Biegłam. Lodowaty wiatr zmieszany ze zmrożonym
deszczem uderzał mnie w twarz, wplątywał się we włosy i wpadał za kołnierz.
Płuca paliły mnie żywym ogniem, gdy próbowałam nabierać gwałtowne hausty
powietrza. Kręciło mi się w głowie, czułam dziwną słabość w nogach, a mimo to
poruszałam nimi resztką sił. Zacisnęłam mocniej pięści.
Dobiegnę.
Widziałam oddalające się światełka różdżek, choć
deszcz przecinał moje pole widzenia i zmuszał do mrużenia oczu. Nabrałam
powietrza.
- Zaczekajcie! – krzyknęłam. Wiatr z deszczem tłumił
mój głos. Zamachałam ramionami, starając się nadal biec w tym samym tempie. –
Stop!
Nie słyszeli mnie. Jakżeby mogli? Pierwszy z nich
rozpłynął się pod wpływem teleportacji. Serce zabiło mi mocniej. Jeśli wszyscy
odejdą, nie będzie już ratunku. Zmusiłam omdlewające nogi do jeszcze większego
wysiłku.
- Poczekajcie!
Zniknął kolejny z nich. Usta zadrżały mi przy
kolejnym okrzyku, głos odmówił posłuszeństwa. Cholerne łzy zaczęły cisnąć mi
się do oczu, jak gdyby mogły jakkolwiek pomóc sprawie! To nie czas na łzy, nie
czas na poddawanie się!
- Jestem tu! To ja! HERMIONA!
Byłam coraz bliżej nich, lecz znikali jeden za
drugim. Rozpływali się tuż przed moim nosem, zostawiając mnie na łasce i
niełasce losu.
- Zostańcie!
Kontury postaci były coraz wyraźniejsze. Wydawało mi
się, że jedna z nich znieruchomiała, potem odwróciła się powoli, uniosła dłoń
do czoła, tworząc daszek nad oczami.
- Hermiona?
TAK! Znałam ten głos, znałam go! Ogarnęło mnie naraz
takie ciepło, ulga, a równocześnie zmęczenie, że w ostatnim momencie potknęłam
się i wpadłam z impetem w ramiona Harry’ego. Mężczyzna spisał się bardzo
dzielnie, ratując mnie silnymi ramionami przed upadkiem na ziemię.
- Hermiono, co…
Początkową ulgę w jego oczach powoli zastąpiła
złość. Zacisnął wargi w wąską linię. Zlustrował mnie uważnie od stóp do głów, a
to co widział niespecjalnie mu się podobało.
- Potter? Co robimy? – dopytywał jeden z ostatnich
aurorów, którzy nie zdążyli się deportować. Skupiłam się na zielonych oczach
przyjaciela. Poczułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że mnie obroni.
Zieleń próbowała owładnąć mną całą, rozmazując pole
widzenia. Zamrugałam. Adrenalina zaczynała opuszczać moje ciało, przynosząc ból
i zmęczenie. Ale to nie było ważne w tym momencie.
- On umrze, Harry.
Usta mi zadrżały.
Harry zmrużył oczy.
- Kto umrze?
- On umrze – powtórzyłam. – Musicie mu pomóc.
Musicie mu pomóc w tej chwili. Proszę.
- Hermiono. – Harry potrząsnął mną lekko, próbując
przywrócić do rzeczywistości, z której się osuwałam. – Chętnie pomożemy. Musisz
tylko powiedzieć coś więcej.
Otworzyłam usta.
- Ja… musicie… musicie… - Walczyłam z ogarniającą
mnie ciemnością. – Musicie tylko…
Osunęłam się w ramiona Harry’ego, niezdolna do
wypowiedzenia ani słowa więcej.
GODZINĘ
WCZEŚNIEJ
- Pod ścianę. Wszyscy. Ale mi to już.
Nie spuszczałam wzroku z Trevora, cofając się
posłusznie. Mierzył różdżką w każdego po kolei, mrużąc oczy.
