sobota, 6 października 2012

Tylko ty jedyny: 7. Decyzja



Pani Pomfrey nie pozwoliła mi iść na lekcje. Uparła się, że nie mogę się przemęczać i powinnam przeleżeć cały dzień, a przynajmniej jego połowę. Uważała, że nadal jestem bardzo osłabiona i powinnam odpocząć. I nie szkodzi, że czuję się znakomicie. Prawie zmusiła mnie do wypicia eliksiru słodkiego snu, ale, na szczęście, udało mi się jej to wyperswadować. Obiecane pół dnia przeleżałam grzecznie i czym prędzej uciekłam ze skrzydła szpitalnego.
Kiedy weszłam do pokoju wspólnego, natychmiast zobaczyłam machającą do mnie z kąta Demelzę. Westchnęłam ze zniecierpliwieniem, ponieważ miałam plan pójść do dormitorium i przygotować się psychicznie do rozmowy z dyrektorem, ale podeszłam grzecznie do przyjaciółki, która, gdy tylko byłam już wystarczająco blisko, wskazała mi fotel obok siebie. Posłusznie opadłam na niego. Demelza patrzyła na mnie z troską.
- Co się stało? – spytała. – Dlaczego nie było cię na lekcjach?
No, o tym to już nie pomyślałam. Świetnie. Jaka będzie moja wymówka? Malfoy pobił mnie i musiałam się ewakuować do pielęgniarki?
- Trochę źle się poczułam. To nic takiego, ale pani Pomfrey… wiesz, jaka ona jest.
Miałam nadzieję, że Demelza zacznie razem ze mną pomstować na pielęgniarkę - zwykle była w tym niezastąpiona, niezbyt za nią przepadała - ale tym razem zacisnęła tylko usta, jakby powstrzymując się od komentarza. Zmarszczyła czoło. Zwykle robiła tak, gdy nad czymś intensywnie myślała.
- Znowu? – spytała w końcu.
Wzruszyłam ramionami.
- Epidemia przeziębień – mruknęłam, mając nadzieję, że jestem przekonująca. – Chyba mnie też coś łapie.
- No nie wiem… - Demelza nie przestawała marszczyć czoła w poszukiwaniu argumentów. – Przecież ty nigdy nie chorujesz.
- Prawie nigdy – uściśliłam. – Cóż, chyba w przyrodzie musi być jakaś równowaga. No to wypadło na mnie.
- Ginny, ale ty… - urwała nagle, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. – Och! – wyrwało jej się i utkwiła wzrok we mnie. – Ale ty nie… Ty nie…
Poczułam nagłe gorąco w policzkach. Czy Demelza naprawdę była już tak blisko odkrycia prawdy? Skupiłam się na tym, żeby z mojej twarzy dało się jak najmniej odczytać i zagapiłam się w ścianę, koncentrując się na myśleniu o czymś zupełnie innym. Zrobiło mi się trochę chłodniej.
- Czy ty nie…? – ciągnęła w tym czasie moja przyjaciółka.
- Eee… co „nie”? Nie za bardzo rozumiem… - mruknęłam, starając się przekonać samą siebie, że tak właśnie jest.
- Ty nie… - Teraz to Demelza poróżowiała. – A z resztą nieważne – wymamrotała. – Tak tylko sobie…
Zapatrzyłam się w kominek. Niby nie było tam nic interesującego, ale niewątpliwie miał swój urok, a już na pewno pozwalał skupić rozproszone myśli. Miałam dylemat. Powinnam się przyznać do wszystkiego Demelzie, ale równocześnie źle się czułam z myślą, że mam wyrzucić z siebie wszystko, co się wydarzyło.
- Cześć dziewczyny – rozbrzmiał radosny głos Colina.
- Cześć – mruknęłam, zerkając na niego.
