Myślałam, że
najgorsze będzie podjęcie decyzji. Ale nie przewidziałam jednego – tego, co
będzie później. Teraz już wiedziałam, że tamto to było nic w porównaniu z tym.
Tak, tak, ten wielki, wielki problem z powiadomieniem rodziców. „Przepraszam
bardzo, nie wiem, czy już wiecie, ale jestem w ciąży. To nic takiego, naprawdę,
żyjcie sobie dalej, jak żyliście, i nie przejmujcie się mną”. Taki tekst chyba
raczej nie mógł przejść. Musiałam wszystko starannie obmyślić, a czasu na pierwsze
zapoznanie z problemem miałam stanowczo za mało – w końcu już za niecałe
półtorej miesiąca miałam zakończyć edukację i wrócić do domu, a nie mogłam
przyjechać i powiedzieć im wszystkiego z dnia na dzień, to byłby dla nich zbyt
duży szok.
Oprócz rodziców
zostało jeszcze moje liczne rodzeństwo. Bill, Charlie, Percy, Fred, George i Ronuś. Dlaczego ja nie
mogłam urodzić się jedynaczką? Dlaczego? A i owszem, powiem, dlaczego: dlatego
że mnie zawsze prześladował pech! Wszyscy o mnie dbają, wszyscy się o mnie
troszczą, bo jestem najmłodsza. Uważają mnie za dziecko. Chociaż jeden plus
wyniknie z całej tej sytuacji – może w końcu dotrze do nich, że jestem już
dorosła i sama mogę decydować o sobie.
A więc tak:
powiadomienie rodzeństwa. Z Ronem miałam styczność na co dzień, więc nie byłoby
większych problemów, ale… Ho ho, problemy to się zaczną, kiedy już mu powiem!
Poleci do Malfoya, żeby go zabić (co w sumie nie jest samo w sobie taką złą
perspektywą), a później zabije mnie. A potem może i popełni samobójstwo, bo
będą nim targać tak okropne wyrzuty sumienia.
Nie, wróć. Nie
zabije Malfoya, bo nie wie, że to on jest ojcem. No chyba, że bym mu
powiedziała, a tego na pewno nie zrobię. Więc, kontynuując, nie zabije Malfoya
i pierwszą osobą, którą uśmierci, będę ja. No i tam przy okazji moje dziecko,
ale kto by się tym przejmował. Jak już do niego dotrze, pewnie i tak popełni
samobójstwo, ale będzie o tyle gorzej, że Malfoy nadal będzie człapał po
świecie, naśmiewając się z naszej wielkiej, rodzinnej tragedii. Cudowna
perspektywa. Z wielką chęcią pozwoliłabym Ronowi go wcześniej udusić, ale w
życiu nie przeszłyby mi przez gardło słowa „Malfoy jest ojcem”.
Ron jako
pierwszy odpadał. Najchętniej powiedziałabym mu dopiero po jego powrocie do
domu w czerwcu, ale lekko by się zdziwił, widząc mnie z brzuchem (wciąż nie
mogłam przywyknąć do myśli, że będę miała wielki brzuch!). Zresztą Ron nie był
tu najważniejszy, można pomyśleć o nim później.
Fred i George
jak nic mieli zacząć mi dogryzać i dowcipkować sobie moim kosztem. Na nich
zawsze można liczyć w trudnych chwilach, wiedzą, jak człowieka jeszcze bardziej
zdołować. Z pewnością palnęliby coś o antykoncepcji i zaproponowaliby, żebym
została nową twarzą ich najnowszego antykoncepcyjnego wynalazku. Jakbym już nie
była zła na siebie, że o tym nie pomyślałam. Im chyba lepiej też nie mówić od
razu, chyba zbiorę się na odwagę dopiero w maju.
Percy? Ha, ha,
dobry żart. Miałby jeszcze więcej powodów, żeby trzymać się z dala od rodziny.
Już i tak odwiedzał dom tak rzadko, jak tylko mógł, żeby nie robić przykrości
mamie. Nie przepadał za nami – psuliśmy mu reputację. Ciekawe czy kiedykolwiek
by się zorientował, że kiedyśtam byłam w ciąży. Można by mu wmówić, że
adoptowałam, pewnie nawet nie zauważyłby podobieństwa dziecka do mnie. O ile w
ogóle miało być do mnie podobne. Szczerze mówiąc, chociaż nie życzyłam
maleństwu charakterystycznych, rudych włosów Weasley’ów, a także piegów na
całej twarzy, nie widziałam innego wyjścia. Gdyby tylko było chociaż w połowie
podobne do Malfoya - na przykład miałoby blond włosy - moi bracia, z Ronem na
czele, domyśliliby się, kto też jest ojcem, a to chciałam zataić nawet przed
dzieckiem – dla jego własnego dobra, żeby nie miało nic a nic wspólnego z
rodziną Malfoy.