- Nie dotykać się! – zaprotestował, gdy dłoń Draco
musnęła moją. – Rozejść się na boki. Powoli. Ręce na widoku, nie wykonywać
gwałtownych ruchów.
Powoli cofnęłam się tak, że dotknęłam plecami
lodowatej ściany o nierównej, kamiennej fakturze. Wzdrygnęłam się. Nie mogłam w
to uwierzyć. Patrzyłam na Trevora, tego Trevora,
w przekrzywionych okularach, fioletowym swetrze, brata mojej najlepszej przyjaciółki,
któremu ufałam. Który właśnie zabił przyjaciela Draco. Który celował we mnie
różdżką, jak gdybym była jego wrogiem.
- Trevor… - próbowałam coś powiedzieć.
- Zamilcz – uciszył mnie, unosząc różdżkę. –
Zamilcz, bo skończysz jak ten Ślizgon.
Pokręciłam głową.
- Nie wierzę ci. Nie mógłbyś…
Szybkie zaklęcie bez ostrzeżenia pomknęło w moją
stronę i uderzyło w skałę ponad moim ramieniem, nim zdążyłam zareagować.
Pisnęłam. Kawałki kamienia opadły na mnie.
- Nie mów mi co mógłbym, a czego nie mógłbym zrobić,
Hermiono.
W jego oczach widziałam determinację. Ale przede
wszystkim ból. Przełknęłam ślinę. Nie skrzywdzi mnie. Gdyby chciał to zrobić,
wycelowałby we mnie. To było tylko ostrzeżenie, żebym wzięła go na poważnie.
Ale właśnie zabił człowieka. Do czego jeszcze mógłby
być zdolny?
Po mojej lewej stronie stał Draco. Widziałam kątem
oka jego zaciśnięte szczęki i pięści. Po prawej ciężko opierał się o ścianę
Michael. To właśnie na niego przeniósł uwagę Trevor.
- Trzeba było się nie odzywać – pouczył go. – Wystarczyło
siedzieć cicho, a nikomu nie stałaby się krzywda.
- Nie próbuj zwalić na mnie winy. To ty zabiłeś
człowieka i ty będziesz musiał z tym żyć, nie ja. To twój wybór.
Trevor ryknął.
- Zamknij się – wysyczał chwilę później. – Wszyscy
się zamknijcie.
- Na górze są aurorzy – wychrypiał Draco wypranym z
emocji głosem. – I Wyklęci. Pansy własnoręcznie wydrapie ci oczy, jak dowie
się, co zrobiłeś Blaise’owi. A ja przywalę ci tak, że zobaczysz gwiazdy.
- Nic takiego się nie stanie. – Trevor wolną ręką
poprawił okulary na nosie. – Nie znajdą was.
- Skąd ta pewność? Przecież…
Trevor wypuścił zaklęcie tym razem w stronę Draco,
który nie mógł utrzymać języka za zębami. Blondyn w przeciwieństwie do mnie
uchylił się przed strumieniem mocy, który ugodził mur w miejscu, gdzie jeszcze
przed chwilą była jego głowa.
- O co chodzi, Trevor? Dlaczego się na nas mścisz? –
spytałam.
Draco miał rację. Nad naszymi głowami toczyła się
walka. Ktoś mógł przyjść tutaj w każdej chwili i nas uratować. Nie rozumiałam
uśmieszku samozadowolenia Trevora.
- Dlaczego się mszczę? – Przez chwilę wyglądał,
jakby nawet się nad tym zastanawiał. – Dlatego że mnie zraniłaś, Hermiono.
Dlatego że wyrwałaś mi serce z piersi, porwałaś na malutkie kawałeczki i
wdeptałaś w podłogę. Tak się nie robi.
- Trevor, ja… - Nie mogłam uwierzyć. Serio? –
Przecież cię przeprosiłam. Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Przestań się wygłupiać.
