sobota, 6 października 2012

Tylko ty jedyny: 8. Informacja



Myślałam, że najgorsze będzie podjęcie decyzji. Ale nie przewidziałam jednego – tego, co będzie później. Teraz już wiedziałam, że tamto to było nic w porównaniu z tym. Tak, tak, ten wielki, wielki problem z powiadomieniem rodziców. „Przepraszam bardzo, nie wiem, czy już wiecie, ale jestem w ciąży. To nic takiego, naprawdę, żyjcie sobie dalej, jak żyliście, i nie przejmujcie się mną”. Taki tekst chyba raczej nie mógł przejść. Musiałam wszystko starannie obmyślić, a czasu na pierwsze zapoznanie z problemem miałam stanowczo za mało – w końcu już za niecałe półtorej miesiąca miałam zakończyć edukację i wrócić do domu, a nie mogłam przyjechać i powiedzieć im wszystkiego z dnia na dzień, to byłby dla nich zbyt duży szok.
Oprócz rodziców zostało jeszcze moje liczne rodzeństwo. Bill, Charlie, Percy, Fred, George i Ronuś. Dlaczego ja nie mogłam urodzić się jedynaczką? Dlaczego? A i owszem, powiem, dlaczego: dlatego że mnie zawsze prześladował pech! Wszyscy o mnie dbają, wszyscy się o mnie troszczą, bo jestem najmłodsza. Uważają mnie za dziecko. Chociaż jeden plus wyniknie z całej tej sytuacji – może w końcu dotrze do nich, że jestem już dorosła i sama mogę decydować o sobie.
A więc tak: powiadomienie rodzeństwa. Z Ronem miałam styczność na co dzień, więc nie byłoby większych problemów, ale… Ho ho, problemy to się zaczną, kiedy już mu powiem! Poleci do Malfoya, żeby go zabić (co w sumie nie jest samo w sobie taką złą perspektywą), a później zabije mnie. A potem może i popełni samobójstwo, bo będą nim targać tak okropne wyrzuty sumienia.
Nie, wróć. Nie zabije Malfoya, bo nie wie, że to on jest ojcem. No chyba, że bym mu powiedziała, a tego na pewno nie zrobię. Więc, kontynuując, nie zabije Malfoya i pierwszą osobą, którą uśmierci, będę ja. No i tam przy okazji moje dziecko, ale kto by się tym przejmował. Jak już do niego dotrze, pewnie i tak popełni samobójstwo, ale będzie o tyle gorzej, że Malfoy nadal będzie człapał po świecie, naśmiewając się z naszej wielkiej, rodzinnej tragedii. Cudowna perspektywa. Z wielką chęcią pozwoliłabym Ronowi go wcześniej udusić, ale w życiu nie przeszłyby mi przez gardło słowa „Malfoy jest ojcem”.
Ron jako pierwszy odpadał. Najchętniej powiedziałabym mu dopiero po jego powrocie do domu w czerwcu, ale lekko by się zdziwił, widząc mnie z brzuchem (wciąż nie mogłam przywyknąć do myśli, że będę miała wielki brzuch!). Zresztą Ron nie był tu najważniejszy, można pomyśleć o nim później.
Fred i George jak nic mieli zacząć mi dogryzać i dowcipkować sobie moim kosztem. Na nich zawsze można liczyć w trudnych chwilach, wiedzą, jak człowieka jeszcze bardziej zdołować. Z pewnością palnęliby coś o antykoncepcji i zaproponowaliby, żebym została nową twarzą ich najnowszego antykoncepcyjnego wynalazku. Jakbym już nie była zła na siebie, że o tym nie pomyślałam. Im chyba lepiej też nie mówić od razu, chyba zbiorę się na odwagę dopiero w maju.
Percy? Ha, ha, dobry żart. Miałby jeszcze więcej powodów, żeby trzymać się z dala od rodziny. Już i tak odwiedzał dom tak rzadko, jak tylko mógł, żeby nie robić przykrości mamie. Nie przepadał za nami – psuliśmy mu reputację. Ciekawe czy kiedykolwiek by się zorientował, że kiedyśtam byłam w ciąży. Można by mu wmówić, że adoptowałam, pewnie nawet nie zauważyłby podobieństwa dziecka do mnie. O ile w ogóle miało być do mnie podobne. Szczerze mówiąc, chociaż nie życzyłam maleństwu charakterystycznych, rudych włosów Weasley’ów, a także piegów na całej twarzy, nie widziałam innego wyjścia. Gdyby tylko było chociaż w połowie podobne do Malfoya - na przykład miałoby blond włosy - moi bracia, z Ronem na czele, domyśliliby się, kto też jest ojcem, a to chciałam zataić nawet przed dzieckiem – dla jego własnego dobra, żeby nie miało nic a nic wspólnego z rodziną Malfoy.
