Stałam na
jednym ze szkolnych dziedzińców, kiedy to we mnie uderzyło, z całą mocą. Rozbiło
moje serce na maleńkie kawałeczki.
Harry i Parvati. Parvati i Harry.
On klęczał
przed nią na jednym kolanie, trzymając na wyciągniętej dłoni małe pudełeczko.
Ona stała poruszona, bliska płaczu. Zasłaniała sobie usta dłońmi. Płatki śniegu
opadające na jej ramiona tak pięknie podkreślały jej unikalną urodę, a on
wyglądał tak… niesamowicie. Tak niesamowicie, że aż serce krajało mi się z
żalu. Ta para wyglądała tak pięknie…
Parvati uklękła
obok Harry’ego, przejmując pudełeczko i wyciągając z niego śliczny, połyskujący
w promieniach delikatnego, zimowego słońca pierścionek. Pocałowała swojego narzeczonego.
Padał śnieg.
Oprócz tych dwojga jeszcze tylko to byłam w stanie zapamiętać z tamtego
popołudnia, popołudnia, które zmieniło całe moje życie.
Nie zauważyłam,
kiedy się ściemniło, a Harry i Parvati wrócili do zamku. Nie zauważyłam, że
całe moje ubranie lepiło się nieznośnie do ciała i ciążyło w dół. Nie zauważyłam,
że trzęsę się z zimna, a po moich policzkach spływają łzy. Włosy miałam
całkowicie mokre, a wiatr chłostał mnie boleśnie po twarzy. Po prostu stałam,
próbując uwierzyć, że to, co widziałam, było prawdą.
A chciałam
tylko wyjść na spacer…
Dopiero po
dłuższym czasie dotarło do mnie, że jestem tak przemarznięta, że ledwie mogę
się ruszyć. Ale czym to było w porównaniu z moim kruchym, głupim sercem, które
sprawiło, że całą sobą pokochałam Harry’ego Pottera? Z moim sercem, które biło
tylko dla niego? Sercem, które straciło sens bicia, które Ktoś zmiażdżył butem
jak nic nie warty śmieć?
Nie zwróciłam
uwagi na to, że nogi same zaczęły prowadzić mnie do zamku. Zauważyłam to
dopiero, kiedy dotarłam na siódme piętro i zatrzymałam się przed pustą ścianą.
Westchnęłam. Widać moje ciało wiedziało lepiej ode mnie, czego potrzebuję.
Pomyślałam więc, że może kiedy przejdę trzy razy w tę i z powrotem, znajdzie
się tam, gdzie tak bardzo chciało być. Bez dłuższego namysłu zaczęłam
spacerować wzdłuż ściany. Po krótkim czasie ukazały mi się drzwi. Z lekkim
wahaniem pchnęłam je. To, co zobaczyłam, nie bardzo poprawiło mój nastrój;
pokój był na pierwszy rzut oka pusty, ściany, podłoga, a nawet sufit – wszystko
czarne. Pomieszczenia nie oświetlało nic, prócz wpadającego przez otwarte drzwi
światła. Nie, nie chciałam spędzić ani chwili w takim miejscu. Zamknęłam
dokładnie drzwi i zmusiłam swój otępiały umysł do współpracy. Zamyśliłam się, a
już chwilę później ukazały się przede mną nowe drzwi. Bałam się zobaczyć to, co
mnie tam czekało, ale coś mówiło mi, że tym razem się udało. Nacisnęłam klamkę
i, zaciskając wcześniej powieki, weszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i
nabrałam powietrza. Otworzyłam powoli oczy. To, co zobaczyłam, przechodziło
moje najśmielsze oczekiwania. Kremowo-purpurowy wystrój pokoju sprawił, że
poczułam się odrobinę lepiej.