Odłóż różdżkę, wszystko jeszcze możemy naprawić…
- Nieprawda – wtrącił się Draco, najwyraźniej nie
pojmując mojej strategii łagodzenia problemów. – Zamordowałeś Blaise’a. Z zimną
krwią. To ci nie ujdzie na sucho. Nigdy. Słyszysz?
Trevor wywrócił oczami.
- Nie celowałem do niego, tylko do tego idioty. –
Skinął w kierunku Michaela.
- A co to ma do rzeczy? – Bronił się mężczyzna. – Użyłeś
zaklęcia niewybaczalnego. Poza tym to nie pierwsze twoje przewinienie i uwierz
mi, zapłacisz za to w ten czy inny sposób.
- Brednie.
- Zaatakowałeś własną siostrę – podjudzał go Draco.
– Jak mogłeś?
Trevor nie zaprzeczył, jedynie drgnął mu napięty mięsień
szczęki
- Zasłużyła sobie na to.
- Lucy? – jęknęłam. – W jaki sposób?
- Drażniła mnie tym swoim szczęściem. I ten jej
przydupas kręcący się po moim domu. Bleh. – Skrzywił się. – Nie zrobiłem jej
krzywdy. Ja ją tylko zneutralizowałem.
Draco miał minę, jakby ktoś podsunął mu pod nos
zgniłe jajo.
- Zneutralizowałeś? Czy ty jesteś normalny,
człowieku? Nawąchałeś się tych swoich laboratoryjnych oparów, tak? Ty jesteś
chory. Powinieneś się leczyć w Mungu.
Trevor pokręcił powoli głową. Na jego ustach czaił się
nieprzyjemny uśmieszek, który w ogóle do niego nie pasował. Czułam się
zdradzona, cholernie zdradzona. Cios nadszedł ze strony, której się nie
spodziewałam. Ufałam Trevorowi. Powierzyłam mu więcej sekretów, niż powinnam.
Czułam się przy nim bezpiecznie. Teraz miałam wrażenie, że grunt usuwa mi się
spod stóp. Ile z tego co kiedykolwiek mi powiedział, co zrobił, było kłamstwem?
Jakie oblicza jeszcze w sobie skrywał? I co był w stanie zrobić, żeby osiągnąć
swój…
- Jaki masz cel? – spytałam, ponieważ nie mogłam
sama znaleźć odpowiedzi.
- Hm… - Zakręcił różdżką niewielkie kółeczka,
podczas gdy się zastanawiał. Kilka kolorowych iskier opadło z jej koniuszka,
zdradzając zdenerwowanie właściciela. – Sprawię, że będziesz cierpiała. Nie bój
się, nie zabiję cię. Wynegocjowałem z Niepokonanymi, że pozostaniesz żywa. Za
to ty – przeniósł wzrok na Draco. – Ty to już zupełnie inna sprawa.
- Gdzie są teraz twoi kumple? – spytał Draco, nie
przejmując się groźbą śmierci. – Nie powinni ci pomagać?
- Są teraz trochę… - Zrobił pauzę, podczas której na
górze coś huknęło. - …zajęci.
Wymierzył różdżką w każde z nas po kolei, jakby od
niechcenia prowadził wyliczankę.
Słyszałam ludzi przemieszczających się w różne
strony. Nie rozumiałam, dlaczego nikt nie zszedł jeszcze na dół. No bo
przepraszam bardzo, gdzie mogą być więźniowie, jeśli nie w zatęchłej, lodowatej
piwnicy? Nie trzeba być geniuszem, żeby na to wpaść. A Trevor stał tak po
prostu, uśmiechając się głupio, pewny swojej wygranej.
- Od kiedy to planowałeś? – spytałam, grając na
czas. – Zemstę – dodałam, gdy nie odpowiadał.
- Och, uwierz mi, od bardzo, bardzo dawna. Czekałem
na odpowiedni moment. Zdobywałem twoje zaufanie. Nieźle mi to szło, prawda? –
wyszczerzył zęby.