Charlie i tak był daleko. Nie było większej potrzeby powiadamiać go tak od razu. Lepiej najpierw przygotować samą siebie do myśli, że zostanę matką, a dopiero później zacząć to ogłaszać wszem i wobec. Poza tym, jeśli tak pomyśleć logicznie, w mojej rodzinie na ogół nie da się zachować czegoś w sekrecie – jeżeli wiedzą już dwie osoby (chyba, że chodzi o bliźniaków, którzy nigdy nikomu żadnych swoich tajemnic nie zdradzają, wtedy trzy), prawdopodobieństwo, że któryś członek rodziny się o tym nie dowie, jest tak nikłe, jak szanse, że Malfoy zostanie przykładnym tatusiem, więc wręcz nie ma takiej możliwości. I czemu ja się zadręczałam powiadamianiem wszystkich dookoła, skoro wystarczyło powiadomić na przykład Billa, mojego najukochańszego brata? Ach tak, dlatego, że jestem odpowiedzialnym, młodym człowiekiem, który ponosi konsekwencje swoich czynów. Bla, bla, bla.
Nie mogłam powiedzieć Billowi. Nie tak od razu! Nawet gdyby przyrzekł dochować tajemnicy, głupio bym się czuła, wiedząc, że on wie. W dodatku, że wie jeszcze przed rodzicami! A więc maj, jak wszyscy bracia. To wtedy, kiedy zdam już egzaminy i będę odpoczywać w domu. Wtedy przeznaczę dużo czasu na rozmyślania.
Ale wciąż pozostają rodzice! Miałam im powiedzieć w liście? To takie… takie pójście na łatwiznę. Nie powiem, kusiło mnie to bardzo, ale… Nie, po prostu nie mogłam się zachować w ten sposób, musiałam powiedzieć im osobiście. Chyba najlepiej byłoby, gdybym spotkała się z mamą w jakimś neutralnym miejscu, na przykład w jakiejś kawiarni w Londynie, gdzie porozmawiałybyśmy w cztery oczy. Musiałabym tylko wybłagać Dumbledore’a o pozwolenie na opuszczenie Hogwartu.
Poza tym nie myślałam, żeby mówić komukolwiek ze swoich znajomych. Stwierdziłam, że najlepiej będzie się odciąć od wszystkich swoich szkolnych znajomości i zacząć życie od nowa. Jedynym problemem była tu Demelza, a wraz z nią i nieodłączny Colin, któremu i tak wszystko by powiedziała. Chociaż może nie, tego akurat nie.
Cały tydzień głowiłam się nad tym, czy i jak jej to oznajmić. Aż w końcu nadarzyła się wspaniała sposobność i wiedziałam, że lepszej już nie będzie. Wyjście do Hogsmeade. Ja nie miałam zamiaru donikąd wychodzić, a Demelza, o dziwo, także. Pogoda wprost przecudowna, pierwszy raz w tym roku było ciepło na tyle, żeby zmienić kurtki z zimowych na wiosenne. Prawie wszyscy uczniowie klas od trzecich wzwyż wybrali się na zakupy, czy co tam jeszcze załatwiać, w tym także Diana, Lisbeth, Tina i Colin. Zostawałam absolutnie sama z Demelzą. Musiałabym być totalną idiotką, żeby nie wykorzystać takiej okazji.
Siedziałyśmy właśnie na jej łóżku, kiedy w końcu, z wielkim oporem, udało mi się wykrztusić z siebie to krótkie zdanie: „Jestem w ciąży”. Reakcja była natychmiastowa.
- Jesteś... Że co jesteś?!
- W ciąży - powtórzyłam cicho i spokojnie, patrząc jej prosto w oczy. Udało mi się nie zaczerwienić, nie spuścić głowy. To chyba jakiś cud.