A więc to tak
czują się bogaci. Mała iskierka szczęścia zaczęła wzniecać się w moim sercu,
jednak zgasła już po chwili, przyduszona wspomnieniem o Harrym. Tak bardzo go
kochałam…
Zamknęłam
ponownie oczy. Pod moimi powiekami zebrały się łzy, ale przecież nie mogłam
pozwolić im wypłynąć… Byłam twarda. Twardsza od większości rówieśnic. Musiałam
jakoś sobie radzić, wychowując się z tyloma braćmi. Rzadko kiedy pozwalałam
sobie na łzy, jednak tym razem czułam, że po prostu nie dam rady ich zatrzymać.
Zwyczajnie nie umiałam. Zanim pozwoliłam im spłynąć po policzkach, osunęłam się
na okryte purpurową narzutą szerokie, królewskie łoże z baldachimem, i ukryłam
twarz w dłoniach. Wtedy moja budowana przez lata skorupa pękła, pozostawiając
nową, inną Ginny. Ginny, która nie chce kochać Harry’ego Pottera. Pewnie dużo
czasu zajmie jej osiągnięcie tego celu, a może i nawet nigdy jej się to nie
uda, ale będzie próbować. Przecież musi być silna!
Ile czasu
minęło? Nie miałam pojęcia. Siedziałam i siedziałam, płacząc. Czułam się taka
samotna i zagubiona… Nie było nikogo, kto mógłby mnie wesprzeć, pocieszyć,
przytulić… Marzyłam, och, tak marzyłam o wielkiej, prawdziwej miłości! Tak
marzyłam o bliskiej osobie, której mogłabym się zwierzyć ze wszystkiego, która
zrozumiałaby mnie bez najmniejszego problemu, która byłaby dla mnie… Która
byłaby wszystkim! Wszystkim, co mam, i wszystkim, czego potrzebuję. Całym moim
światem. Osobie, która kochałaby mnie bezwarunkowo, nie dlatego, że to czy
tamto, ale dlatego, że jestem jaka jestem. Która nie kochałaby mnie za coś, ale
za nic. I, co najważniejsze – którą ja bym tak kochała. Przez tyle lat marzyłam,
że właśnie tą osobą zostanie Harry, który był przecież tak idealny, tak
odpowiedni, tak… wymarzony, pasujący jak ulał do tej roli… Ale on wolał inną, a
nie mnie. I to właśnie w tym najgorsze. Ból powstały z odrzucenia był nie do
opisania. Tak bardzo chciałam, żeby moje marzenia się spełniły… To było
właściwie moje jedyne marzenie, jedyne i najważniejsze. Nigdy nie marzyłam o
bogactwie, o żadnych dobrach materialnych. Nigdy celowo nikogo nie
skrzywdziłam, nie wadziłam innym. Dlaczego los nie mógł spełnić mojego
jedynego, maleńkiego marzenia? Czy to tak wiele - pragnąć ukochanej osoby? Czy
to trudniejsze do zdobycia, niż góra forsy? Wielka, obrzydliwa góra jeszcze
obrzydliwszej forsy? Tak wiele osób o niej marzyło, tak wiele osób dostawało
to, czego chciało. Dlaczego nie ja? Czym na to zasłużyłam? Dlaczego nie mogłam
być szczęśliwa? Czy to, że nie jestem materialistką, to grzech? Czy to oznacza,
że nigdy do niczego w życiu nie dojdę? Chyba lepiej byłoby, gdybym umarła…
Tak bardzo
pragnęłam Harry’ego, nie dlatego, że był sławny, nie dlatego, że miał pieniądze,
nie dlatego, że dobrze grał w quidditcha, że był przystojny, utalentowany, że
po prostu wspaniały… Pragnęłam go dlatego, że był jedyny w swoim rodzaju. Że
swoim własnym sposobem marszczył czoło, kiedy usilnie nad czymś myślał, że
mrużył oczy, kiedy słuchał w skupieniu, że unosił delikatnie kącik warg, kiedy
był rozbawiony, a nie chciał tego pokazać; że drapał się po głowie, ilekroć nie
wiedział czegoś potrzebnego do odrobienia pracy domowej, że całkiem
nieświadomie zaciskał pięści, kiedy tylko widział ludzi, za którymi nie przepadał,
albo kiedy unosił podbródek, ciesząc się ze spotkania znajomej osoby… On był
jedyny i wyjątkowy. Nie było nikogo takiego jak on. On był… po prostu idealny.