Demelza nie odpowiedziała. Zauważyłam, że policzki gwałtownie jej pociemniały. Potwierdziło to moją teorię – tak, była bliska prawdy. Można nawet powiedzieć, że już ją znała. Tyle tylko, że tego nie potwierdziłam. Mogłam jej powiedzieć, owszem, nie miewałyśmy przed sobą tajemnic, ale… Szczerze mówiąc, chyba po prostu wstyd mi było na samą myśl, że ktoś miał wiedzieć o mojej chwili słabości. Trzymało mnie tu w tym momencie tylko to, że moja przyjaciółka martwiła się o mnie, a ja musiałam ją uspokoić. Ale kiedy Colin zaczął łaskotać Demelzę, a ona zwijała się ze śmiechu, jakoś cała moja ochota na pozostanie tutaj zniknęła bezpowrotnie. Uśmiechając się lekko, aczkolwiek wymuszenie, wycofałam się i uciekłam do dormitorium. Tutaj na powrót dopadły mnie niewesołe myśli. Czy to moje ostatnie chwile w Hogwarcie? Czy już nigdy więcej nie będę miała możliwości, tak ja teraz, położyć się na swoim miękkim łóżku z czterema kolumienkami, wyjrzeć przez okno i godzinami przypatrywać się widocznemu skrawkowi jeziora? Czy nie miałam nigdy więcej zobaczyć błękitu nieba odbijającego się w tafli spokojnej wody? Jeszcze tak niedawno, w styczniu, martwiłam się, że do końca Hogwartu pozostało mi już tylko półtorej roku. Teraz, gdybym miała możliwość na dalszą naukę, te trzy semestry byłyby szczytem marzeń.
Myślami znów sięgnęłam do swoich opcji. Pewnie zostanę wywalona za sam fakt, iż jestem w ciąży. A gdybym tak usunęła? Gdybym przyrzekła, że już nigdy więcej nic takiego się nie powtórzy? Może Dumbledore pozwoliłby mi kontynuować edukację? Chociaż mogło być też tak, że mimo moich zapewnień i tak bym wyleciała. Co wtedy bym zrobiła? Czy nadal zależałoby mi na „pozbyciu się problemu”? Może wtedy wręcz przeciwnie – urodziłabym to dziecko? Gdybym straciła większość tego, co ważne, gdyby rodzice i tak byli na mnie źli za moje zmarnowane życie, może dziecko by jakoś uszło? Może nie mieli być aż tak bardzo źli?
A potem z drugiej strony. Jeśli Dumbledore jakimś cudem nie byłby na mnie bardzo zły? Gdybym mogła pozostać w Hogwarcie? Usunęłabym, prawda? Tak mi się wydawało. To byłaby chyba słuszna decyzja, bo gdybym tego nie zrobiła, tak czy siak musiałabym opuścić Hogwart, żeby urodzić, a potem zajmować się dzieckiem. I tak moja edukacja byłaby przerwana już bezpowrotnie, a do końca życia miałabym poczucie, że wszystko zmarnowałam. W tym momencie bardziej skłaniałam się do powrotu do przeszłości, udawania, że nic się nie stało. I chyba tak miałam zamiar przekonać Dumbledore’a, żeby mnie nie wyrzucał.
Zaczęło się ściemniać, z czego wywnioskowałam, że już czas na rozprawę. Wstając z łóżka, czułam się jak podejrzana o bardzo poważną zbrodnię. Oczami wyobraźni ujrzałam łańcuchy oplatające moje ręce. Potrząsnęłam głową; takie wyobrażenia w niczym mi nie pomagały, wręcz przeciwnie – tylko pogarszały moje samopoczucie.
Udało mi się przejść przez pokój wspólny niezauważoną. Nie sądziłam, że Demelza mogłaby mnie zatrzymać, ale i tak odetchnęłam z ulgą, kiedy znalazłam się już za portretem Grubej Damy. Wędrówka do gabinetu Dumbledore’a do najmilszych nie należała. Mało brakowało, a zaczęłabym trząść się ze strachu. W końcu stanęłam przed kamienną chimerą i zdałam sobie sprawę, że nie znam hasła. Świetnie. Usiadłam pod ścianą i zamyśliłam się. Jakie mogło być hasło? I czy Dumbledore nie zostawiłby mi jakiejś wskazówki? A może chciał sam po mnie zejść? I wtedy mnie olśniło. Po co był ten głupi dopisek w liście? Czekoladowa żaba? Może by tak spróbować…
- Czekoladowa żaba – powiedziałam do gargulca. Ten drgnął i odsunął się, żeby zrobić mi przejście. Czyli to takie proste. Dumbledore po prostu napisał mi hasło, a ja jeszcze się zastanawiałam, jak może ono brzmieć. Śmiać mi się chciało z siebie samej.
