Pani Pomfrey
nie pozwoliła mi iść na lekcje. Uparła się, że nie mogę się przemęczać i powinnam
przeleżeć cały dzień, a przynajmniej jego połowę. Uważała, że nadal jestem
bardzo osłabiona i powinnam odpocząć. I nie szkodzi, że czuję się znakomicie.
Prawie zmusiła mnie do wypicia eliksiru słodkiego snu, ale, na szczęście, udało
mi się jej to wyperswadować. Obiecane pół dnia przeleżałam grzecznie i czym
prędzej uciekłam ze skrzydła szpitalnego.
Kiedy weszłam
do pokoju wspólnego, natychmiast zobaczyłam machającą do mnie z kąta Demelzę.
Westchnęłam ze zniecierpliwieniem, ponieważ miałam plan pójść do dormitorium i
przygotować się psychicznie do rozmowy z dyrektorem, ale podeszłam grzecznie do
przyjaciółki, która, gdy tylko byłam już wystarczająco blisko, wskazała mi
fotel obok siebie. Posłusznie opadłam na niego. Demelza patrzyła na mnie z
troską.
- Co się stało?
– spytała. – Dlaczego nie było cię na lekcjach?
No, o tym to
już nie pomyślałam. Świetnie. Jaka będzie moja wymówka? Malfoy pobił mnie i
musiałam się ewakuować do pielęgniarki?
- Trochę źle
się poczułam. To nic takiego, ale pani Pomfrey… wiesz, jaka ona jest.
Miałam
nadzieję, że Demelza zacznie razem ze mną pomstować na pielęgniarkę - zwykle
była w tym niezastąpiona, niezbyt za nią przepadała - ale tym razem zacisnęła
tylko usta, jakby powstrzymując się od komentarza. Zmarszczyła czoło. Zwykle
robiła tak, gdy nad czymś intensywnie myślała.
- Znowu? –
spytała w końcu.
Wzruszyłam
ramionami.
- Epidemia
przeziębień – mruknęłam, mając nadzieję, że jestem przekonująca. – Chyba mnie
też coś łapie.
- No nie wiem…
- Demelza nie przestawała marszczyć czoła w poszukiwaniu argumentów. – Przecież
ty nigdy nie chorujesz.
- Prawie nigdy
– uściśliłam. – Cóż, chyba w przyrodzie musi być jakaś równowaga. No to wypadło
na mnie.
- Ginny, ale
ty… - urwała nagle, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. – Och! – wyrwało
jej się i utkwiła wzrok we mnie. – Ale ty nie… Ty nie…
Poczułam nagłe
gorąco w policzkach. Czy Demelza naprawdę była już tak blisko odkrycia prawdy?
Skupiłam się na tym, żeby z mojej twarzy dało się jak najmniej odczytać i
zagapiłam się w ścianę, koncentrując się na myśleniu o czymś zupełnie innym.
Zrobiło mi się trochę chłodniej.
- Czy ty nie…?
– ciągnęła w tym czasie moja przyjaciółka.
- Eee… co
„nie”? Nie za bardzo rozumiem… - mruknęłam, starając się przekonać samą siebie,
że tak właśnie jest.
- Ty nie… -
Teraz to Demelza poróżowiała. – A z resztą nieważne – wymamrotała. – Tak tylko
sobie…
Zapatrzyłam się
w kominek. Niby nie było tam nic interesującego, ale niewątpliwie miał swój
urok, a już na pewno pozwalał skupić rozproszone myśli. Miałam dylemat. Powinnam
się przyznać do wszystkiego Demelzie, ale równocześnie źle się czułam z myślą,
że mam wyrzucić z siebie wszystko, co się wydarzyło.
- Cześć
dziewczyny – rozbrzmiał radosny głos Colina.
- Cześć –
mruknęłam, zerkając na niego.