Demelza patrzyła na mnie oszołomiona szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziałam za bardzo co zrobić, co powiedzieć. Jasne, nie liczyłam na to, że przyjmie informację z uśmiechem czy też z niebywałym spokojem, ale mogła chociaż coś powiedzieć!
Jakby na moją prośbę Demelza otworzyła usta.
- Czyś ty kompletnie zwariowała? - syknęła. - Ciąża? Ciąża?!
- Cii - uciszyłam ją w obawie, że ktoś niepowołany usłyszy.
- Nie cichaj na mnie, jak mam mówić spokojnie?! Trzeba było mnie jakoś uprzedzić, a nie prosto z mostu "Cześć Dem, przy okazji: jestem w ciąży"!
- Wcale tak nie powiedziałam - wtrąciłam.
- Nie łap mnie za słowa. Czy ty jesteś normalna?! Gdzie się podziała moja rozsądna przyjaciółka? Zawsze potrafiłaś zadbać o siebie, pomimo że bujałaś w obłokach, a teraz?! Ginny, coś ty zrobiła?!
- Przestań. - Miałam już dość jej monologu. I nie chciałam przyznać, nawet przed samą sobą, że ma rację.
- Jak mam przestać?! Ty chyba na głowę upadłaś, jak mogłaś...
- Przestań!
Patrzyła na mnie, nadal zszokowana, ale przynajmniej już się nie odzywała. Mierzyłyśmy się wzrokiem, każda zbierając argumenty. Po kilku minutach Demelza znów się odezwała, tym razem trochę spokojniej.
- W ciąży?
Przytaknęłam.
- Urodzisz dziecko?
Przytaknęłam.
- Zostaniesz mamą?
Przytaknęłam.
- Co na to rodzice?
Wywróciłam oczami.
- Nie powiedziałaś im?!
- Samobójczynią nie jestem, dobra? Muszę to jakoś zaplanować, powiedzieć im w odpowiednim momencie...
- Dla ciebie żaden moment nie będzie odpowiedni - stwierdziła sucho.
Zastanowiłam się chwilę i przyznałam jej w duchu rację. Żaden moment nie będzie dla mnie wystarczająco dobry, zawsze będę twierdzić, że muszę wszystko dokładnie obmyślić, żeby tylko zyskać na czasie. Bałam się, potwornie bałam się powiedzieć rodzicom. Nie potrafiłam przewidzieć ich reakcji.
- Dlaczego im nie powiedziałaś? Powinni wiedzieć...
- Demelza, proszę, nie dokładaj mi. Nie mam zupełnie pojęcia, jak to wszystko rozegrać.
- Najlepiej jak najprościej. I jak najszybciej, niedługo będą mogli sami się domyślić, a wtedy może być gorzej.
- Tylko że...
- Hej, a który to miesiąc?
- Zaczął się trzeci - odpowiedziałam bez zastanowienia. Demelza aż otworzyła usta ze zdziwienia.
- Trzeci?! Ale to... - Widziałam po jej minie, że podlicza wszystko. Tak, już za chwilę miała wiedzieć. I rzeczywiście, jej oczy się rozszerzyły. - To przez to? To w styczniu, wtedy... Co się stało?! Jak to się stało?! Och, jak ja mogłam nie zauważyć, że... Kto ci to zrobił? Jak...
Pokręciłam gwałtownie głową.
- Nie, nikt mi tego nie zrobił, to ja sama, to moja wina.
- Ginny! A, a... Dumbledore wie? McGonagall?
- Dumbledore. I pani Pomfrey - dodałam po chwili.
- Co?! To nawet ta... Ona wie, a mi mówisz dopiero teraz?!
- Posłuchaj, ja wiem, że to dla ciebie szok, tak nagle się o wszystkim dowiedzieć, ale zrozum... - Za wszelką cenę starałam się ją uspokoić. - Pomyśl. Pani Pomfrey jest pielęgniarką. Skąd miałam niby wiedzieć o ciąży, jeśli nie od niej?
- No dobra - przyznała mi rację, trochę udobruchana, ale nadal naburmuszona. - Ale opowiedz mi wszystko. Jak do tego doszło? Jak było?
- Demelza, nie sądzę, żeby to był...
- Opowiadaj!
- Ale to nie jest najlepszy etap mojego życia. Może... może innym razem?
