Zanim zdążyłam
wykonać najmniejszy ruch lub chociażby otworzyć oczy, poczułam okropny ból
głowy. Sprawiło to, że zapragnęłam na powrót zasnąć. Niestety, nie było to wcale
takie proste. Bałam się poruszyć, żeby nie pogorszyć swojego stanu, choć było
mi odrobinę niewygodnie w pozycji, w której leżałam, poza tym liczyłam na to,
że jeśli będę trwać nieruchomo, sen przyjdzie. Jak na złość ból tylko się
nasilał, poza tym okropnie chciało mi się pić. Spróbowałam się zastanowić,
dlaczego tak beznadziejnie się czuję, ale, jak się okazało, myślenie także
sprawiało mi ból. Jęknęłam cicho, nadal nie otwierając oczu. Nie pamiętałam, kiedy
ostatnio tak okropnie się czułam. A może nigdy?
Mój umysł
powoli zaczynał pracować, a to już wielki postęp. Czułam piasek pod powiekami.
Może nawet trochę zbierało mi się na wymioty. Chciałam, żeby to nieprzyjemne
uczucie ustało, ale zgrabnie wytrąciła mnie z rozmyślań znacznie inna,
ważniejsza myśl.
Gdzie ja jestem?
Zmusiłam się do
lekkiego uchylenia powiek. Mój wzrok padł na staroświecki, obity purpurą,
miękki fotel. Można by nawet rzec, że było to coś w rodzaju tronu.
Chwila, chwila. Fotel? Od kiedy ja mieszkam
w pokoju z fotelem?
Coś mi się nie
zgadzało, ale nie wiedziałam jeszcze co. Walcząc z cisnącym się do gardła
kolejnym jękiem, przeniosłam wzrok na kremową ścianę. Nieopodal wmurowano w nią
kominek z huczącym wesoło ogniem.
Gdzie ja, do cholery, jestem?
Starając się
ignorować nieznośny ból głowy, podniosłam się wolno do pozycji siedzącej,
myśląc równocześnie, że przydałby się jakiś eliksir przeciwbólowy. Już po
chwili na stojącej nieopodal szafce nocnej pojawiła się fiolka z bursztynowym
płynem. Z nadzieją sięgnęłam po nią i wypiłam naraz całą zawartość. Trochę
zapiekło w gardle, ale już po chwili wszystko było w porządku, a nawet zniknęło
towarzyszące mi uczucie suchości w ustach. Z ulgą powitałam słabnięcie bólu.
Teraz mogłam się spokojnie zastanowić.
Chwila. Skoro
eliksir od tak sobie się pojawił…
Zerwałam się
gwałtownie z łóżka i spojrzałam na pościel. Nie, nie, nikogo tam nie było. To
sen, to tylko sen, próbowałam samą siebie przekonać. Wzięłam kilka głębokich
oddechów i już prawie się uspokoiłam, ale coś było nie tak… Spojrzałam w dół.
Byłam… naga?!
Chwyciłam
szybko za purpurową narzutę i owinęłam się nią, równocześnie z rosnącym
zdenerwowaniem szukając swoich ubrań. A jeśli to nie był sen? Co jeśli to
prawda?
Większość ubrań
znalazłam pod łóżkiem. Brakowało mi tylko bluzki. Gdzie ona mogła być? Ubrałam
się szybko w to, co znalazłam, i ruszyłam na poszukiwania nieszczęsnej części
garderoby. Po kilku minutach znalazłam ją za fotelem. Ciekawe… Miałam się już
zacząć śmiać z absurdalności sytuacji: „Panie i panowie, Ginny Weasley zgubiła
bluzkę!”, ale przypomniałam sobie, że to nie pora na żarty. Ile z tego, co
podsuwała mi moja pamięć, było prawdziwe? Czy ja rzeczywiście… ugh… przespałam
się z… Malfoyem? Jak na zawołanie skrzywiłam się, a moją twarz pokrył
rumieniec. Nie, nie, tylko nie to! To niemożliwe! Nogi nagle odmówiły mi
posłuszeństwa. Opadłam prawie że bezwładnie na fotel i zaczęłam wachlować się
dłońmi. Uspokój się, idiotko, uspokój…
Jednak narastająca we mnie panika nie chciała dać za wygraną. Wciąż i wciąż w
głowie słyszałam tylko jedno zdanie: „Przespałam się z Malfoyem, przespałam się
z Malfoyem”. Nie pomagało mi to zbytnio w doprowadzeniu swojego stanu do
porządku. Zrobiło mi się duszno, a twarz płonęła żywym ogniem. Nie, nie, nie,
nie, nie…
Chwila.