Wstąpiłam na spiralne, ruchome schody, które zaniosły mnie do góry, przed drzwi z mosiężną kołatką, a wtedy już nie było mi do śmiechu. Kolana ugięły się pode mną tak, że myślałam, że zaraz się przewrócę. Tylko siłą woli utrzymałam się w pionie. Wiedziałam, że nie mogę tego przeciągać. Zanim zdążyłam się rozmyślić, zapukałam cicho.
- Proszę – usłyszałam zza drzwi.
Na drżących nogach weszłam do środka. Dumbledore siedział za biurkiem, stykając ze sobą koniuszki palców. Uśmiechnął się lekko na mój widok.
- Dobry wieczór, Ginny – powiedział. Gardło tak mi zaschło, że byłam w stanie tylko kiwnąć głową. – Usiądź, proszę – wskazał mi krzesło przed biurkiem.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że aż do tej pory miałam nadzieję, że to jednak jakaś pomyłka, że nie o mnie chodzi, że Dumbledore zdziwi się niezmiernie na mój widok. Ale on naprawdę czekał na mnie. Już po mojej edukacji. Tylko czemu wciąż się uśmiechał?
- Dropsa? – spytał.
- Nie, dziękuję – wykrztusiłam słabo. Dropsa? Nie było ważniejszych rzeczy do omówienia?
Z jednej strony chciałam odwlekać tę rozmowę tak długo, jak tylko się dało, jednak z drugiej strony chciałam ją mieć jak najszybciej za sobą. Poznać wyrok i móc się do niego ustosunkować.
- Może czegoś do picia?
- Profesorze Dumbledore, ja… Ja chyba wolałabym przejść od razu do rzeczy – powiedziałam. Sama zdziwiłam się swoją śmiałością.
Dumbledore uniósł brwi.
- Zatem słucham.
Popatrzyłam na niego zdezorientowana. Słucham? To wszystko? O co tu chodzi? To chyba on powinien mnie oskarżać? Nie miałam odwagi się odezwać. Tyko patrzyłam. Dumbledore westchnął.
- Boisz się mnie. – Nie było to pytanie, to było stwierdzenie. – Dlaczego? Czy ja naprawdę jestem taki straszny?
Ani nie przytaknęłam, ani nie zaprzeczyłam. Zrobiło mi się jednak trochę głupio. To przecież w końcu Dumbledore, TEN wspaniały Dumbledore. Ale nawet TEN Dumbledore musiał mieć jakieś swoje zasady w kierowaniu szkołą. Chciał być po prostu miły, to wszystko. Już za chwilę miałam pożegnać się z Hogwartem na zawsze. Nagle poczułam w oczach łzy.
- Niech mnie pan nie wyrzuca – załkałam. – Błagam, ja zrobię wszystko, mogę sprzątać, mogę odbyć milion szlabanów, pomagać w kuchni, cokolwiek. Tylko proszę mnie nie wyrzucać!
- Ginny… - zaczął Dumbledore, ale przerwałam mu. Bałam się, że w przeciwnym wypadku nie odważę się wypowiedzieć tego na głos.
- Jeśli to konieczne, ja mogę usunąć tę ciążę i nikt się nie dowie. Nie zepsuję reputacji Hogwartu. Ja tylko proszę, tak bardzo chciałabym tu zostać…
Dyrektor wyglądał na zdziwionego, a może i nawet wstrząśniętego. Przemówił dopiero po chwili ciszy.
- Ginny… Ja wcale nie mam zamiaru cię wyrzucać.
Zamrugałam.
- Nie? – spytałam półprzytomnie.