Ale
najwidoczniej nigdy nie myślał czegoś takiego o mnie. Nigdy nie byłam dla niego
kimś ważnym, wyjątkowym. Kiedy uratował mnie z Komnaty Tajemnic, kiedy
myślałam, że jednak coś dla niego znaczę, że może uważać mnie za kogoś godnego
uwagi, po prostu się ode mnie odwrócił. Olał mnie, nie zamienił ze mną ani
słowa na temat tego zdarzenia. Z początku łudziłam się, że nie chciał zmuszać
mnie do wspominania tego, ale później… Nie, on nigdy nie patrzył na mnie w
specjalny sposób.
A później
zakochał się w Cho Chang. To był dla mnie ogromny cios. Moje serce rozpadło się
na maleńkie kawałeczki, prawie tak maleńkie jak teraz, kiedy widziałam ich
razem. Nienawidziłam Cho. Życzyłam jej jak najgorzej. I jak na tym wyszłam?
Zerwali ze sobą, a ja, głupia, myślałam, że może… że chociaż teraz coś mi
wyjdzie. Że może jednak Harry uzna, że jestem jego jedyną i prawdziwą miłością…
Ale wtedy
pojawiła się Parvati. Nigdy nie pomyślałabym, że Parvati może być dla mnie
jakimś zagrożeniem, że mogę bać się, że zabierze mi moją jedyną miłość, mój
sens istnienia. Do głowy mi nie przyszło, że on mógłby na nią spojrzeć! Nigdy w
życiu nie wpadłabym na to, że właśnie ona stanie się tym, kim ja tak bardzo
pragnęłam być. Że odbierze mi tego, który był dla mnie wszystkim.
Dzisiaj
zrozumiałam, że jestem tylko małą, głupią Ginny Weasley i nigdy nie stanę się
kimś innym. Że jestem skazana na wieczne niepowodzenia, na los samotnej,
zgorzkniałej wariatki. Jak mogłam być taka głupia, żeby myśleć, że mam inne
opcje? Jak mogłam wpaść na podobny pomysł? Jak mogłam…
Coś głośno
łupnęło, aż podskoczyłam. Zerwałam się gwałtownie z łoża i w tym samym momencie
usłyszałam stłumione przekleństwo. Rozejrzałam się zlękniona, ale w pomieszczeniu
nikogo nie zobaczyłam.
Coś głośno
huknęło i potoczyło się po podłodze. Wtedy zrozumiałam, że to nie w pokoju,
tylko na zewnątrz. Ktoś dobijał się do Pokoju Życzeń, ale, oczywiście, był on
zajęty przeze mnie.
- Psiakrew! –
usłyszałam niewyraźnie. Ktoś załomotał w ścianę.
Przestraszona,
znieruchomiałam. To był chłopak. Przede wszystkim bardzo wkurzony chłopak.
Wiązanka przekleństw nie pozostawiała też wątpliwości, że do zbyt kulturalnych
nie należał. Co robić, co robić?,
chodziło mi po głowie. Opcja pierwsza: nie zdradzić się niczym, że tu jestem.
Zostać tu tak długo, aż w końcu sobie pójdzie. A co, jeśli będzie czekał aż
wyjdę? Kiedyś będę musiała wyjść do kuchni, do toalety… Jak na zawołanie w
ścianie ukazały się drzwi. Podbiegłam do nich bezszelestnie z nadzieją, że
pomogą mi wyjść niezauważalnie na zewnątrz. Ale czekał mnie zawód – to była
tylko łazienka.