Malfoya tutaj
nie ma.
Nie ma nic, co
mogłoby dowieść, że…
Zerwałam się z
fotela i podbiegłam do miejsca, w którym, rzekomo, o ścianę rozbiła się
butelka. Nie ma jej tam, nie ma jej tam…
Osunęłam się na
podłogę, chowając twarz w dłoniach. Odłamki szkła powciskały się w dywan,
tworząc bezładną kompozycję. To był ostateczny cios. A zatem moja pamięć nie kłamała.
To BYŁA prawda. Jak ja mogłam do tego dopuścić? Jak mogłam…
Och! Zamarłam,
przypominając sobie o Harrym. To dlatego? Dlatego tak łatwo pozbyłam się zasad?
Dlatego zrobiłam z siebie taką idiotkę? Przez NIEGO? Przez to, że wytrącił mnie
z równowagi? Jak mogłam być tak głupia?! Jak mogłam tak dać się wykorzystać
Malfoyowi?! Zapłakałam bezgłośnie. Nie byłam w stanie tego wszystkiego znieść.
To było dla mnie zbyt wiele. Poczułam okropny ból, który rozsadzał mnie od
środka, miażdżąc płuca, serce, mózg… Chyba powinnam przestać istnieć. Powinnam
rozlecieć się na maleńkie kawałeczki. Więc dlaczego wciąż żyłam? Po co tak się
męczyłam na tym świecie? Spotkało mnie tyle zła, tyle bólu, tyle trosk… a teraz
jeszcze to upokorzenie. Czułam się jak głupiutka i naiwna lalunia. To było okropne,
absolutnie nie do zniesienia!
- Weasley –
warknął ktoś z zaskoczenia. Podskoczyłam, ale nie podniosłam głowy.
Ktoś westchnął.
- Weasley,
przestań w tej chwili się mazgaić i spójrz na mnie. Mamy ważniejsze sprawy na
głowie, niż twoje fanaberie.
Zrozumiałam, do
kogo należał ów głos. Jeszcze bardziej przycisnęłam dłonie do twarzy, łkając.
Czy on tam był naprawdę? A może zwariowałam?
- Weasley!
Zamknęłam oczy
i odsunęłam dłonie od twarzy. Powoli podniosłam głowę. Dopiero wtedy odważyłam
się na niego spojrzeć.
Przez chwilę
jego twarz przepełniona była smutkiem, ale tak maleńką chwilę, że mogłam dojść
do wniosku, że się przewidziałam, bo już w następnym momencie nie wyrażała nic
oprócz pogardy.
- Skąd się tu
wziąłeś? – warknęłam przez zęby tak wrogim tonem, na jaki było mnie w tym
momencie stać.
- Z łazienki –
odparł, mrużąc oczy. – Słuchaj, nie mam czasu ani ochoty na bezsensowną wymianę
zdań. Chcę tylko powiedzieć… - urwał, przybierając złowrogi wyraz twarzy. –
Spróbuj komuś wygadać, a pożałujesz – syknął.
Wzruszyłam
ramionami, sztucznie się uśmiechając. Chyba poczułam lekką ulgę. Przynajmniej
nie zamierzał wygadać wszystkim wokół, żebym stała się pośmiewiskiem całej
szkoły. Odrzucona, wytykana palcami… Taka wizja już zaczęła kształtować się w
mojej głowie. Na szczęście on nie zamierzał tego rozgłaszać…
- Taa, co mi
zrobisz? – spytałam kpiąco. Wróciła do mnie część sił. Przetarłam szybko zapłakane
oczy, a następnie wstałam i wyprostowałam się, spoglądając na niego z
nienawiścią.