- Oczywiście, że nie. Jak mogłaś tak pomyśleć? Chciałem tylko pomóc podjąć ci właściwą decyzję.
- Och – wyrwało mi się. Otarłam łzy wierzchem dłoni. – Naprawdę mnie pan nie wyrzuci? – Po prostu musiałam się upewnić.
Dumbledore uśmiechnął się lekko i pokręcił przecząco głową. Poczułam nagłą ulgę. Ogromną ulgę. Zatem miałam zostać w Hogwarcie? A cały mój stres dzisiejszego dnia był bezsensowny? Nagle otworzyło się przede mną ze sto nowych perspektyw, jak to kończę Hogwart ze wspaniałymi stopniami, rodzice są ze mnie dumni, dostaję wymarzoną pracę… Ale chwila, chwila, o czymś chyba zapomniałam.
- A… a dziecko? – spytałam cicho, kuląc się w fotelu.
To wcale nie było takie proste. Kiedy już spadł z moich barków ogromny ciężar, jakim była możliwość wyrzucenia z Hogwartu, mojego domu, drugiego w kolejności po Norze najukochańszego miejsca na Ziemi, trudno było mi znów zacząć myśleć, że mogłabym to wszystko stracić.
- Właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać. – Dyrektor spoważniał nagle, wbijając we mnie wzrok. Czułam się, jakby prześwietlał mnie na wylot. Zadrżałam. – Nie mam zamiaru pytać cię o okoliczności, ale o fakty. Jesteś w ciąży. To wielka odpowiedzialność.
Zapadła cisza. Nie wiedząc za bardzo, co mogłabym powiedzieć, kiwnęłam tylko głową, pozwalając Dumbledore’owi mówić dalej.
- Jesteś teraz odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale też za nienarodzone istnienie. Opcje masz dwie: pozwolić mu żyć lub nie. Chciałbym coś ci pokazać.
Dyrektor wstał z fotela i obszedł biurko. Odprowadziłam go wzrokiem aż do jednej z tajemniczych szafek, z której wydobywała się dziwna poświata. Otworzył jej drzwiczki i ukazała mi się misa, z której to właśnie wydobywała się ta poświata. Skojarzyłam szybko fakty: myślodsiewnia. Po co Dumbledore wyjmuje myślodsiewnię? Czy chce mi pokazać jakieś swoje wspomnienie? Jakie? I dlaczego?
Już po chwili misa stała na biurku tuż przede mną, a dyrektor zachęcał mnie gestami do wkroczenia w myśli. Trochę się bałam, ale zanurzyłam w myślodsiewni twarz, jak nakazywały książki. Kiedy poczułam, że odrywam się od krzesła, zamknęłam oczy, a już po chwili stałam pewnie na nogach. Bałam się jednak rozejrzeć po miejscu, w którym się znalazłam, aż do momentu, kiedy poczułam na ramieniu dłoń Dumbledore’a. Wtedy otworzyłam oczy.
Zdziwiłam się bardzo, widząc gabinet Dumbledore’a. Wyglądał dokładnie tak samo, jak ten, w którym znajdowałam się przed chwilą. Ogarnęły mnie wątpliwości. Czy aby na pewno znalazłam się w jakimś wspomnieniu? Jedyną rzeczą, która nie pasowała mi w tym pokoju, było to, że za biurkiem siedział dyrektor, dokładnie w tej samej pozycji, w której przywitał mnie w gabinecie. Spojrzałam za siebie. Dumbledore stał nadal za mną i uśmiechał się lekko. Przypominał dobrodusznego dziadka.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział Dumbledore, który siedział za biurkiem.
Natychmiast przeniosłam wzrok na drzwi, które w tym momencie się otworzyły. Do gabinetu weszła niewysoka, ciemnowłosa dziewczyna. Była bardzo ładna. Miała nienaganną figurę i piękną twarz o regularnych, miękkich rysach. Ciemne oczy osłaniał wachlarz grubych, czarnych rzęs. Jeśli by się uśmiechnęła, z pewnością mogłaby wystartować w jakichś wyborach miss. Pomijając, że pewnie była za niska.