Zrobiła zasmuconą minę. Jasne, że była zawiedziona, w końcu jako moja przyjaciółka zasługiwała chociaż na minimum informacji, ale...
- To powiedz tylko, kto.
Zamrugałam.
- Kto? - powtórzyłam.
- No z kim? Kto jest ojcem?
Nie sądziłam, że o to spyta. Ja sama starałam się o tym nie myśleć. Wracając pamięcią do siedemnastego stycznia, zawsze robiło mi się okropnie wstyd. Czułam się głupio, myśląc o Malfoyu i o tym, jak mnie potraktował. Policzki mi zapłonęły, co nie uszło uwadze Demelzy.
- No nie mów... Harry? Przecież on jest zaręczony, nie mógł...
Nie wytrzymałam. Na widok miny Demelzy po prostu wybuchłam śmiechem. Śmiałam się i śmiałam, tarzając po łóżku, a ona była coraz bardziej zdziwiona moim zachowaniem.
- Co cię tak bawi? - spytała w końcu.
- Ja... z Harrym... przecież to... niemożliwe...
- Ej, przestań się śmiać - trzepnęła mnie w końcu po głowie.
- Nie bije się ciężarnych - wystawiłam jej język.
- Ani kobiet, ani dzieci, ani zwierząt, tak, tak, jasne - mruknęła.
Udało mi się w końcu opanować śmiech i usiadłam prosto.
- Nie, nie z Harrym. Harry, jak mówiłaś, jest zaręczony. Ale jesteś bardzo blisko. Oni bardzo się lubią - zironizowałam.
- Tak, może mi jeszcze powiesz, że z Malfoy'em. - Teraz to Demelza zaczęła się śmiać, a ja siedziałam w osłupieniu.
Jak ona mogła, jak... Nie, nie wpadłaby na to, to jest...
- No nie mów - Demelza usiadła sztywno i otworzyła szeroko usta. - Chyba żartujesz. Malfoy? Malfoy?! Ginny, powiedz, że to żart.
Ach, z jak wielką chęcią bym zaprzeczyła! Ale nie chciałam okłamywać Demelzy. To najbliższa mi osoba w całym Hogwarcie. Po prostu nie mogłam jej okłamać. Spuściłam wzrok i lekko kiwnęłam głową. Demelza nabrała gwałtownie powietrza. Bałam się na nią spojrzeć.
- Czy on... Wykorzystał cię? - spytała z troską. Jej nastroje zmieniały się bardzo szybko podczas tej rozmowy.
- Nie, to nie to. - Pokręciłam głową, nadal nie patrząc na nią. - Po prostu mi wstyd. Jak ja mogłam...
- Powiedziałaś mu?
- Co?! - Zachłysnęłam się powietrzem i zaczęłam kaszleć. Poklepała mnie po plecach. Kiedy już doszłam do siebie, wykrztusiłam: - Żartujesz chyba. Nie mam zamiaru mu powiedzieć.
- Dlaczego?
- Demelza, to jest Malfoy - patrzyłam na nią, jakby właśnie oświadczyła, że zamierza zaprzyjaźnić się z profesor Trelawney. Najwyraźniej niezbyt się tym przejmowała.
- Ale Ginny, on zostanie ojcem, powinien o tym wiedzieć.
- Jasne, bo Malfoy bardzo się przejmie swoim ojcostwem.
- Powinien przynajmniej wiedzieć. Chociaż do tego ma prawo.
- O czym ty mówisz? Jakie prawo? Powtarzam: to jest MALFOY. Czy ty się za nim wstawiasz? Odbiło ci, czy jak?
Demelza wzruszyła ramionami.
- Nieważne, kim jest, powinien wiedzieć i tyle.
- Mowy nie ma.
I tak oto wylądowałam za posągiem Eliasza Starszego na piątym piętrze, podglądając chodzącego od ściany do ściany Malfoya, któremu przypatrywali się oparci o siebie Crabbe i Goyle. Oczywiście, każdy z osiłków pałaszował tony ciastek zgromadzonych przez nich podczas obiadu. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, ale nie miałam dość odwagi, żeby wyjść i poprosić blondyna o rozmowę. Kusiła mnie ucieczka, ale za rogiem stała Demelza, która obiecała przyjacielsko, że jeśli tylko spróbuję odejść stąd bez załatwienia wszystkiego jak trzeba, gorzko tego pożałuję. W jej mniemaniu było to wykrzyczenie na cały korytarz, że Malfoy będzie miał dziecko. Nie ma to jak szantaż.
