sobota, 6 października 2012

Tylko ty jedyny: 4. Ocieplenie



Wiele, wiele dni minęło, nim uświadomiłam sobie, że zostałam sama. Zupełnie sama. Na początku każdy zagadywał, pytał, rzucał jakieś pojedyncze zdania. Stopniowo takich ludzi pozostawało coraz mniej. Gdy zauważyli, że i tak nie zwracam na nich uwagi, zaczęli zostawiać mnie w spokoju. Nie od razu to zauważyłam, dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, dlaczego nagle zrobiło się tak cicho i spokojnie. Nie musiałam kryć się aż tak bardzo, ludzie odruchowo mnie wymijali. Ci, którzy byli moimi przyjaciółmi, odwrócili się ode mnie. A może to ja się od niech odwróciłam? Nie wiem, już nie pamiętam, to było tak dawno temu…
Lisbeth i Diana najszybciej się wyłamały. Skoro nie dało się ze mną poplotkować, nie widziały żadnego sensu dalszej rozmowy. Tina i tak przeważnie ze mną nie rozmawiała – teraz miała dodatkowy powód do unikania mnie i chyba bardzo jej się to podobało. Jakoś nigdy nie pałała do mnie zbytnią miłością, może to miało coś wspólnego z Deanem Thomasem, w którym skrycie się podkochiwała, a ja zgarnęłam jej go sprzed nosa? Harry’ego nie chciałam widzieć. Zresztą jego świat miał koniec i początek w Parvati, prawie że prostej drogi poza nią nie widział. Może to dlatego ostatnio huczało od plotek, że stał się straszną niezdarą, ha ha. Ron przypatrywał mi się czasem z drugiego końca pokoju. Chyba się o mnie martwił, jak niedawno przyszło mi do głowy. W końcu zawsze był trochę nadopiekuńczym bratem. No, może więcej niż trochę. Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że na początku wciąż i wciąż wypytywał mnie o samopoczucie, tyle że wtedy otwarcie go ignorowałam. Aż dziwne, że nie napisał do mamy. Z Hermioną właściwie zerwałam kontakt już jakiś czas temu. Nie dogadywałyśmy się, miałyśmy bardzo różne poglądy. Zdarzało się, że wymieniałyśmy kilka wymuszonych zdań, ale starałyśmy się siebie nawzajem unikać. To też chyba miało jakiś związek z Harrym. Ach, tak, teraz sobie przypominam, pół wakacji chlipałam jej w rękaw i w końcu powiedziała mi, niezbyt uprzejmie zresztą, co o tym myśli. Inni? Po jakimś czasie po prostu zaczęli mieć mnie głęboko gdzieś. Tylko Demelza bardzo długo nie chciała zostawić mnie w spokoju. Uparła się, żeby na siłę mi pomóc, co, oczywiście, jeszcze bardziej pogarszało mój nastrój. Najpierw próbowała udawać, że nic się nie stało, później próbowała naciągnąć mnie na zwierzenia, następnie za wszelką cenę chciała spędzać ze mną czas, a później już tylko rzucała mi zaniepokojone spojrzenia.
Ale to nie Demelza, Hermiona czy inni mi to uświadomili. To był Colin. To on sprawił, że zaczęłam zastanawiać się nad tym, co robię.
- Hej – powiedział, przysiadając się do mojego stolika w bibliotece.
Nie odpowiedziałam mu. Nieodpowiadanie na zaczepki innych weszło mi już w nawyk, to tylko niepotrzebnie zachęcało ich do rozmowy. Ale z nim ta sztuczka mi nie wyszła. Nic sobie nie robił z tego, że nawet nie spojrzałam w jego stronę, dalej wertując opasły tom o wdzięcznym tytule „Antidota”.
Odchrząknął.
- Słyszałem, że zrezygnowałaś z drużyny quidditcha. To prawda? – spytał, niezrażony moim niezbyt kulturalnym zachowaniem.
- Owszem – odpowiedziałam odruchowo, nim zdążyłam rozważyć, czy zachęcanie go do rozmowy to naprawdę to, na co mam w tym momencie ochotę.
- Dlaczego?
Cisza dzwoniła mi w uszach, kiedy zatrzymałam się na stronie trzysta dziewięćdziesiątej piątej, udając, że czytam. Nie potrafiłam jednak zignorować Colina, zbyt intensywnie się we mnie wpatrywał, co bardzo mnie rozpraszało.