- Wolałabyś nie
wiedzieć – odpowiedział, akcentując koniec zdania.
- Czyżby? –
zadrwiłam. – Sprawdź mnie.
Pokręcił lekko
głową.
- Weasley, Weasley,
Weasley, wierz mi, to może być gorsze od śmierci – szepnął z nutą, którą można
by nazwać… hm, pieszczotliwą, a zarazem wypełnioną groźbą.
- Zepsułabym
biednemu chłopcu ze Slytherinu reputację, ojej – zakpiłam. Wróciła do mnie
część mojej złośliwości. Szybko jednak odebrał mi moją chwilę triumfu.
- A pomyśl o swojej reputacji – zaśmiał się drwiąco.
To był ogromny cios, ale nie dałam po sobie poznać, jak bardzo mnie zabolał.
Miałam za swoje, sama zaczęłam grać tą kartą.
- Zawsze mogę
powiedzieć, że Malfoy jest tak głupi, że dał się uwieść przeciętnej Gryfonce.
Ciekawe, jak zareagowaliby twoi koledzy…
- A ja mogę
powiedzieć, że było na odwrót. I tutaj ja wygrywam, nie dość, że twój kochany
braciszek wpadnie w szał, to jeszcze wszystko jest absolutną prawdą…
- Wykorzystałeś
mnie! – krzyknęłam nagle, nie mając już cierpliwości do ciągnięcia tych
wyliczanek. – Jesteś podły! Nie wystarczy ci już, że połowa dziewczyn z
Hogwartu pcha ci się do łóżka? Nie możesz z tego skorzystać, a musisz czekać na
dogodną okazję?!
Ponownie
wpadłam w histerię. Zalałam się łzami, tym razem szlochając na głos. Opadłam na
fotel. Nie miałam siły ustać ani chwili dłużej.
Malfoy nie
poruszył się ani o centymetr, jego twarz także nie zmieniła wyrazu. Stał tam
niczym posąg, wpatrując się we mnie bez jakichkolwiek uczuć. To jego spojrzenie
bolało chyba jeszcze bardziej, niż gdyby patrzył z nienawiścią.
- Nie powiem
nikomu, o ile ty nikomu nie powiesz – oznajmił w końcu wypranym z emocji
głosem. – Możemy udawać, że nic się nie stało.
- Żarty sobie
robisz?! – krzyknęłam, nagle niezmiernie wściekła. – Nic się nie stało?! Idioto,
ja nigdy… ja jeszcze nigdy wcześniej…!
I to chyba
bolało najbardziej. Moja urażona duma, moja utracona niewinność, moja…
- Och -
stwierdził. – Tak myślałem.
- Tak myślałeś?
Tak myślałeś?! Czy ty kiedykolwiek myślisz?!
- Sama
zaczęłaś! Pocałowałaś mnie! Myślałem, że wiesz co robisz!
Po raz pierwszy
na jego twarz wstąpił ból. Tak mną to wstrząsnęło, że przestałam na chwilę
płakać.
- C-co?
- To ty
zaczęłaś! Do niczego by nie doszło, gdybyś nie chciała!
Wpatrywałam się
w niego ze zdumieniem, a ponadto ogromnym bólem. Czy to naprawdę była moja
wina? Czy upiłam się na tyle, żeby… Pamiętałam tylko, że się całowaliśmy. Dlaczego
do tego doszło, nie miałam zielonego pojęcia!
- Masz na
myśli, że… nic? Naprawdę nic by nie było?
No, dalej Malfoy, nie daj mi spanikować.
Powiedz, że i tak byś do tego doprowadził, błagam! Przecież wiem, że blefujesz!
- Naprawdę.
Nic.
To było za
wiele dla mnie. Zrobiło mi się czarno przed oczami, coraz ciemniej i ciemniej,
osuwałam się w dół…
Zawsze
myślałam, że to Harry będzie moim pierwszym. To dla niego zachowywałam moją
czystość, łudząc się, że pewnego dnia będę z tego dumna. Teraz wszystko
przepadło.