Malfoy wyglądał na dziwnie czymś zmartwionego. W zamyśleniu nie zauważał nawet mechaniczności swoich ruchów. To wszystko było takie sztuczne! W pewnym momencie zrobiło mi się nawet go żal, ale tylko trochę. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Crabbe i Goyle, chociaż stali tuż obok, byli zbyt zajęci sobą. Zresztą, czego oczekiwać po takich przygłupach. Można nawet powiedzieć, że był zupełnie sam w tym korytarzu. Maska, którą zwykle miał na twarzy, jakby popękała, trzymała się ostatkiem sił. Wystarczył jeden mały, najlżejszy podmuch wiatru, żeby rozsypała się w proch. To dziwne, nigdy nie pomyślałabym, że Malfoy może coś czuć. Ale przypomniałam sobie tamten styczniowy dzień.

„Patrzył na mnie, zdziwiony, najwyraźniej mnie nie poznając. Zazwyczaj idealnie ułożone włosy miał w nieładzie, po prostu roztrzepane we wszystkie strony. Pod oczami, smutno patrzącymi oczami, miał ciemne sińce. Wyglądał na bardzo zmartwionego”.

Teraz wyglądał bardzo podobnie. Owszem, może i znacznie lepiej, ale to coś w jego oczach… Niemalże mogłam dostrzec w jego twarzy tę osobę, z którą rozmawiałam całkiem normalnie.

„- Czemu jesteś taki miły? – spytałam.
Wzruszył ramionami.
- Każdy ma jakieś wady, prawda?
Uniósł lekko kącik ust, rozbawiony.
- Twoje rozumowanie to dla mnie zaiste czarna magia – stwierdziłam.
- Do usług. – Skłonił się lekko”.

Wtedy wydawało mi się, że może naprawdę taki właśnie jest. Może na co dzień staje się kimś innym, może ukrywa coś przed światem. Ale później to wszystko znikło, znów był tylko zwyczajnym Malfoyem. Nie ważne było to, co czasem dostrzegałam w jego twarzy.

„Jego wesołość wydawała się być jednak udawana, a wredny uśmieszek nie objął oczu. Poza tym był chorobliwie blady. Można by powiedzieć, że to u niego normalne, ale nie aż tak bardzo, jak teraz. Był chory? Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nic mu nie jest, kiedy sprowadził mnie do parteru swoją kolejną wypowiedzią”.

Starałam się ignorować to wszystko. To tylko zwykły, głupi Malfoy. Ale faktem pozostawało to, że zdarzały się takie momenty, w których wyglądał jak człowiek. Jak cierpiący człowiek. Tak jak teraz.
Poruszona swoim spostrzeżeniem, nie byłam w stanie się ruszyć. Zresztą pojęcia nie miałam, co bym zrobiła, gdybym tylko mogła. Podeszłabym do niego? Nie, to bez sensu. A tak w ogóle to po co?
Ach, tak, zapomniałam. Żeby mu powiedzieć, że zostanie ojcem. Choć w sumie, mimo strachu, byłam też trochę ciekawa jego reakcji. Co by zrobił? Zacząłby się na mnie drzeć? Może odszedłby, załamany? A może miał zamiar udawać, że nie ma pojęcia, o czym mówię? Tak czy siak, na pewno warto zobaczyć jego zszokowaną minę.
Mimo wszystkich argumentów „za”, na przykład to, że jako biologiczny ojciec powinien wiedzieć, wciąż kurczowo trzymałam się tych „przeciw”, czyli że to zwykły Malfoy i tym podobne. Wiedziałam jednak, że takie rozumowanie do niczego nie prowadzi. Starałam się myśleć o szantażu Demelzy i jego konsekwencjach, nie na wiele się to jednak zdawało.
Weź się w garść, dziewczyno, powiedziałam sobie w końcu. Przecież to nic trudnego, a ty jesteś odważna. Przyjaźniłaś się z młodszą wersją Voldemorta, walczyłaś ze śmierciożercami i latami użerałaś się ze Snapem. Czy jedna, głupia rozmowa, jest trudniejsza niż każda z tych rzeczy z osobna? Nie, nie i jeszcze raz nie. Koniec dumania.
Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok w bok, żeby wyminąć posąg, ale już sekundę później wróciłam do poprzedniej pozycji. Ktoś szedł z drugiej strony korytarza, co więcej, to z pewnością była dziewczyna; stukanie jej obcasów odbijało się echem od ścian. Już po chwili moim oczom ukazała się posiadaczka owych hałaśliwych butów, a była nią śliczna, długonoga blondynka, z grubą tapetą na twarzy i przyklejonym, sztucznym uśmiechem miss. Ubrana w skąpą, czerwoną sukienkę bez ramiączek, prezentowała się wprost olśniewająco, ale nie miałam żadnych wątpliwości, że Malfoy nic do niej nie czuje. Nie wiem, skąd wiedziałam, tak po prostu. Widać to było po sposobie, w jaki złożył na jej ustach krótki pocałunek, i w jaki wykrzywił się chwilę później, gdy nie patrzyła. Nie zważając na nic, chwyciła się kurczowo jego ramienia. Odeszli razem, oboje o blond włosach, wysocy i piękni, że aż płakać się chciało patrząc na nich. Za nimi, niczym ochroniarze, podążyli Crabbe i Goyle.
Poczułam się jak niechciana przez nikogo, mała, szara myszka. Przygryzając dolną wargę, wycofałam się w głąb korytarza, gdzie czekała na mnie Demelza.
- Powiedziałaś mu? – przywitała mnie chłodnym głosem.
Pokręciłam w milczeniu głową. Wiedziałam, co teraz nastąpi.
- Dlaczego? Przecież powiedziałam ci, że…
- Był zajęty – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Sama nie wiedziałam, o co mi chodzi.
- Zajęty? – zdziwiła się. – Jak to zajęty? Trzeba było go poprosić o rozmowę i tyle, a nie…
- Powiedziałam, był zajęty – przerwałam. – Bajerował kolejną idiotkę.
Demelza wywróciła oczami.
- To cię nie usprawiedliwia.
- Wiem.
- Więc co teraz zamierzasz?
Zamyśliłam się. Nie, od tego nie było ucieczki. Musiałam pójść ten krok do przodu.
- Dopadnę go przy najbliższej okazji. Obiecuję.
Och, jak ciężkie było to przyrzeczenie! Z dnia na dzień, z godziny na godzinę było coraz gorzej. Nie dość, że musiałam teraz naprawdę przyłożyć się do nauki, uważnie słuchać na wszystkich lekcjach i tak dalej, to jeszcze nie miałam zupełnie szczęścia w gonitwach za Malfoyem. Przeważnie w ogóle nie mogłam go znaleźć, a jak już czasem mi gdzieś mignął, natychmiast znikał, albo był otoczony tak wielką grupą znajomych, że po prostu bałam się podejść, albo, jak miał w zwyczaju, akurat kogoś dręczył. Tak więc nie miałam pojęcia, jak go złapać. Mój entuzjazm do rozmowy z nim znacznie osłabł, ale ilekroć spojrzałam na Demelzę o wzroku, który powinien zabijać, nie ważyłam się nawet otworzyć ust i wyrazić sprzeciwu.
Musiałam w końcu coś zrobić. Zaczynałam wariować. Rozpoczął się kwiecień, co oznaczało, że został mi już tylko miesiąc do egzaminów. Miałam popołudniowe, dodatkowe lekcje z profesorami, które strasznie mnie wyczerpywały. Kiedy już wracałam do dormitorium, marzyłam tylko o tym, żeby w końcu zasnąć. Nadal nie powiedziałam rodzicom, braciom, a tym bardziej Malfoyowi. Musiałam w końcu nadrobić braki.