- Z powodów osobistych – powiedziałam, nie mogąc już znieść tego ani chwili dłużej.
- To znaczy?
Chciał wiedzieć stanowczo za dużo. Nie miałam siły na rozmowę, a już na pewno nie z kimś, kto chłonie każde słowo z moich ust, żeby przekazać je Demelzie. Tak, tak, bardzo łatwo się domyślić, że to ona go na mnie nasłała. Colin tak ją kochał, że był na każdziutkie jej skinienie.
- To znaczy, że nie chcę o tym rozmawiać.
- Dlaczego?
Przewróciłam oczami, próbując skupić się na tekście. Niestety nie rozumiałam ani słowa z tego, co czytałam.
- Colin, nie chcę być nieuprzejma, ale nie mogę…
- To nie bądź – przerwał mi. – Chodźmy na spacer, co ty na to?
Wzruszyłam bezradnie ramionami. Pamiętałam z dawnych lat, że był bardzo uparty.
- Okej, niech będzie – stwierdziłam tak, jakbym miała udać się na ścięcie. Chociaż w sumie alternatywa wcale nie taka zła.
Colin w ciągu sekundy zgarnął wszystko, co leżało przede mną, do mojej torby, a „Antidota” wziął w ręce i oddalił się, żeby odłożyć je na właściwą półkę. Zmusiłam się, żeby spojrzeć na jego plecy. Chyba urósł przez ostatni…
Zdałam sobie nagle sprawę, że nie mam pojęcia, jaki dziś dzień, co więcej, nie wiedziałam nawet, który to miesiąc. Dlaczego wcześniej mnie to nie interesowało?
Colin znalazł miejsce dla książki i z szerokim uśmiechem na twarzy szedł w moją stronę.
- Co dzisiaj mamy? – spytałam niby od niechcenia, choć moje zdolności aktorskie ostatnio były niezbyt przekonujące.
- Piątek – odparł z nieblednącym uśmiechem.
Pokręciłam głową.
- Data.
- Siódmy. – Zatrzymał się przede mną. – To co, idziemy?
- Miesiąc?
- Co?
Zbiłam go z tropu. No tak, to trochę dziwne pytać kogoś, jaki mamy miesiąc. Spojrzał na mnie podejrzliwie, przekrzywiając głowę.
- Który mamy miesiąc? – spytałam ponownie.
- Eee… marzec – odpowiedział.
- Marzec – powtórzyłam, zamyślona.
Marzec? Już marzec? Kiedy skończył się styczeń i gdzie podział się cały luty?
- Idziemy?
Wzruszyłam ramionami, wstałam od stolika i zarzuciłam sobie torbę na ramię. Podążając za Colinem, dotarłam na błonia. Chłopak przywołał zaklęciem nasze płaszcze.
Rozejrzałam się ciekawie dookoła. Tak dawno nie przyglądałam się przyrodzie. Śnieg zniknął, świat zaczynał budzić się do życia. W powietrzu unosił się cudowny zapach nadchodzącej wiosny, nasiąkniętej deszczem ziemi. Zaczęliśmy spacerować wokół jeziora, które jeszcze tak niedawno było podmarznięte. Milczeliśmy, chociaż wiedziałam, że to będzie trwało już tylko chwilę. Colin otworzył usta.
- Ociepliło się, prawda?
- I to jak – przytaknęłam. – Jeszcze niedawno mrozy były nie do wytrzymania.
- Trochę szkoda, że zima tak szybko się skończyła. Nie zdążyłem zrewanżować się Philipowi, wygrywając bitwę na śnieżki.
Uśmiechnęłam się lekko, słysząc dźwięk głosu Colina. To był bardzo miły dźwięk.
- Więc? Powiesz mi co z tym quidditchem? Kurczę, Ginny, przecież jesteś jednym z najlepszych ścigających Hogwartu…
Westchnęłam, a uśmiech spełzł mi z twarzy. Przecież w rozmowie zawsze przychodzi moment, kiedy ktoś porusza ważny temat. Nie powinnam była zapominać o tym nawet przez sekundę.
- Jakoś… straciłam do tego serce.