Miałam ochotę zamachnąć się i przywalić mu w nos.
Czułam się jak w jakimś dziwnym śnie. Z jednej strony rozumiałam powagę
sytuacji, z drugiej to wszystko było tak nierealne, że po prostu niemożliwe.
Trevor rozkręcał się.
- Tak naprawdę to tylko element tego, co dla ciebie
zaplanowałem. Wcześniej działałaś dokładnie tak, jak to sobie zamarzyłem. W
pewnym momencie zaczęło to być nawet nudne. Jesteś taka przewidywalna.
Wystarczyła wzmianka na temat eliksiru na raka, a ty już zaczęłaś realizować
scenariusz, który wymyśliłem.
Nadstawiłam uszu. Więc specjalnie mnie dręczył,
zabronił mi użyć eliksiru w rzekomej trosce o mojego ojca, a tak naprawdę
napawał się moją bezradnością i rozpaczą. Doprowadził do sytuacji, w której
wykradłam jego eliksir. I ja, głupia, miałam z tego powodu wyrzuty sumienia!
- Nie masz serca – wyszeptałam, a echo poniosło mój
głos tak, jakbym wypowiedziała te słowa o wiele głośniej.
- Owszem. To ty je zniszczyłaś.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Trevor. O czym ty, do cholery, mówisz? – syknęłam.
– Byliśmy razem. Odeszłam od ciebie, wszystko ci wytłumaczyłam. Było dla mnie
za wcześnie na kolejny związek, potrzebowałam po prostu bliskości i
pocieszenia, potrzebowałam przyjaciela. Wyjaśniłam ci to wszystko,
przeprosiłam. Gdy tylko się zorientowałam, że między nami nie układa się tak,
jak powinno w prawdziwym związku, od razu ci o tym powiedziałam. Byłam szczera,
nic nie udawałam. Jest mi bardzo przykro, ale czego ode mnie oczekiwałeś? Że
będę kłamać?
Na górze, gdzieś blisko nas, ktoś zatupotał. Gdzieś
z tyłu mojej głowy kiełkowała myśl, że za chwilę skręci w odpowiednim miejscu i
zacznie schodzić po schodach. Nie skierował się jednak do piwnicy.
- Mogłaś kłamać. – Trevor wyglądał na całkowicie
przekonanego do swojej wersji. – Mogłaś pomyśleć o mnie, o tym, jak mnie
zranisz. Mogłaś się wstrzymać. Kochałem cię i wiem, że gdybyś dała nam szansę,
również mogłabyś mnie pokochać. Ty po prostu nie chciałaś jej dać.
Bredził jak jakiś szaleniec. On, człowiek tak
inteligentny, błyskotliwy, niemal geniusz. Właśnie on zachowywał się tak, jakby
nic nie rozumiał.
Albo jakby nie chciał zrozumieć.
- Słuchaj… - Poruszyłam się trochę zbyt gwałtownie,
na co Trevor zareagował błyskawicznym przybraniem sztywnej postawy i
uniesieniem lekko różdżki, gotowej do rzucenia na mnie zaklęcia. Uniosłam ręce
wnętrzem dłoni w jego stronę i popatrzyłam mu w oczy. Dobrze że Draco i Michael
nareszcie milczeli, pozwalając mi działać. – Trevor. Kocham cię jako
przyjaciela. Nie chcę, żeby spotkało cię coś złego. Zastanów się nad tym.
Nikomu nie powiemy, co się tutaj stało. Puść nas wolno. Porwali nas
Niepokonani. Torturowali. Chcieli zabić, nawet udało im się wyeliminować
Blaise’a. – Nienawidziłam się za użycie tych słów i miałam nadzieję, że Draco
rozumie, dlaczego tak powiedziałam. Zmusiłam się, by nie spojrzeć w stronę
rozciągniętej na ziemi postaci. – Walczyliśmy. Oni uciekli, a my się
wydostaliśmy. Jakoś to wszystko poukładamy.