Pewnej soboty po prostu nie wytrzymałam. Obudziłam się z mocnym postanowieniem, że to właśnie dzisiaj powiem fretce. Była siódma rano, ale nie przejmowałam się tym, i tak bym już nie zasnęła. Wstałam, ubrałam się i zeszłam na śniadanie. W Wielkiej Sali nie było prawie nikogo, ale miałam to gdzieś. Usiadłam i zaczęłam sobie nakładać jedzenie. Sala stopniowo napełniała się ludźmi. Jadłam tak wolno, jak tylko mogłam, bo nie miałam pojęcia, co zrobić, kiedy już skończę. Miałam plan, aby zaczaić się na Malfoya, kiedy będzie wychodził ze śniadania, ale najpierw musiał się on w ogóle pojawić. Zaczęłam bać się, że wstanie późno, ale, ku mojej radości, pojawił się kilka minut po ósmej. Nie mogąc usiedzieć dłużej na miejscu, wstałam i skierowałam się do drzwi. Dziwne, wydawało mi się, że ktoś intensywnie się we mnie wpatrywał, a kiedy zerknęłam na stół Ślizgonów, Malfoy akurat odwracał głowę w kierunku swojego talerza. Pewnie mi się przywidziało.
Zaczaiłam się przy wejściu do lochów. Po dziesięciu minutach stwierdziłam, że to zły pomysł, bo przechodzący obok Ślizgoni patrzyli na mnie dziwnie. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Schowałam się gdzieś w kącie i miałam nadzieję, że nie spotkam nikogo znajomego. Zaczęłam się też zastanawiać, jak długo można jeść śniadanie. Hipokrytka.
W końcu wyszedł, jednak otaczała go grupa Ślizgonów. Standardowo Crabbe i Goyle, na dokładkę Zabini, Avery, Nott i kilku innych. Do ramienia Malfoya kleiła się jakaś szatynka, brzydsza od poprzedniej jego „znajomej”, blondyny, ale jednak miała w sobie niewątpliwy urok. A ode mnie już na pewno była ładniejsza.
No trudno, raz się żyje. Odepchnęłam się od ściany i wyprostowałam na tyle, na ile było to możliwe. Uniosłam wysoko głowę i stanęłam na środku korytarza. Nie mógł mnie nie zauważyć. To niemożliwe. Patrzyłam na niego wyzywająco, dopóki nie spojrzał na mnie. Zdziwił się, ale chyba zrozumiał, że chcę pogadać. Zwęził oczy i doszedł z innymi do wejścia do lochów, wyplątał się z objęć szatynki, wyjaśnił coś cicho i… no i to by było na tyle. Zostaliśmy sami w sali wejściowej. To nie było odpowiednie miejsce. Bez słowa odwróciłam się i weszłam po schodach na piętro, na następne i następne. Zatrzymałam się na początku jakiegoś opustoszałego, mało używanego korytarza i poczekałam na Malfoya. Już po chwili stanął obok mnie.
- Lepiej, żeby było to coś ważnego – syknął, patrząc na mnie pogardliwie.
Wykrzywiłam usta w grymasie.
- Wierz mi, warte poświęcenia kilku minut twojego jakże ważnego życia.
- No to streszczaj się.
Ruszyłam przed siebie. Nie odstępował mnie ani na krok. Chyba był zirytowany. A może trochę zdziwiony. Albo po prostu zły. Zerknęłam na niego i szybko odwróciłam wzrok; patrzył na mnie. Mimowolnie zaczerwieniłam się lekko. Nie mogłam zebrać myśli. To wszystko było równocześnie łatwiejsze i trudniejsze, niż myślałam. Nie potrafiłam wykrztusić słów, dla których go tu ściągnęłam, ale nie było aż tak źle. Mógł przecież robić głupie uwagi.
W końcu dzwoniąca mi w uszach cisza stała się tak głośna, że nie wytrzymałam.
- Malfoy, musimy pogadać.
- No to już ustaliliśmy – zakpił. – Nie powiedziałaś mi nadal, o co chodzi.
- O… o styczeń. O… wiesz co.
Poczułam, że towarzyszący mi rumieniec, staje się coraz bardziej widoczny.
- Nie za bardzo – stwierdził znudzonym tonem. Byłam pewna, że mówił tak specjalnie!
- O Pokój Życzeń – wyjaśniłam jak dziecku, które nie za bardzo rozumie, co się do niego mówi.
- Nadal nie za bardzo wiem, o co chodzi.
Grr, nie mogłam wypowiedzieć tego głośno, ale też nie wiedziałam, jak inaczej mu to uświadomić. Wkurzał mnie, na sto procent wiedział, o co chodzi, chciał tylko przetestować sobie moją cierpliwość. O nie, nie ze mną te numery.