- Dzień dobry, profesorze Dumbledore – powiedziała melodyjnym, ciepłym głosem, w którym jednak pobrzmiewał smutek.
- Dzień dobry, Alexandro.
A zatem dziewczyna miała na imię Alexandra. Nic mi to nie mówiło.
Dumbledore ze wspomnienia wskazał jej krzesło przed biurkiem, tak jak i mi jakiś czas temu.
- Co cię do mnie sprowadza?
Alexandra zawahała się. Otworzyła usta, a potem je zamknęła. Przymknęła na chwilę powieki, żeby już za moment spojrzeć wprost na Dumbledore’a.
- Źle się czuję z tym, co zrobiłam.
Dyrektor westchnął. Wyglądał na bardzo zmartwionego. Słuchał jej uważnie. Alexandra mówiła dalej:
- Żałuję, że pana nie posłuchałam. Minęło już pół roku, a ja nadal nie mogę się pozbierać. Rodzice zauważyli, że coś jest nie tak, ale o nic nie pytają. Straciłam już wszystkich przyjaciół. Martin zerwał ze mną jakikolwiek kontakt. Pan wie, jak mi ciężko? Co dzień, gdy spoglądam w lustro, widzę tę obcą twarz – twarz morderczyni. Co wieczór zastanawiam się, jak ona mogła zrobić coś takiego. Czy nie lepiej mimo wszystko byłoby jej, gdyby pozwoliła mu żyć? A później przypominam sobie o rodzinie i wiem już, że nie było innego wyjścia. Ja naprawdę musiałam to zrobić. Tylko dlaczego nie mogę się z tym pogodzić?
Nawet nie zauważyłam, kiedy w oczach dziewczyny pojawiły się łzy i zaczęły spływać powoli po jej policzkach. Bardzo przeżywała swoją obecną sytuację. Czy ona usunęła ciążę? Czy Dumbledore chciał mi przekazać, że nie powinnam popełniać tego samego błędu? Chciał ochronić mnie przed konsekwencjami takiego czynu? Czy zachęcał mnie, żebym pozwoliła dziecku żyć?
Gabinet rozmył mi się przed oczami, a już po chwili stałam dokładnie w tym samym miejscu. Jedyną zmianą było to, że i fotel, i krzesło były puste. Po Alexandrze i tamtym Dumbledorze nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
- Profesorze, czy to było… - zaczęłam. – Czy ona, ta dziewczyna, Alexandra… Co się z nią stało?
Stojący obok mnie profesor westchnął ciężko.
- Alexandra nigdy tak do końca nie pogodziła się z tym, co zrobiła. Należała do bogatej rodziny, miała wszystkiego pod dostatkiem, ale zawsze już tęskniła za nienarodzonym dzieckiem. Wyszła za mąż, miała dzieci, ale nigdy nie zapomniała o tamtym.
- Ona jeszcze żyje? – spytałam, chyba trochę bez potrzeby, bo Dumbledore ze wspomnienia bardzo przypominał tego, który stał koło mnie. Nie mogło to więc być jakoś specjalnie dawno temu.
- Tak, Alexandra żyje i miewa się całkiem dobrze. Jest przykładną żoną bogatego inwestora. Spełniła marzenia rodziców o idealnej córce. Gdyby tylko jej matka dowiedziała się o tamtej szkolnej przygodzie, nie miałaby już tak kolorowego życia. Ale nie sądzę, żeby była taka rzecz, której Alexandra nie poświęciłaby dla swojego dziecka, gdyby tylko mogła cofnąć czas, nawet gdyby skończyła jako biedna, samotna matka.
Zatem Alexandra musiała być naprawdę wrażliwym człowiekiem. I zdolnym do poświęceń. Czy ja zdobyłabym się na taki czyn? Czy umiałabym poświęcić wszystko, co mam?