Trevor przez chwilę wyglądał tak, jakby poważnie
rozważał moje słowa. Nawet zaczęłam myśleć, że go przekonałam, a wtedy
roześmiał się głośno.
- Powiesz wszystko, żeby go uratować, prawda? –
Machnął od niechcenia różdżką w stronę Draco. – Powiedz mi… - zwrócił się teraz
do niego. – Jakie to uczucie być przez nią kochanym? Cudowne, prawda? Dla mnie
też cudownie się składa. Im większa miłość, tym większy ból po stracie. Czy to
nie genialne?
- Trevor. – Próbowałam znów zwrócić na siebie jego
uwagę. Uciszył mnie syknięciem i uniesieniem dłoni. Do akcji włączył się więc
Michael.
- Synu – powiedział głośno i wyraźnie, tym swoim
schrypniętym głosem. – Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie będą
konsekwencje. Zabójstwo jednej osoby to już poważne wykroczenie. Zabójstwo
dwóch i więcej gwarantuje ci Azkaban do końca życia. Przemyśl to dokładnie.
Trevor prychnął, prawy kącik jego ust uniósł się w
kpiącym uśmieszku.
- Ale tylko wtedy, jeśli zostanę złapany na gorącym
uczynku, prawda? Kto udowodni mi winę? No kto?
Michael zachował spokój.
- Słyszałeś, co mówił pan Malfoy. Na górze są
aurorzy. To nie takie proste ich oszukać. Radzę ci to bardzo dobrze przemyśleć,
dla twojego dobra. Nie lepiej sobie odpuścić?
- Odpuścić sobie? – powtórzył jak echo Trevor. – To
niemożliwe. A za wszystko winę ponosi ona. – Mówiąc to, skinął głową w moją
stronę.
Ktoś
tu w końcu przyjdzie, pomyślałam. Nie ma innej opcji. Ktoś nas uratuje. Kolejne osoby mijały jednak
drzwi. Słyszałam wyraźnie zbliżające się, a później oddalające kroki, jakby
nikt nie mógł znaleźć wejścia. Nagle mnie olśniło i aż otworzyłam usta ze
zdumienia.
- Użyłeś iluzji i ukryłeś drzwi – stwierdziłam fakt.
– Zaraz po tym, jak wycelowałeś w Blaise’a i…
- Sprytnie, Hermiono. Zastanawiałem się, kiedy na to
wpadniesz.
- To nie jest trwała iluzja. Ktoś ją złamie prędzej
czy później.
- Raczej później. Aurorzy to półgłówki.
- Żebyś się nie zdziwił – mruknął Michael.
Trevor zbliżył się o krok. Światło z różdżki
rozświetliło poharataną twarz mężczyzny.
- Żebyś ty się nie zdziwił. To nie jest jakaśtam
słaba iluzja.
Zamknęłam oczy.
- Użyłeś energii, którą wyzwoliłeś dokonując
morderstwa. Przekierowałeś jej moc na zaklęcie. Ty draniu.
Pod powiekami zebrały mi się łzy złości. To co
zrobił było genialne, ale równie przerażające. Poczułam gwałtowny skręt żołądka
i dobrze, że nie miałam w nim nic treściwego, bo od razu bym zwymiotowała. To
była czysta czarna magia, taka która pozostawia trwały ślad na duszy człowieka.
Taka, od której nie ma odwrotu. To nie mógł być pierwszy raz Trevora, bo nie
wiedziałby, jak się zachować. W jego zaklęciach była pewność.
Otworzyłam oczy i napotkałam szarozielone tęczówki
przyjaciela. Byłego przyjaciela.
- To wcale nie jest najlepsze, co zrobiłem. –
Wypowiadał te słowa powoli, rozkoszując się nimi, smakując końcem języka.
- Co masz na myśli?
Uśmiechnął się.