- Mianowicie chodzi o to, co zrobiliśmy – powiedziałam spokojnie. – Jest taka sprawa… Jestem w ciąży.

ŁUBUDU!

Przerażona, rozejrzałam się wokół siebie. Ach, to tylko Malfoy wpadł na zbroję, rozwalając ją na części. Wyglądał na trochę zdezorientowanego, kiedy tak półleżał na posadzce, przygnieciony tarczą. Masował sobie głowę.
Wywróciłam oczami.
- Zachowujesz się jak dziecko – stwierdziłam.
Łypnął na mnie z oburzeniem i poderwał się z podłogi. Skurczyłam się w sobie na widok jego miny. Był zły. Nie, to za mało. Był wściekły. Wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Cofnęłam się o krok.
- CO powiedziałaś?!
Kolejny krok w tył. A on do przodu.
- Jesteś W CIĄŻY?!
Cofałam się, a on podążał za mną. W końcu natrafiłam na ścianę. Świetnie.
Łypnął nienawistnie na mój brzuch, jakby próbując doszukać się śladów ciąży, ale pewnie poszedł po rozum do głowy i stwierdził, że jeszcze za wcześnie na wielki brzuch, więc przeniósł wzrok na moją twarz.
Zbliżył się do mnie. Prawie stykaliśmy się nosami. Bałam się, naprawdę się bałam. Wyglądał tak, jakby miał zaraz rzucić się na mnie, rozszarpać, zabić. Nie lubiłam nigdy patrzeć w górę na mojego rozmówcę. Teraz też wzrost nie działał na moją korzyść.
- Na co ty czekasz?! Jeszcze nie pozbyłaś się problemu?! Potrzebujesz zgody na papierku?!
Miałam być twarda. Chciałam być twarda. Ale to by było na tyle. Obraz rozmazał się, kiedy poczułam w oczach łzy. Zamrugałam.
- Co ty sobie myślisz?! Może naciągniesz mnie na mnóstwo galeonów?! Może zaszantażujesz, że powiesz wszystko moim rodzicom, co?! I liczysz na to, że wywalą mnie z domu?!
Usta mi drżały. Czułam, że za chwilę rozbeczę się na dobre. I to nie tylko dlatego, że znajdowałam się tu, w tym miejscu, w tej chwili, w tej sytuacji. Jego oczy. Jego oczy były takie smutne. Nie mogłam w nie patrzeć. Nie mogłam znieść jego wzroku. To była najgorsza z możliwych tortur. Pomimo złości zniekształcającej jego twarz, wyglądał, jakby miał zaraz się rozpłakać. Oczy mu błyszczały. Jego smutek był tak wielki, że nie wiedziałam, jak przed nim uciec.
- Nie chcę pieniędzy – wychrypiałam słabo. – Nic od ciebie nie chcę.
- Usuń ciążę i będziemy kwita, bo ja też NIC od ciebie nie chcę!
- Nie usunę – powiedziałam, już trochę pewniej.
- Owszem, usuniesz, bo ja tak mówię.
- A ja powiedziałam, że nie usunę i nic mnie nie obchodzi, co sobie myślisz! - Łza spłynęła mi po policzku. – A wiesz dlaczego?! Bo kocham to dziecko, mimo że jego ojcem jest ktoś, kto ma serce z kamienia! I nie zamierzam nigdy nikomu powiedzieć, że to właśnie ty. Jesteś dla mnie nikim!
Patrzył na mnie, najwyraźniej zszokowany moim wybuchem. Jego oczy były teraz puste, bez wyrazu. Wyglądał, jakby cierpiał niewyobrażalne katusze. Jeszcze bardziej skurczyłam się w sobie. Poczułam więcej łez na policzkach.
- W takim razie – powiedział cicho – rób sobie, co chcesz.
Odsunął się o krok, nadal wpatrując się we mnie z tym dziwnym wyrazem twarzy. I wtedy zrobiłam najgłupszą rzecz, jaka tylko przyszła mi do głowy: uciekłam. Mogłam z nim zostać, mogłam go pocieszyć, spróbować zrozumieć, pomóc. Po prostu wiedziałam, że nie chodzi tu wyłącznie o mnie i moje dziecko. Nasze dziecko. Ale ja, głupia, uciekłam. A to był błąd.


<- WSTECZ                          SPIS TREŚCI                          DALEJ ->

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)