Charlie i tak
był daleko. Nie było większej potrzeby powiadamiać go tak od razu. Lepiej
najpierw przygotować samą siebie do myśli, że zostanę matką, a dopiero później
zacząć to ogłaszać wszem i wobec. Poza tym, jeśli tak pomyśleć logicznie, w
mojej rodzinie na ogół nie da się zachować czegoś w sekrecie – jeżeli wiedzą
już dwie osoby (chyba, że chodzi o bliźniaków, którzy nigdy nikomu żadnych
swoich tajemnic nie zdradzają, wtedy trzy), prawdopodobieństwo, że któryś
członek rodziny się o tym nie dowie, jest tak nikłe, jak szanse, że Malfoy
zostanie przykładnym tatusiem, więc wręcz nie ma takiej możliwości. I czemu ja
się zadręczałam powiadamianiem wszystkich dookoła, skoro wystarczyło powiadomić
na przykład Billa, mojego najukochańszego brata? Ach tak, dlatego, że jestem
odpowiedzialnym, młodym człowiekiem, który ponosi konsekwencje swoich czynów.
Bla, bla, bla.
Nie mogłam
powiedzieć Billowi. Nie tak od razu! Nawet gdyby przyrzekł dochować tajemnicy,
głupio bym się czuła, wiedząc, że on wie. W dodatku, że wie jeszcze przed
rodzicami! A więc maj, jak wszyscy bracia. To wtedy, kiedy zdam już egzaminy i
będę odpoczywać w domu. Wtedy przeznaczę dużo czasu na rozmyślania.
Ale wciąż
pozostają rodzice! Miałam im powiedzieć w liście? To takie… takie pójście na
łatwiznę. Nie powiem, kusiło mnie to bardzo, ale… Nie, po prostu nie mogłam się
zachować w ten sposób, musiałam powiedzieć im osobiście. Chyba najlepiej
byłoby, gdybym spotkała się z mamą w jakimś neutralnym miejscu, na przykład w
jakiejś kawiarni w Londynie, gdzie porozmawiałybyśmy w cztery oczy. Musiałabym
tylko wybłagać Dumbledore’a o pozwolenie na opuszczenie Hogwartu.
Poza tym nie
myślałam, żeby mówić komukolwiek ze swoich znajomych. Stwierdziłam, że
najlepiej będzie się odciąć od wszystkich swoich szkolnych znajomości i zacząć
życie od nowa. Jedynym problemem była tu Demelza, a wraz z nią i nieodłączny
Colin, któremu i tak wszystko by powiedziała. Chociaż może nie, tego akurat
nie.
Cały tydzień
głowiłam się nad tym, czy i jak jej to oznajmić. Aż w końcu nadarzyła się
wspaniała sposobność i wiedziałam, że lepszej już nie będzie. Wyjście do
Hogsmeade. Ja nie miałam zamiaru donikąd wychodzić, a Demelza, o dziwo, także.
Pogoda wprost przecudowna, pierwszy raz w tym roku było ciepło na tyle, żeby
zmienić kurtki z zimowych na wiosenne. Prawie wszyscy uczniowie klas od
trzecich wzwyż wybrali się na zakupy, czy co tam jeszcze załatwiać, w tym także
Diana, Lisbeth, Tina i Colin. Zostawałam absolutnie sama z Demelzą. Musiałabym
być totalną idiotką, żeby nie wykorzystać takiej okazji.
Siedziałyśmy
właśnie na jej łóżku, kiedy w końcu, z wielkim oporem, udało mi się wykrztusić
z siebie to krótkie zdanie: „Jestem w ciąży”. Reakcja była natychmiastowa.
- Jesteś... Że
co jesteś?!
- W ciąży -
powtórzyłam cicho i spokojnie, patrząc jej prosto w oczy. Udało mi się nie zaczerwienić,
nie spuścić głowy. To chyba jakiś cud.