- Taka jesteś domyślna, prawda? Ale nie domyśliłaś
się… nie wpadłaś na to, że… ty naprawdę jesteś taka głupiutka? Żeby aż tak ufać
ludziom?
Zmrużyłam oczy. Bałam się, naprawdę się bałam. Serce
dudniło mi w piersi jak dzwon, czułam słabość w nogach i drżenie dłoni. Tak,
Trevor był zdolny, żeby coś zrobić. Był zbyt inteligentny na to, żeby całą swoją
zemstę uzależniać od powodzenia jednego zadania. Poza tym – co właśnie
zrozumiałam – był niepoczytalny.
- Co zrobiłeś? – spytałam.
- Nie słuchaj go – wtrącił Draco. – Miesza ci w
głowie. Naprawdę sądzisz, że ktoś taki jak on, leszcz w okularach i sweterku,
byłby zdolny…
- Tak – odpowiedziałam, patrząc w puste oczy
Trevora. Ten zrozumiał, że ma mnie w kieszeni i nawet uniósł w zdziwieniu brwi.
- Mądra dziewczynka. Wie, kogo nie należy
lekceważyć.
Draco prychnął.
- Proszę, przecież to pokazówka. Hermiono, nie daj
mu się omamić. Blefuje. Cokolwiek ma do powiedzenia, przecież nie możesz brać
go na poważnie! To tchórz.
- Zamilknij, Malfoy.
Trevor posłał w jego stronę snop zabarwionego
fioletem zaklęcia. Draco uchylił się, chociaż mało brakowało, by urok trafił go
w nogę. Sięgnął do mnie, chwytając moją dłoń. Ścisnął ją, zupełnie jakby
próbował dodać mi w ten sposób otuchy. Trevora rozjuszyło to na tyle, że
widziałam, jak nozdrza drgają mu groźnie przy ciężkim oddychaniu.
- Odsuń się od niej, Malfoy, dobrze ci radzę.
- Nie.
Blondyn uniósł arystokratycznie podbródek i wypiął
odważnie pierś. Ja za to poluźniłam nacisk palców na jego dłoń. Nie chciałam
prowokować Trevora.
- Draco, może lepiej mnie puść. – Starałam się nie
poruszać ustami, ale Trevor i tak się zorientował, że przekazuję po cichu jakąś
informację.
- Ja nie żartuję – syknął.
- Ty jesteś jeden, nas troje – powiedział głośno
Draco, przeciągając sylaby. Przesunął się tak, że teraz lekko zasłaniał mnie
swoim ciałem przed Trevorem.
- Was jest troje, a ja mam różdżkę.
- Ciekawe co da ci różdżka w starciu z naszymi
pięściami.
Nie dał Trevorowi czasu do namysłu, tylko z dzikim
rykiem rzucił się do przodu z opuszczoną głową jak byk na torreadora. Gdyby nie
powaga sytuacji i mrożące uczucie, że o czymś zapomniałam, wybuchłabym
śmiechem. Trevor nie zdążył zareagować. Niecelne zaklęcie uderzyło w sufit, a
kolejnego nie zdążył rzucić, bo Draco wykręcił mu rękę tak, że różdżka wysunęła
się z jego palców i uderzyła o podłogę. Odtoczyła się kawałek. Trevor wygiął się,
by ją złapać, co Draco wykorzystał powalając go z impetem na podłogę.
Przyglądałam się w milczeniu i osłupieniu, jak tarzają się i okładają
pięściami. Zdecydowaną przewagę miał Draco i nie dziwiło mnie to, ponieważ był
w zdecydowanie lepszej kondycji fizycznej i mogłam się założyć, że ze swoim
porywczym temperamentem nie raz przyłożył innemu facetowi w gębę. Świat Trevora
to nauka, książki, magia. Raczej nie przywykł do męskich zapasów.