Demelza nie
odpowiedziała. Zauważyłam, że policzki gwałtownie jej pociemniały. Potwierdziło
to moją teorię – tak, była bliska prawdy. Można nawet powiedzieć, że już ją
znała. Tyle tylko, że tego nie potwierdziłam. Mogłam jej powiedzieć, owszem,
nie miewałyśmy przed sobą tajemnic, ale… Szczerze mówiąc, chyba po prostu wstyd
mi było na samą myśl, że ktoś miał wiedzieć o mojej chwili słabości. Trzymało
mnie tu w tym momencie tylko to, że moja przyjaciółka martwiła się o mnie, a ja
musiałam ją uspokoić. Ale kiedy Colin zaczął łaskotać Demelzę, a ona zwijała
się ze śmiechu, jakoś cała moja ochota na pozostanie tutaj zniknęła
bezpowrotnie. Uśmiechając się lekko, aczkolwiek wymuszenie, wycofałam się i
uciekłam do dormitorium. Tutaj na powrót dopadły mnie niewesołe myśli. Czy to
moje ostatnie chwile w Hogwarcie? Czy już nigdy więcej nie będę miała
możliwości, tak ja teraz, położyć się na swoim miękkim łóżku z czterema
kolumienkami, wyjrzeć przez okno i godzinami przypatrywać się widocznemu
skrawkowi jeziora? Czy nie miałam nigdy więcej zobaczyć błękitu nieba
odbijającego się w tafli spokojnej wody? Jeszcze tak niedawno, w styczniu,
martwiłam się, że do końca Hogwartu pozostało mi już tylko półtorej roku.
Teraz, gdybym miała możliwość na dalszą naukę, te trzy semestry byłyby szczytem
marzeń.
Myślami znów
sięgnęłam do swoich opcji. Pewnie zostanę wywalona za sam fakt, iż jestem w
ciąży. A gdybym tak usunęła? Gdybym przyrzekła, że już nigdy więcej nic takiego
się nie powtórzy? Może Dumbledore pozwoliłby mi kontynuować edukację? Chociaż
mogło być też tak, że mimo moich zapewnień i tak bym wyleciała. Co wtedy bym
zrobiła? Czy nadal zależałoby mi na „pozbyciu się problemu”? Może wtedy wręcz
przeciwnie – urodziłabym to dziecko? Gdybym straciła większość tego, co ważne,
gdyby rodzice i tak byli na mnie źli za moje zmarnowane życie, może dziecko by
jakoś uszło? Może nie mieli być aż tak bardzo źli?
A potem z
drugiej strony. Jeśli Dumbledore jakimś cudem nie byłby na mnie bardzo zły?
Gdybym mogła pozostać w Hogwarcie? Usunęłabym, prawda? Tak mi się wydawało. To
byłaby chyba słuszna decyzja, bo gdybym tego nie zrobiła, tak czy siak musiałabym
opuścić Hogwart, żeby urodzić, a potem zajmować się dzieckiem. I tak moja
edukacja byłaby przerwana już bezpowrotnie, a do końca życia miałabym poczucie,
że wszystko zmarnowałam. W tym momencie bardziej skłaniałam się do powrotu do
przeszłości, udawania, że nic się nie stało. I chyba tak miałam zamiar
przekonać Dumbledore’a, żeby mnie nie wyrzucał.
Zaczęło się
ściemniać, z czego wywnioskowałam, że już czas na rozprawę. Wstając z łóżka,
czułam się jak podejrzana o bardzo poważną zbrodnię. Oczami wyobraźni ujrzałam
łańcuchy oplatające moje ręce. Potrząsnęłam głową; takie wyobrażenia w niczym
mi nie pomagały, wręcz przeciwnie – tylko pogarszały moje samopoczucie.
Udało mi się
przejść przez pokój wspólny niezauważoną. Nie sądziłam, że Demelza mogłaby mnie
zatrzymać, ale i tak odetchnęłam z ulgą, kiedy znalazłam się już za portretem
Grubej Damy. Wędrówka do gabinetu Dumbledore’a do najmilszych nie należała.
Mało brakowało, a zaczęłabym trząść się ze strachu. W końcu stanęłam przed
kamienną chimerą i zdałam sobie sprawę, że nie znam hasła. Świetnie. Usiadłam
pod ścianą i zamyśliłam się. Jakie mogło być hasło? I czy Dumbledore nie
zostawiłby mi jakiejś wskazówki? A może chciał sam po mnie zejść? I wtedy mnie
olśniło. Po co był ten głupi dopisek w liście? Czekoladowa żaba? Może by tak spróbować…
- Czekoladowa
żaba – powiedziałam do gargulca. Ten drgnął i odsunął się, żeby zrobić mi
przejście. Czyli to takie proste. Dumbledore po prostu napisał mi hasło, a ja
jeszcze się zastanawiałam, jak może ono brzmieć. Śmiać mi się chciało z siebie
samej.