Demelza
patrzyła na mnie oszołomiona szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziałam za bardzo
co zrobić, co powiedzieć. Jasne, nie liczyłam na to, że przyjmie informację z
uśmiechem czy też z niebywałym spokojem, ale mogła chociaż coś powiedzieć!
Jakby na moją
prośbę Demelza otworzyła usta.
- Czyś ty
kompletnie zwariowała? - syknęła. - Ciąża? Ciąża?!
- Cii -
uciszyłam ją w obawie, że ktoś niepowołany usłyszy.
- Nie cichaj na
mnie, jak mam mówić spokojnie?! Trzeba było mnie jakoś uprzedzić, a nie prosto
z mostu "Cześć Dem, przy okazji: jestem w ciąży"!
- Wcale tak nie
powiedziałam - wtrąciłam.
- Nie łap mnie
za słowa. Czy ty jesteś normalna?! Gdzie się podziała moja rozsądna
przyjaciółka? Zawsze potrafiłaś zadbać o siebie, pomimo że bujałaś w obłokach,
a teraz?! Ginny, coś ty zrobiła?!
- Przestań. -
Miałam już dość jej monologu. I nie chciałam przyznać, nawet przed samą sobą,
że ma rację.
- Jak mam
przestać?! Ty chyba na głowę upadłaś, jak mogłaś...
- Przestań!
Patrzyła na
mnie, nadal zszokowana, ale przynajmniej już się nie odzywała. Mierzyłyśmy się
wzrokiem, każda zbierając argumenty. Po kilku minutach Demelza znów się
odezwała, tym razem trochę spokojniej.
- W ciąży?
Przytaknęłam.
- Urodzisz
dziecko?
Przytaknęłam.
- Zostaniesz
mamą?
Przytaknęłam.
- Co na to
rodzice?
Wywróciłam
oczami.
- Nie
powiedziałaś im?!
- Samobójczynią
nie jestem, dobra? Muszę to jakoś zaplanować, powiedzieć im w odpowiednim
momencie...
- Dla ciebie
żaden moment nie będzie odpowiedni - stwierdziła sucho.
Zastanowiłam
się chwilę i przyznałam jej w duchu rację. Żaden moment nie będzie dla mnie
wystarczająco dobry, zawsze będę twierdzić, że muszę wszystko dokładnie
obmyślić, żeby tylko zyskać na czasie. Bałam się, potwornie bałam się
powiedzieć rodzicom. Nie potrafiłam przewidzieć ich reakcji.
- Dlaczego im
nie powiedziałaś? Powinni wiedzieć...
- Demelza,
proszę, nie dokładaj mi. Nie mam zupełnie pojęcia, jak to wszystko rozegrać.
- Najlepiej jak
najprościej. I jak najszybciej, niedługo będą mogli sami się domyślić, a wtedy
może być gorzej.
- Tylko że...
- Hej, a który
to miesiąc?
- Zaczął się
trzeci - odpowiedziałam bez zastanowienia. Demelza aż otworzyła usta ze zdziwienia.
- Trzeci?! Ale
to... - Widziałam po jej minie, że podlicza wszystko. Tak, już za chwilę miała
wiedzieć. I rzeczywiście, jej oczy się rozszerzyły. - To przez to? To w
styczniu, wtedy... Co się stało?! Jak to się stało?! Och, jak ja mogłam nie zauważyć,
że... Kto ci to zrobił? Jak...
Pokręciłam
gwałtownie głową.
- Nie, nikt mi
tego nie zrobił, to ja sama, to moja wina.
- Ginny! A,
a... Dumbledore wie? McGonagall?
- Dumbledore. I
pani Pomfrey - dodałam po chwili.
- Co?! To nawet
ta... Ona wie, a mi mówisz dopiero teraz?!
- Posłuchaj, ja
wiem, że to dla ciebie szok, tak nagle się o wszystkim dowiedzieć, ale zrozum...
- Za wszelką cenę starałam się ją uspokoić. - Pomyśl. Pani Pomfrey jest
pielęgniarką. Skąd miałam niby wiedzieć o ciąży, jeśli nie od niej?
- No dobra -
przyznała mi rację, trochę udobruchana, ale nadal naburmuszona. - Ale opowiedz
mi wszystko. Jak do tego doszło? Jak było?
- Demelza, nie
sądzę, żeby to był...
- Opowiadaj!
- Ale to nie
jest najlepszy etap mojego życia. Może... może innym razem?