- Ty nie masz tak skomplikowanej sytuacji, jak Alexandra – powiedział dyrektor, jakby czytając w moich myślach. – Twoi rodzice na pewno by zrozumieli, nie wyrzuciliby cię z domu. Żyjesz w o wiele lepszej społeczności, niezaślepionej bogactwem i honorem rodziny, którego nie można splamić. Twoi rodzice bardzo cię kochają, na pewno zaopiekowaliby się tobą.
Pokręciłam głową.
- Nie mogę sprawić im tak wielkiego zawodu. Tata jest w nienajlepszej kondycji – coś mogłoby mu się stać, gdyby dowiedział się o czymś takim. Przeżyłby wstrząs! A mama? Ile by płakała, na jak wielki smutek bym ją skazała…
- Ginny – zaczął łagodnie Dumbledore. – Chyba trochę za surowo oceniasz wszystkich wokół. Oni cię kochają. Nie pozwolą ci cierpieć.
Znów pokręciłam głową. Pogrążyłam się w niewesołych myślach o tym „co by było gdyby…”, a w tym czasie profesor wymachiwał różdżką, mrucząc coś pod nosem.
- Ginny, złap świstoklik – nakazał, podsuwając ku mnie jakieś dziwne, obracające się urządzenie.
Nie zastanawiając się długo, spełniłam jego prośbę. Odliczył do trzech i poczułam nagłe szarpnięcie w żołądku. Mknęłam wśród różnobarwnych, zamazanych linii, nie znając miejsca, w którym już za chwilę się znajdę. Przygotowałam się na zderzenie z ziemią i udało mi się utrzymać na nogach, kiedy owo zderzenie nastąpiło.
- Zamknij oczy – poprosił. Także i tym razem spełniłam prośbę. – Spróbuj nie myśleć o niczym. Zapomnij o swojej rodzinie, o Hogwarcie, o przyjaciołach, o wszystkim. Skup się tylko na tym, co słyszysz.
Jak na zawołanie doszedł do mnie płacz – płacz małego dziecka. Chciałam otworzyć oczy, ale Dumbledore przypomniał mi, żebym tego nie robiła. Stałam więc bezradnie, słuchając cieniutkiego, płaczącego głosiku i czując, jak kraje mi się serce. Było mi bardzo ciężko wytrzymać. Nie miałam siły się opierać, ale musiałam. To było okropne cierpienie, stać tak i nie móc zrobić absolutnie nic. Kiedy już myślałam, że zaraz oszaleję, a także poczułam pod powiekami łzy, Dumbledore poprosił mnie, żebym otworzyła oczy.
Mój wzrok automatycznie padł na zawinięte kocami maleństwo, które leżało w łóżeczku z różowym baldachimem. Stałam tak blisko niego, że bez trudu mogłam przyjrzeć się uważnie każdej najmniejszej wywołanej płaczem zmarszczce na jego przepięknym obliczu małego aniołka. Zgodnie z wcześniejszą umową, starałam się nie myśleć o swoim świecie. Okazało się to łatwiejsze, niż myślałam, a wszystko za pomocą tej maleńkiej, płaczącej istotki. Mój świat zawęził się. Teraz byłam tylko ja i ona. Zrobiłam krok w jej stronę, a to wystarczyło, żeby oprzeć się o drewnianą poręcz łóżeczka. Stała się rzecz nieoczekiwana i niesamowita zarazem – niemowlę przestało płakać, wpatrywało się we mnie tylko swoimi dużymi, pięknymi oczętami. Chciałam wziąć je na ręce, chciałam przytulić, ukołysać. Jedynym problemem było to, że się bałam. Bałam się wziąć maleństwo na ręce, bałam się, że zrobię mu krzywdę najmniejszym swoim błędem. Istotka wyciągnęła do mnie rączki, jakby domagając się mnie. Ale ja nie mogłam, nie potrafiłam, bałam się. Ona była taka krucha, nie mogłam zrobić jej krzywdy. Jak spojrzałabym sobie później w oczy? Wyciągnęła rączki jeszcze bardziej, a na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Zakwiliła cichutko. Nie wiedziałam, co robić. Poczułam przemożną chęć ucieczki, żeby tylko nie musieć patrzeć w jej zmartwione oblicze, ale nie mogłam stamtąd odejść, byłam jakby przykuta do łóżeczka. Przemagając własny strach, postanowiłam schylić się i objąć ją. Najostrożniej, jak tylko umiałam, wzięłam ją na ręce razem ze wszystkimi kocami. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Bałam się, że źle ją trzymam, bałam się, że ją upuszczę i zrobię jej krzywdę. Ale ona tylko uśmiechała się do mnie, nie zdając sobie sprawy, że trzyma ją tak niedoświadczona i nieodpowiednia osoba, a następnie zamknęła słodkie oczęta. Nie mogąc się powstrzymać, ucałowałam ją w małe czółko i zaczęłam się lekko kołysać. Przekrzywiła główkę. Zasnęła. Poczułam się taka… taka… dumna? Taka wyjątkowa, taka silna i dzielna. Maleństwo w moich ramionach było przepięknym darem od losu, gdybym musiała się teraz z nim rozstać, sprawiłoby mi to fizyczny ból. Kołysałam się dalej, nie zważając na nic dookoła. Ani razu nie pomyślałam o rodzinie czy znajomych. Liczyła się tylko ona – ta maleńka kruszyna.