Wstąpiłam na
spiralne, ruchome schody, które zaniosły mnie do góry, przed drzwi z mosiężną
kołatką, a wtedy już nie było mi do śmiechu. Kolana ugięły się pode mną tak, że
myślałam, że zaraz się przewrócę. Tylko siłą woli utrzymałam się w pionie.
Wiedziałam, że nie mogę tego przeciągać. Zanim zdążyłam się rozmyślić,
zapukałam cicho.
- Proszę –
usłyszałam zza drzwi.
Na drżących
nogach weszłam do środka. Dumbledore siedział za biurkiem, stykając ze sobą
koniuszki palców. Uśmiechnął się lekko na mój widok.
- Dobry
wieczór, Ginny – powiedział. Gardło tak mi zaschło, że byłam w stanie tylko
kiwnąć głową. – Usiądź, proszę – wskazał mi krzesło przed biurkiem.
Dopiero teraz
zdałam sobie sprawę, że aż do tej pory miałam nadzieję, że to jednak jakaś
pomyłka, że nie o mnie chodzi, że Dumbledore zdziwi się niezmiernie na mój
widok. Ale on naprawdę czekał na mnie. Już po mojej edukacji. Tylko czemu wciąż
się uśmiechał?
- Dropsa? –
spytał.
- Nie, dziękuję
– wykrztusiłam słabo. Dropsa? Nie było ważniejszych rzeczy do omówienia?
Z jednej strony
chciałam odwlekać tę rozmowę tak długo, jak tylko się dało, jednak z drugiej
strony chciałam ją mieć jak najszybciej za sobą. Poznać wyrok i móc się do
niego ustosunkować.
- Może czegoś
do picia?
- Profesorze
Dumbledore, ja… Ja chyba wolałabym przejść od razu do rzeczy – powiedziałam.
Sama zdziwiłam się swoją śmiałością.
Dumbledore
uniósł brwi.
- Zatem
słucham.
Popatrzyłam na
niego zdezorientowana. Słucham? To wszystko? O co tu chodzi? To chyba on
powinien mnie oskarżać? Nie miałam odwagi się odezwać. Tyko patrzyłam.
Dumbledore westchnął.
- Boisz się
mnie. – Nie było to pytanie, to było stwierdzenie. – Dlaczego? Czy ja naprawdę
jestem taki straszny?
Ani nie
przytaknęłam, ani nie zaprzeczyłam. Zrobiło mi się jednak trochę głupio. To przecież
w końcu Dumbledore, TEN wspaniały Dumbledore. Ale nawet TEN Dumbledore musiał
mieć jakieś swoje zasady w kierowaniu szkołą. Chciał być po prostu miły, to
wszystko. Już za chwilę miałam pożegnać się z Hogwartem na zawsze. Nagle
poczułam w oczach łzy.
- Niech mnie
pan nie wyrzuca – załkałam. – Błagam, ja zrobię wszystko, mogę sprzątać, mogę
odbyć milion szlabanów, pomagać w kuchni, cokolwiek. Tylko proszę mnie nie
wyrzucać!
- Ginny… -
zaczął Dumbledore, ale przerwałam mu. Bałam się, że w przeciwnym wypadku nie
odważę się wypowiedzieć tego na głos.
- Jeśli to
konieczne, ja mogę usunąć tę ciążę i nikt się nie dowie. Nie zepsuję reputacji
Hogwartu. Ja tylko proszę, tak bardzo chciałabym tu zostać…
Dyrektor
wyglądał na zdziwionego, a może i nawet wstrząśniętego. Przemówił dopiero po
chwili ciszy.
- Ginny… Ja
wcale nie mam zamiaru cię wyrzucać.
Zamrugałam.
- Nie? – spytałam
półprzytomnie.