Zrobiła
zasmuconą minę. Jasne, że była zawiedziona, w końcu jako moja przyjaciółka zasługiwała
chociaż na minimum informacji, ale...
- To powiedz
tylko, kto.
Zamrugałam.
- Kto? -
powtórzyłam.
- No z kim? Kto
jest ojcem?
Nie sądziłam,
że o to spyta. Ja sama starałam się o tym nie myśleć. Wracając pamięcią do
siedemnastego stycznia, zawsze robiło mi się okropnie wstyd. Czułam się głupio,
myśląc o Malfoyu i o tym, jak mnie potraktował. Policzki mi zapłonęły, co nie
uszło uwadze Demelzy.
- No nie mów...
Harry? Przecież on jest zaręczony, nie mógł...
Nie
wytrzymałam. Na widok miny Demelzy po prostu wybuchłam śmiechem. Śmiałam się i
śmiałam, tarzając po łóżku, a ona była coraz bardziej zdziwiona moim
zachowaniem.
- Co cię tak
bawi? - spytała w końcu.
- Ja... z
Harrym... przecież to... niemożliwe...
- Ej, przestań
się śmiać - trzepnęła mnie w końcu po głowie.
- Nie bije się
ciężarnych - wystawiłam jej język.
- Ani kobiet,
ani dzieci, ani zwierząt, tak, tak, jasne - mruknęła.
Udało mi się w
końcu opanować śmiech i usiadłam prosto.
- Nie, nie z
Harrym. Harry, jak mówiłaś, jest zaręczony. Ale jesteś bardzo blisko. Oni
bardzo się lubią - zironizowałam.
- Tak, może mi
jeszcze powiesz, że z Malfoy'em. - Teraz to Demelza zaczęła się śmiać, a ja
siedziałam w osłupieniu.
Jak ona mogła,
jak... Nie, nie wpadłaby na to, to jest...
- No nie mów -
Demelza usiadła sztywno i otworzyła szeroko usta. - Chyba żartujesz. Malfoy?
Malfoy?! Ginny, powiedz, że to żart.
Ach, z jak
wielką chęcią bym zaprzeczyła! Ale nie chciałam okłamywać Demelzy. To najbliższa
mi osoba w całym Hogwarcie. Po prostu nie mogłam jej okłamać. Spuściłam wzrok i
lekko kiwnęłam głową. Demelza nabrała gwałtownie powietrza. Bałam się na nią
spojrzeć.
- Czy on...
Wykorzystał cię? - spytała z troską. Jej nastroje zmieniały się bardzo szybko
podczas tej rozmowy.
- Nie, to nie
to. - Pokręciłam głową, nadal nie patrząc na nią. - Po prostu mi wstyd. Jak ja
mogłam...
- Powiedziałaś
mu?
- Co?! - Zachłysnęłam
się powietrzem i zaczęłam kaszleć. Poklepała mnie po plecach. Kiedy już doszłam
do siebie, wykrztusiłam: - Żartujesz chyba. Nie mam zamiaru mu powiedzieć.
- Dlaczego?
- Demelza, to
jest Malfoy - patrzyłam na nią, jakby właśnie oświadczyła, że zamierza zaprzyjaźnić
się z profesor Trelawney. Najwyraźniej niezbyt się tym przejmowała.
- Ale Ginny, on
zostanie ojcem, powinien o tym wiedzieć.
- Jasne, bo
Malfoy bardzo się przejmie swoim ojcostwem.
- Powinien
przynajmniej wiedzieć. Chociaż do tego ma prawo.
- O czym ty
mówisz? Jakie prawo? Powtarzam: to jest MALFOY. Czy ty się za nim wstawiasz?
Odbiło ci, czy jak?
Demelza
wzruszyła ramionami.
- Nieważne, kim
jest, powinien wiedzieć i tyle.
- Mowy nie ma.
I tak oto
wylądowałam za posągiem Eliasza Starszego na piątym piętrze, podglądając chodzącego
od ściany do ściany Malfoya, któremu przypatrywali się oparci o siebie Crabbe i
Goyle. Oczywiście, każdy z osiłków pałaszował tony ciastek zgromadzonych przez
nich podczas obiadu. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, ale nie miałam dość
odwagi, żeby wyjść i poprosić blondyna o rozmowę. Kusiła mnie ucieczka, ale za
rogiem stała Demelza, która obiecała przyjacielsko, że jeśli tylko spróbuję
odejść stąd bez załatwienia wszystkiego jak trzeba, gorzko tego pożałuję. W jej
mniemaniu było to wykrzyczenie na cały korytarz, że Malfoy będzie miał dziecko.