Colin zatrzymał się nagle. Chcąc nie chcąc, zrobiłam to samo.
- Jak to „straciłam do tego serce”? Przecież to byłaś ty, to było to, co chciałaś robić w przyszłości, cały twój świat. Pamiętasz?
Spuściłam wzrok. Tak, to prawda. Nie mogłam mieć mu za złe, że mówi to, co zawsze było oczywiste.
- Pamiętam. Ale trochę się pozmieniało.
- Co się pozmieniało? Przecież wszystko jest takie samo.
- Nie wszystko – powiedziałam cicho, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Dawno nie płakałam. Dawno nikt nie rozdrapywał ran.
Colin z początku nie zrozumiał, o co ewentualnie mogło mi chodzić, ale po chwili jego zmarszczone czoło się wygładziło.
- Ach to – stwierdził. – Wiem, głupio się stało, oni do siebie nie pasują…
Pokręciłam głową. Od jakiegoś czasu Harry jakby trochę mniej mnie obchodził. W każdym razie mniej niż inna, bardzo ważna sprawa.
- To nie to. W każdym razie nie tylko. Widzisz, troszkę się w moim życiu pozmieniało. Zresztą, czemu ja ci to mówię?
- Może dlatego, że do tej pory nie próbowałaś powiedzieć swoim najlepszym przyjaciołom?
Wtedy właśnie nastąpiło objawienie. Izolowałam się od ludzi, a przecież tak bardzo ich potrzebowałam. Tak bardzo chciałam wtedy porozmawiać z Demelzą, uścisnąć ją, po prostu ją zobaczyć.
- Nie wiem.
Ton głosu miałam raczej płaczliwy. Może nawet trochę błagalny. Utkwiłam wzrok w swoich butach, próbując przełknąć gulę, która pojawiła się w moim gardle.
- Przyznaj się, brakuje ci jej.
- Kogo? – zamrugałam, starając się za wszelką cenę nie rozpłakać.
- Demelzy. Potrzebujesz jej.
Otworzyłam już usta, żeby zaprzeczyć, ale zdałam sobie sprawę, że wszystko to jest najświętszą prawdą. I że sama sobie z tym nie poradzę.
- Chodź, zaprowadzę cię do niej.
Zamknęłam usta i pokiwałam w milczeniu głową.
Idąc za Colinem, czułam się jak syn marnotrawny, czy też raczej córka. Naprawdę, bardzo dziwne uczucie. Wracałam właśnie do swojej najlepszej przyjaciółki, żeby przyznać się do błędu. A, znając Demelzę, ona wspaniałomyślnie mi wybaczy i wszystko będzie tak jak dawniej. No, prawie.
- To ona – usłyszałam szept.
Przystanęłam i schyliłam się, żeby udać, że zawiązuję sznurowadła. W rzeczywistości chciałam zerknąć w tył i stwierdzić, kto to powiedział, a także, przede wszystkim, czy tu chodzi o mnie. Miałam taką dziwną przypadłość, bałam się, że każdy śmiech na korytarzu, każdy szept, każde spojrzenie, we wszystkim tym chodzi o mnie. Nie trudno domyślić się dlaczego. Przez Malfoya. Panicznie bałam się, że rozgadał wszystkim na prawo i lewo to, co dla mnie najboleśniejsze. Nie ufałam mu ani odrobinę. Był podłym, przebrzydłym Ślizgonem, który na dodatek mnie wykorzystał, a później bezwstydnie okłamał. Bo to niemożliwe, żebym ja…
Dwie trzecioroczne Puchonki. Stały i chichotały leciutko, zezując w stronę malutkiej Gryfonki siedzącej w kącie. Ulżyło mi, zatem nie miały na myśli mnie. Zrobiło mi się jednak żal małej dziewczynki, z której już otwarcie się wyśmiewały. Wyprostowałam się i uniosłam wysoko podbródek, a następnie podeszłam do Puchonek.
- Nie wstyd wam tak wyśmiewać się z młodszych? – wycedziłam.
Byłam od nich wyższa. Lekkie przerażenie malujące się na ich twarzach dawało mi swego rodzaju satysfakcję. Czyżbym polubiła pastwienie się nad innymi? To takie w stylu Malfoya…
Poczułam wpełzający na moją twarz grymas, ale szybko się opamiętałam, skupiając na piegowatej twarzy niższej z dziewczynek. Wszystko lepsze, niż użalanie się nad sobą.