- Oczywiście,
że nie. Jak mogłaś tak pomyśleć? Chciałem tylko pomóc podjąć ci właściwą
decyzję.
- Och – wyrwało
mi się. Otarłam łzy wierzchem dłoni. – Naprawdę mnie pan nie wyrzuci? – Po
prostu musiałam się upewnić.
Dumbledore
uśmiechnął się lekko i pokręcił przecząco głową. Poczułam nagłą ulgę. Ogromną
ulgę. Zatem miałam zostać w Hogwarcie? A cały mój stres dzisiejszego dnia był
bezsensowny? Nagle otworzyło się przede mną ze sto nowych perspektyw, jak to
kończę Hogwart ze wspaniałymi stopniami, rodzice są ze mnie dumni, dostaję
wymarzoną pracę… Ale chwila, chwila, o czymś chyba zapomniałam.
- A… a dziecko?
– spytałam cicho, kuląc się w fotelu.
To wcale nie
było takie proste. Kiedy już spadł z moich barków ogromny ciężar, jakim była
możliwość wyrzucenia z Hogwartu, mojego domu, drugiego w kolejności po Norze
najukochańszego miejsca na Ziemi, trudno było mi znów zacząć myśleć, że
mogłabym to wszystko stracić.
- Właśnie o tym
chciałbym z tobą porozmawiać. – Dyrektor spoważniał nagle, wbijając we mnie
wzrok. Czułam się, jakby prześwietlał mnie na wylot. Zadrżałam. – Nie mam
zamiaru pytać cię o okoliczności, ale o fakty. Jesteś w ciąży. To wielka
odpowiedzialność.
Zapadła cisza.
Nie wiedząc za bardzo, co mogłabym powiedzieć, kiwnęłam tylko głową, pozwalając
Dumbledore’owi mówić dalej.
- Jesteś teraz
odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale też za nienarodzone istnienie. Opcje
masz dwie: pozwolić mu żyć lub nie. Chciałbym coś ci pokazać.
Dyrektor wstał
z fotela i obszedł biurko. Odprowadziłam go wzrokiem aż do jednej z
tajemniczych szafek, z której wydobywała się dziwna poświata. Otworzył jej
drzwiczki i ukazała mi się misa, z której to właśnie wydobywała się ta
poświata. Skojarzyłam szybko fakty: myślodsiewnia. Po co Dumbledore wyjmuje
myślodsiewnię? Czy chce mi pokazać jakieś swoje wspomnienie? Jakie? I dlaczego?
Już po chwili
misa stała na biurku tuż przede mną, a dyrektor zachęcał mnie gestami do
wkroczenia w myśli. Trochę się bałam, ale zanurzyłam w myślodsiewni twarz, jak
nakazywały książki. Kiedy poczułam, że odrywam się od krzesła, zamknęłam oczy,
a już po chwili stałam pewnie na nogach. Bałam się jednak rozejrzeć po miejscu,
w którym się znalazłam, aż do momentu, kiedy poczułam na ramieniu dłoń
Dumbledore’a. Wtedy otworzyłam oczy.
Zdziwiłam się
bardzo, widząc gabinet Dumbledore’a. Wyglądał dokładnie tak samo, jak ten, w
którym znajdowałam się przed chwilą. Ogarnęły mnie wątpliwości. Czy aby na
pewno znalazłam się w jakimś wspomnieniu? Jedyną rzeczą, która nie pasowała mi
w tym pokoju, było to, że za biurkiem siedział dyrektor, dokładnie w tej samej
pozycji, w której przywitał mnie w gabinecie. Spojrzałam za siebie. Dumbledore
stał nadal za mną i uśmiechał się lekko. Przypominał dobrodusznego dziadka.
Rozległo się
pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział
Dumbledore, który siedział za biurkiem.
Natychmiast
przeniosłam wzrok na drzwi, które w tym momencie się otworzyły. Do gabinetu
weszła niewysoka, ciemnowłosa dziewczyna. Była bardzo ładna. Miała nienaganną
figurę i piękną twarz o regularnych, miękkich rysach. Ciemne oczy osłaniał
wachlarz grubych, czarnych rzęs. Jeśli by się uśmiechnęła, z pewnością mogłaby
wystartować w jakichś wyborach miss. Pomijając, że pewnie była za niska.