- Świetnie! -
zironizowałam.
Osoba z
zewnątrz znów załomotała wściekle. Czy miałam tyle odwagi, żeby wyjść i stanąć
z nią oko w oko? Nie, odpowiedziałam
sobie, przecież jestem zbyt wielkim
tchórzem. Nie dam rady i tyle!
- Otwieraj, do
cholery! – przybysz nie chciał dać za wygraną. Co robić, co robić?
Bałam się
okropnie, ale zanim się spostrzegłam, już byłam przy drzwiach. Dlaczego? Może
dlatego, że usłyszałam w jego głosie coś jakby rozpacz, która była mi przecież
tak bliska? Coś drgnęło we mnie.
I wtedy
otworzyłam drzwi, a do pokoju wpadł - dosłownie - przygważdżając mnie tym samym
do podłogi, ów przybysz. Siła zderzenia była tak mocna, że zabrakło mi tchu, a
przed oczami zobaczyłam gwiazdki. Zacisnęłam powieki, sycząc z bólu. Nim się
połapałam, przybysz podniósł się ze mnie i pociągnął za sobą do pozycji
pionowej.
- Wszystko w
porządku? – spytał trochę nieśmiało, jakby zawstydzony swoim zachowaniem.
Znów syknęłam,
nie otwierając oczu, ale ból na szczęście ustawał.
- Cholera,
przepraszam, głupio wyszło – ciągnął tym samym tonem.
Sekundę później
zorientowałam się, że podłoga umknęła mi spod stóp, jednak nim zdążyłam
zaprotestować, ten ktoś przeniósł mnie na łóżko z taką swobodą, jakbym ważyła
nie więcej niż mały worek kartofli.
- Coś ci jest?
Coś cię boli?
- Człowieku,
wyluzuj – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Jeszcze żyję.
- Jeszcze –
zgodził się z wyraźną ulgą.
Odczekałam
chwilę, aż ból całkowicie minie. Dopiero wtedy otworzyłam oczy i zobaczyłam nad
sobą…
- Malfoy?! –
wrzasnęłam, natychmiast siadając i odsuwając się jak najdalej od niego.
Patrzył na
mnie, zdziwiony, najwyraźniej mnie nie poznając. Zazwyczaj idealnie ułożone
włosy miał w nieładzie, po prostu roztrzepane we wszystkie strony. Pod oczami,
smutno patrzącymi oczami, miał ciemne sińce. Wyglądał na bardzo zmartwionego. A
przecież tak bałam się spotkać kipiącego złością wariata.
- Eee –
wybąkał, nie zmieniając wyrazu twarzy. – Znamy się?
- Żarty sobie
robisz? – spytałam nieco zirytowana, ale on nadal wpatrywał się we mnie, tym
razem z zaciekawieniem.
- Nie, nie
sądzę – odpowiedział wolno, lustrując mnie od góry do dołu. – A powinniśmy się
znać? – dodał.
Wzruszyłam
ramionami akurat w tym momencie, kiedy wbił wzrok w moją twarz. Nie wyglądał
jak ktoś, kto ma złe intencje. Nie, chyba nie byłby aż tak dobrym aktorem…
- Po co tu
przylazłeś? – niemalże warknęłam.
- Pobyć trochę
w samotności?
Zdziwienie
pomieszane z zaciekawieniem nadal nie znikało z jego twarzy.
- Życzę
powodzenia – rzuciłam, wstając pospiesznie i usiłując wyjść z pokoju.
Zanim zrobiłam
krok, siedziałam z powrotem na łóżku, pociągnięta przez Malfoya za ramię.
- A dokąd
chcesz iść w takim stanie? – spytał mnie, patrząc mi prosto w oczy.
- Jakim stanie?