Michael nieopodal mnie oparł się o ścianę, ciężko
dysząc i zamykając oczy. Złapał się przy tym za ranną nogę, na którą utykał. W
pierwszym odruchu poczułam lekką złość, bo przecież mógł pomóc Draco i
przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę, ale później przypomniałam sobie,
że ja także mam dwie ręce, nogi i zdolność poruszania się. Dlatego też gdy
podchwyciłam wzrok Draco, kiedy zdzielił próbującego dosięgnąć różdżki Trevora
po głowie, pochyliłam się i sięgnęłam po nią.
Różdżka Trevora nie leżała w mojej dłoni tak
idealnie jak własna, ale nie było źle. Poczułam moc przepływającą od jej
koniuszka do mojej dłoni, a później z powrotem. Skrzywiłam się z obrzydzeniem,
przypominając sobie, że właśnie ta różdżka zabiła Blaise’a. Najchętniej
wypuściłabym ją z dłoni, ale nie mogłam kierować się zwyczajną niechęcią.
Draco przygniótł Trevora twarzą do brudnej podłogi i
wykręcił mu ręce do tyłu. Okulary Sandsa zwisały smętnie z jednego ucha,
wykrzywione. Jego policzek stykał się z posadzką. Dyszał ciężko, pokonany.
- Zaczekaj – powiedział do mnie, skupiając wzrok na
znajdującej się w mojej dłoni różdżce. – Nie wiesz jeszcze najlepszego.
Draco przycisnął go mocniej kolanem do ziemi,
wydobywając w jego płuc syk powietrza. Trevor stęknął. Zawahałam się.
- Nie słuchaj go, Hermiono. Nie daj się omamić.
- Nie wiesz, co zawierał eliksir, który ode mnie
wykradłaś.
Ręka z różdżką zadrżała. Światełko na jej koniuszku,
które kierowałam w stronę twarzy Trevora, by lepiej go widzieć, zatańczyło na
ścianie. Tata. To słowo odbiło się echem w mojej głowie. Nie.
Nie odezwałam się, zbierając całą swoją energię na
kolejne uderzenie.
- Arszenik. – Trevor przeciągnął „sz”, co zabrzmiało
trochę jak syk obrzydliwego węża. Wszystkie moje mięśnie napięły się, a w
głowie słyszałam własny krzyk. Nie! –
W niewielkich ilościach może mieć działanie przeciwnowotworowe, ale raczej nie
powinno się go stosować doustnie. Swojego czasu bardzo popularna trucizna.
Pozwoliłem sobie skorzystać z twojej… hm… kilkudniowej nieobecności i zapewnić
twojego tatę, że konieczne jest przyjęcie kolejnej dawki, tym razem w
zmienionych proporcjach.
Nie odezwałam się, tak bardzo zamurowała mnie złość,
strach i niedowierzanie. Nie odezwał się też nikt inny oprócz Trevora.
- Ostre zatrucie po przyjęciu w nadmiernych
ilościach powoduje między innymi bóle głowy, pocenie się, nudności, wymioty,
skurcze i uszkodzenia mięśni, utratę przytomności – wyliczał beznamiętnie.
Patrzyłam w jego puste oczy, niezdolna do reakcji. Draco uniósł głowę.
Spojrzałam na niego. On także był przerażony, ale przede wszystkim wściekły.
Trevor mówił dalej:
- Bez pomocy medycznej śmierć następuje w ciągu
kilku-kilkunastu godzin. Jak myślisz, Hermiono, ile czasu mu zostało?
- Nienawidzę cię – powiedziałam przez zaciśnięte
zęby. – Tak bardzo, bardzo cię nienawidzę, że nie mogę na ciebie patrzeć. Jak
mogłeś?!
Moje pole widzenia przesłoniły czerwone plamy
wściekłości. Miałam gdzieś, że w mojej dłoni znajduje się różdżka. Nie
obchodziło mnie, że wystarczy go obezwładnić i przekazać w ręce aurorów.
Kierował mną gniew. Zamachnęłam się i z całej siły kopnęłam Trevora w twarz.
