidzieć, bo nie miała powodów, żeby się martwić. Miała w końcu swojego
wiernego przyjaciela Harry’ego i wspaniałego chłopaka Rona - chociaż z tym
wspaniałym to bym się sprzeczała. No i nie odzywałyśmy się do siebie od dawien
dawna. Umknęłam w końcu za regał.
No tak, i co
dalej? Powinnam szukać chyba jakiegoś działu porad zdrowotnych czy urody. Nie
byłam aż tak częstym bywalcem w bibliotece, żeby wiedzieć, gdzie to dokładnie
jest. Zdecydowałam się więc przejrzeć wszystkie rzędy w poszukiwaniu właściwego.
Po około półgodzinnych poszukiwaniach wreszcie znalazłam odpowiedni regał.
Wspięłam się na palcach, żeby sięgnąć po księgę zatytułowaną „Piękna cera od A
do Z”. Cóż, potrzebowałam zaklęcia, a nie porad, ale może jakieś miało się tam
znaleźć… Zakręciło mi się w głowie. Natychmiast stanęłam prosto i podparłam się
delikatnie ręką o regał. Zamknęłam oczy, czekając, aż zawroty miną. Wydawało mi
się, że podłoga wiruje. Na szczęście już po chwili wszystko było w porządku i
mogłam spokojnie sięgnąć po książkę. Idąc do pustego stolika gdzieś w głębi
biblioteki, nadal czułam się trochę słabo. Wszystko przez ten głupi brak snu.
Cieszyłam się trochę, że zobaczyłam wtedy za oknem Malfoya. W końcu dzięki
niemu udało mi się zasnąć. Coś jakby mnie zahipnotyzował. Dziwne, ale
prawdziwe.
Przejrzałam
uważnie spis treści i kiedy już traciłam nadzieję, że znajdę coś ciekawego,
moją uwagę przykuł ostatni dział: przydatne zaklęcia i uroki. Odszukałam
wybraną stronę i zaczęłam szukać. W końcu natrafiłam na coś ciekawego: zaklęcie
przywracające świeży, promienny wygląd. Zapisałam je na pomiętym kawałku
pergaminu, który znalazłam w mojej kieszeni, odstawiłam książkę na odpowiednią
półkę i skierowałam się ku wyjściu z biblioteki. Jednak w drzwiach spotkała
mnie wielka niespodzianka – drogę zatarasował mi Malfoy. Uniosłam lekko kącik
warg, powstrzymując niewytłumaczalny i niewybaczalny uśmiech. Tak, on też
wyglądał na bardzo zmęczonego, w końcu nic dziwnego, skoro większość nocy
przelatał na miotle. Chyba mnie nie zauważył, w każdym razie patrzył gdzieś
ponad moją głową. Wyminęłam go szybko, nie patrząc na niego więcej.
Wstąpiłam do
pierwszej łazienki, jaką mijałam. Wypróbowałam zaklęcie. Trochę się bałam, że
wyrosną mi czułki, czy coś w ten deseń, ale na szczęście moje przypuszczenia
były bezpodstawne. Już po chwili z lustra patrzyła na mnie całkiem ładna
dziewczyna o rumianej twarzy. Zadziwiające, co też zaklęcie, makijaż i fryzura
mogą zdziałać…
Znów zakręciło
mi się w głowie. Zacisnęłam zęby ze złością i wyszłam na korytarz. Postanowiłam
pójść do kuchni na śniadanie, może to w ten sposób moje ciało reagowało na
głód. I rzeczywiście, nie pomyliłam się: po zjedzeniu dość sytego posiłku poczułam
się znacznie lepiej.
Wróciłam
jeszcze na górę, żeby sprawdzić, czy na pewno wszystko zapakowałam. Nadszedł
czas, aby schodzić na dół. Zdziwiłam się, kiedy w drzwiach dormitorium stanął
jakiś skrzat z wiadomością, że z polecenia Dumbledore’a weźmie mój kufer.
Zrobiło mi się bardzo miło, że dyrektor miał czas, żeby o mnie pomyśleć.
Chociaż z drugiej strony, ile jest w Hogwarcie ciężarnych uczennic? Nie mógł
raczej o mnie zapomnieć.
Jeszcze tylko
podróż dorożką, przesiadka do pociągu i zajęcie przedziału, razem z Demelzą,
Colinem, Luną i Jane. Oto zaczynała się kilkugodzinna wycieczka, której, gdybym
tylko mogła, nigdy bym nie kończyła, bowiem na dworcu czekali na mnie rodzice,
którym już niedługo miałam sprawić tak wielką przykrość.
Pociąg ruszył.
Najpierw sunął powoli, a później miał zacząć poruszać się coraz szybciej,
szybciej i szybciej. Siedziałam najbliżej okna, więc zapatrzyłam się na góry
otaczające zamek. Szczerze mówiąc, bardzo chętnie bym tu została. Przykleiłam
nos do szyby. Myślałam, że nie zobaczę nic niezwykłego, naprawdę, przecież to
zwykła podróż. Ale nie, ktoś, jak to mu się ostatnio zdarzało, pokrzyżował moje
plany. Zanim pociąg zdążył się rozpędzić, usłyszałam trzask otwieranych
gwałtownie drzwi i już po chwili moim oczom ukazał się najprawdziwszy Malfoy,
który wysiadł sobie z pociągu. Właściwie to wyskoczył. Jak gdyby nigdy nic
otrzepał się, schował ręce w kieszeniach i ruszył przed siebie – w stronę
zamku. Jeszcze długo patrzyłam za oddalającą się sylwetką, nawet kiedy pociąg
znacznie przyspieszył i widok przesłoniły mi góry.
Kilka godzin i
już byłam na miejscu. Wysiadłam na peronie dziewięć i trzy czwarte, wypatrując
rodziców. Nie było trudno ich zauważyć – oboje rudzi i piegowaci. Podbiegłam do
niech z uśmiechem. Nie sądziłam, że aż tak bardzo za nimi tęskniłam. Mama
wyciągnęła ręce, żeby pochwycić mnie w ramiona. Ona też bardzo za mną tęskniła.
Poczułam w powietrzu miłość, prawdziwą miłość. Moi rodzice kochali mnie tak
mocno, jak tylko można kochać swoje dziecko. Jak mogłam mieć obawy, że wyrzucą
mnie z domu? Muszę powiedzieć im jak najszybciej o ciąży. Kiedy tylko nadarzy
się sposobność. Ale jeszcze nie teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)