Nie ma to jak szantaż.
Malfoy wyglądał
na dziwnie czymś zmartwionego. W zamyśleniu nie zauważał nawet mechaniczności
swoich ruchów. To wszystko było takie sztuczne! W pewnym momencie zrobiło mi
się nawet go żal, ale tylko trochę. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Crabbe i
Goyle, chociaż stali tuż obok, byli zbyt zajęci sobą. Zresztą, czego oczekiwać
po takich przygłupach. Można nawet powiedzieć, że był zupełnie sam w tym
korytarzu. Maska, którą zwykle miał na twarzy, jakby popękała, trzymała się
ostatkiem sił. Wystarczył jeden mały, najlżejszy podmuch wiatru, żeby rozsypała
się w proch. To dziwne, nigdy nie pomyślałabym, że Malfoy może coś czuć. Ale
przypomniałam sobie tamten styczniowy dzień.
„Patrzył na mnie, zdziwiony, najwyraźniej
mnie nie poznając. Zazwyczaj idealnie ułożone włosy miał w nieładzie, po prostu
roztrzepane we wszystkie strony. Pod oczami, smutno patrzącymi oczami, miał
ciemne sińce. Wyglądał na bardzo zmartwionego”.
Teraz wyglądał
bardzo podobnie. Owszem, może i znacznie lepiej, ale to coś w jego oczach…
Niemalże mogłam dostrzec w jego twarzy tę osobę, z którą rozmawiałam całkiem
normalnie.
„- Czemu jesteś taki miły? – spytałam.
Wzruszył ramionami.
- Każdy ma jakieś wady, prawda?
Uniósł lekko kącik ust, rozbawiony.
- Twoje rozumowanie to dla mnie zaiste
czarna magia – stwierdziłam.
- Do usług. – Skłonił się lekko”.
Wtedy wydawało
mi się, że może naprawdę taki właśnie jest. Może na co dzień staje się kimś
innym, może ukrywa coś przed światem. Ale później to wszystko znikło, znów był tylko
zwyczajnym Malfoyem. Nie ważne było to, co czasem dostrzegałam w jego twarzy.
„Jego wesołość wydawała się być jednak
udawana, a wredny uśmieszek nie objął oczu. Poza tym był chorobliwie blady.
Można by powiedzieć, że to u niego normalne, ale nie aż tak bardzo, jak teraz.
Był chory? Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nic mu nie jest, kiedy
sprowadził mnie do parteru swoją kolejną wypowiedzią”.
Starałam się
ignorować to wszystko. To tylko zwykły, głupi Malfoy. Ale faktem pozostawało
to, że zdarzały się takie momenty, w których wyglądał jak człowiek. Jak
cierpiący człowiek. Tak jak teraz.
Poruszona swoim
spostrzeżeniem, nie byłam w stanie się ruszyć. Zresztą pojęcia nie miałam, co
bym zrobiła, gdybym tylko mogła. Podeszłabym do niego? Nie, to bez sensu. A tak
w ogóle to po co?
Ach, tak,
zapomniałam. Żeby mu powiedzieć, że zostanie ojcem. Choć w sumie, mimo strachu,
byłam też trochę ciekawa jego reakcji. Co by zrobił? Zacząłby się na mnie
drzeć? Może odszedłby, załamany? A może miał zamiar udawać, że nie ma pojęcia,
o czym mówię? Tak czy siak, na pewno warto zobaczyć jego zszokowaną minę.
Mimo wszystkich
argumentów „za”, na przykład to, że jako biologiczny ojciec powinien wiedzieć,
wciąż kurczowo trzymałam się tych „przeciw”, czyli że to zwykły Malfoy i tym
podobne. Wiedziałam jednak, że takie rozumowanie do niczego nie prowadzi.
Starałam się myśleć o szantażu Demelzy i jego konsekwencjach, nie na wiele się
to jednak zdawało.
Weź się w garść, dziewczyno,
powiedziałam sobie w końcu. Przecież to
nic trudnego, a ty jesteś odważna. Przyjaźniłaś się z młodszą wersją
Voldemorta, walczyłaś ze śmierciożercami i latami użerałaś się ze Snapem. Czy
jedna, głupia rozmowa, jest trudniejsza niż każda z tych rzeczy z osobna? Nie,
nie i jeszcze raz nie. Koniec dumania.