- A takim. –
Różdżka błyskawicznie znalazła się w jego dłoni. – Accio – mruknął. Już po chwili w drugiej ręce trzymał małe lusterko
w pozłacanej ramie. A może rzeczywiście była złota? Ustawił je tak, żeby
ukazywało dokładnie moją twarz. Jęknęłam.
Policzki miałam
czerwone, czym nie bardzo się zdziwiłam. Włosy były w nieładzie. No tak, śnieg
i wiatr zrobiły swoje. Oczy miałam czerwone i zapuchnięte, co nieczęsto
zdarzało się w moim przypadku. Mimo że się tego spodziewałam, wywarło to na
mnie większe wrażenie, niż powinno. Nie wyglądałam jak ja. Nic dziwnego, że
Malfoy mnie nie poznał. Nie żeby miał powód do natychmiastowego rozpoznania
mnie, nie był dla mnie wybitnie niemiły, jak dla moich braci, ale przecież
każdy mieszkaniec Slytherinu wiedział, jak wygląda Ginny Weasley…
- Świetnie –
mruknęłam, odwracając demonstracyjnie twarz.
- Co się stało?
Postanowiłam
zignorować to głupie pytanie i uparcie wpatrywałam się w ścianę.
- Czemu
płakałaś? - spytał bezpośrednio.
- Nie twoja
sprawa.
- No to co?
Ciekawi mnie to i tyle.
Odwróciłam się
do niego, zdziwiona jego zachowaniem. Czy naprawdę chciał wiedzieć, co się
stało? Patrząc mu nieufnie w oczy myślałam, czy to nie jakiś podstęp. Niby
dlaczego miał być dla mnie po prostu uprzejmy?
- Czemu jesteś
taki miły? – spytałam.
Wzruszył
ramionami.
- Każdy ma
jakieś wady, prawda?
Uniósł lekko
kącik ust, rozbawiony.
- Twoje
rozumowanie to dla mnie zaiste czarna magia – stwierdziłam.
- Do usług. –
Skłonił się lekko.
Dziwne.
Zachowując się przyzwoicie wydał mi się nawet miłą osobą. Ba, kulturalną i dobrze
wychowaną! Tak mnie to zdziwiło, że nie śmiałam odwrócić od niego wzroku w
obawie, że mogę przegapić jakiś wrogi gest.
- Ehm, chyba
się nie rozumiemy – mruknęłam. – Ty wiesz, kim ja jestem?
- Wiem –
odparł, nie zmieniając najmniejszego detalu swojej twarzy.
Nie, nie, to na
pewno musi być jakiś podstęp. To nienormalne.
- Iii… co? –
spytałam niepewnie.
Ponownie
wzruszył ramionami.
- I nic. To już
nie wolno mi porozmawiać z ukochaną Pottera?
Wziął mnie z
zaskoczenia. Znieruchomiałam, otwierając szeroko usta i wytrzeszczając oczy. A
później wybuchłam płaczem.
- Spokojnie… -
wymruczał przestraszonym głosem. – Co jest? O co chodzi?
Nie byłam
zdolna do udzielenia mu odpowiedzi. Łzy uparcie cisnęły mi się do oczu, a z
gardła wydobywał się szloch. Ukryłam twarz w dłoniach. Całe moje ciało drgało
bez mojego wyraźnego pozwolenia.
- Hej –
szepnął, a chwilę później poczułam lekki nacisk jego dłoni na moim ramieniu. Płakałam
dalej. Poklepywał mnie lekko, jakby dodając mi otuchy, ale nie zwracałam na
niego uwagi. Żołądek, serce, płuca… wszystko bolało mnie okropnie przy
najmniejszym poruszeniu się.
Po jakimś
czasie dał sobie spokój i przestał mnie poklepywać. Nie podniosłam wzroku, by
sprawdzić, co robi. Dlatego też jego pytanie zdziwiło mnie na tyle, że
przestałam płakać.
- Chcesz?