* *
*
- Pani Pomfrey,
co jej jest?
- Miejmy nadzieję,
że to tylko zwykłe omdlenie. Nie wykryłam u niej żadnych objawów choroby, ale mogłam
coś przeoczyć. Kiedy tylko się obudzi, będę w stanie powiedzieć więcej.
- Choroby?
Ginny może na coś chorować?
- Niestety,
wszystko jest możliwe. Ale nie martwcie się na zapas, może to tylko reakcja na
stres.
Do moich uszu
zaczynały docierać dźwięki rozmowy. Rozróżniłam trzy głosy. Dziewczyna,
chłopak, no i chyba pielęgniarka. Nie wiedziałam, czy wierzyć zwrotowi „pani
Pomfrey”. Byłam zmęczona, bardzo osłabiona. Nie chciało mi się robić niczego,
nawet otwierać oczu. Gdybym tylko mogła, na pewno przestałabym też oddychać.
- Miejmy
nadzieję – westchnęła dziewczyna. Chłopak mruknął potakująco. Pielęgniarka oddaliła
się, słyszałam jej kroki.
- Jak myślisz,
co się stało? – spytała dziewczyna. – Widziałam się z nią jeszcze wczoraj na
obiedzie. Zachowywała się zupełnie normalnie, śmiała się, żartowała…
- Ja też
ostatni raz widziałem ją wczoraj na obiedzie. Nie wyglądała na zmartwioną.
- Więc co…
Rozpoznałam
głosy. To byli Demelza i Colin. I najwyraźniej martwili się o mnie. Ale nie
obchodziło mnie to. Nic mnie nie obchodziło.
Wydawało mi
się, że minęło wiele godzin. Cisza, przerywana tylko od czasu do czasu uwagami
Demelzy albo Colina, dzwoniła w uszach. Ale nie przeszkadzało mi to. Cisza była
moim sprzymierzeńcem. Nie otworzyłam oczu ani na chwilę. Nie chciałam zmierzyć
się ze światem, jeszcze nie teraz. Nie obchodziło mnie nawet to, jak znalazłam
się w skrzydle szpitalnym.
Moi goście w
końcu wstali i wyszli, rzucając tylko po cichym „do widzenia”. Zostałam sama. W
końcu.
Otworzyłam
oczy. Wpatrywałam się w biały sufit. Biel też była moim sprzymierzeńcem.
Żadnych wesołych kolorów, proszę. Zaakceptuję jeszcze tylko czerń.
- No, wreszcie
się obudziłaś – zauważyła pielęgniarka. Już po chwili była przy mnie. – Czy coś
cię boli? Coś ci dokucza?
Zamrugałam. Czy
coś mnie boli? W tym momencie nie czułam nic, tylko dziwne otępienie.
- Panno Weasley.
– Zrozumiałam, że pani Pomfrey ze zniecierpliwieniem czeka na odpowiedź.
- Nie –
szepnęłam cicho.
- Źle się
czujesz? Boli cię głowa?
- Nie –
powtórzyłam.
- Zimno ci?
Gorąco?
- Nie.
Czułam na sobie
jej badawczy wzrok, ale nie spojrzałam na nią ani razu. Sufit mi wystarczał.
- Zawołaj,
jeśli będziesz czegoś potrzebować – powiedziała jeszcze, po czym w końcu się
oddaliła.
Straciłam
poczucie czasu. Gapiłam się tylko w sufit, starając się o niczym nie myśleć. W
końcu zza okna zaczęły przeświecać pierwsze promienie słońca. Przewróciłam się
na bok, byle tylko ich nie widzieć. Mój świat był ciemny. Skuliłam się,
podciągając kolana pod brodę, i zamknęłam oczy. Mój świat utracił najmniejszy
sens.
Świetne! Kocham ten parring! ŚWIETNE. Ide czytać dalej ;). Nie pisze wielkiej wypowiedzi bo jestem zbyt ciekawa xD.
OdpowiedzUsuń