Wzięłam głęboki
oddech i zrobiłam krok w bok, żeby wyminąć posąg, ale już sekundę później
wróciłam do poprzedniej pozycji. Ktoś szedł z drugiej strony korytarza, co
więcej, to z pewnością była dziewczyna; stukanie jej obcasów odbijało się echem
od ścian. Już po chwili moim oczom ukazała się posiadaczka owych hałaśliwych
butów, a była nią śliczna, długonoga blondynka, z grubą tapetą na twarzy i
przyklejonym, sztucznym uśmiechem miss. Ubrana w skąpą, czerwoną sukienkę bez
ramiączek, prezentowała się wprost olśniewająco, ale nie miałam żadnych
wątpliwości, że Malfoy nic do niej nie czuje. Nie wiem, skąd wiedziałam, tak po
prostu. Widać to było po sposobie, w jaki złożył na jej ustach krótki
pocałunek, i w jaki wykrzywił się chwilę później, gdy nie patrzyła. Nie zważając
na nic, chwyciła się kurczowo jego ramienia. Odeszli razem, oboje o blond
włosach, wysocy i piękni, że aż płakać się chciało patrząc na nich. Za nimi,
niczym ochroniarze, podążyli Crabbe i Goyle.
Poczułam się
jak niechciana przez nikogo, mała, szara myszka. Przygryzając dolną wargę,
wycofałam się w głąb korytarza, gdzie czekała na mnie Demelza.
- Powiedziałaś
mu? – przywitała mnie chłodnym głosem.
Pokręciłam w
milczeniu głową. Wiedziałam, co teraz nastąpi.
- Dlaczego?
Przecież powiedziałam ci, że…
- Był zajęty – wycedziłam przez zaciśnięte
zęby. Sama nie wiedziałam, o co mi chodzi.
- Zajęty? –
zdziwiła się. – Jak to zajęty? Trzeba było go poprosić o rozmowę i tyle, a nie…
- Powiedziałam,
był zajęty – przerwałam. – Bajerował kolejną idiotkę.
Demelza wywróciła
oczami.
- To cię nie
usprawiedliwia.
- Wiem.
- Więc co teraz
zamierzasz?
Zamyśliłam się.
Nie, od tego nie było ucieczki. Musiałam pójść ten krok do przodu.
- Dopadnę go
przy najbliższej okazji. Obiecuję.
Och, jak
ciężkie było to przyrzeczenie! Z dnia na dzień, z godziny na godzinę było coraz
gorzej. Nie dość, że musiałam teraz naprawdę przyłożyć się do nauki, uważnie
słuchać na wszystkich lekcjach i tak dalej, to jeszcze nie miałam zupełnie
szczęścia w gonitwach za Malfoyem. Przeważnie w ogóle nie mogłam go znaleźć, a
jak już czasem mi gdzieś mignął, natychmiast znikał, albo był otoczony tak
wielką grupą znajomych, że po prostu bałam się podejść, albo, jak miał w
zwyczaju, akurat kogoś dręczył. Tak więc nie miałam pojęcia, jak go złapać. Mój
entuzjazm do rozmowy z nim znacznie osłabł, ale ilekroć spojrzałam na Demelzę o
wzroku, który powinien zabijać, nie ważyłam się nawet otworzyć ust i wyrazić
sprzeciwu.
Musiałam w
końcu coś zrobić. Zaczynałam wariować. Rozpoczął się kwiecień, co oznaczało, że
został mi już tylko miesiąc do egzaminów. Miałam popołudniowe, dodatkowe lekcje
z profesorami, które strasznie mnie wyczerpywały. Kiedy już wracałam do
dormitorium, marzyłam tylko o tym, żeby w końcu zasnąć. Nadal nie powiedziałam
rodzicom, braciom, a tym bardziej Malfoyowi. Musiałam w końcu nadrobić braki.