Minęło chyba dużo czasu, zanim zdecydowałam się odłożyć ją do łóżeczka. Zrobiłam to najdelikatniej, jak potrafiłam. Z uśmiechem na twarzy wycofałam się. I wtedy spostrzegłam siedzącego na sofie Dumbledore’a, który uśmiechał się do mnie lekko.
- Wracamy? – spytał.
Spojrzałam szybko na dzieciątko. Jak to, miałam już je opuścić? Było jak narkotyk, nie mogłam się od niego oderwać, nie mogłam go zostawić!
Profesor zachichotał.
- Na Merlina, Ginny, na świecie jest mnóstwo dzieci. Nie zachowuj się, jakby to było jedyne, które istnieje.
Przeniosłam znów wzrok na niego. Miał rację. Miał cholerną rację. Mogłam mieć własne dziecko. Mogłam mieć taką swoją kruszynkę, taką swoją piękną, delikatną córeczkę. Miałam z niej zrezygnować? Miałam zrezygnować z tej najwspanialszej na świecie myśli o byciu matką? Wiedziałam, że macierzyństwo nie opiera się tylko na podziwianiu dziecka, wiedziałam, że to długa, pełna wyrzeczeń droga, że będzie ciężko. Ale teraz już wiedziałam, że warto jest ją odbyć.
- Nie oczekuję od ciebie, że będziesz zdecydowana już w tym momencie, co powinnaś zrobić – powiedział Dumbledore, kiedy tylko znaleźliśmy się z powrotem w jego gabinecie. – Rozważ tylko wszystkie możliwości, żebyś później nie żałowała. Musisz wiedzieć, że…
- Ale panie profesorze – przerwałam cicho. – Ja już podjęłam decyzję. I nic nie jest w stanie jej zmienić.
- I co to za decyzja?
Spojrzałam na dyrektora Hogwartu, którego od wielu, wielu lat uważałam za najmądrzejszą osobę, która chodziła po świecie. Martwił się moim wyborem, bał się, że zrobię coś, czego będę żałować. I za to go podziwiałam.
- Profesorze? – Po prostu musiałam to wiedzieć. – Gdybym zdecydowała się urodzić to dziecko… Co by się ze mną stało? Czy już dzisiaj pakowałabym kufer?
Dumbledore uśmiechnął się lekko, tak jak czynił to już wielokrotnie podczas dzisiejszej rozmowy.
- Co powiedziałabyś na przyśpieszoną naukę i ukończenie szóstej klasy na początku maja? Mogłabyś zrobić sobie przerwę i wrócić do Hogwartu za rok czy dwa. Co ty na to?
Dopiero teraz pozwoliłam sobie na szeroki uśmiech, który nie zawitał na mojej twarzy od dłuższego czasu.
- Umowa stoi.


<- WSTECZ                          SPIS TREŚCI                          DALEJ ->

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)