- Dzień dobry,
profesorze Dumbledore – powiedziała melodyjnym, ciepłym głosem, w którym jednak
pobrzmiewał smutek.
- Dzień dobry,
Alexandro.
A zatem
dziewczyna miała na imię Alexandra. Nic mi to nie mówiło.
Dumbledore ze
wspomnienia wskazał jej krzesło przed biurkiem, tak jak i mi jakiś czas temu.
- Co cię do
mnie sprowadza?
Alexandra
zawahała się. Otworzyła usta, a potem je zamknęła. Przymknęła na chwilę powieki,
żeby już za moment spojrzeć wprost na Dumbledore’a.
- Źle się czuję
z tym, co zrobiłam.
Dyrektor
westchnął. Wyglądał na bardzo zmartwionego. Słuchał jej uważnie. Alexandra
mówiła dalej:
- Żałuję, że
pana nie posłuchałam. Minęło już pół roku, a ja nadal nie mogę się pozbierać.
Rodzice zauważyli, że coś jest nie tak, ale o nic nie pytają. Straciłam już
wszystkich przyjaciół. Martin zerwał ze mną jakikolwiek kontakt. Pan wie, jak
mi ciężko? Co dzień, gdy spoglądam w lustro, widzę tę obcą twarz – twarz
morderczyni. Co wieczór zastanawiam się, jak ona mogła zrobić coś takiego. Czy
nie lepiej mimo wszystko byłoby jej, gdyby pozwoliła mu żyć? A później
przypominam sobie o rodzinie i wiem już, że nie było innego wyjścia. Ja naprawdę
musiałam to zrobić. Tylko dlaczego nie mogę się z tym pogodzić?
Nawet nie
zauważyłam, kiedy w oczach dziewczyny pojawiły się łzy i zaczęły spływać powoli
po jej policzkach. Bardzo przeżywała swoją obecną sytuację. Czy ona usunęła
ciążę? Czy Dumbledore chciał mi przekazać, że nie powinnam popełniać tego
samego błędu? Chciał ochronić mnie przed konsekwencjami takiego czynu? Czy
zachęcał mnie, żebym pozwoliła dziecku żyć?
Gabinet rozmył
mi się przed oczami, a już po chwili stałam dokładnie w tym samym miejscu.
Jedyną zmianą było to, że i fotel, i krzesło były puste. Po Alexandrze i tamtym
Dumbledorze nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
- Profesorze,
czy to było… - zaczęłam. – Czy ona, ta dziewczyna, Alexandra… Co się z nią
stało?
Stojący obok
mnie profesor westchnął ciężko.
- Alexandra
nigdy tak do końca nie pogodziła się z tym, co zrobiła. Należała do bogatej
rodziny, miała wszystkiego pod dostatkiem, ale zawsze już tęskniła za
nienarodzonym dzieckiem. Wyszła za mąż, miała dzieci, ale nigdy nie zapomniała
o tamtym.
- Ona jeszcze
żyje? – spytałam, chyba trochę bez potrzeby, bo Dumbledore ze wspomnienia
bardzo przypominał tego, który stał koło mnie. Nie mogło to więc być jakoś
specjalnie dawno temu.
- Tak,
Alexandra żyje i miewa się całkiem dobrze. Jest przykładną żoną bogatego
inwestora. Spełniła marzenia rodziców o idealnej córce. Gdyby tylko jej matka
dowiedziała się o tamtej szkolnej przygodzie, nie miałaby już tak kolorowego
życia. Ale nie sądzę, żeby była taka rzecz, której Alexandra nie poświęciłaby
dla swojego dziecka, gdyby tylko mogła cofnąć czas, nawet gdyby skończyła jako
biedna, samotna matka.
Zatem Alexandra
musiała być naprawdę wrażliwym człowiekiem. I zdolnym do poświęceń. Czy ja
zdobyłabym się na taki czyn? Czy umiałabym poświęcić wszystko, co mam?