- My, my nie…
- Nie ważcie się więcej tego robić. Zrozumiano? Jeśli jeszcze kiedykolwiek przyłapię was na wyśmiewaniu się z tej dziewczynki, gorzko tego pożałujecie.
Przerażone Puchonki pokiwały głowami i ulotniły się szybko. Czułam się w pełni usatysfakcjonowana… przez chwilę. Cholera, zachowałam się jak ten przebrzydły szczur. Nie mogłam być do niego aż tak podobna, nie, na to się nie zgadzam…
Opamiętałam się jednak już po chwili. Moje „znęcanie się” służyło dobrej sprawie, wstawiłam się w obronie za dziewczynką, co ważniejsze, za Gryfonką. Trzeba bronić honoru Gryfonów, prawda?
Nagle zorientowałam się, że nie ma koło mnie Colina. Rozejrzałam się. Stał nieopodal, oparty o ścianę, ciekawie mi się przypatrując. Kącik ust drgał mu w powstrzymywanym usilnie uśmiechu. W ręku trzymał aparat. Skojarzyłam szybko fakty.
- O nie, chyba nie zrobiłeś mi zdjęcia? – spytałam ze strachem.
- Nie – zapewnił, ale, jak na mój gust, trochę za szybko się odezwał. Nie zamierzałam jednak dociekać.
Podeszłam do niego, gotowa do dalszej drogi, ale nagle coś mi się przypomniało.
- Poczekaj jeszcze chwilę – powiedziałam cicho i skierowałam kroki w stronę Gryfonki.
Im byłam bliżej niej, tym dokładniej widziałam smutek malujący się na jej twarzy. Drobne ciałko drżało lekko, zapewne od płaczu.
- Hej – rzuciłam cicho, klękając koło niej.
- Cz-cześć – odpowiedziała jeszcze ciszej. Podbródek jej się trząsł. Policzki miała mokre od łez.
- Czy… czy coś się stało? Mogę jakoś pomóc? – dociekałam. Ta dziewczynka bardzo mi kogoś przypominała. Zapragnęłam ulżyć jej cierpieniom.
- Nie… ni-nic ważnego. One… one… po p-prostu… Bo o-one…
Czekałam cierpliwie, aż skończy wypowiedź, ale chyba nie miała zamiaru. W każdym razie wybuchła kolejną dawką płaczu. Niewiele myśląc, otoczyłam ją ramionami.
- Cii, nie płacz, coś poradzimy. Jak się nazywasz?
- Ja-Jane Iliod.
- Ja jestem Ginny. Spokojnie, nie płacz, proszę. Zaprowadzić cię do pokoju wspólnego?
Jane przytaknęła, przestając na chwilę płakać. Podniosłam się i pomogłam jej wstać. Była drobniutka, malutka. Czułam się przy niej jak wielkolud, nawet pomimo swojej drobnej ostatnio budowy.
Colin dołączył do nas.
- Cześć – powiedział do Jane, uśmiechając się. – Jestem Colin. A ty?
- Jane – powtórzyła dziewczynka, ocierając wierzchem dłoni łzy.
- Miło poznać – Colin wyciągnął ku niej rękę. Bez wahania podała mu swoją. W porównaniu z jego, jej dłoń była bardzo, bardzo chudziutka. – Zatem, Jane, czy tamte dziewczynki ci dokuczały?
Pierwszoroczna pokiwała powoli głową, rozglądając się na boki, jakby bała się, że ktoś skrzyczy ją za rozmowę z nami.
- A co takiego mówiły? Co robiły?
- One tylko… dzisiaj nic takiego.
- Jak to „dzisiaj”? Czy one już kiedyś ci dokuczały?
Colin wyglądał na bardzo zmartwionego i poruszonego sprawą małej Jane. Pomyślałam w tamtym momencie, że właśnie tak będzie rozmawiał kiedyś ze swoimi dziećmi. Zaczęłam zastanawiać się, czy Demelza zostanie jego partnerką do końca życia? Czy to z ich dziećmi Colin będzie tak rozmawiał? I jak one będą wyglądać? Będą bardziej podobne do niej, czy do niego? Odziedziczą po nim manię robienia zdjęć? To byłaby tragedia, Creevey’owie – naczelni cykacze. Uśmiechnęłam się lekko do swoich myśli.