Zaczęłam go okładać nogami, pięściami, możliwe że nawet głową. Docierały do
mnie jęki bólu, ale miałam to gdzieś. Liczyło się dla mnie tylko sprawianie
bólu, wyrzucenie z siebie poczucia krzywdy i niesprawiedliwości, przeniesienie
go na jego sprawcę. Płakałam, zanosiłam się wręcz głośnym, spazmatycznym
szlochem, nie przestając kopać, szarpać, drapać. Nie docierało do mnie, co
krzyczeli Draco i Michael.
W końcu poczułam, że ktoś odciąga mnie do tyłu, choć
nie bez walki. Szarpałam się i wyrywałam, krzyczałam, żeby mnie zostawił. W
końcu jednak znieruchomiałam w silnie obejmujących mnie ramionach Draco,
zanosząc się płaczem.
- Już dobrze, ciii – szeptał mi do ucha. –
Spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
Trevor leżał skrępowany nieopodal. Obok niego leżało
martwe ciało Blaise’a. Gdzieś w kącie kulił się przerażony Niepokonany, z
którego pomocy skorzystał Zabini przy otwieraniu naszych cel. Michael stał
przed drzwiami do piwnicy, celując w nie różdżką i mamrocząc formułki. Ja z
Draco siedziałam na ziemi. Przytulał mnie i gładził mnie po włosach, próbując
zapewnić mi ukojenie.
Przestałam płakać. Otarłam łzy, odchrząknęłam
ochrypłym od krzyków gardłem. Wyswobodziłam się z objęć Draco.
- Oni gdzieś sobie poszli – zawyrokował Michael,
opuszczając różdżkę. – Złamałem barierę, ale tam nikogo nie ma.
Wymieniłam spojrzenia z Draco. W jednej chwili
patrzyliśmy sobie w oczy, w drugiej zerwałam się i pobiegłam na górę. Wołali za
mną, ale nie słuchałam. Miałam w głowie tylko jeden cel, a było nim ocalenie
taty.
-
Zaczekajcie! Stop! – krzyczałam do oddalających się aurorów.
-
On umrze, Harry. Musicie mu pomóc. Musicie mu pomóc w tej chwili. Proszę.
Wow na tą czekałam 😊 mega się czyta na jednym tchu.... już się niecierpliwie na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńMam taki brzydki zwyczaj, że zazwyczaj pochłaniam Twoje nowe rozdziały natychmiast, gdy zauważę ich publikację, ale nie zawsze a nawet chyba rzadko mam czas, żeby przysiąść i napisać Ci komentarz. To paskudne, dlatego tak się tłumaczę, żebyś wiedziała przynajmniej, że czytania nie potrafię sobie odmówić :p
OdpowiedzUsuńPodtrzymuję to co mówiłam, nadal zaskakuje mnie to, że Trevor okazał się takim psychopatą O.o No kurcze, straszna, wyrachowana zemsta. Przerąbane ma nasza biedna Hermiona. Rozumiem, że w związku z tym ostatecznie szykujesz dla niej happy end :D
Mam mimo wszystko nadzieję, że nie pozwolisz jej ojcu umrzeć :( no i że nie każesz nam długo czekać na ciąg dalszy! :)
Dużo weny! I zdrowia! (bo wszyscy chorują!)
Eeeej... Co się dzieje? Wróć Ignise! Czekamy :)
UsuńDopiero odkryłam Twojego bloga i jestem nim zauroczona. To jak ewoluowała ta historia od momentu pojawienia się Prologu do chwili obecnej jest po prostu niesamowite i nie wiem czy w ogóle masz tego świadomość. Z taką łatwością czyta się to co wychodzi spod Twojej ręki. Zabawna, wzruszająca, pełna napięcia i wszelkich emocji historia, która wciąga od pierwszego do ostatniego słowa. Piękna przyjaźń, piękna miłość, życiowe problemy i zmaganie się z codziennymi problemami... coś wspaniałego i szczerze gratuluję.
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny rozdział, pozdrawiam serdecznie, s.