- Ty nie masz
tak skomplikowanej sytuacji, jak Alexandra – powiedział dyrektor, jakby czytając
w moich myślach. – Twoi rodzice na pewno by zrozumieli, nie wyrzuciliby cię z
domu. Żyjesz w o wiele lepszej społeczności, niezaślepionej bogactwem i honorem
rodziny, którego nie można splamić. Twoi rodzice bardzo cię kochają, na pewno
zaopiekowaliby się tobą.
Pokręciłam
głową.
- Nie mogę
sprawić im tak wielkiego zawodu. Tata jest w nienajlepszej kondycji – coś mogłoby
mu się stać, gdyby dowiedział się o czymś takim. Przeżyłby wstrząs! A mama? Ile
by płakała, na jak wielki smutek bym ją skazała…
- Ginny –
zaczął łagodnie Dumbledore. – Chyba trochę za surowo oceniasz wszystkich wokół.
Oni cię kochają. Nie pozwolą ci cierpieć.
Znów pokręciłam
głową. Pogrążyłam się w niewesołych myślach o tym „co by było gdyby…”, a w tym
czasie profesor wymachiwał różdżką, mrucząc coś pod nosem.
- Ginny, złap
świstoklik – nakazał, podsuwając ku mnie jakieś dziwne, obracające się urządzenie.
Nie
zastanawiając się długo, spełniłam jego prośbę. Odliczył do trzech i poczułam
nagłe szarpnięcie w żołądku. Mknęłam wśród różnobarwnych, zamazanych linii, nie
znając miejsca, w którym już za chwilę się znajdę. Przygotowałam się na zderzenie
z ziemią i udało mi się utrzymać na nogach, kiedy owo zderzenie nastąpiło.
- Zamknij oczy
– poprosił. Także i tym razem spełniłam prośbę. – Spróbuj nie myśleć o niczym.
Zapomnij o swojej rodzinie, o Hogwarcie, o przyjaciołach, o wszystkim. Skup się
tylko na tym, co słyszysz.
Jak na
zawołanie doszedł do mnie płacz – płacz małego dziecka. Chciałam otworzyć oczy,
ale Dumbledore przypomniał mi, żebym tego nie robiła. Stałam więc bezradnie,
słuchając cieniutkiego, płaczącego głosiku i czując, jak kraje mi się serce.
Było mi bardzo ciężko wytrzymać. Nie miałam siły się opierać, ale musiałam. To
było okropne cierpienie, stać tak i nie móc zrobić absolutnie nic. Kiedy już
myślałam, że zaraz oszaleję, a także poczułam pod powiekami łzy, Dumbledore
poprosił mnie, żebym otworzyła oczy.
Mój wzrok
automatycznie padł na zawinięte kocami maleństwo, które leżało w łóżeczku z
różowym baldachimem. Stałam tak blisko niego, że bez trudu mogłam przyjrzeć się
uważnie każdej najmniejszej wywołanej płaczem zmarszczce na jego przepięknym
obliczu małego aniołka. Zgodnie z wcześniejszą umową, starałam się nie myśleć o
swoim świecie. Okazało się to łatwiejsze, niż myślałam, a wszystko za pomocą
tej maleńkiej, płaczącej istotki. Mój świat zawęził się. Teraz byłam tylko ja i
ona. Zrobiłam krok w jej stronę, a to wystarczyło, żeby oprzeć się o drewnianą
poręcz łóżeczka. Stała się rzecz nieoczekiwana i niesamowita zarazem – niemowlę
przestało płakać, wpatrywało się we mnie tylko swoimi dużymi, pięknymi
oczętami. Chciałam wziąć je na ręce, chciałam przytulić, ukołysać. Jedynym
problemem było to, że się bałam. Bałam się wziąć maleństwo na ręce, bałam się,
że zrobię mu krzywdę najmniejszym swoim błędem. Istotka wyciągnęła do mnie
rączki, jakby domagając się mnie. Ale ja nie mogłam, nie potrafiłam, bałam się.
Ona była taka krucha, nie mogłam zrobić jej krzywdy. Jak spojrzałabym sobie
później w oczy? Wyciągnęła rączki jeszcze bardziej, a na jej twarzy pojawił się
grymas niezadowolenia. Zakwiliła cichutko. Nie wiedziałam, co robić. Poczułam
przemożną chęć ucieczki, żeby tylko nie musieć patrzeć w jej zmartwione
oblicze, ale nie mogłam stamtąd odejść, byłam jakby przykuta do łóżeczka.