- Tak – przyznała Jane tak cicho, że ledwo mogłam ją usłyszeć.
- Kiedy? Gdzie?
- Wczoraj na obiedzie. I na śniadaniu. I przedwczoraj. I wcześniej. Od początku roku.
- Co takiego? I nikomu nie powiedziałaś? – Jane pokręciła głową. – A twoi przyjaciele? Co oni na to?
Jane spuściła wzrok i zaczerwieniła się.
- Nie mam przyjaciół – wymamrotała do swoich butów.
Poczułam nagle ogromny żal, że ta mała dziewczynka jest tak przygnębiona, taka smutna i przygaszona. Zupełnie jak… jak ja. Już wiedziałam, kogo mi przypominała. Czy nie byłam w podobnej sytuacji pięć lat temu, w pierwszej klasie? Czy nie byłam odludkiem zapatrzonym w dziennik, niemającym przyjaciół i płaczącym po kątach? Odwróciłam wzrok i zapatrzyłam się w pobliską ścianę.
- Trzeba coś z tym zrobić, one nie mogą ci dokuczać. Trzeba powiedzieć profesor McGonagall…
- Ja… ja bo-boję się p-profesor McGonagall – w głosie Jane rzeczywiście dało się usłyszeć strach. Zmusiłam się, żeby na nią spojrzeć. Oczy miała wielkie jak spodki. Zachichotałam bezgłośnie, ale Colin zauważył moją minę i posłał mi oburzone spojrzenie. Spoważniałam natychmiast.
- Jeśli chcesz, możemy pójść do niej razem – zaproponował. – Może jutro po śniadaniu, co ty na to?
Jane pociągnęła nosem i otarła kolejne łzy, które nie wiadomo kiedy znów pojawiły się na jej policzkach. Przytaknęła w końcu. Colin odetchnął z ulgą i wyprostował się.
- Zatem idziemy do salonu Gryffindoru – powiedział, już weselszym głosem i nasz mały pochód ruszył w drogę.
Zanim dotarliśmy do portretu Grubej Damy, uśmiech gościł na twarzy Jane. Wypieki na jej policzkach zdradzały zainteresowanie fotografowaniem. Ach ten Colin, że też nie miał innych tematów do rozmowy… Obiecał małej, że kiedy będzie już ciepło, zabierze ją w teren, a wtedy razem porobią zdjęcia. Była wniebowzięta.
Kiedy weszłam do pokoju wspólnego, rozejrzałam się w poszukiwaniu Demelzy. Nie było jej w zasięgu mojego wzroku, stwierdziłam więc, że pewnie jest w dormitorium. Pożegnałam się z Jane i Colinem, który opowiadał teraz historię, jak to został spetryfikowany, a następnie ruszyłam w stronę schodów. Zadziwiające, jak z każdym stopniem mój humor coraz bardziej się pogarszał. Mój uśmiech bladł, a w sercu czułam smutek. Tak jakby Colin był moim słoneczkiem, które rozjaśnia ciemności. Jego charakterystyczny sposób bycia chyba dobrze na mnie działał.
Stanęłam przed drzwiami dormitorium i wzięłam głęboki oddech. Weszłam do pomieszczenia i natychmiast poczułam na sobie trzy pary oczu. Demelza, Diana i Lisbeth. Dwie ostatnie natychmiast wróciły do przerwanej rozmowy, ale Demelza wpatrywała się we mnie w skupieniu, najprawdopodobniej doszukując się zmian w moim wyglądzie. Wskazałam na drzwi i wycofałam się z pomieszczenia. Nie musiałam niczego tłumaczyć, ona podążyła za mną. Gdy tylko drzwi się zamknęły, rzuciła mi się na szyję.
- Jak dobrze, że jesteś – szepnęła mi do ucha.


<- WSTECZ                          SPIS TREŚCI                          DALEJ ->

1 komentarz:

  1. Hey! I know this is kind of off topic but I was wondering if you knew where I could get a
    captcha plugin for my comment form? I'm using the same
    blog platform as yours and I'm having problems finding one?
    Thanks a lot!

    Visit my homepage sytropin reviews

    OdpowiedzUsuń

Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)