Pewnej soboty
po prostu nie wytrzymałam. Obudziłam się z mocnym postanowieniem, że to właśnie
dzisiaj powiem fretce. Była siódma rano, ale nie przejmowałam się tym, i tak
bym już nie zasnęła. Wstałam, ubrałam się i zeszłam na śniadanie. W Wielkiej
Sali nie było prawie nikogo, ale miałam to gdzieś. Usiadłam i zaczęłam sobie
nakładać jedzenie. Sala stopniowo napełniała się ludźmi. Jadłam tak wolno, jak
tylko mogłam, bo nie miałam pojęcia, co zrobić, kiedy już skończę. Miałam plan,
aby zaczaić się na Malfoya, kiedy będzie wychodził ze śniadania, ale najpierw
musiał się on w ogóle pojawić. Zaczęłam bać się, że wstanie późno, ale, ku
mojej radości, pojawił się kilka minut po ósmej. Nie mogąc usiedzieć dłużej na miejscu,
wstałam i skierowałam się do drzwi. Dziwne, wydawało mi się, że ktoś
intensywnie się we mnie wpatrywał, a kiedy zerknęłam na stół Ślizgonów, Malfoy
akurat odwracał głowę w kierunku swojego talerza. Pewnie mi się przywidziało.
Zaczaiłam się
przy wejściu do lochów. Po dziesięciu minutach stwierdziłam, że to zły pomysł,
bo przechodzący obok Ślizgoni patrzyli na mnie dziwnie. Nie wiedziałam, co ze
sobą zrobić. Schowałam się gdzieś w kącie i miałam nadzieję, że nie spotkam
nikogo znajomego. Zaczęłam się też zastanawiać, jak długo można jeść śniadanie.
Hipokrytka.
W końcu
wyszedł, jednak otaczała go grupa Ślizgonów. Standardowo Crabbe i Goyle, na
dokładkę Zabini, Avery, Nott i kilku innych. Do ramienia Malfoya kleiła się
jakaś szatynka, brzydsza od poprzedniej jego „znajomej”, blondyny, ale jednak
miała w sobie niewątpliwy urok. A ode mnie już na pewno była ładniejsza.
No trudno, raz
się żyje. Odepchnęłam się od ściany i wyprostowałam na tyle, na ile było to
możliwe. Uniosłam wysoko głowę i stanęłam na środku korytarza. Nie mógł mnie
nie zauważyć. To niemożliwe. Patrzyłam na niego wyzywająco, dopóki nie spojrzał
na mnie. Zdziwił się, ale chyba zrozumiał, że chcę pogadać. Zwęził oczy i
doszedł z innymi do wejścia do lochów, wyplątał się z objęć szatynki, wyjaśnił
coś cicho i… no i to by było na tyle. Zostaliśmy sami w sali wejściowej. To nie
było odpowiednie miejsce. Bez słowa odwróciłam się i weszłam po schodach na
piętro, na następne i następne. Zatrzymałam się na początku jakiegoś
opustoszałego, mało używanego korytarza i poczekałam na Malfoya. Już po chwili
stanął obok mnie.
- Lepiej, żeby
było to coś ważnego – syknął, patrząc na mnie pogardliwie.
Wykrzywiłam
usta w grymasie.
- Wierz mi,
warte poświęcenia kilku minut twojego jakże ważnego życia.
- No to streszczaj
się.
Ruszyłam przed
siebie. Nie odstępował mnie ani na krok. Chyba był zirytowany. A może trochę
zdziwiony. Albo po prostu zły. Zerknęłam na niego i szybko odwróciłam wzrok; patrzył
na mnie. Mimowolnie zaczerwieniłam się lekko. Nie mogłam zebrać myśli. To
wszystko było równocześnie łatwiejsze i trudniejsze, niż myślałam. Nie
potrafiłam wykrztusić słów, dla których go tu ściągnęłam, ale nie było aż tak
źle. Mógł przecież robić głupie uwagi.
W końcu
dzwoniąca mi w uszach cisza stała się tak głośna, że nie wytrzymałam.
- Malfoy,
musimy pogadać.
- No to już
ustaliliśmy – zakpił. – Nie powiedziałaś mi nadal, o co chodzi.
- O… o styczeń.
O… wiesz co.
Poczułam, że
towarzyszący mi rumieniec, staje się coraz bardziej widoczny.
- Nie za bardzo
– stwierdził znudzonym tonem. Byłam pewna, że mówił tak specjalnie!
- O Pokój
Życzeń – wyjaśniłam jak dziecku, które nie za bardzo rozumie, co się do niego
mówi.
- Nadal nie za
bardzo wiem, o co chodzi.
Grr, nie mogłam
wypowiedzieć tego głośno, ale też nie wiedziałam, jak inaczej mu to uświadomić.
Wkurzał mnie, na sto procent wiedział, o co chodzi, chciał tylko przetestować
sobie moją cierpliwość. O nie, nie ze mną te numery.