Przemagając własny strach, postanowiłam schylić się i objąć ją. Najostrożniej,
jak tylko umiałam, wzięłam ją na ręce razem ze wszystkimi kocami. Uśmiechnęła
się do mnie delikatnie. Bałam się, że źle ją trzymam, bałam się, że ją upuszczę
i zrobię jej krzywdę. Ale ona tylko uśmiechała się do mnie, nie zdając sobie
sprawy, że trzyma ją tak niedoświadczona i nieodpowiednia osoba, a następnie
zamknęła słodkie oczęta. Nie mogąc się powstrzymać, ucałowałam ją w małe czółko
i zaczęłam się lekko kołysać. Przekrzywiła główkę. Zasnęła. Poczułam się taka…
taka… dumna? Taka wyjątkowa, taka silna i dzielna. Maleństwo w moich ramionach
było przepięknym darem od losu, gdybym musiała się teraz z nim rozstać,
sprawiłoby mi to fizyczny ból. Kołysałam się dalej, nie zważając na nic
dookoła. Ani razu nie pomyślałam o rodzinie czy znajomych. Liczyła się tylko
ona – ta maleńka kruszyna.
Minęło chyba
dużo czasu, zanim zdecydowałam się odłożyć ją do łóżeczka. Zrobiłam to
najdelikatniej, jak potrafiłam. Z uśmiechem na twarzy wycofałam się. I wtedy
spostrzegłam siedzącego na sofie Dumbledore’a, który uśmiechał się do mnie
lekko.
- Wracamy? –
spytał.
Spojrzałam
szybko na dzieciątko. Jak to, miałam już je opuścić? Było jak narkotyk, nie
mogłam się od niego oderwać, nie mogłam go zostawić!
Profesor
zachichotał.
- Na Merlina,
Ginny, na świecie jest mnóstwo dzieci. Nie zachowuj się, jakby to było jedyne,
które istnieje.
Przeniosłam
znów wzrok na niego. Miał rację. Miał cholerną rację. Mogłam mieć własne
dziecko. Mogłam mieć taką swoją kruszynkę, taką swoją piękną, delikatną
córeczkę. Miałam z niej zrezygnować? Miałam zrezygnować z tej najwspanialszej
na świecie myśli o byciu matką? Wiedziałam, że macierzyństwo nie opiera się
tylko na podziwianiu dziecka, wiedziałam, że to długa, pełna wyrzeczeń droga,
że będzie ciężko. Ale teraz już wiedziałam, że warto jest ją odbyć.
- Nie oczekuję
od ciebie, że będziesz zdecydowana już w tym momencie, co powinnaś zrobić –
powiedział Dumbledore, kiedy tylko znaleźliśmy się z powrotem w jego gabinecie.
– Rozważ tylko wszystkie możliwości, żebyś później nie żałowała. Musisz
wiedzieć, że…
- Ale panie
profesorze – przerwałam cicho. – Ja już podjęłam decyzję. I nic nie jest w
stanie jej zmienić.
- I co to za
decyzja?
Spojrzałam na
dyrektora Hogwartu, którego od wielu, wielu lat uważałam za najmądrzejszą
osobę, która chodziła po świecie. Martwił się moim wyborem, bał się, że zrobię
coś, czego będę żałować. I za to go podziwiałam.
- Profesorze? –
Po prostu musiałam to wiedzieć. – Gdybym zdecydowała się urodzić to dziecko… Co
by się ze mną stało? Czy już dzisiaj pakowałabym kufer?
Dumbledore
uśmiechnął się lekko, tak jak czynił to już wielokrotnie podczas dzisiejszej
rozmowy.
- Co
powiedziałabyś na przyśpieszoną naukę i ukończenie szóstej klasy na początku
maja? Mogłabyś zrobić sobie przerwę i wrócić do Hogwartu za rok czy dwa. Co ty
na to?
Dopiero teraz
pozwoliłam sobie na szeroki uśmiech, który nie zawitał na mojej twarzy od
dłuższego czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)