Zacisnęłam
mocno powieki i opuściłam ręce. Przełykając łzy, otworzyłam oczy. Malfoy w
jednej ręce trzymał kieliszek, a w drugiej pękatą butelkę ognistej whisky. Nie
zastanawiając się ani chwili, wyciągnęłam rękę i przejęłam kieliszek. Wzięłam
wielki łyk i przełknęłam. Ognista paliła mnie mocno w gardło, ale nie przejmowałam
się tym, bo skutecznie odwróciła moją uwagę od rozpaczania. Czułam cudowną
ulgę, gdy palenie w gardle skupiało moją uwagę i pozwalało mi zapomnieć.
Wypiłam jeszcze jeden łyk i kątem oka dostrzegłam, że Malfoy wyczarowuje drugi
kieliszek, nalewa szkarłatną ciecz i moczy w niej usta. Przełknęłam trzeci łyk.
- Pierwszy raz
pijesz? – spytał, odrywając się od swojego kieliszka.
- Yhym –
mruknęłam. Zaśmiał się krótko.
- No to
powodzenia.
Nie zamierzałam
roztrząsać jego słów. Przechyliłam jeszcze bardziej kieliszek i wypiłam całą
jego zawartość.
- Dolewkę? –
spytał, wyciągając ku mnie rękę z butelką.
- Chętnie –
odpowiedziałam, nadstawiając kieliszek.
Po kilku
kolejnych porcjach śmiałam się głośno, rozmawiając zupełnie swobodnie z wrogiem
swojego domu, nie tylko szkolnego, ale też i prawdziwego. Starałam się nie
myśleć, co powiedziałby na to Ron. Mojego brata w tym momencie miałam głęboko
gdzieś.
- … a wtedy… a
wtedy on powiedział… „przepraszam, nie wiedziałem, że świnie latają” – śmiejąc
się, mój towarzysz zakończył opowieść o tym, jak jego znajomy zaczarował świnki
farmera z pobliskiego gospodarstwa. Zaśmiałam się także.
- Musisz mnie
kiedyś poznać z Danielem – stwierdziłam, siląc się na powagę, ale nic z tego
nie wyszło; już po chwili parsknęłam śmiechem.
- O tak,
polubisz go. Może jeszcze kieliszeczka?
- Czemu nie? –
zaśmiałam się z dowcipu, który dowcipem wcale nie był, ale nie zauważałam tego
poprzez towarzyszącą mi niewytłumaczalną wesołość.
Malfoy nachylił
się ku mnie.
- Dużo pijesz –
stwierdził.
- Ty też –
odparłam, szczerząc zęby. O ile pamiętałam, wypił dwa razy tyle co ja.
- O, pusta –
zaśmiał się, rzucając butelką na drugi koniec pokoju. Znów zaśmiałam się razem
z nim.
Nim się
spostrzegłam, już nasze usta ściśle do siebie przylegały. Malfoy obejmował mnie
mocno, gładząc po plecach. Moje ręce owinęły się wokół jego szyi, a palce
błądziły w jego włosach. Wszystko było jakby snem, działo się bez mojego
udziału. Prawie nic nie czułam. Ledwie zarejestrowałam moment, kiedy nasze
kieliszki rozbiły się w drobny maczek, spadając kilka sekund wcześniej na
podłogę. Liczył się tylko on, tylko jego usta, tylko jego dłonie… Przegapiłam
moment, kiedy ściągnął ze mnie bluzkę, a także ten, kiedy odpinałam guziki jego
koszuli. Przegapiłam wszystko, co nie było ściśle związane z całowaniem i
dotykaniem. I ledwie zapamiętałam, kiedy znaleźliśmy się pod pierzyną.
Przemknął mi wtedy przez głowę cichy głosik mówiący, że źle robię, ale kazałam
mu się zamknąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź anonimem - podpisz się! Będę mogła Cię zapamiętać i wiedzieć, czy i o czym już z Tobą rozmawiałam :)