- Mianowicie
chodzi o to, co zrobiliśmy – powiedziałam spokojnie. – Jest taka sprawa… Jestem
w ciąży.
ŁUBUDU!
Przerażona,
rozejrzałam się wokół siebie. Ach, to tylko Malfoy wpadł na zbroję, rozwalając
ją na części. Wyglądał na trochę zdezorientowanego, kiedy tak półleżał na
posadzce, przygnieciony tarczą. Masował sobie głowę.
Wywróciłam
oczami.
- Zachowujesz
się jak dziecko – stwierdziłam.
Łypnął na mnie
z oburzeniem i poderwał się z podłogi. Skurczyłam się w sobie na widok jego
miny. Był zły. Nie, to za mało. Był wściekły. Wyglądał, jakby miał zaraz
wybuchnąć. Cofnęłam się o krok.
- CO powiedziałaś?!
Kolejny krok w
tył. A on do przodu.
- Jesteś W
CIĄŻY?!
Cofałam się, a
on podążał za mną. W końcu natrafiłam na ścianę. Świetnie.
Łypnął
nienawistnie na mój brzuch, jakby próbując doszukać się śladów ciąży, ale
pewnie poszedł po rozum do głowy i stwierdził, że jeszcze za wcześnie na wielki
brzuch, więc przeniósł wzrok na moją twarz.
Zbliżył się do
mnie. Prawie stykaliśmy się nosami. Bałam się, naprawdę się bałam. Wyglądał
tak, jakby miał zaraz rzucić się na mnie, rozszarpać, zabić. Nie lubiłam nigdy
patrzeć w górę na mojego rozmówcę. Teraz też wzrost nie działał na moją
korzyść.
- Na co ty
czekasz?! Jeszcze nie pozbyłaś się problemu?! Potrzebujesz zgody na papierku?!
Miałam być
twarda. Chciałam być twarda. Ale to by było na tyle. Obraz rozmazał się, kiedy
poczułam w oczach łzy. Zamrugałam.
- Co ty sobie
myślisz?! Może naciągniesz mnie na mnóstwo galeonów?! Może zaszantażujesz, że
powiesz wszystko moim rodzicom, co?! I liczysz na to, że wywalą mnie z domu?!
Usta mi drżały.
Czułam, że za chwilę rozbeczę się na dobre. I to nie tylko dlatego, że znajdowałam
się tu, w tym miejscu, w tej chwili, w tej sytuacji. Jego oczy. Jego oczy były
takie smutne. Nie mogłam w nie patrzeć. Nie mogłam znieść jego wzroku. To była
najgorsza z możliwych tortur. Pomimo złości zniekształcającej jego twarz,
wyglądał, jakby miał zaraz się rozpłakać. Oczy mu błyszczały. Jego smutek był
tak wielki, że nie wiedziałam, jak przed nim uciec.
- Nie chcę pieniędzy
– wychrypiałam słabo. – Nic od ciebie nie chcę.
- Usuń ciążę i
będziemy kwita, bo ja też NIC od ciebie nie chcę!
- Nie usunę –
powiedziałam, już trochę pewniej.
- Owszem,
usuniesz, bo ja tak mówię.
- A ja
powiedziałam, że nie usunę i nic mnie nie obchodzi, co sobie myślisz! - Łza
spłynęła mi po policzku. – A wiesz dlaczego?! Bo kocham to dziecko, mimo że
jego ojcem jest ktoś, kto ma serce z kamienia! I nie zamierzam nigdy nikomu
powiedzieć, że to właśnie ty. Jesteś dla mnie nikim!
Patrzył na
mnie, najwyraźniej zszokowany moim wybuchem. Jego oczy były teraz puste, bez
wyrazu. Wyglądał, jakby cierpiał niewyobrażalne katusze. Jeszcze bardziej
skurczyłam się w sobie. Poczułam więcej łez na policzkach.
- W takim razie
– powiedział cicho – rób sobie, co chcesz.
Odsunął się o
krok, nadal wpatrując się we mnie z tym dziwnym wyrazem twarzy. I wtedy
zrobiłam najgłupszą rzecz, jaka tylko przyszła mi do głowy: uciekłam. Mogłam z
nim zostać, mogłam go pocieszyć, spróbować zrozumieć, pomóc. Po prostu
wiedziałam, że nie chodzi tu wyłącznie o mnie i moje dziecko. Nasze dziecko. Ale ja, głupia, uciekłam.
A to był błąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)